Rozdział czwarty

Aurora

Wypowiadając to słowo nawet przez chwilę uśmiech nie schodził mu z twarzy. Cały czas jego usta układały się w pewny siebie, łobuzerski i zadziorny uśmieszek. Powiem szczerze, że było to dość przerażające. On do mnie mówił, patrzył się na mnie. Stał zaledwie kilka kroków przede mną. Był tutaj. On. Justin Bieber. Prawdziwy i niepowtarzalny. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale i tak każdy wie, że jest to Justin Bieber, zwany także niejakim "pogromcom olbrzymów". Wiecie dlaczego? Ludzie nazywają go tak, ponieważ przez niego nawet najwięksi upadają. Biznesmeni, prawnicy, lekarze i inne ważne osoby. Jeśli ktoś mu podpadnie nawet nie zawaha się, aby go zniszczyć. Zrobi to bez zastanowienia i nie będzie się z nikim liczyć. Po prostu będzie działać. Nic go nie powstrzyma. Zrobi to, co będzie chciał zrobić. Następnie po prostu się odwróci i odejdzie. Jakby nic się nie stało. To było przerażające.

- Halo? Jesteś tam, laleczko? - rzekł, machając mi ręką przed twarzą. Z jego buzi nie schodził uśmiech. Można nawet powiedział, że z każdą chwilą coraz bardziej się powiększał. Znowu zaczął mnie irytować. Nie wiem dlaczego. Myślałam, że nad sobą panuję. Ba... Panowałam nad sobą! Dopóki nie znalazł się on i wszystko zniszczył. To przy nim byłam najbardziej wkurzona. Miałam ochotę po prostu przywalić mu i odejść. Bałam się, że zamieniam się w taką osobę jak on. A tego bym już nie wytrzymała.

- Jestem - odpowiedziałam niepewnie. Spojrzałam w jego oczy i zaczęłam się zastanawiać. Co taki chłopak robi ze swoim życiem? Jest przystojny. Mam nadzieję, że mądry. Jakby się postarał to mógłby normalnie żyć. Oddalić się od tego życia. Mógłby znaleźć sobie nieziemską dziewczynę. Może nawet jakąś modelkę. Założyć rodzinę. Mieć normalną pracę. Ale co nim kieruje? Dlaczego robi to, co robi? Nie chciałby żyć normalnie? Tak, jak każdy inny? Kto cię skrzywdził tak bardzo, że pragniesz odegrać się na innych?

- Wyśmienicie, a teraz... Pójdziesz ze mną dobrowolnie, albo wyciągnę coś, co nie za dobrze ci się kojarzy i zrobimy trochę szumu dookoła. Ludzie zaczną panikować. Ty będziesz jeszcze bardziej przestraszona niż jesteś teraz i takie tam nikomu nie potrzebne problemy - poinformował mnie, znowu się uśmiechając. W jego oczach można było zobaczyć odbicie szatana. On nie był normalny. Kierowała nim jakaś nadprzyrodzona moc. Coś o paranormalnych możliwościach. Nie ma możliwości, żeby normalny człowiek zachowywał się tak jak on. To był szatan. On nie miał duszy. Siedział w nim diabeł.

- Co?

- Muszę cię zabrać w osobne miejsce, aby sobie z tobą na spokojnie porozmawiać. Bez świadków.

- Ale... - zaczęłam, lecz nie pozwolono mi dokończyć. Chwycił mnie za rękę i zaciągnął w osobiste miejsce. Byłam sam na sam z szatanem. To było spełnienie moich najgorszych koszmarów. Ba... To było gorsze niż moje najgorsze koszmary! Zabierzcie mnie stąd. Ja nie chce tutaj być. Wolę być przy ojcu. Chcę słuchać jego marudzenia i tego, jak bardzo nieodpowiedzialna jestem. Błagam. Chcę tego.

- Żadnych "ale". Chyba nie chcesz, żeby ktoś niepotrzebnie tutaj zginął, ponieważ ty nie chcesz ruszyć swojego tyłeczka, huh? Obiecuję ci, że jeżeli będziesz robiła to co ci każe to nic się nie stanie. Przynajmniej na razie - dodał. Boże, jeśli to jest twoja kara to już wszystko rozumiem! Powinnam być lepszym człowiekiem. Być bardziej wdzięczna ojcu. Wybaczę mu! Wybaczę tacie jeśli tylko mnie stąd zabierzesz, Ojcze. Błagam cię. Nie rób mi tego. Nie chcę popełnić znowu tego samego błędu.

- Okej - powiedziałam tylko jedno słowo, ponieważ nie mogłam wydusić z siebie nic więcej. Nadal nie mogę uwierzyć w to, dlaczego w domu pana Wesleya byłam taka... brak mi słów na to jaka byłam. Co mi odbiło? Na co mi to było? I to jeszcze z kim? Justin Bieber! Gorzej trafić nie mogłam. Powinnam czasami zamknąć buzie i przestać tyle mówić. Miałam wiele okazji, aby dostrzec to, że im więcej mówisz tym masz więcej kłopotów. Dlaczego to dotarło do mnie dopiero teraz? Ale poszłam z nim. Bardziej bałam się tego, co może zrobić innym osobą w pobliżu niż mi. Nigdy nie wybaczyłabym sobie jeśli ktoś zginąłby za mnie. Bez powodu. Bez żadnych wyjaśnień. Do końca swoich dni żyłabym z poczuciem winy. 



