Rozdział pierwszy

Aurora

Szłam korytarzem, a wzrok miałam skupiony na swoim telefonie. Nie rozglądałam się dookoła siebie. Byłam zdenerwowana, zmęczona i głodna. Od godziny czekałam na wiadomość od pana Wesleya, z którym spotkałam się około tydzień temu. Obiecałam mu, że pomogę mu spłacić dług u Biebera, ale jak mam to zrobić, jeżeli on mnie olewa i nie traktuje poważnie? Obiecał mi, że napisze mi wszystkie informacje o dwunastej. Jest godzina trzynasta, a ja nie dostałam od niego nawet kropki. Nie mam pojęcia co go zatrzymało, ale mam nadzieję, że będzie miał on poważne wytłumaczenie. Pan Wesley jest ode mnie starszy, ale w tej sytuacji jesteśmy na jednym poziomie. Powinniśmy się traktować poważnie. Z szacunkiem. Jeśli chce mojej pomocy to musi się liczyć z tym, że ja też mam swoje życie.

Zdenerwowana postanowiłam schować telefon do kieszeni i wyszłam z uczelni. Nie miałam zamiaru iść na kolejne zajęcia, na których profesorem był mój ojciec. Pewnie znowu będzie miał do mnie problem, że nie przyszłam, ale... czuję się okropnie kiedy tam siedzę. Każdy wie, że pan Steward* jest moim tatą. Chodzę tam co drugie zajęcia. Nie widzę potrzeby uczęszczania tam cały czas, ponieważ wszystkie notatki ojciec mi wysyła ma skrzynkę pocztową. Więc... po co marnować czas i tam chodzić?  W tym czasie mogę pooglądać serial, poczytać książkę, albo chociażby ponudzić się sama ze sobą. Wszytko jest lepsze od siedzenia tam, słuchania go i udawania, że wszystko między nami jest w jak najlepszym porządku.

A nie jest. Nawet w połowie.

Wyszłam z budynku i od razu kierowałam się w stronę przystanku autobusowego. Nadal nie mam swojego samochodu. Tata nie rozumie, że nie jestem już mała dziewczynką. Zdałam prawo jazdy za pierwszym razem, ale on? On nadal w to nie wierzy. Nie ufa mi. Myśli, że nie ma sensu wydawać pieniądze na samochód dla mnie, skoro i tak rozwalę go ja pierwszym lepszym drzewie. Myśli, że jestem tak jak mama. Ona była okropnym kierowcą, ale ja... Ja po ojcu jestem wyśmienita. Jedyna dobra rzecz jaką po nim mam.

Szłam przed siebie pewnym krokiem. Zatrzymałam się dopiero kiedy usłyszałam melodyjkę, dochodzącą z mojego telefonu. Wyjęłam go szybko z kieszeni. Zauważyłam, że dzwoni pan Wesley, więc jak najszybciej  odebrałam.

- Halo? - powiedziałam. Zaskoczył mnie jego telefon. Miał zadzwonić dawno temu, więc byłam zdziwiona, że robi to dopiero teraz. Minęła ponad godzina.

- Bardzo panią przepraszam, panno Carter, ale... nie mogłem do pani napisać, ponieważ Bieber u mnie był wraz ze swoimi kolegami. Nie chciałem, aby dowiedział się, że panienka mi pomaga, więc schowałem telefon... Panienka nawet nie wie jak ja się teraz trzęsę... On przyszedł i... - chciał mówić dalej, ale mu przerwałam. Przed telefon doskonale słyszałam jak jego głos drży. Biedny człowiek. Odwiedzili go, nie wiadomo to mu zrobili, a ja jeszcze na dodatek byłam na niego zdenerwowana. W tym momencie wszystkie złe emocje, które wybyły powiązane z panem Wesleyem ze mnie uleciały. A ja skupiłam się tylko na tym, co powinnam teraz zrobić.

- Niech się pan nie martwi, panie Wesley. Mogę teraz do pana przyjechać i mi pan wszystko opowie, dobrze? Niech pan sobie zaparzy melisy na uspokojenie, a ja za jakieś dziesięć lub piętnaście minut powinnam u pana być, dobrze? - spytałam. To było najlepsze wyjście. Wiem, że to nie jest rozmowa na telefon. Powinnam być u niego i porozmawiać w cztery oczy. Bez żadnych świadków czy niepokojących sytuacji. Powinniśmy na spokojnie usiąść, wypić herbatę i obmyślić plan.

