Część 9

> > L < <

ŚRODA – 29 LIPCA

- Mogę się założyć, że był po prostu zażenowany. Bo na jego koszulce była plama z zaschniętych lodów. I miał trochę tego we włosach, wiesz? Obstawiam, że po prostu nie chciał, żebyś zobaczył go w takim stanie.

Louis westchnął. Jego palce krążyły nad klawiaturą w telefonie. - Dlaczego wciąż o tym rozmawiamy?

- Bo wciąż jesteś w złym humorze.

Louis nie był w złym humorze. Nie był zasmucony tym, że Harry go ignorował. Albo tym, że Harry wciąż go ignorował, bo wczoraj wysłał mu wiele wiadomości i wciąż nie było żadnej odpowiedzi. Nie był w złym humorze.

Może zraniony? Mógł być odrobinkę zraniony.

Również zażenowany. Na co był najmniej przygotowany. Tak naprawdę Louis nie stawał się zażenowany. Jego instynkt samozachowawczy zwykle był zbyt wysoki, by wpakować się w taką sytuację, gdzie mogłoby się to zdarzyć. I nawet jeśli to zrobił, mógłby się śmiać, albo żartować, by się w tego wyplątać. 

Ale z jakiegoś powodu Harry zdołał to całkowicie rozluźnić.

Aczkolwiek Louis na to zasługiwał. Harry musiał się opamiętać w związku z flirtowaniem ze swoim szefem. Może ktoś się domyślił i go do tego przekonał. Chciał uwierzyć Harry'emu na słowo. Chciał uwierzyć, że go po prostu nie oszukiwał.

Ale to nie miało znaczenia. To było teraz skończone. Louis usunie jego numer ze swojego telefonu i również wszystkie ich wiadomości. I może trochę popłacze do telefonu z Lucy. I potem zrobi to, co robił najlepiej- będzie szedł kurwa dalej. 

- Nie chcę o tym rozmawiać. Tym razem naprawdę. – Powiedział Louis Zaynowi. - Jeśli będę chciał to wiem gdzie cię znaleźć.

Uśmiech Zayna był smutny, lecz przyjął to. - Jak na razie będę tutaj. Zdrzemnę się. – Powiedział i potem rozłożył się na swoim wypoczynkowym fotelu. 

Louis znów zaczął pisać. Dla Zayna to mogło wyglądać jakby nad czymś pracował. Ale tak naprawdę przeglądał zdjęcia psiaków. Cokolwiek, co go rozweseli.

Zbliżało się południe. Słońce było wysoko na niebie i grzało ich skórę. Ocean był przyjemnie spokojny i plaża była wypełniona ludźmi.

- Idę popływać. – Powiedział i usłyszał jak Zayn coś wymamrotał, zanim poszedł. 

~~~

Chciał lody, okej? Naprawdę chciał jedynie gałkę lodów. Nie miało to nic wspólnego z osobą, która je nakładała. Ale może lekkie rozczarowanie było widoczne na jego twarzy, że ta osoba nie była Harrym. 

- Dzisiaj go tutaj nie ma. 

To był Niall, kopiący w lodach o smaku gorzkiej czekolady- tych, których Louis nie przestał pragnąć, odkąd Harry je zasugerował. Louis przeklął tego kręconowłosego dupka, który wplótł się w każdy aspekt jego życia i nawet tego nie zauważył.

Louis zaczął zaprzeczać sugestii Nialla. 

- Wyprowadza psy, tak myślę. – Kontynuował Niall. - Chociaż do tej pory powinien skończyć. Ale potem niektóre z nich zabiera z powrotem, by je umyć.

- Niall, racja? – Spytał Louis, chociaż tak pisało na jego plakietce. Uśmiechnął się. - Dzięki za info. Ale nie szukałem Harry'ego. Dzisiaj jest szczególnie gorąco. Po prostu potrzebowałem czegoś, co mnie ochłodzi.

- Racja. – Niall odłożył łyżkę do lodów i podejrzliwie się mu przyjrzał. Właściwie to zmrużył oczy i zadarł głowę, by patrzeć się z góry na Louisa. Jakby wiedział, że Louis był jego szefem, ale już go to nie obchodziło.

- On jest naprawdę dobrym człowiekiem, wiesz? Zawsze dba o to, by rozjaśnić czyjś dzień. Nie zasługuje na to, by jego dzień został zrujnowany.

Louis uniósł brew. Ponieważ co? Co w ogóle zrobił, by na to zasłużyć? Czuł się jakby był oskarżony o zrujnowanie Harry'emu dnia. Albo nie doceniał tego, że Harry był prawdziwym słońcem. Ale żadna z tych rzeczy nie była prawdziwa. 

- Czy jest jakiś powód dlaczego mi to mówisz? – Spytał Louis. 

Niall wręczył mu jego lody i uśmiechnął się. - Skądże, proszę pana. Życzę miłego dnia.

Louisa kusiło, żeby dalej go pytać. Ale przyszedł kolejny klient i Niall szybko zaczął ją obsługiwać. Louis włożył pieniądze do słoika i wyszedł. 

