Rozdział dwunasty


Aurora

Z każdą sekundą moje serce biło coraz szybciej. W mojej głowie krążyło miliony myśli na temat tego, czy dobrze postępuję. Czy jestem pewna tego co robię? Nie jestem pewna. Mam ogrom wątpliwości, ale teraz już nie ma odwrotu, prawda? Jak się coś postanowiło to trzeba tak zrobić. Pierwsza decyzja nie zawsze jest najlepsza, ale pamiętajmy, że lepiej żałować tego, że się coś zrobiło niż tego, że się odmówiło.

- Jesteś tego pewna, Aurora? - spytał się mnie Bieber, który siedział po mojej prawej stronie. Pozwolił mi prowadzić swój samochód mimo iż namówienie go na to nie było prostą sprawą. Nigdy nie rozumiałam dlaczego faceci traktują swoje pojazdy jako największe skarby na ziemi... Może dlatego, że sama nie miałam nigdy swojego.

Ale czy byłam pewna? Nie. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, więc po prostu wciągnęłam ogromną ilość powietrza do swoich płuc i przytrzymałam je tam przez kilkanaście sekund. Co chwilę zamykałam oczy i z powrotem otwierałam je, aby skupić się na drodze. Modliłam się o to, żeby żaden samochód nie wjechał mi kiedy będę skręcać, albo żadna osoba nie wpadła mi pod koła. Prowadzenie tego samochodu było teraz najgorszą decyzją w moim życiu.

- Aurora słuchasz mnie?

- Słucham - odpowiedziałam.

- No to powiedz coś... - westchnął.

- Co mam ci powiedzieć, Bieber? Że chce tego, ale nie jestem pewna? Postaw się w mojej sytuacji... Poszedłbyś dobrowolnie do... poszedłbyś tam dobrowolnie?

- Jasne, że nie. Byłbym głupi.

- Dzięki za wsparcie - rzekłam sarkastycznie.

- Mówię tylko jak jest. Nigdy dobrowolnie nie postawiłbym tam swojej stopy, Aurora. Zaprawdę powiadam ci, żebyś dobrze się nad tym zastanowiła. Chcesz narazić swoje życie dla kogoś, kogo nie znasz?

- Chcę.

- Chcesz poznać kobietę, którą prawdopodobnie pierwszy raz zobaczysz na oczy i pomóc jej uciec?

- Chcę.

- Chcesz to zrobić dla niej czy dla kogoś innego?

- Chcę to zrobić dla siebie. I już lepiej nic mi nie mów.

- Okej - westchnął.

- Jesteśmy na miejscu? To tutaj? - spytałam.

- Tak - odpowiedział.

- Czyli to koniec?

- Moim zdaniem to jest dopiero początek.

- Co mam zrobić? Wytłumacz mi to jeszcze raz.

- Wejdziesz tam i powiesz, że przychodzisz do pana Biebera. Tylko wspomnij o tym, że do Grega Biebera, a nie do mnie. Jesteś ubrana jak... Nazwijmy rzeczy po imieniu... Jesteś ubrana jak jakaś dziwka, więc ochroniarz prawdopodobnie nie będzie miał żadnych powodów, aby cię nie wpuścić. Pójdziesz do niego i powiesz mu to, czego chcesz. Nic trudnego.

- Łatwo ci mówić... A jak mnie rozpozna? Przecież...

- Aurora! Na sto procent cię rozpozna, ale nie martw się tym. Jeśli zgłosisz się do niego z taką propozycją to nic ci nie zrobi. Albo cię przyjmie i będzie bardzo źle, albo cię przyjmie i będzie lepiej. Nie mogę powiedzieć, że będzie bardzo dobrze, ale spodziewam się, że nie będzie najgorszej. Rozumiesz mnie?

- No właśnie tak nie za bardzo, ale to nie ważne. Idę.

- Powodzenia - rzekł z uśmiechem.

- Nie dziękuję - odpowiedziałam, wysiadając z samochodu.

Szłam przed siebie i modliłam się o to, żeby zaraz nie upaść. Prawdopodobnie byłam cała blada na twarzy, ale teraz się tym nie przejmowałam. Próbowałam uspokoić się, aby wydusić z siebie kilka słów.

Podeszłam do ogromnych, czarnych drzwi i zapukałam dwa razy. Po chwili otworzyły się one, a na zewnątrz wyszedł ogromny, czarnoskóry mężczyzna.

- Czego? - warknął.

Przewróciłam oczami i odpowiedziałam.

- Przyszłam do pana Biebera.

- Pana Justina Biebera nie ma aktualnie tutaj.

Jak miał na imię jego ojciec?

- Przyszłam do... - zacięłam się. - Przyszłam do pana Grega Biebera.

- Podaj mi swoją torebkę - rzekł.

Podobałam mu swoją małą, czarną kopertówkę i obserwowałam jego poczynania. Otworzył ją i oglądał jej zawartość. Po chwili mi ją oddał i zaczął sprawdzać czy nie mam przy sobie żadnych podejrzanych przedmiotów. Kiedy upewnił się, że jestem "czysta" wpuścił mnie do środka i zaprowadził mnie do drzwi do gabinetu Biebera.

