Rozdział szósty
Aurora
- Chodźmy coś zjeść - zaproponował Bieber. Nadal stałam z nim twarzą w twarz i przyglądałam się jego miodowym tęczówką. Nie miałam zamiaru z nim nigdzie iść. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu i pójść spać. Nie mam zamiaru marnować na niego teraz moich cennych minut. Mam dużo więcej do roboty i niech sobie nie myśli, że będę się nim teraz przejmować. Mam go dość na dzisiaj. Wyjdź. Wróć kiedy indziej.
- Dlaczego miałabym z tobą iść? - spytałam. Zgarbiłam się lekko, ponieważ bolały mnie plecy. Miałam w torebce pełno notatek i kilka książek. Było to bardzo ciężkie.
- Bo chcesz mi uwierzyć. A ja chce ci powiedzieć, dlaczego powinnaś to zrobić - rzucił. Zastanowiłam się nad tym chwilę. Nie zależało mi jakoś szczególnie aby poznawać go właśnie dzisiaj, ale cóż... Wiem, że on nie odpuści. Będzie mnie błagał, abym z nim poszła. A im szybciej się zgodzę tym szybciej się to skończy. Niech będzie...
Nigdy wcześniej nikomu tak szybko nie uległam. Boże, co się ze mną dzieje?
- Dobra. Ale ja wybieram miejsce. Chodź.
- Przecież możemy pojechać moim samochodem - zasugerował. Wskazał ręką na swoje auto i wyciągnął z kieszeni kluczyki. Łobuzerski uśmiech wkradł się na jego twarz.
- Nie. Pojedziemy autobusem - rzekłam i nie chciałam słyszeć żadnych "ale". Ruszyłam przed siebie, a Bieber ruszył od razu za mną.
- Poproszę sałatkę. Obojętnie jaką - powiedziałam w kierunku kelnerki. Uśmiechnęłam się do niej ciepło i spojrzałam na jej twarz. Ona tylko wywróciła oczami. Wow... Chciałam być miła, ale jak chcesz.
- Ja poproszę coś dużego i coś, czym się najem - rzekł Bieber. Zaczął się ze mnie śmiać. Puścił jej oczko i uśmiechnął się. Kelnerka pokiwała jedynie głową i odeszła od naszego stolika. Tym razem to ja zaczęłam się śmiać.
- W takim razie zaczynaj - rzuciłam. Oparłam się wygodniej o krzesło i odłożyłam swój telefon na stolik. Zaplątałam ręce na klatce piersiowej i zaczęłam z nudów gryźć swoją wargę.
- Zaczynać co? - spytał. Spojrzał na mnie niezrozumiałym wzrokiem i zmarszczył brwi.
- Opowiedz mi o sobie. Dlaczego powinnam cię poznać? Co czyni z ciebie takiego dobrego człowieka? - zaczęłam wymawiać. Poprawiłam swoje włosy, ponieważ kilka kosmyków opadło mi na twarz i z powrotem przeniosłam swój wzrok na Biebera.
- Nie wiem od czego miałbym zacząć... Nie wiem co cię najbardziej interesuje - westchnął. Przetarł dłońmi swoją twarz i spojrzał w moje oczy. Założył nogę na nogę i oparł się o bok krzesła.
- Dlaczego uważasz, że jesteś dobrym człowiekiem? Każdy ma cię przecież za potwora, który krzywdzi ludzi.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłem. Nigdy nikogo nie pobiłem, nie zabiłem i nie okradłem. Jedynym moim zadaniem jest straszenie ich. Resztą zajmują się ludzie mojego ojca, który jest przyczyną tego, co robię - wywrócił oczami i zaczął gestykulować swoimi rękami. Zaczęłam się dziwnie czuć w jego towarzystwie, bo zdałam sobie sprawę, że tutaj każdy go zna. Każdy wie, że to jest Justin Bieber. I teraz każdy mnie z nim widzi.
