Rozdział piętnasty
Justin
Postanowiliśmy - ja i Greg - przejść do następnego etapu naszego planu. Po jej torturach, które ciągnęły się przez dni, a nawet tygodnie, zamierzaliśmy w końcu przyprowadzić jej matkę. Porozmawiamy trochę o historiach naszego życia, a później... Później nie będzie zbyt miło. Przynajmniej dla nich. Oboje chcemy, żeby Aurora dowiedziała się całej prawdy o swojej rodzinie. Tego co było przed i po tym jak się urodziła. Każda rodzina ma swoje tajemnice - te mniejsze i większe - ale rodzina Carterów już przesadziła. Kto jak kto, ale moim zdaniem Aurora powinna chociaż znać kawałek prawdy. Może wtedy nie wpadła w takie problemy jak teraz. Gdyby wiedziała kim tak naprawdę jestem dla jej rodziny, prawdopodobnie nigdy nie popatrzyłaby na mnie; nigdy by mnie nie pokochała; nigdy by się do mnie nie odezwała. A co się stało? Zakochała się we mnie i to od razu po tym jak się z nią przespałem. Na dodatek uwierzyła mi w to, że jestem prawiczkiem. Ja prawiczkiem? Błagam was. Na początku zdziwiło mnie to, że tak szybko się we mnie zakochała. Nie znaliśmy się zbyt długo, ale to pewnie dlatego, że... Jak mi to dziadek mówił? Małe suki mają małe serca. Za to duże suki mają ogromne serca. Aurora nie należała do tych małych suk. Ale także nie była bardzo ogromną. Leżała po środku. Prawdopodobnie dlatego od razu mi się poddała i wyznała mi miłość. I mam nadzieję, że to było szczere, ponieważ chcę widzieć jej złamane serce.
Więc ruszyłem do piwnicy, w której znajdowała się młodsza Carter i wszedłem do środka. Dziewczyna patrzyła się na mnie ze strachem w oczach, a na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Ktoś cię dzisiaj odwiedzi - rzuciłem.
- Jakiś twój kolejny kolega? Czy może znowu Greg? - zaczęła wymieniać, a jaj głos zadrżał. Zdziwiło mnie to, że pomimo takiego strachu potrafi ona wypowiedzieć jeszcze kilka zdań.
- Ktoś, kogo bardzo dobrze znasz. Chociaż to nie pasuje... Ktoś, kogo myślisz, że bardzo dobrze znasz, ale w rzeczywistości tak nie jest. Ten ktoś jest inną osobą niż ci się wydaje. Nie jest tak poukładana i jednocześnie wyluzowana. Jest naszym niewolnikiem od kilku dobrych lat, a teraz pora zakończyć to wszystko.
- Kogo masz na myśli?
- Mówię o... - zacząłem, ale nie dokończyłem, ponieważ usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł Greg wraz z naszą starszą Carter - Brittany. Kiedyś opowiadałem o niej Autorze, ale wszystko, co jej mówiłem to były zwykłe kłamstwa. Gdybym to ja był na jej miejscu to obawiałbym się tego czy zna moje imię. Skąd może wiedzieć, że to, co jej powiedziałem było prawdą?
- Mamo?! - krzyknęła kiedy tylko jej wzrok powędrował w kierunku starszej brunetki.
- Aurora?! - odkrzyknęła jej. Obie zaczęły płakać i próbowały się uwolnić, ale im się to nie udało. Miałem dość tego nadmiaru miłości, która znajdowała się w tym małym pomieszczeniu, dlatego im przerwałem.
- Spokój. Nie jesteśmy tutaj po to, aby się nad sobą rozczulać. Przyprowadziłem Brittany do ciebie na, tak naprawdę, ostatnie wyjaśnienia i pożegnanie. Chcielibyśmy, zanim was zabijemy, wyjaśnić pomiędzy wami kilka spraw.
- Niczego jej nie powiem! - krzyknęła starsza Carter. - Dopiero ją odzyskałam i nie chcę ponownie jej stracić.
- O czym ty mówisz? - spytała Aurora.
- Wiesz, Aurora... - zaczął Greg. - Twoja matka nie jest taka dobra za jaką się podaje.
- O co chodzi?! - warknęła.
- A to już sobie same wyjaśnijcie - rzuciłem i razem z moim bratem wyszliśmy z pomieszczenia, zostawiając je same z prawdą, tajemnicami i ogromem kłamstw.
Aurora
- Powiedz mi o co chodzi - zaczęłam, patrząc prosto w jej wielkie, okrągłe oczy.
