65

Stałam na środku korytarza niespokojnie ściskając moje palce. Taehyung natomiast siedział na krześle pod ścianą. Czekaliśmy na Jungkooka, będąc w środku oddziału. Nie zdradzał mi nawet rąbka tajemnicy, tego po co mnie tutaj przywiózł.

-Nie denerwuj się tak. Wszystko będzie dobrze - powiedział żeby mnie uspokoić.

-Nie potrafię, to silniejsze ode mnie - jęknęłam. Nie mogłam po prostu z nim tu przyjechać? - przechyliłam głowę na bok.

-Prawdopodobnie sam by cię tutaj nie zabrał, a przynajmniej nie teraz.

-Znowu sprawiasz, że mam mnóstwo pytań - spojrzałam w dół, wiedząc że trzyma wszystko w tajemnicy.

Wzruszył ramionami i wystawił rękę dając mi znak żebym usiadła obok niego. Miałam zamiar to zrobić, ale wtedy usłyszałam głośny trzask drzwi szpitalnych. Od razu, gdy tam spojrzałam zauważając Jungkooka biegnącego w naszym kierunku. Zatrzymał się tuż przy mnie. Wyglądał na zmęczonego.

-Czekaliście na mnie, prawda? Nigdzie beze mnie nie wchodziłaś? - pytał w panice.

-Nie, Taehyung powiedział, że to ty mi kogoś przedstawisz - wyjaśniłam widząc go w takim stanie. Odetchnął na moje słowa.

-Idź i zrób to co do ciebie należy - Taehyung wtrącił się i posłał mu dziwne spojrzenie.

-Możemy iść - oznajmił zdyszanym głosem i wystawił do mnie rękę.

Spojrzałam na niego zastanawiając się przez moment.

-Dobrze się czujesz? - zapytałam dla pewności i podałam mu rękę.

-Nic mi nie jest - wyjaśnił spokojnie.

Poszliśmy we dwójkę prosto korytarzem. Nie miałam odwagi odezwać się pierwsza. On też milczał. Zdawało się jakbyśmy oboje myśleli o tym samym i chcieli o tym porozmawiać. Jednak nie mieliśmy odwagi tego zrobić i czuliśmy ciężar obecnej sytuacji.

Prowadzona przez niego, dotarliśmy do drzwi przy których zatrzymaliśmy się. Chciałam sięgnąć do klamki, jednak jego ręka powstrzymała mnie.

-Zaczekaj - złapał moją rękę i odciągnął mnie o kilka centymetrów od drzwi.

Patrzyłam na niego czekając na to, co chciał mi powiedzieć. Uciekał oczami od mojej twarzy, aż do naszych dłoni, które trzymał. Był zdenerwowany.

-Przepraszam - wymruczał w żalu - nie chciałem tego.

-Wiem.. - powiedziałam równie cicho co on - znowu niczego nie pamiętasz, prawda?

Skinął głową, a ja poczułam gulę w gardle.

-Powiedziałem, że się zmienię, ale znowu spieprzyłem - przeklinał sam na siebie - zawiodłem cię.

Podniósł wzrok, a ja zauważyłam, że jego oczy zaszły częściowo łzami. Sprowadzał siebie na samo dno takimi myślami. Nie potrafiłam być na to obojętna.

-Mogę być smutna lub zła na ciebie, ale nie zawiodłeś mnie. Nie miałeś szansy żeby to zrobić - odpowiedziałam w odwecie chcąc żeby poczuł się lepiej - Nie wiesz dlaczego pojawia się u ciebie taki stan, nie chcesz robić tego co zrobiłeś. Nie chcę cię o to obwiniać..

-Więc kogo możemy o to obwiniać? - wtrącił się gdy mówiłam - nieważne jak bardzo tego nie chcę, to się dzieje - był sfrustrowany.

-Wiem - powiedziałam cicho - ale świadomość tego, że nie chcesz tak się zachowywać jest lepsza niż myślenie, że jesteś potworem, który chce naprawdę mnie skrzywdzić i nie ma do tego żadnych skrupułów - odetchnęłam z napięciem - kiedyś zapytałeś się mnie 'dlaczego miałbyś skrzywdzić kogoś kogo kochasz?' Uwierzyłam w te słowa i nie chcę wątpić w ich szczerość.

Próbowałam wytłumaczyć siebie. Oboje byliśmy tym obarczeni. Nie chciałam zostawić go z tym samego. Zacisnął usta.