- Więc teraz, laleczko, grzecznie wytłumaczysz mi co robiłaś w domu Wesleya. Od samego początku do końca - rzekł, uśmiechając się do mnie złowieszczo. Założył ręce na piersi i gestem wskazał mi, żebym mówiła. Widzę, Boże, że twoja kara tak szybko nie minię. I czuję, że popełnię drugi raz ten sam błąd. Schowałam strach. Kryje on swoją głowę w piasku. A moja odwaga wzięła przewagę. Wynurzyła się z oceanu i ukazała swoje płetwy.

- Nie - rzuciłam. Oschle, ale zrozumiał. Jego mina wyglądała na zdziwioną. Matko Boska, co ja robię? On mnie zaraz zabiję!

- Co? - zapytał.

- Nie. Nic ci nie powiem.

- Oj, laleczko. Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego z kim rozmawiasz, prawda? Nie okłamuj mnie i... - zaczął mówić.

- Nie kłamie! - krzyknęłam, przerywając mu. Nie mam pojęcia skąd - chociaż to u mnie nic nowego - pojawiła się u mnie taka odwaga. Raz jestem wystraszona, a dwa potrafię wybuchnąć i wyrzucić wszystko co mi leży na sercu. Teraz było to drugie. Jestem nierównoważona psychicznie. To ja powinnam iść do lekarza. Nie on. Albo razem powinniśmy. Oboje nie jesteśmy normalni. Jesteśmy toksycznymi ludźmi. Powinniśmy zniknąć.  - Nie pozwolę tak sobą pomiatać! Doskonale wiem kim jesteś i zdaję sobie sprawę z tego co robisz. Ale to nie znaczy, że możesz tak traktować ludzi!

- Kto by pomyślał, że zwyczajna, niczym niewyróżniająca się dziewczyna, która nie chciała mi pożyczyć swojego cennego papierosa, będzie sprawiała tyle kłopotów? Zapytam jeszcze raz! Co robiłaś u Wesleya? - spytał ostrym głosem. Jego tęczówki pociemniały. Wkurwiłam go. A tak bardzo chciałam tego uniknąć. Chociaż... Chciałam go wkurwić. To był mój cel. Ale nie myślałam o tym wcześniej. To wyszło samo z siebie. Boże, kim ja jestem? Dlaczego to robię? Ja nie chcę.

- Niczego ci nie powiem. Pan Wesley to dobry człowiek, który niestety trafił na swojej drodze na takiego kogoś jak ty. Za kogo ty się tak w ogóle uważasz, huh? Myślisz, że jesteś jakimś królem tego miasta lub kraju? Myślisz, że nie ma osób, które by ci się sprzeciwiły? No to w takim razie patrz na mnie! Wygarniam ci właśnie wszystko po kolei, a ty nie możesz nic z tym zrobić. Pora pogodzić się z prawdą, Justin - wybuchłam. Byłam cała czerwona ze złości, a jednocześnie bałam się tego, co może zrobić. Zabije mnie. To jest pewne. Ale w jaki sposób to zrobi? Ile będę musiała cierpieć zanim pójdę do nieba?

- Nie znasz mnie - odpowiedział. Kamień spadł mi z serca. Ale jednocześnie się zdziwiłam. Żadnych rękoczynów? Nic, a nic? Liczyłam chociażby na jakieś uderzenie w... Matko Boska, Aurora! O czym ja myślę?! Plącze mi się w głowie. Mój umysł robi mi figle. To kara. Jestem tego pewna. Jakaś nieznana mi moc chce sprawić, żebym zaczęła trzeźwo myśleć. Tylko, że ja tego nie potrafię. Ale bardzo chcę.

- Tu masz racje - rzekłam. Uda mi się. Jestem tego pewna. Muszę opanować emocje i zacząć zachowywać się jak... Co zrobiłaby moja mama w tym momencie? Zachowałaby się na pewno jak kobieta. A nie jak zwierzę. Bierz przykład z mamy, Aurora. Mama wie co dobre.

- Pytanie jest jedno: czy chcesz poznać? - dopytywał. Mamo... Gdzie jesteś kiedy cię potrzebuję? Chciałabym żebyś stała obok mnie. Bądź moim aniołkiem bądź diabełkiem na ramieniu. Chociaż to drugie jest już zajęte. Siedzi w środku Biebera. Ale dlaczego anioł nie chcę wstąpić we mnie? Co zrobiłam złego?