~~~

Potrzebował nowych kąpielówek. 

Wszystkie jego pary były niemodne i luźne, odkąd kilka lat temu stracił trochę na wadze. Od tamtej pory chciał odświeżyć swoją szafę. To nie mało nic wspólnego, absolutnie nic z faktem, że był tam wielki prysznic na zewnątrz za sklepem, gdzie Harry rzekomo mył psy, po tym jak je wyprowadzi. 

Louis znalazł parę jasnoniebieskich kąpielówek, które akurat mu się podobały. I również kupił batonika KitKat.

- Czy ktoś tam myje psy? – Spytał dziewczyny przy kasie.

- Mógł już wyjść, ale może pan sprawdzić. – Louis wziął od niej batona. - Dzięki. – Powiedział, biorąc gryza. Był tą osobą, która nie dzieli batonika na te kilka mniejszych. Brzmi tak monotonnie, kiedy możesz po prostu zjeść go całego.

W każdym razie, poszedł na tył sklepu i zdał sobie sprawę, że było za późno, że nie powiedział dziewczynie kim był. Może dostrzegła powiew ważności, który go otaczał, bo go nie zatrzymała.

Prysznic był pusty, ale wyglądał jakby był dopiero co używany. Niebieskie płytki wciąż były pokryte pianą i wciąż leciała woda z węża. Louis odłożył swoją siatkę z kąpielówkami obok drzwi i wszedł do środka. 

- Teraz wyciągniemy cały piasek z twojego futerka.

Usłyszał Harry'ego, zanim go zobaczył. I potem, gdy stał w rogu, Harry'emu zajęło chwilę, zanim zauważył Louisa. Miał spuszczoną głowę, bo gadał do dużego, puszystego labradora i był pochylony, bo trzymał psa za jego obrożę. 

W końcu musiał podnieść wzrok. I kiedy to zrobił, zamarł. 

Louis brał pod uwagę możliwość, że telefon Harry'ego rozładował się wczoraj wieczorem, albo wpadł do oceanu, albo może czuł się kiepsko i nie zwracał uwagi na swój telefon. Chciał tylko uwierzyć, że wszystko było okej, nawet jeśli ta mądrzejsza część jego mózgu mówiła mu, że tak nie było. 

Druga część jego mózgu, ta wciąż wypełniona nadzieją nie miała teraz wyboru, tylko stawić czoła prawdzie. Ponieważ Harry nie wyglądał na szczęśliwego, że go widzi. Wcale.

Jeśli można by było postawić obok siebie dwa obrazki Harry'ego, jeden z zeszłego tygodnia na kręgielni i ten teraźniejszy, różnica byłaby wielka. 

Louis nie wiedział co zrobił. Nie był za przepraszaniem. Kiedy się mylił, to to robił. Ale teraz nie mógł przeprosić. Nie wiedział za co miał przepraszać. 

Z wyjątkiem tego, że mógł przeprosić za gapienie się na żółte spodenki Harry'ego. Znowu zaczęły go dręczyć. Najwyraźniej na to zasługiwał. 

- Czy czegoś pan potrzebuje? – Spytał Harry. Jak- 

Jak pracownik.

Louis potrząsnął głową, przez moment oniemiały. - Nie. Ja tylko- słyszałem od Nialla, że tu jesteś. – Powiedział, jego klatka piersiowa opadała przez jego oddechy. 

