Rozdział drugi
Aurora
Czekałam razem z panem Wesleyem u niego w mieszkaniu. Na ławie, na przeciwko nas, leżało okrąglutkie dwadzieścia tysięcy w gotówce. Czekaliśmy z niecierpliwością od samego rana na przybycie Biebera i jego ludzi. Nie powiadomił pana Wesleya o dokładnej godzinie swojego przybycia. Nie przejmowali się nim. Gdyby tylko powiedzieli nam, o której godzinie się tutaj zjawią... Byłoby nam o wiele lepiej się na to przygotować. A tak? Siedzimy od rana. Zdenerwowani. I czekamy na to co się stanie.
- Myślisz, że przyjdą? - spytał się mnie pan Wesley. Bawił się swoimi rękoma, chodząc z jednego końca na drugi salonu. Niecierpliwił się. To wiadome. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Siadał. A później wstawał. I znowu siadał.
- Oni nie odpuściliby sobie takiej sytuacji. Kazali panu załatwić pieniądze i na pewno po nie przyjdą. Zaparzyć panu herbatę? A może coś na uspokojenie? Cały się pan trzęsie - rzekłam w jego stronę. Spojrzałam ze zmartwieniem w jego oczy. Ten człowiek na to nie zasłużył. Powinien wieść normalne życie. Być blisko swojej rodziny. A nie zamartwiać się jakimiś okropnymi, bezwzględnymi małolatami.
- Strasznie się denerwuje, Auroro. Boję się tego, co się tutaj wydarzy. Nie powinnaś już iść? Dziękuje za pomoc, ale nie chcę cię w to mieszkać. Powinnaś mieć spokojne, normalne życie, a nie zajmować się kryminalistami - powiedział, siadając na jeden foteli. Oparł się wygodnie i rękami zakrył sobie twarz. Wziął głęboki wdech. A następnie wydech. I powtarzał tą czynność kilka razy. A później zaczął normalnie oddychać.
- Wie pan, że studiuję prawo? Sama wybrałam sobie życie z kryminalistami - zaśmiałam się, a pan Wesley poszedł w moje ślady. Pierwszy raz dzisiaj widziałam uśmiech na jego twarzy. Był to przyjemny widok. - Jeśli tylko się tutaj pojawią obiecuje, że schowam się w jednym z pokoi i będę cicho jak myszka, dobrze? A teraz niech pan spokojnie sobie siedzi i nie przejmuje się niczym, a ja pójdę zaparzyć panu ziółka na uspokojenie - ruszyłam w kierunku kuchni. Wyciągnęłam z szafki zieloną herbatę dla siebie i melisę dla pana Wesleya. Nalałam do czajnika wody i go nastawiłam.
- Dziękuje - rzucił w moją stronę.
Kiedy woda się zagotowała, zalałam kubki gorącą wodą i wróciłam do salonu. Pan Wesley patrzył się w okno. Bał się. Wstał z fotela i podszedł do okna. Odchylił trochę firankę i spojrzał na mnie.
- Zbliżają się - rzucił. Znowu przeniósł swój wzrok na okno. Puścił firankę i podszedł do stolika, na którym leżały pieniądze. Zaczął się rozglądać dookoła. Wszystko leżało na swoim miejscu. Ale on i tak musiał się upewnić,.
- Idę się schować - powiedziałam, stawiając gorącą herbatę na stole obok pieniędzy. Jak poparzona wyszłam z pokoju i schowałam się w sypialni jednej z córek pana Wesleya. Zamknęłam drzwi na klucz i przyłożyłam ucho do drzwi, aby lepiej słyszeć o czym rozmawiają. Słyszałam jak bez pukania weszli do środka domu pana Wesleya. Głosy były bardzo ciche, więc podejrzewam, że znajdowali się w przed pokoju.Jedyne co mogłam usłyszeć to groźby, skierowane do pana Wesleya oraz śmiech. Straszny śmiech. Brzmiał on niczym ten, wyciągnięty prosto z jakiegoś horroru. Na sam ten dźwięk przez moje ciało przeszły ciarki. Bałam się. Ba... Ja byłam przerażona!