- Co? Myślisz, że po tym wszystkim, co o tobie wiem i czego doświadczyłam, będę chciała cię poznać? Przykro mi, ale podziękuje - rzuciłam. Cholera. Aurora powinnaś być bardziej grzeczna. On mnie może zabić. Ale ja chce żyć. Muszę być lepszym człowiekiem. Chcę naprawić swoje błędy.

- Nie wiesz co tracisz.

- Przepraszam? Dobrze wiem co teraz tracę. Tracę szansę na śmierć. Może gdybyś zaproponował mi to kilka lat temu zgodziłabym się. Wtedy śmierć była moim marzeniem, ale nie byłam na tyle odważna, żeby samej to sobie zrobić. Ale teraz? Nie wiem jak ty, ale chce żyć - wygadałam. Dlaczego ja mu to mówię? Dlaczego ja to w ogóle mówię na głos?  Już nie kontroluję co jest w moich myślach, a co wychodzi z moich ust.

- Chcesz żyć, tak? A dla kogo? Dla czego? W jakim celu?

- Chcę żyć, aby dowiedzieć się dla kogo żyję, dla czego żyje i jaki to ma sens.

- A co jeżeli nie znajdziesz kogoś dla kogo możesz żyć, czegoś dla czego możesz żyć i sensu swojego istnienia? - zadał pytanie. Patrzył się na mnie dziwnym wzrokiem. Zaczynam się go bać. Jego oczy zawsze były takie złe. Widać było w nich pragnienie zła. A teraz? Są w odcieniu karmelu. Nie widać w nim gangstera. Kryje się w nich mały chłopiec. Justin... Dlaczego mącisz mi w głowie?

- Wtedy zadzwonię do ciebie. Pomożesz mi zrealizować moje marzenie sprzed kilku lat - odpowiadam bez uczuć. Cholera. Nie tego chciałam. Może weźmie to sobie za bardzo do serca? Albo ja sobie wezmę to zbyt poważnie do serca. Zamknij się, Aurora. Nic już więcej nie powiem.

- Ja nie pomagam ludziom - rzucił.

- Pora to zmienić - powiedziałam. Cholera! Miałam się nie odzywać! Dlaczego ta "druga ja", która siedzi w mojej głowie robi wszystko na odwrót? Idź sobie. Nie chcę cię. Do widzenia!

- A co jeśli to ja jestem tym kimś, tym czymś dla czego warto żyć? Co jeśli to ja jestem celem twojego życia?

Zaczynam się zastanawiać co jest nie tak z tym chłopakiem. Wydaje się być groźny, niepokonany i pewny siebie, ale jak przychodzi co do czego jest kruchy, delikatny i bardzo, bardzo - co jest zadziwiające - inteligentny. Ale nie mi osądzać... Sama jestem... dziwna. Czuję się okropnie. Jak chora psychicznie kobieta. Ale to tak tylko przy nim. Tracę zmysły. Nie wiem co mam robić. Potrzebuję pomocy, a nie widzę nikogo kto były chętny mi pomóc.

- Wtedy będę udawała, że cię nie widzę i będę dalej szukać z nadzieją, że wszechświat się obudzi i zrozumie jaki wielki błąd popełnił, łącząc mnie z tobą czymś, co nazywane jest "przeznaczeniem".

- Wiesz, że nie można się sprzeciwiać przeznaczeniu? Nie da się przez nim uciec - rzekł. Odejdź, Justinie. Niech wróci ten straszny Bieber. Wolę sikać w majtki ze strachu niż pozwolić drugiej mnie rozmyślać na filozoficzne tematy. Co się ze mną dzieję?

- Spójrz... Ludzie mi mówili, że tobie też nie można się sprzeciwiać, a jednak to robię. Pozwól, że z przeznaczeniem też tego spróbuję, okej? - odpowiedziałam.

- Nie uda ci się - rzucił.

- Pożyjemy, zobaczymy. Żegnam, Justin i mam nadzieję, że przeznaczenie nie skuje nas kajdankami - odrzekłam, odwracając się i ruszając przed siebie. Jestem zbyt odważna. Nie podoba mi się to. Nie tak miało być.

- Również mam nadzieję, że nas nie skuje kajdankami. Liczę na to, że nas zwiąże razem sznurem i zamknie w małym pokoju na szczycie góry, z której nie ma zejścia - dodał szeptem, jednak ja słyszałam każde jego słowo. Nie zwróciłam uwagi na to co powiedział i tak po prostu odeszłam. A on mnie nie zatrzymał.

Za każdym razem, kiedy go widzę, zaskakuje mnie. Zaskakuję też sama siebie. Mam wrażenie, że nikt tak naprawdę go nie zna. A jego pytanie cały czas krąży po mojej głowie.

Pytanie jest jedno: czy chcesz poznać?

 Będzie to najlepszy lub najgorszy wybór w moim życiu. A ja nie wiem czy sobie z tym poradzę. Zabijcie mnie. Może histeryzuje, ale nie dam rady. Chcę zniknąć. Mieć to z głowy. Niech ktoś mi pomoże. Błagam.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top