To było w porządku, że wrócili do tego jak było, aczkolwiek od początku nigdy nie było tak jak teraz. Nawet nie po kąpieli w koktajlu. Ale było w porządku, jeśli tak teraz miało być. 

- Chciałem po prostu upewnić się, że wszystko jest dobrze. Z psami. 

Harry zmarszczył brwi. Spojrzał na psa, którego wciąż trzymał. - Wszystko tutaj dobrze. Racja, Max? – Max szczęśliwie zawył. Harry spojrzał na Louisa. - Wszystko dobrze. Dziękuję, że pytasz. 

Zaprowadził Maxa pod prysznic i usiadł na niebieskich kafelkach, biorąc wiadro stojące obok niego. Wsadził je pod lecącą wodę. Kiedy się zapełniało, ponownie odwrócił się do Louisa, jakby zapytać: Coś jeszcze? 

- Właściwie, to chciałem zaadoptować psa. – Powiedział znienacka Louis. 

Harry zamrugał, jego usta zadrżały, gdy ukrył rozbawienie. - Już mi mówiłeś. Zaadoptuj ze schroniska. – Powiedział. - Dużo psów potrzebuje domów. 

Louis usiadł obok niego, przyciągając kolana do klatki piersiowej i oplatając wokół nich ramiona. - Masz psa?

Harry się zawahał. Przyglądał się Louisowi, który tu siedział, jakby potrzebował drogi ucieczki. I jeśli udzielenie odpowiedzi zajmie mu jeszcze dłużej, Louis może się po prostu poddać i wyjść. Jeśli byłby to ktoś inny, już by to zrobił.

- W domu mam kota. Technicznie, moja mama ma kota. Ale nie, żadnych psów. 

- Nie jesteś 'psią' osobą?

Harry wzruszył ramionami. - Ja i Max dobrze się dogadujemy. – Powiedział, uśmiechając się do psa. Louis naprawdę chciał, by Harry również się do niego uśmiechnął. Tylko jeszcze jeden raz. 

Harry podniósł wiadro i delikatnie oblał wodą Maxa. Trochę było mu ciężko trzymać obrożę Maxa i robić to w tym samym czasie.

- Potrzebujesz pomocy? – Spytał Louis. 

Harry spojrzał na niego i wyglądało jakby miał powiedzieć nie. Louis uklęknął i złapał za obrożę Maxa. - Mam go. – Powiedział. Kiedy ich palce się o siebie otarły, Harry puścił obrożę. Louis udawał, że to go nie przejmował się tym.

Pies polizał go po podbródku, wystawił szczęśliwie język, kiedy Harry polał go resztką wody. - Nie wygląda jakby chciał gdzieś uciec. – Powiedział Louis uśmiechając się, delikatnie drapiąc Maxa za uchem. Powiedział do Maxa, - Nigdzie nie uciekniesz, prawda?

Harry zagryzał swoją wargę, jakby chciał się uśmiechnąć. - Woda pomaga. Kiedy jest przegrzany.

- Dobrze. – Louis uśmiechnął się. Nie mógł przestać. Ponieważ był tutaj ten słodki, puszysty gigant. Louis potrzebował własnego psa. Zagruchał, - zobacz jaki szczęśliwy jesteś.

W sekundzie, gdy Harry się uśmiechnął, Louis przypatrywał się mu, podążając za kształtem jego dołeczka i idealnych ust. - Potrzebujesz pomocy, żeby go umyć? – Spytał.

Louis nie wiedział czy był bardziej chętny, by umyć Maxa, czy tym, żeby zatrzymać uśmiech na twarzy Harry'ego. Przytaknął. - Tak.

Harry otworzył butelkę szamponu dla psów i wylał trochę na dłoń Louisa. Louis ustawił się przy boku Maxa. Puścił jego obrożę, by był całkiem pewny, że Max nigdzie nie ucieknie. Harry nałożył szampon na swoją własną dłoń. I potem obaj zaczęli energicznie go myć, pocierając palcami futro Maxa. Umyli jego głowę, za jego uszami i jego nogi, aż był pokryty pianą. Harry ponownie wziął wiadro i ponownie go oblał, brud i piasek i trawa spłynęły do odpływu. Napięcie i niepokój również zniknęły.