- To jest bardzo skomplikowana sprawa, Aurora. Nie wiem nawet od czego miałabym zacząć.
- Najlepiej od początku - rzuciłam.
- Nie poznaliśmy się z tatą w kancelarii tak, jak ci mówiliśmy. Spotkaliśmy się na wyścigach samochodowych, na których byliśmy ze wspólnym celem.
- Jakim?
- Złapać, albo chociaż dowiedzieć się czegoś o starszym Bieberze. Marcus - czyli dziadek Justina i Grega, a ojciec Bena - wysłał swojego syna na te wyścigi po to, żeby zabić pewną osobę.
- Greg jest bratem Justina?!
- Tak. Jest jego bratem, a ojcem jest Ben.
- Co było dalej? - dopytywałam.
- Jako, że mieliśmy jednakowy cel to postanowiliśmy współpracować i działaliśmy razem, ponieważ oboje chcieliśmy tego samego. Mieliśmy ten sam problem.
- Jaki?
- Nasi rodzice mieli dług u Bieberów.
- Co się później stało? - zapytałam.
- Nie złapaliśmy go i niczego się nie dowiedzieliśmy. Potem ich cała rodzina wyjechała i nikt nie wiedział gdzie, więc niczego o nich więcej nie słyszeliśmy. Między mną a tatą zaczęło iskrzyć i mogliśmy poczuć tą chemię, o której pisze się tylko w książkach, więc postanowiliśmy zostać parą. Później się zaręczyliśmy i wzięliśmy ślub. Następnie urodziłaś się ty i przez następne lata nikt się nie martwił, ponieważ po Bieberach nie zostało ani śladu. Nie dokończyli nawet swoich interesów w tamtym miejscu. Ale później..... przeprowadziliśmy się. Przenieśliśmy się do Los Angeles i spotkałam go tutaj. Rozpoznałabym twarz Bena z tysięcy kilometrów. W ogóle się nie zmienił mimo iż minęło tak dużo lat. Uśmiechnął się sztucznie, a potem... - zacięła się.
- A potem co? - dopytywałam.
- Powiedział, że nam ciebie zabierze. Poinformował nas, że to ty będziesz spłatą za długi naszych rodziców i niezłą laską dla jego syna.
Przestraszyłam się. Zatrzymałam przez chwilę powietrze w płucach i poczułam gulę w gardle.
- Co zrobiliście? - spytałam.
- Najpierw twój ojciec zmienił nazwisko. Nic o tym nie wiedziałaś dopóki, dopóty nie poszłaś na studia, prawda? - zapytała.
- Tak. To było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Kiedy spytałam się dlaczego nazywa się Steward, a nie Carter to odpowiedział mi, że po twoim odejściu chciał być inną osobą.
- Tak miał zrobić. Miał coś wymyślić.
- Co?!
- Tak. Na wypadek gdyby komuś coś się stało taka była nasza umowa. Bez żadnych "ale".
- Powiedz mi tylko jedno...
- Co takiego?
- Dlaczego to robiliście? Mieliście dziecko, czyli mnie, a i tak bawiliście się w podchody. Narażałaś swoje życie razem z tatą i moje! Nie lepiej byłoby po prostu wyjechać?
- Aurora... Wiesz jacy jesteśmy. Z resztą odziedziczyłaś po nas ogrom cech charakteru. Jesteś arogancka, bezczelna i pewna siebie po mnie oraz szczera, opiekuńcza i trochę wrażliwa po ojcu. Czy ty byś odpuściła?
- Nie.
- Więc teraz wiesz, dlaczego my też tego nie zrobiliśmy. Chcieliśmy wygrać.
- Mów dalej - westchnęłam.
- Na czym skończyłam?
- Tata zmienił nazwisko.
- Ach, tak. Zmienił nazwisko i zaczęliśmy realizować nasz plan. Śledziliśmy ich i chcieliśmy się dostać jak najbliżej interesów. Chcieliśmy wejść do ich domu. Dowiedzieliśmy się, że Ben ma syna i chorą córkę. Potem dopiero na jaw wyszło, że istnieje jeszcze Greg... Okazało się, że jego żona, Becky, i córka, Sophia, która wtedy miała około czterech miesięcy, chorują na białaczkę. Obydwie na raz. Szukali oni dawcy, ale niestety nie zdążyli go znaleźć. Jedyne kobiety w rodzinie Bieberów umarły, a dla nas.... dla nas był to idealny moment.