- Jasne. Bardzo dziękuje - rzucił i się szybko rozłączył. Nie dał mi dojść nawet do żadnego słowa. Po prostu wcisnął klawisz z czerwoną słuchawką na telefonie i na mnie czekał w swoim domu.

Usiadłam na przystanku i czekałam na autobus, który zawiezie mnie prosto do rezydencji pana Wesleya. Z każdą chwilą martwiłam się coraz bardziej. Nie miałam pojęcia co oni mu zrobili, albo co od niego chcieli. Miałam jedynie nadzieję, że mimo wszystko nic mu się nie stało i wyszedł z tego cały i zdrowy. Albo chociaż nie za bardzo uszkodzony.



- Co się panu stało, panie Wesley?! - krzyknęłam kiedy mężczyzna otworzył mi drzwi do swojego domu. Miał on wielką śliwę pod okiem oraz rozcięty łuk brwiowy, z którego cały czas wypływała krew. Na sam widok przez moje ciało przeszły ciarki. Jak oni mogli mu coś takiego zrobić!? Jaki człowiek byłby do tego zdolny?! To się nie dzieje naprawdę...

- Nic mi nie jest. Niech pani sobie usiądzie w salonie, a ja pójdę zetrzeć krew z twarzy i przyłożę sobie lód - rzekł. Odszedł ode mnie i skierował się w kierunku dobrze znanej mi już kuchni. Zaczął grzebać po szufladach w poszukiwaniu tego, po co przyszedł. Kiedy otworzył drugą szafkę od góry, wyciągnął z niej kilka gazików oraz wodę utlenioną. Namoczył gazik w płynie i odłożył ją na swoje miejsce, przykładając materiał do swojej brwi. Syknął, ponieważ bardzo go to zapiekło. Następnie schylił się do zamrażarki, wyciągnął kilka kostek lodu, położył je na małej szmatce i przyłożył do spuchniętego oka.

Ruszyłam w kierunku salonu, który z wcześniejszej wizyty wiedziałam gdzie się znajduje. Usiadłam na brązowym fotelu i wyciągnęłam swój notatnik oraz telefon z kieszeni, i czekałam z niecierpliwością na pana Wesleya. Z rękami przyklejonymi do twarzy po kilku minutach wrócił do salonu. Chciałam się do niego odezwać jednak on gestem wskazał mi żebym nic nie mówiła. Zrobiłam tak jak kazał i czekałam na pierwszy krok z jego strony, który nastąpił bardzo szybko.

- Zanim panienka coś powie chciałbym pani powiedzieć co się stało, dobrze? - rzekł, a ja kiwnęłam potwierdzająco głową. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się o tym co się stało. - Miałem już napisaną do pani wiadomość ze wszystkimi szczegółami. Kiedy już miałem wciskać przycisk "wyślij", usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie miałem pojęcia, że to oni, dlatego otworzyłem. Bieber przyszedł do mnie ze swoimi trzema "przyjaciółmi" -zaakcentował ostatnie słowo. Przewróciłam oczami, doskonale wiedząc co to znaczy. Bieber bawił się w groźnego typka, ale całą brudną robotę zrobili za niego inni ludzie. Typowy, bogaty, niebezpieczny facet. Jak każdy inny, który nie chce sobie wybrudzić swoich czystych rączek, przyozdobionych pierścionkami wartymi kilkadziesiąt tysięcy. -  Powiedzieli mi, że chcą do jutra całą kasę, bo jeżeli nie... zabiorą moje córki. Jedna już prawie kończy szkołę, a druga dopiero wychodzi z przedszkola. Nie mogę zmarnować im przyszłości. Muszę im oddać te pieniądze - wyrzucił z siebie. Po jego policzku znowu spłynęła łza. Byłam tym przerażona. Pan Wesley wydawał się być twardym, silnym i niepokonanym mężczyzną. Z każdą chwilą kiedy uroni on jakąś łzę jestem coraz bardziej tym zaskoczona jak mylne było moje zdanie o nim.

- A dlaczego jest pan pobity? - zapytałam. To pytanie krążyło po mojej głowie odkąd tutaj przyszłam i zobaczyłam jego twarz. Nie wyobrażam sobie w jaki sposób mu to zrobili i z jakiego powodu.