Ponownie go namydlili i powtórzyli czynność. Przez cały czas Max wyglądał, jakby prawdziwe słońce gościło na jego pyszczku. Louis również się uśmiechnął. 

Ale co najlepsze, Harry się uśmiechał.

Kiedy ich dłonie się o siebie otarły, nie odsunął się. I kiedy Louis powiedział - widzisz. Mogę się założyć, że twój kot nigdy tak nie cieszy się z kąpieli. – Harry faktycznie się zaśmiał, jego oczy zmarszczyły się, a dołeczki pokazały. 

Ostatni raz namydlili Maxa i kiedy go wycierali, Harry powiedział do Louisa. - Dziękuje ci za pomoc.

Dziękuję. To naprawdę była dobra zabawa. – Powiedział Louis. - Czy to powinno takie być? 

- Nie w ten sposób. – Powiedział Harry, jego uśmiech był delikatny i miły. Louis myślał, że tylko dlatego to było zabawne, bo Harry tutaj był. Ponieważ z Harrym było dużo zabawy, więcej, niż z kimś innym. 

- Um. –Zaczął Harry. Zaśmiał się i wyciągnął dłoń. - Masz trochę... – Szybko przejechał kciukiem po policzki Louisa. - Mydła.

Louis teraz wiedział co Zayn i Lottie mieli na myśli mówiąc, że był inny. Było to uczucie, które powoli przenikało do jego żył i osiadało pod jego skórą, odkąd poznał tego chłopaka. Ciągle był przez to ożywiony, czując jakby zawszy był dwie sekundy od odfrunięcia.

Tego ranka myślał, że to wszystko odeszło, bo obudził się i czuł się wycieńczony, czuł, że jakby nie było słońca myślałby, że wciąż była północ. Ponieważ Harry zniknął i zabrał ze sobą jego ciepło. 

Siedząc tutaj czuł się, jakby ktoś przystawił do jego klatki piersiowej dwa defibrylatory. To uczucie- znów przeszło przez jego ciało, jakby nigdy go nie opuściło. Uśmiech Louisa rósł i nawet nie myślał nad tym, co robił. On tylko- tylko uniósł swoje namydlone ręce i wymazał twarz Harry'ego.

Usta Harry'ego otworzyły się. Louis zacisnął swoje wargi, ale śmiech i tak się przez nie wydostał. Harry przez moment się nie ruszał. I nagle diabelska iskierka zalśniła w jego oczach, jego usta wykrzywiły się i były kokieteryjne. Nabrał obiema dłońmi trochę piany i przejechał nimi po twarzy Louisa.

Zachichotał, kiedy przyjrzał się brodzie z piany.

- Oh, patrz. Święta w lipcu. – Powiedział melodyjne Harry. 

- Ho, ho, ho. – Louis powiedział śmiertelnie poważnie, łapiąc za wiadro. Wypełnił je i wylał na Harry'ego, namydlona woda zmoczyła jego szarą koszulkę i żółte kąpielówki. - Wesołych świąt. – Dokończył Louis z uśmiechem.

Harry patrzył się na siebie w niedowierzaniu. Louis cmoknął. - No dalej, kochanie. Nie bądź ponury. Mikołaj zawsze wygrywa.

Harry spojrzał na wąż ogrodowy leżący obok ściany i Louis podążył za nim. Obaj się na niego rzucili, wpadając na siebie. Harry złapał go pierwszy (jebać jego długie ręce) i wcisnął przycisk, by zaczęła lecieć woda. 

Kilka sekund później, obaj piszczeli. Jak dzieci. Albo pijani nastolatkowie. To niedorzeczne. 

Louis był przemoczony. Obaj byli. Cokolwiek dotknęły ich ciała, ślizgali się, Śmiał się tak bardzo, że jego brzuch bolał. Czuł się tak jakby oszalały i dziki i głupi. Dopóki nie przyszpilił Harry'ego do podłogi swoim ciałem i wtedy zaczął czuć coś jeszcze. 