- Idealny moment?! - krzyknęłam. - Czyjaś śmierć była dla was idealnym momentem? - warknęłam, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. Wychowywali mnie na dobrego człowieka, a sami nie byli jednymi z nich. Bałam się ich. Wyszło na jaw, że tak naprawdę nie znałam swoich rodziców.
- Wiem, że to bardzo, bardzo okropnie brzmi i wygląda prawdopodobnie jeszcze gorzej, ale... Aurora. Naprawdę było warto. Uratowaliśmy całe miasto. Przynajmniej na kilka lat.
- No to chętnie tego posłucham. Co było tak wartego tego, że wykorzystaliście śmierć?
- One umarły... A oni popadli w żałobę.
- To wszystko? - warknęłam zdenerwowana.
- Nie. Ben się załamał. Justinem, który miał wtedy około jedenaście lat, zajmowały się opiekunki, a o Gregu wtedy jeszcze niczego nie wiedzieliśmy. Kilka tygodni później zmarł dziadek Justina i cała "firma" została przepisana na Bena.
- Nadal nie rozumiem.
- Ben już nie był słaby. Był raczej jak wampir z wyłączonym człowieczeństwem. Nikim i niczym się nie przejmował. Dlatego Justin poczuł się odsunięty przez ojca i niekochany. Łatwo było z nim wtedy porozmawiać i zrealizować nasz plan.
- Justin z wami współpracował?!
- Nie można tego nazwać współpracą. Był on raczej naszym źródłem informacji.
- W jaki sposób?
- Zatrudniłam się w szkole, do której uczęszczał jako psycholog szkolny Bethany Marlin. Rozmawiałam z młodym Justinem o jego problemie oraz o tym, co się dzieje w jego domu. Zaufał mi i o wszystkim mi mówił, więc razem z ojcem wykorzystaliśmy go.
- Wykorzystaliście biedne, samotne dziecko, które straciło dwie, albo nawet trzy ważne osoby, aby zrealizować wasz plan?! Jesteście potworami.
- Aurora! Spokojnie! Zaraz ci to wszystko wytłumaczę.
- No to słucham. Jestem bardzo ciekawa tego, jak to się dalej potoczyło - rzekłam.
- Wymyśliliśmy z ojcem, że musimy się do nich w jakiś sposób dostać. Bieber mówił mi o każdym wyjściu jego ojca. Oczywiście chodziło mu o hazard, albo nachodzenie i zabieranie pieniędzy od innych osób.
- A więc co zrobiliście?
- Przychodziłam tam i podawałam się za psychologa szkolnego. Mówiłam im, że chciałabym porozmawiać z jego ojcem, ponieważ jego syn ma problemy w szkole. Wtedy mnie wpuścili bez żadnych pytań. Załatwiałam swoje sprawy, a tym samym pomagałam Justinowi.
- Pomagałaś? Jak?
- Ja przychodziłam, a jego ojciec nie wychodził.
- Co robiłaś w środku? Nie rozpoznał cię?
- Oczywiście, że mnie rozpoznał. Chciał mnie od razu zabić, ale nie zrobił tego, ponieważ do środka wbiegł Justin. Wyjaśniłam mu wtedy wszystko co czuje jego syn; co powinien zrobić dobry ojciec i tym podobne rzeczy. Można powiedzieć, że Ben się tym przejął, ponieważ Justin mówił mi następnego dnia, że dziękuje mi z całego serca, ponieważ tata go przytulił, żegnając się i powiedział mu, że jest z niego dumny.
- Naprawdę?
- Tak. Pomogłam mu, ale to było na krótką metę. Przychodziłam do niech coraz częściej i częściej. Justin wtedy uroił sobie w swojej dziecięcej główce, że pomiędzy mną a jego ojcem zaczyna się coś dziać. Myślał, że jesteśmy razem. Prawdopodobnie nawet do teraz tak myśli.
- Co wtedy zrobił?
- Zaczął mnie zastraszać. Mówił mi, że jeśli nie zostawię jego i jego ojca w spokoju to mnie zabije.
- Co ty zrobiłaś?
- Przestałam tam chodzić. Nie przychodziłam do nich, ale wymyśliliśmy z ojcem wspaniały plan.
- Jaki?
- Poszliśmy do nich oboje. Ben nie był ucieszony z tej wizyty, ale nas do siebie wpuścił. Pokłócili się i razem z twoim ojcem... - zacięła się.
- Co się stało? - dopytywałam.
- Padły strzały. Dokładnie trzy strzały. Bieber chciał nas zabić, ale tata był szybszy i zdołał nas obronić. Rzucił się w jego stronę, odwracając jego dłoń i broniąc nas...
- Zabił go?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top