- Ach, to... Uderzył mnie jakiś wielkolud kilka razy, abym o tym nie zapomniał. Co ja mam teraz robić, panno Carter? - spytał, przysuwając się bliżej mnie. Na twarzy miał wymalowane zmartwienie, ponieważ bał się o swoje córki. I nie dziwię mu się. Każdy by się bał. Nigdy nie wiadomo do czego jest zdolny Bieber. Mógłby je porwać, wywieść i gdzieś sprzedać. I nikt z nas by się nigdy nie dowiedział jaka krzywda im się przytrafiła. Ale nie możemy do tego dopuścić. Nie, kiedy to ja jestem szefem całej sytuacji.

- Proszę mówić mi Aurora.

- Więc... Auroro... Co ja mam robić w takiej sytuacji? - spytał ponownie. Spuścił swoją głowę, patrząc się na swoje stopy i oderwał ręce od twarzy. Z jego brwi nie sączyła się już krew, a oko wydawało być się nieco przygaszone. Wyglądał okropnie, ale przynajmniej dużo lepiej niż na początku, kiedy tu przyszłam.

- Panie Wesley... Pierwszy raz mam styczność z taką sytuacją. Zazwyczaj ludzie mieli długi w bankach i nie mieli pracy, a ja pomagałam im ją znajdywać. Wtedy wszystko szło już z górki, ale z panem... Nie mam zielonego pojęcia co zrobić. Ma pan pracę, w której dobrze pan zarabia, ale ma pan też strasznego pecha. Gdyby pan znalazł tą pracę zanim pożyczył pieniądze od Biebera... Może to wszystko potoczyłoby się inaczej... - westchnęłam. Wiedziałam, że go tym nie pocieszę, nie wesprę, ale musiałam to powiedzieć. Chciałam wpaść na jakiś pomysł, który by mu pomógł; który bez żadnych dodatkowych zmartwień załatwiłby całą sprawę. Tylko jaki?

- Wiem o tym - powiedział i zaczął krążyć po pokoju. Odłożył szmatkę z roztopionym już lodem na blat kuchenny, a gazik wrzucił do kosza. Przetarł twarz rękami, a później założył je sobie na klatce piersiowej. Przez chwilę chodził tam i z powrotem, ale kiedy usłyszał mój głos stanął i zaczął mi się przyglądać.

- Ile jest pan mu dokładnie winny? - zapytałam. Podniosłam się z siedzenia i podeszłam bliżej do niego. Nie mogłam siedzieć. Byłam zdenerwowana i musiałam coś robić, nawet jeśli to było głupie chodzenie w tę i z powrotem. Jeśli siedziałabym tak jeszcze przez chwilę to przyrzekam, że oszalałabym tutaj.

- Dzisiaj powiedział mi, że na jutro muszę mieć siedemnaście tysięcy - warknął. Czułam, że to nie jest wcale suma, którą pożyczył. Prawdopodobnie Bieber doliczył ogromne odsetki, na które go nie stać. Dlatego był dzisiaj bardziej zdenerwowany niż zwykle.

- Nie ma pan żadnych długów w banku, prawda? - spytałam. W głowie zaczął świtać mi pewien pomysł, ale musiałam się upewnić, że pan Wesley ma w banku konto na plusie. Broń Boże na minusie!

- Nie mam żadnego. Spłaciłem wszystko kiedy tylko dostałem spadek po ojcu. Sprzedałem jego dom, ponieważ nie był mi do niczego potrzebny - zaczął się tłumaczyć. Intensywnie mi się przyglądał tak, jakby chciał wejść do mojej głowy i dowiedzieć się o czym myślę; co knuję.

- Mam pomysł. I mam nadzieję, że dzięki temu nam to wyjdzie - uśmiechnęłam się w jego stronę. Złapałam za swoje rzeczy, włożyłam je do torebki i z powrotem odwróciłam się do pana Wesleya. Posłałam mu największy uśmiech na jaki mnie było stać.

- Jaki? - spytał z uśmiechem. W jego oczach pojawiły się iskierki szczęścia. Wiedział, że może na mnie liczyć. A ja byłam z siebie dumna. Miałam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli.