Siedział na nim okrakiem, próbując wyrwać wąż ogrodowy z uścisku Harry'ego. Zdołał go odrzucić, woda przestała lecieć, bo nie było nacisku na uchwyt i przycisnął nadgarstek Harry'ego do podłogi i śmiech zamilkł w ich gardłach.

- Żądam powtórki. – Powiedział Harry. - Oszukiwałeś.

- Jak?

Harry oblizał swoje usta, mrugając. - Używasz sił uwodzenia.

Jak wtedy na kręgielni, Harry natychmiast wyglądał jakby chciał wessać z powrotem te słowa do swoich ust. Rumieniec pojawił się na jego szyi i zaczął wędrować ku policzkom.

Usta Louisa się zakrzywiły. - Jesteś uwiedziony?

Harry nie odpowiedział. Jego oczy zrobiły to za niego. Spojrzał pomiędzy ich ciała, gdzie uda Louisa opierały się o jego talię. Jego biceps drgnął przez sposób, w jaki Louis trzymał jego ręce nad jego głową. Następny oddech Harry'ego był jak melasa. 

Louis spojrzał na jego usta, by obserwować jak powietrze wydostaje się z pomiędzy jego warg. Przypuszczał, że się pochylił.

- Powinieneś przestać. – Powiedział Harry, wyrywając swoje nadgarstki spod uścisku Louisa. Jego głos był odrobinę szorstki, pozbawiony ciepła, które zawsze tam było osadzone. 

Louisowi się to nie podobało. Natychmiast się od niego odsunął. - Przepraszam. – Powiedział. 

Ponieważ to było to, prawda? To była rzecz, za którą musiał przeprosić. Zamienił się w jakiegoś zboczeńca, albo coś, próbując uwieść swojego pracownika przez ostatni tydzień. Przed chwilą nawet rozważał otarcie się swoim tyłkiem o krocze Harry'ego. Był cholernie zdemoralizowany. 

Zaczął jeszcze raz przepraszać, by zapewnić Harry'ego, że był tutaj bezpieczny i Louis nie był typem, który wykorzystywał swoich pracowników, pomimo tego jak to wyglądało. Nigdy by nie- 

- Nie chciałbyś, by Zayn przyszedł tutaj i sobie coś pomyślał... – Powiedział cicho Harry. Teraz jego głos był delikatniejszy, na szczęście. Ale Louis był zdezorientowany. Po pierwsze, był całkiem pewien, że Zayn wciąż był na balkonie, chrapiąc. Ale po drugie... 

- Kogo to obchodzi, jeśli by to zrobił?

Harry zmarszczył brwi. - Nie powinno ciebie?

Louis prychnął. - Mam na myśli... jest moim najlepszym przyjacielem, więc obchodzi mnie jego zdanie, pewnie. Ale nie tak bardzo... – Przerwał. Teraz brzmiał trochę jak dupek. - I nie sądzę, że by się tym przejął.

Harry zamrugał. - Ale. Więc, wy nie- – Przerwał, jego usta był rozchylone. - Oh. Okej, racja.

Kiedy to zrozumiał, Louis przeklął samego siebie za to, że nie wpadł na to wcześniej. Ponieważ to miało sens. Sposób, w jaki Harry zachowywał się wtedy w sklepie. Sposób, w jaki odpowiadał Zaynowi. Ignorując smsy Louisa. I Niall- oczywiście, że Nial dlatego tak z nim rozmawiał. 

- Okej, żeby się tylko upewnić. – Powiedział Harry. - Nie spotykasz się z nim?

- Nie. – Powiedział łagodnie Louis. - Nie. Jeśli bym się spotykał- – Nie dokończył swojego zdania. Jeśli by się spotykał, nie byłoby go tu z Harrym. 

Z łatwością atmosfera znów wokół nich zrobiła się gęsta, ponieważ tak naprawdę to nigdy się nie zmieniła. To jakby mgła pojawiła się znikąd. Louis ponownie spojrzał na usta Harry'ego. Były wilgotne i zaokrąglone, kiedy wydyszał ciche 'oh'.

- Dlaczego miałbyś myśleć, że się z nim spotykam? – Powiedział Louis, zmuszając się do odwrócenia wzroku od ust Harry'ego. 