- Kim jest twój ojciec i dlaczego tak bardzo go słuchasz? - zapytałam. Szczerze to nie za bardzo wierzyłam w jego słowa. On musiał coś kręcić, zmyślać i koloryzować. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
- Ojciec ma firmę. Bardzo dobrą firmę, dzięki której dużo zarabia. Ale to mu nie wystarcza. Zawsze miał fantazje dotyczące krzywdzenia ludzi. Albo, co gorsza, zabijania ich. Rozumiesz, że związał się z moją matką tylko po to, żeby mieć syna? Zapłodnił ją, zrobił udawane oświadczyny, żeby pomyślała, że jemu na niej zależy i kazał jej mnie wychować. Kiedy miałem jakieś osiem lat zabił ją i moją mniejszą siostrę, która swoją drogą była wpadką. Ostatnio uświadomił mnie, że potrzebował syna do przejęcia interesów. Nie potrzebował kobiety, ponieważ tylko by go rozpraszała, a córka nie była mu do niczego potrzebna. Tak po prostu przestrzelił im łby. Odkąd skończyłem dwadzieścia lat, zaczął mnie przygotowywać do przejęcia interesu. Kazał mi bić ludzi, zastraszać ich, a gdyby nie przynieśli pieniędzy tak po prostu ich zabić. Ja nie potrafię tego zrobić. Powiedziałem mu, że mogę przejąć po nim firmę, która jest legalna, ale tego jego hobby nie mam zamiaru kontynuować. Wkurzył się wtedy, ale nic nie powiedział. Po prostu wyszedł - wziął głęboki wdech. A później głośny wydech. Wyprostował się na krześle i oparł się rękoma o stolik. Zaczął mówić nieco ciszej, aby nikt nie mógł nas usłyszeć. - A kiedy nakrył mnie z dziewczyną w jednym pokoju... Jezusie... Powiedział, że to nie czas na wielką miłość. Odciągnął ją ode mnie zanim zdążyliśmy się całkiem rozebrać i zabił ją. Zastrzelił ją na moich oczach. Od tamtej pory nie spotkałem się z żadną. Nie mogłem pozwolić, żeby niewinne dziewczyny umierały, ponieważ mój ojciec ma jakieś problemy - oznajmił i wrócił do swojej wcześniejszej pozycji.
- Czyli od tamtej pory nie spałeś z żadna? Nie całowałeś się? Nawet nie spędzałeś czasu? - zapytałam. Jakim cudem? Nie wygląda na takiego. Oceniłabym go raczej jako stałego klienta burdelu. Wygląda na stu procentowego niegrzecznego chłopczyka, który pieprzy każdą napotkaną laskę. I nie mogłam w to uwierzyć, że on w życiu w żadnej nie zagościł. To było niewiarygodne.
- Nigdy z żadną nie spałem. Kiedy nakrył mnie ten pierwszy raz miałem szesnaście lat. Miał być to mój i jej pierwszy raz. Ale on ją zabił. Więcej nigdy nie tknąłem żadnej kobiety, dziewczyny czy nawet małego dziecka - oznajmił.Powiedział to z taką lekkością, jakby to nie było nic wielkiego.
- Czyli jesteś.... - zaczęłam. Na twarzy miałam wymalowane zaskoczenie. Nadal nie mogłam w to uwierzyć. I chyba do samego końca w to nie uwierzę.
- Tak. Jestem prawiczkiem. Ale wolę być prawiczkiem niż zaliczyć jakąś laskę, która potem ma umrzeć - rzucił, nieco oschle.
- Dlaczego słuchasz się swojego ojca? Dlaczego nie wyjedziesz? - próbowałam zmienić temat. Widać, że tym poprzednim nie był zdyb zadowolony. Ale kto lubi rozmawiać o swoim życiu seksualnym? Lub... kto lubi rozmawiać o swoim życiu seksualnym, którego nie ma?