- Skoro nie ma pan żadnych długów w banku to weźmie pan pożyczkę. Powinni panu dać większą sumę, ponieważ dobrze pan zarabia i ma stałą pracę. Odda pan pieniądze Bieberowi i będzie miał z nim spokój. Pracownik w banku na pewno zrobi to tak, żeby dał pan radę to spłacać. Wszystko się ułoży - powiedziałam. Wytłumaczyłam mu w skrócie mój plan i ponownie się uśmiechnęłam. Przytuliłam się do mężczyzny, pocieszając go i już miałam zamiar wychodzić. Ale zauważyłam, że pan Wesley zaczął się ubierać. Czekałam na to, co ma się wydarzyć.

- Idziemy, Auroro - rzucił. Złapał mnie za rękę i wyciągnął mnie ze swojego domu. Od razu zaczął ciągnąć mnie na przystanek autobusowy. Nie zwrócił nawet uwagi na to jak wygląda. A nie wyglądał na dobrze. Jego oko nie wyglądało za dobrze.

- Teraz?! - krzyknęłam. Liczyłam na to, że pan Wesley zrobi to w najbliższym czasie na spokojnie. Ale nie teraz.

- Teraz, albo nigdy. Nie mam zamiaru dłużej czekać - odparł i nie chciał już słuchać żadnych sprzeciwów. Odpuściłam, więc i zaczęłam za nim iść.



Czekałam na pana Wesleya pod bankiem. Widziałam, że jak wchodził był bardzo zdenerwowany i nie dziwie mu się. Był w okropnej sytuacji i sama nie wiem co ja bym zrobiła na jego miejscu. Było mi go naprawdę szkoda, ponieważ był to starszy człowiek. Nie wiem ile dokładnie ma lat, ale na pewnie nie więcej niż pięćdziesiąt. Pewnie nawet nie wiedział, że pożyczając pieniądze od Biebera wpakuje się w sytuacje, z której nie mógł znaleźć wyjście. Myślę, że gdyby mógł cofnąć czas to wolałby się zadłużyć w banku niż u takiego człowieka jakim jest Bieber. Każdy komornik jest od niego milion razy lepszy.


Kiedy zauważyłam, że pan Wesley wychodzi z banku, od razu do niego pobiegłam. Byłam strasznie ciekawa tego czy mu się udało. Miałam nadzieję, że teraz wszystko się ułoży, a bez tych pieniędzy nie damy sobie rady. One były kluczem do wszystkiego. Te pieniądze przyniosą panu Wesleyowi szczęście, które już dawno go opuściło. Teraz na nowo będzie mógł się nim dzielić ze swoją rodziną.

- I jak? - spytałam, będąc trochę zdenerwowana. Ręce zaczęły mi się trząść, a nogi ledwo podtrzymywały ciężar mojego ciała. Czułam się bardzo dziwnie. Tak, jakby to był mój dług i to ja za chwilę miała stracić szansę na lepsze życie.  Pan Wesley nie był moją rodziną, ani nawet moim dobrym znajomym, jednak traktowałam go z szacunkiem. Przez ostatni tydzień dużo się o nim dowiedziałam i do tej pory nie rozumiem jak tak mądry człowiek, mógł zaplątać się w taką sytuację.

- Udało mi się, Aurora, rozumiesz?! Udało się! Dostałem pożyczkę na dwadzieścia tysięcy! Teraz będę mógł spokojnie to spłacać i już nie będę musiał się martwić, że Bieber zabierze moje dzieci. Nie wiem jak ci dziękować - rzekł i rzucił się w moją stronę, przytulając mnie. Na jego twarzy cały czas był uśmiech i nawet ta wielka śliwka i rozcięty łuk brwiowy nie psuły jego zadowolonego humoru. Szczerzył zęby i ściskał mnie z całych sił.

- Nie musi mi pan za nic dziękować - uśmiechnęłam się w jego stronę i również go przytuliłam. Na mojej twarzy także pojawił się ogromny uśmiech. Czułam dosłownie jak kamień spadł mi z serca. Mamy te pieniądze. Mamy czym zapłacić Bieberowi. Mamy szansę to naprawić. Teraz wszystko powinno iść z górki, prawda? 



*Celowo inne nazwisko - późniejsze rozdziały wyjaśnią całą sytuacje z tym związaną.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top