Po chwili ich rozmowa była głośniejsza. Mogłam idealnie usłyszeć to o czym rozmawiali. Usadowiłam się wygodniej na podłodze i uchyliłam lekko drzwi. Zaczęłam się przyglądać wszystkim, którzy znajdowali się w salonie. Miałam idealny widok na to, ale liczyłam, że nikt z nich mnie nie zauważy. Wtedy byłabym skończona.
- Masz wyliczone co do grosza, prawda? Umawialiśmy się na dwadzieścia tysięcy - rzekł jeden z tamtych ludzi. Podejrzewam, że był to Bieber, bo jego sylwetka się najbardziej przemieszczała po pokoju. Pozostali trzej mężczyźni stali i się nawet nie ruszali. Byli ubrani w czarne garnitury, a na oczach mieli tego samego koloru okulary. Bieber natomiast ubrany był w jasne dresy i ciemną bluzę. Dziwne... Myślałam, że jako najważniejszy człowiek ich, nazwijmy to, stowarzyszeniu będzie ubrany bardziej elegancko.
- Uma-umawialiśmy się na... Tak, mam dwadzieścia tysięcy - wyjąkał pan Wesley.
- Świetnie, staruszku! Moglibyście być tak mili i przeliczyć wszystko, a później zapakować? - powiedział do swoich sługusów. Podszedł do nich i gestem zachęcił ich do roboty.
- Jasne, szefie - odparł jeden z nich.
- Słuchaj mnie uważnie, Wesley. Teraz musisz zapomnieć o tym, że kiedykolwiek mnie znałeś, jasne? - warknął. Podszedł do niego i spojrzał prosto w jego niebieskie oczy. Wzdrygnęłam się. Czułam się tak, jakby to przede mną stał i mi groził. - Ja również zapomnę o tobie. Nigdy się nie znaliśmy, prawda? Załatwiliśmy super interes... Przynajmniej dla mnie był super interesem, a teraz... Hm... Głupi staruszku... Dlaczego miałbym cię zostawić przy życiu, huh? - zaśmiał się. Wyciągnął pistolet i przystawił go do głowy pana Wesleya. Przycisnął go mocniej do jego skroni i zaczął się śmiać. Głośno. I przerażająco. - Może by tak... Strzelić ci kulkę w łeb?
Byłam cała zdenerwowana. Bałam się tego co ma się teraz wydarzyć. To się nie może tak skończyć. Wszystko szło po naszej myśli i nie może się to teraz zepsuć. Nikt dzisiaj nie zginie. Nie ma takiej możliwości. Postaram się z całych sił, aby tak się stało.
- Szefie... Jest tutaj dokładnie dwadzieścia tysięcy, ale... - rzekł. Podszedł do Biebera i czekał na znak, że może mówić. To było przerażające. Sposób w jaki oni go traktowali... Jakby był jakimś królem! To było okropne, niepokojące i fascynujące za razem.
- O co chodzi?! - krzyknął. Spojrzał w niego stronę, nie odrywając się od Wesleya. Jego oczy pociemniały. Bałam się, że mnie zauważy dlatego lekko przymknęłam drzwi.
- Dwa kubki z herbatą. Dwa kubki, więc albo ktoś tu był i wyszedł... Albo nadal tu jest - poinformował go.
Cholera jasna. Jak mogłam być tak głupia i zostawić je tam? Wszystko co zrobiliśmy do tej pory było na marne! A przez co? Przez mój okropny kubek z zieloną kawą! Nie mogłam go po prostu tutaj wziąć ze sobą? Co mi przyszło do głowy, że go tam zostawiłam?! Jestem głupia... Boże, jaka ja jestem głupia!
- Widzę, że miałeś kretynie towarzystwo. Nie mylę się? Gadaj kto to był, albo ci odstrzelę łeb - warknął. Znowu przeniósł swój wzrok na Wesleya i przysunął się bliżej jego twarzy. Chuchał mu prosto w oczy. Wyprostował się i zamknął oczy. Złapał Weslaya za gardło swoją dłonią i przybił go do ściany.