-Nie wiem T/I.. - spojrzał w bok po to żeby po kilku sekundach znowu na mnie spojrzeć. To było dla niego trudne - Mogę przepraszać cię w nieskończoność, ale wciąż boli mnie najbardziej jeden fakt..

-Jaki? - byłam zmartwiona.

-Próbuję chronić cię przed wszystkimi, ale największe ciosy dostajesz ode mnie bo nie potrafię sam siebie powstrzymać. Ciągle sprawiam nowe problemy.

Westchnęłam ciężko. Obwiniał siebie o wszystko co się wydarzyło, zupełnie jak ja.

-Ale nie jesteś w tym sam. To są nasze problemy i razem uda nam się je pokonać - chciałam dodać mu otuchy.

Przymrużył oczy na chwilę i lekko się uśmiechnął.

-Co ja bym bez ciebie zrobił?

Odwzajemniłam uśmiech, widząc jak jego samopoczucie się poprawia.

-Na pewno już dawno wszedłbyś do środka tego pokoju - skinęłam głową w kierunku zamkniętych drzwi - Kto tam jest? - spojrzałam na niego kątem oka.

-Obawiam się, że jeśli tam wejdziesz i się dowiesz to będę musiał przepraszać cię jeszcze milion razy - wyznał w zakłopotaniu.

-Mogę zagwarantować Ci, że będziesz przepraszał o połowę razy mniej jeśli mi to powiesz.

-Chcę mieć gwarant na to, że mi przebaczysz - targował się ze mną.

-Pomyślę nad tym - zabrałam swoje ręce - więc, kto się tam ukrywa? - chciałam jak najszybciej tam wejść.

-Ktoś bardzo ważny, komu już od jakiegoś czasu ciężko było mi się przyglądać - ścisnął swoje ręce ze zdenerwowania.

-Dlaczego? - byłam ciekawa.

-Ta osoba za bardzo przypominała mi ciebie. Nie potrafiłem się jej przyglądać, gdy wciąż cię szukałem.

-Więc od dawna już tu przebywa? - chciałam dowiedzieć się jak najwięcej.

-Od kilku miesięcy. Obiecałem, że przyprowadzę cię tu, gdy się odnajdziesz. Jednak nie sądziłem, że zajmie to aż tak długo.

-To mój przyjaciel? - zastanawiałam się.

-Można tak powiedzieć...

-Jak ma na imię? - pytania ciągle rodziły się w mojej głowie. Czym więcej wyjaśniał tym bardziej chciałam wejść do środka.

-Jeon Songju...

Powiedział ledwo słyszalnie, ale mój słuch zdawał się mnie nie mylić.

-To twój brat? Krewny? - łączyłam wskazówki ze sobą.

-Krewny - odpowiadał krótko.

-Możemy wejść do środka? - zapytałam nie mogąc się doczekać.

-Możemy, ale proszę obiecaj mi, że nie będziesz się za to wściekać i dasz mi wyjaśnić. Chciałem przyprowadzić cię tu wcześniej, ale sądziłem że to nie był jeszcze odpowiedni moment - ostrzegał mnie, chociaż nie rozumiałam jego zdenerwowania - To może być dość ciężkie do przyjęcia. Nie chcę żebyś się denerwowała. Jeśli poczujesz się gorzej, powiedz mi.

Skinęłam głową, widząc jak panikuje. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi prowadzące do bardzo jasnego pokoju. Nim mogłam zobaczyć cokolwiek więcej zasłonił mi oczy swoimi rękami.

-Jungkook - jęknęłam na jego zachowanie.

-Denerwuję się - mruknął mi do ucha próbując usprawiedliwić swoje zachowanie.

Powoli poszliśmy naprzód. Wystawiłam ręce przed siebie chcąc znaleźć coś czego mogłabym się złapać. Po kilku krokach w moich rękach znalazł się zimny pręt.

-Nie wiem jak mam Ci o tym powiedzieć.. - zatrzymaliśmy się.

Staliśmy w ciszy, czekając aż coś się wydarzy. Oddychał ciężko dając znak o zdenerwowaniu. Słyszałam tylko wskazówki zegara, które zmieniały swoją pozycję z każdą sekundą.

-Czym dłużej będziesz to w sobie trzymał tym gorzej.. - przerwałam panującą ciszę.

Wziął głęboki oddech, a jego palce rozchyliły się. Ostatecznie zsunęły się z moich powiek. Przymrużyłam oczy chcąc przyzwyczaić się do jasnego otoczenia.