- Cóż, zatrzymał się u ciebie... w willi, racja? I- nie wiem, słyszałem rzeczy.

- Następnym razem po prostu zapytaj. – Zasugerował Louis. Bardzo chciałby nie pławić się w cierpieniu następnego ranka. 

- To nie jest coś, o co pytasz swojego szefa, prawda? – Harry uniósł brwi.

Louis zadrwił. - Nie wierzę, że to twoja argumentacja.

Harry nie odpowiedział. Zacisnął uporczywie swoją szczękę i uniósł swój podbródek, nie przyjmując tego do wiadomości. Ale wciąż na jego ustach widniał mały uśmiech. Louis zderzył ze sobą ich ramiona.  

- Zayn jest dla mnie jak rodzina. Razem dorastaliśmy. – Wyjaśnił dalej Louis. Nie to, że on i Zayn się wcześniej nie całowali. Dawno temu, kiedy obaj pomyśleli, że mogą lubić chłopców. Nie było dla Louisa lepszej osoby, z którą miał się tego dowiedzieć. Ale to był tylko pocałunek. Wszystko inne mogłoby być dziwne. 

Harry napotkał wzrok Louisa i potem przeniósł go w stronę oceanu, jakby miał coś do ukrycia. - I również nie widujesz się tutaj z nikim innym? – Spytał. - Odkąd powiedziałeś, że powinienem pytać.

Louis uśmiechnął się, słodko i powoli, oczarowany przez kiepsko ukryte nadąsanie Harry'ego i błysk jego zielonych oczu. Potrząsnął głową. - Nope.

Tym razem Harry utrzymał kontakt wzrokowy. Obie jego dłonie spokojnie spoczywały na jego udach, ale jego głos był chwiejny, kiedy przemówił. - Źle zrozumiałem. I źle cię oceniłem. I przepraszam. – Powiedział Harry. - Nie chciałem-

To uczucie ponownie uderzyło w Louisa i pozwolił mu się ponieść. Pozwolił sobie upaść. I stało się tak, że jego usta i Harry'ego skończyły razem. 

Harry od razu zaplątał swoje palce w koszulce Louisa, przyciągając go do swojej piersi, jakby tylko na to czekał. Louis złapał go za talię, jego opuszki palców zostawiały ślady na ciepłej od słońca skórze. Usta Harry'ego były otwarte i oddech był szybki i ciepły, gotowy by dotknąć swoim językiem ten Louisa, kiedy dostanie na to szansę. Louis rozwarł swoje wargi i pomógł mu go znaleźć. 

Oderwał się po kilku, długich sekundach po tym, jak skończyło mu się powietrze i wziął oddech przez nos jakby miał wskoczyć do oceanu. I potem znowu się z nim zderzył. Poruszał się, usta przesuwały się, najpierw wokół tych Harry'ego, potem po jego rumianym policzku, w górę do jego ucha, w dół po jego szyi. Chciał mieć swoje usta na każdej części jego ciała. 

Harry był ciepły i chętny, jak morze, zapraszając go głębiej i dalej. Louis zagubił się w jego odpływie i przypływie. 

Wszystko było idealnie i to było dobrze i źle.

- Kurwa. – Louis odsunął się, szybko dysząc, by złapać powietrze i cholerną lepszą ocenę sytuacji. 

- Nie przestawaj. – Harry zacieśnił swój uścisk. - To okej. Proszę, nie przestawaj.

Louis nie dostał szansy, by powiedzieć mu, że nie mógł przestać. Usłyszeli dźwięk obroży psa. I ich oczy otworzyły się w porę, by wyłapać rozmazaną plamę jasnobrązowej sierści i Max zniknął. 

- Max! – Krzyknął Harry. - O mój Boże. Max.

Louis zerwał się na równe nogi, a za nim podążył bardziej niezdarny Harry. Te żółte shorty nie robiły nic, by ukryć jego biologiczny kłopot. Louis by mu pomógł. Tak bardzo chciał mu pomóc, że się ślinił.  

Ale Harry uciekł, z erekcją i tym wszystkim, desperacko wołając za Maxem. Louis przeklął swojego nowego, kudłatego przyjaciela i za nim pobiegł. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top