- Nikogo tutaj nie było! Przysięgam! - krzyknął pan Wesley.
- Nie kłam! Masz trzy sekundy, żeby powiedzieć mi kto u ciebie był! - syknął. Był zdenerwowany. Co ja gadam?! On był niesamowicie wkurwiony! I to wszystko przeze mnie!
- Nikogo tutaj nie...
- Jeden!
- Mówię prawdę!
- Dwa!
- Ale...
Postanowiłam wyjść z mojego ukrycia i ujawnić się. Nie mogłam pozwolić na to żeby pan Wesley umarł, chroniąc mnie. Ja zawiniłam. On się starał, a ja jednym ruchem wszystko zniszczyłam. Jestem beznadziejna. Ale wyszłam i stanęłam przed wszystkimi mężczyznami.
- To ja - rzekłam, patrząc się na to, co się tam działo.
- Proszę, proszę. Jednak mnie okłamałeś, Wesley. Musisz za to zapłacić - uśmiechnął się. Mocniej ścisnął jego gardło i przycisnął pistolet do jego skroni. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Bałam się jak cholera. Ale musiałam coś z tym zrobić.
- Nie ruszaj go - warknęłam.
W środku trzęsłam się jak galaretka, ale na zewnątrz udawałam twardą, silną kobietę która nie wie co to strach. Musiałam działać. Nie mogłam mu pokazać, że się go boje. Wtedy już nic by się nam nie udało. Schowałam strach do kieszeni, wymieniając go na odwagę.
Bądź nieustraszona, Aurora. On i tak cię zabije. Nie pozostało ci nic więcej - powiedziałam sama do siebie w myślach.
- Słucham? Masz czelność się tak do mnie odzywać?! - krzyknął, podchodząc do mnie. Wbił swój wzrok w moje oczy i wyprostował się. Górował nade mną. Był wyższy. Wyglądałam przy nim jak mała myszka. Również się wyprostowałam i nie odrywałam wzroku od jego oczu. - Wyglądasz bardzo znajomo, maleńka. Groziłem ci już kiedyś? - powiedział, uśmiechając się szeroko. Zaczął bawić się bronią przed sobą i błądził wzrokiem po mojej twarzy.
- Kim ty niby jesteś? Królem? Podejrzewam, że nie. Jesteś zwyczajnym człowiekiem. Takim jak ja, więc jeśli ty masz czelność odzywać się tak do tego starszego mężczyzny, który całe życie był, w przeciwieństwie do ciebie, dobrym człowiekiem... To ja mam prawo mówić do ciebie jak tylko będę chciała - rzekłam nie pewnie. Nie miałam pojęcia skąd wzięło się u mnie tyle odwagi. Było to dziwne. Normalnie nie jestem aż taka odważna. Może to przez emocje? Sytuację, w której się znajduję? Grozi mi śmierć! To pewnie dlatego jestem taka odważna.
- Ty mała...
- Szefie musimy iść. Pana ojciec... - zaczął jeden z mężczyzn.
- Tak, wiem co mój ojciec. Nie musicie mi tego powtarzać - westchnął i mocniej zacisnął rękę na mojej szyi. Uśmiechnął się w moją stronę, ukazując mi szereg białych zębów. W jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Śmieszyła go ta cała sytuacja. Pan Wesley siedział cicho i się nie odzywał, ja stałam przed nim, bojąc się ruszyć. A on... on się śmiał. - A ty... Pożałujesz tego. Z Wesleyem skończyłem, ale z tobą... z tobą dopiero zaczynam - szepnął mi do ucha. Zabrał ze mnie swoją dłoń i skierował się do wyjścia. Stał w progu. Odwrócił swoją twarz ku mojej. Znowu szeroko się uśmiechnął - Gra rozpoczęta. Szybko nie odpuszczam. Do zobaczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top