- Myślisz, że nie próbowałem? Raz uciekłem praktycznie na drugi koniec kraju. Pomieszkałem tak kilkanaście dni, a potem on mnie znalazł. Znalazł mnie, sprowadził do domu i urządził mi piekło na ziemi. Zabił każdego, kto mnie znał. Każdego, kto mógł wiedzieć jakiś mój sekret. Jedynymi ludźmi, z którymi się spotykałem to byli klienci mojego ojca. Przyjeżdżałem do nich z jego ludźmi, udawałem groźnego faceta chociaż w środku byłem jedną, wielką galaretką. A później wychodziłem albo z kasą, albo bez kasy. A klienci byli albo cali i zdrowi, albo martwi. Ewentualnie mieli po prostu uszczerbek na zdrowiu. Nigdy nikogo nie uderzyłem, ale te grubasy, które ze mną chodzą i pilnują, żeby było wszystko okej, potrafią nieźle przypierniczyć. Robię to co mi każe i tak często jak mi każe, żeby mieć święty spokój. Żadnych trupów - westchnął. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. - Przez długi czas ojciec nie był w stanie mi ponownie zaufać i dosłownie w każde miejsce ktoś z jego ludzi musiał za mną chodzić. Ale ostatnio jest lepiej. Dlatego teraz rozmawiamy. I dlatego mogę pokazać prawdziwego siebie.
- Więc jaki jest prawdziwy Justin Bieber? A jaki jest ten, który jest dla reszty świata?
- Prawdziwy Bieber? Jest na pewno wrażliwy. Uwielbia poezje. Jest bardzo wierzącym człowiekiem. Wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia i woli się przytulać z dziewczynami niż całować. Uwielbia brunetki o brązowych oczach, ale nie ma nic do blondynek o niebieskich tęczówkach. Nie ocenia ludzi po wyglądzie i zanim kogoś oceni stara się go lepiej poznać. Poznać jego historię, sposób rozumowania świata i cel. Taki jest prawdziwy Justin Bieber. A jaki jest ten, który dla reszty świata jest potworem? Na pewno jest arogancki, nieustraszony i pewny siebie. Ludzie się go boją i prawdziwy Justin też czasami się go boi. Nigdy nie wie jaki będzie jego następny ruch, ale nie przejmuje się tym. Żyje tak, jakby każdy dzień był jego ostatnim. Nie ma żadnych zasad, które musiałby przestrzegać. Jeśli już jakąś pozna to łamie ją szybciej niż o niej usłyszał. Bo jak łamać zasady to raz, a dobrze, prawda? Ten drugi Bieber nie ma żadnego sumienia. To co robi uważa za dobre i nie liczy się ze zdaniem drugiego człowieka. Najważniejszym dla niego człowiekiem jest on sam - oznajmił. Na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech, ale nie miałam pojęcia czym on był spowodowany. Jednak nie chciałam pytań. Przyznając szczerze to za bardzo mnie to nie interesowało.
- Którym Justinem wolisz być? Który jest bliższy twojemu sercu? - zapytałam. To mnie bardziej interesowało.
- Wiesz... Czasami świetnie jest poudawać, że nic cię nie obchodzi i niczym się nie przejmujesz; że nie masz żadnych zasad i robisz to, co chcesz. Ale prawdziwy Justin taki nie jest. Wolę być sobą. Wolę przejmować się wszystkim co się dzieje na świecie, niż mieć wywalone na to. Wolę czytać poezję niż iść i straszyć ludzi. Jednak nie zawsze mam czas na bycie prawdziwym sobą. I to mnie przeraża - oznajmił. Tym razem jego uśmiech nie był aż taki szeroki. Poprawił się na siedzeniu, siadając bliżej stolika. Zdjął nogę z drugiej nogi i się wyprostował.