- Dziękuję - rzuciłam w stronę czarnoskórego mężczyzny, a on tylko niepewnie pokiwał głową. Cóż... Pewnie nie często to słyszy. Zapukałam w drzwi trzy razy, a kiedy usłyszałam po drugiej stronie "proszę" weszłam do środka.

Teraz już nie ma odwrotu, prawda?

- Oooo - westchnął. - W czym mogę pani pomóc? - rzekł z chytrym uśmiechem na twarzy.

- Przy-przyszłam po...

- Chcesz dołączyć do naszego grona, prawda? - przerwał mi.

- Tak - odpowiedziałam już bardziej pewniej siebie.

- Muszę cię lepiej poznać. Chcesz odpowiedzieć na kilka moich pytań?

- Tak.

- Usiądź - rzekł, a ja zrobiłam to co mi kazał.

- Dlaczego chcesz do nas dołączyć? Dlaczego chcesz dołączyć do innych dziewczyn?

- Potrzebuje pieniędzy - skłamałam. Mówiłam to, co kazał mi mówić Bieber. Justin Bieber.

- Ile masz lat? Imię? Nazwisko? Stan cywilny?

- Dwadzieścia trzy. Aurora Gwen Carter. Singielka.

- Studiujesz coś? Uprawiałaś kiedyś seks? Gdzie mieszkasz?

- Prawo. Tak. Niedaleko - odpowiadałam jednym wyrazem, ponieważ nie potrafiłam wydusić z siebie niczego więcej.

- Znasz mojego syna? - spytał, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Na to mnie Justin nie przygotował.

- Co?

- Spytałem czy znasz mojego syna. Justina Biebera.

- Kojarzę - odpowiedziałam niepewnie.

- Nie okłamuj mnie, Auroro. Widziałem cię z nim.

- Oh...

- Skąd się znacie? Co pomiędzy wami jest?

- My... - zaczęłam, ale nie dane było mi dokończyć, ponieważ do środka ktoś wszedł. Bez pukania. Bez zaproszenia.

Odwróciłam się w tamtą stronę i zamarłam. Justin? Co on tutaj robi?

- O... Aurora. Nie wiedziałem, że się tu zgłosiłaś - uśmiechnął się nieszczerze, a ja nie wiedziałam co zrobić.

- O co tutaj chodzi? - krzyknął zdenerwowany Stary Bieber.

- Spokojnie, Greg - rzekł Justin, a ja zdziwiłam się, że mówi do swojego ojca po imieniu. - Jak widać Aurora przyszła do ciebie z pewną propozycją. Namawiałem ją aby została moją dziwką i jak widać udało mi się.

- Skąd się znacie?

- Pożyczyłem jej trochę pieniędzy. Oddała mi jedną część, ale nie ma tej drugiej. Zaproponowałem jej inną formę zapłaty.

- Jaką?

- Chcę mieć ją na wyłączność. Chcę ją pieprzyć całymi dniami i nocami. Chcę ją mieć w swoim łóżku kiedy będę szczęśliwy, wkurwiony i smutny. Chcę, żeby czekała na mnie i bez żadnych "ale" mi się oddawała. Ale uwaga... Chcę, żeby ona była tylko moją dziwką. Moją. Nikogo innego. Nie Kevina. Nie twoich pracowników. Nie twoich wrogów. Nie twoją. Moją. Będę ją miał w swoim pokoju przywiązaną do łóżka i będzie tam na mnie czekać. Cheryl będzie ją karmić i załatwiać te inne kobiece sprawy, a ja będę ją pieprzyć.

- Nie pozwalam na to! - krzyknął.

- Dlaczego nie, Greg? Boisz się, że znowu się zakocham? - zaśmiał się. - Błagam cię... Byłem młody i głupi, staruszku! Nie ma czegoś takiego jak miłość i oboje o tym dobrze wiemy, czyż nie? Ja po prostu potrzebuje kogoś o niezwykłej urodzie i figurze, żeby go pieprzyć. Ale chce mieć też pewność, że mnie niczym nie zarazi. Z resztą... Sam masz jedną dziwkę na wyłączność, to dlaczego ja nie mogę brać z ciebie przykładu?

- Ja pierdole. Masz moją zgodę, ale jak usłyszę jakieś czułe słówka, wychodzące z twoich ust w jej stronę to nie żyjesz. I ona też nie - warknął w stronę syna.

- Się wie. Dziena. A ty... - zwrócił się Justin w moją stronę i puścił mi oczko. - Na kolanach do mojej sypialni.

- Co? - spytałam z nie dowierzeniem.

- Chyba nie myślałaś, że będziesz miała tutaj dobrze, co nie? Powiedziałem na kolana i do mojej sypialni! Mam ogromną ochotę kogoś w końcu przelecieć i niestety czy stety, ale wypadło na ciebie. Więc powtarzam ostatni raz. Na kolana, kurwa, i do mojej sypialni! - rzekł.

Miałam w głowie mętlik. Czy on mówi teraz na serio czy udaje? Z którym Justinem rozmawiam w tej chwili? Muszę nauczyć się ich rozpoznawać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top