Moja ręka trzymała pręt od dziecięcej kołyski, która była oblegana przez pluszaki. Zabawki wisiały nad głową małego chłopca, zupełnie jakby miał się nimi pobawić. Jednak on zdawał się spać będąc przykryty kocykiem.

Odwróciłam się do Jungkooka, który patrzył na mnie z widocznym przygnębieniem na twarzy. Bez słowa zrozumiał, że chciałam się dowiedzieć kim jest chłopak.

-To nasz syn - powiedział szeptem.

Moje oczy powiększyły się w zaskoczeniu. Obróciłam się jeszcze raz w stronę łóżeczka. Dopiero wtedy zauważyłam, że był podłączony do aparatury i tlenu.

-Co mu się stało? - będąc trochę spanikowaną sięgnęłam do kocyka i odkryłam częściowo chłopca zauważając resztę sprzętu przyczepionego do jego ciała.

-Songju od jakiegoś czasu jest w śpiączce. Urodził się z ciężką wadą serca i teraz czeka na dawcę - szeptał, chociaż wiedział, że go nie obudzi swoim głosem.

Przyglądałam się twarzy i małym zamkniętym oczkom. Jego ciemna grzywka przysłaniała mu jedno oko. Poczułam ukłucie w sercu i zrobiło mi się duszno. Nie mogło to do mnie dotrzeć. Był taki malutki, co sprawiało mi jeszcze większy ból.

-Wyjdzie z tego, prawda? - zapytałam łamliwym głosem.

-Zostało mu pół roku, jeśli do tego czasu nie znajdzie się dawca.. - przerwał bojąc się dokończyć.

Nakryłam go kocem ponownie. Miałam mętlik w głowie i kompletnie nie wiedziałam co o tym myśleć. Myślałam, że dziecko które jest w drodze było naszym jedynym, ale teraz nie wiedziałam co jeszcze może przede mną ukrywać.

-Zaczekaj, przyniosę krzesło - ostrzegł i szybko poszedł w drugi koniec sali.

Sięgnęłam ręką do dłoni małego chłopca. Nie mogłam uwierzyć w to, że mam już jedno dziecko na tym świecie. Kiedy to się w ogóle stało?

-Usiądź - postawił krzesło dla mnie i dla siebie.

Usiedliśmy, a ja wciąż nie potrafiłam odwrócić wzroku od chłopca. Miałam poczucie winy, chociaż nie mogłam niczego zmienić. Żal ściskał moje serce. Dlaczego ciągle działo się coś złego?

-T/I wszystko będzie dobrze - chwycił za moją wolną dłoń i schował w swoich rękach.

-Nie zasłużył na to - mój głos łamał się gdy tylko próbowałam coś powiedzieć - ile ma lat?

-Ponad roczek - mówił pół szeptem.

Wzięłam głęboki oddech myśląc nad tym o co go zapytać. Moje oczy zaszły łzami.

-Gdybyś powiedział mi wcześniej, uniknęlibyśmy tylu konfliktów. Czemu tego nie zrobiłeś? Nie chciałeś żebym się dowiedziała? - nie rozumiałam go.

-Nie chciałem, żebyś została ze mną tylko dla niego. To nie byłoby w porządku. To byłoby jak szantaż emocjonalny. Chciałem, żebyś została też dla mnie, pokochała. Jednak wciąż nie mam pewności czy udało mi się osiągnąć to czego chciałem.

-Gdybym odeszła, nie powiedziałbyś mi o tym? - byłam pełna żalu.

-Powiedziałbym, ale byłaby to zapewne ostatnia deska ratunku dla mnie.

Przygryzłam wargę i zamilkłam. Łzy zaczęły ściekać po moich policzkach, gdy coraz głębiej o tym myślałam. Co jeśli już nigdy się nie obudzi? Możliwe, że już chodziłby samodzielnie i zaczynał mówić gdyby nie choroba. Co jeśli jest chory przeze mnie? A jeśli kolejne dziecko też będzie chore? Nie mogłam uwierzyć, że do tego doprowadziłam.

-O czymkolwiek teraz myślisz, to nie jest twoja wina - przybliżył się do mnie i ścisnął moją dłoń przypominając mi, że wciąż tu jest.

Nie pomogło mi to w odegnaniu złych myśli. Siedziałam w ciszy wciąż rozmyślając.

Pozwolił zostać mi w tym stanie przez jeszcze długi czas po cichu wspierając mnie w zaakceptowaniu rzeczywistości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top