- Więc dlaczego przy mnie jesteś prawdziwym Justinem? - oparłam się łokciami o stolik. Kelnerka w tym czasie przyniosła nasze jedzenie. Podziękowaliśmy jej i zabraliśmy się za pustoszenie talerza. Było pyszne.
- Sam nie wiem. Kiedy pierwszy raz cię spotkałem wyglądałaś tak jakbyś się mnie nie bała - rzucił bez emocji.
- Bo się nie bałam. W końcu od ciebie odeszłam - rzuciłam. Chciałabym jeszcze dodać, że niesamowicie mnie wkurwiał, ale wolę nie mieć dramy w restauracji. Co za dużo to nie zdrowo.
- Właśnie, wiem. Chciałem od ciebie tylko głupiego papierosa. Inni ludzie uciekliby ze strachem, a ty? Zlałaś mnie jakimś słabym tekstem o sklepie i sobie poszłaś. Byłem pod wrażeniem - powiedział. Uśmiechnął się szeroko i oparł się wygodnie na krześle. Zaplątał sobie ręce na klatce piersiowej i puścił mi oczko. Co za dupek.
- Więc... Mówisz mi to dlatego, że...
- Mówię ci to dlatego, że się mnie nie boisz. Wiem, że spróbujesz mnie zrozumieć i przy tobie mogę być sobą. Dlatego ci to mówię. Ale nadal nie rozumiem dlaczego czuję się przy tobie tak swobodnie - powiedział, jedząc ostatni kawałek ze swojego talerza. Byłam pod wrażeniem. Zjadł to, co miał na talerzu szybciej niż ja zaczęłam jeść swoje.
- Ja sama tego nie rozumiem - wzięłam głęboki wdech.
- Powiedz mi teraz coś o sobie. Kim jest prawdziwa Aurora Carter?
- Pomijając to, że znasz moje imię, nazwisko i numer telefonu to mnie niczym nie zaskoczyłeś, Justin. A kim jest prawdziwa Aurora? Jedynym, prostym słowem mogłabym siebie opisać jako suka. Matka mnie zostawiła. Ojciec nie zwraca na mnie uwagi, więc nauczyłam się żyć sama dla siebie. Przyjaciele również się ode mnie odwrócili. Stwierdziłam, że nie mam czasu na przejmowanie się kimkolwiek. Postanowiłam skupić się tylko i wyłącznie na sobie. Zaczęłam studiować prawo i jak na razie idzie mi świetnie. Jestem jedyną osobą na tej planecie, o którą się troszczę. Jedyną osobą, na której mi zależy. Wszyscy inni się mną nie interesują, ale ja sama nigdy nie odwróciłam się od siebie. Uważam, że jestem ładna, seksowna i inteligentna. I oczywiście bardzo skromna - dodałam z sarkazmem, a Bieber się uśmiechnął. - Jednak pod tą skórą suki kryje się kawałek obcego ciała. Ciała, które chce pomóc innym. Dlatego pomogłam Wesleyowi z problemem. Dlatego pomogłam też innym osobą wcześniej. Łącznie było ich około dwudziestu. Próbuję nabrać doświadczenia na przyszłość i jak na razie dobrze mi to wychodzi.
- Dla mnie też będziesz suką? - spytał.
- Nie robię wyjątków. Każdego traktuje tak samo - zaśmiałam się. Niech nie liczy na żadną taryfę ulgową. Każdy u mnie jest na takim samym poziomie, więc nie widzę żadnych ulg.
- A co miałbym zrobić, żebyś potraktowała mnie trochę lepiej niż innych?
- Musiałbyś być albo biednym człowiekiem, który ma jakiś problem. Albo... Musiałbyś zrobić na mnie ogromne wrażenie. Takie jak ja na tobie - uśmiechnęłam się szeroko. - Jest jeszcze jedna opcja.
- Jaka?
- Musiałabym się w tobie zakochać. A oboje wiemy, że to się nigdy nie stanie - powiedziałam, puszczając mu oczko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top