Część 5

PONIEDZIAŁEK – 13 LIPCA

Zapamiętać, mniejszymi psami nie jest łatwiej się zajmować tylko dlatego, że są małe, pomyślał. Max, labrador retriever okazał się być lepiej wychowany, niż Piper, chihuahua i Sophie, mops. Był również Chip, dalmatyńczyk i Anna, pudel. Ale oni byli śpiący i dlatego dobrze się zachowywali.

Harry nie wiedział w co się wpakował. Piper i Sophie były zdeterminowane, by pociągnąć go i resztę psiaków w stronę falistego oceanu i nie ważne jak mocno ciągnął za smycze, one i tak przejmowały jego władzę.

W końcu Harry pozwolił im zaciągnąć się na plażę. Zawsze był osobą, która wolała koty i to był jeden z powodów dlaczego.

Był zaskoczony, że chociaż był skupiony na tym, by ani jeden szczeniak mu nie uciekł, to zdołał dostrzec Louisa na promenadzie prowadzącej w stronę plaży. Był z innym mężczyzną, który ubrany był cały na biało, a w dłoni trzymał lornetkę, wyciągniętą dłonią wskazywał w stronę oceanu. Louis z uwagą go słuchał i wziął lornetkę, kiedy mężczyzna mu ją podał. Odwrócił swój wzrok w stronę oceanu i zatrzymał się.

Bo Harry stał na linii brzegowej i gapił się na niego.

Louis uniósł swoją dłoń i pomachał. Harry tak jakby chciał zanurzyć swoją głowę w piasku jak krab. Po prostu stał tam jak kompletny psychol z psim gangiem, wokół dwóch rąk miał oplątane smycze, więc nawet nie mógł odmachać.

Louis powiedział coś do mężczyzny i zaczął iść po promenadzie, zbliżając się. Pierwszą myślą Harry'ego było to, że nie wyczyścił zębów nicią dentystyczną po śniadaniu. Olly zrobił omleta ze szpinakiem i serem i Harry nie wyczyścił zębów i szpinak zawsze wchodzi między zęby.

- Dzień dobry. – Powiedział Louis, w ten sam sposób jak wtedy, gdy znalazł go na plaży. Z wyjątkiem tego, że teraz na jego twarzy widniał uśmieszek, jakby dzieliła go sekunda od śmiechu. 

Harry zaczął sięgać ręką, by poprawić sobie włosy, ale potem przypomniał sobie o smyczach.

- Cześć. – Powiedział, nie uśmiechając się zbyt szeroko przez szpinak. 

Louis spojrzał na psy przy swoich stopach. Piper drapała się o jego klapka.

- Przepraszam. – Powiedział Harry, próbując ją odciągnąć. Ale nie mógł znaleźć jej smyczy. - Jest naprawdę niesforna.

Louis uśmiechnął się i potem schylił, więc mógł zaoferować Piper swoją dłoń do powąchania. Oczywiście to oznaczało, że Sophie także chciała powąchać. I potem Max spoglądał z ciekawością na Louisa. Louis zaśmiał się, kiedy Max nieśmiało polizał go po szczęce. Harry ponownie zaczął przepraszać, nie dlatego, że Louis wyglądał na poirytowanego, ale dlatego, że Max minutę temu lizał się po jajach, więc...

- Ile masz tutaj prac? – Louis podniósł wzrok i go zapytał.

Harry uniósł ramiona. - Szczerze, zaczynam tracić rachubę. Pracuję tam, gdzie potrzebują pomocy.

- Więc, robisz to wszystko... – Zauważył Louis, znów stając prosto. - To dobra i zła rzecz.

Okej, Yoda. - Jak to? – Spytał Harry.

- Cóż, z jednej strony, kiedy jesteś we wszystkim dobry to znaczy, że ludzie zawsze mogą na ciebie liczyć. Z pewnością w ten zawsze będziesz gdzieś zatrudniony. – Powiedział Louis. - Ale w tym samym czasie to znaczy, że nie specjalizujesz się w niczym. Również sprawia to, że jesteś zbędny.

Harry zmarszczył brwi. - Powinienem być zmartwiony, że mi to mówisz?

Usta Louisa drgnęły. - Nie, jesteś bezpieczny, obiecuję. To tylko wskazówka na przyszłość... – Powiedział, wsuwając ręce do kieszeni. Wzruszył ramionami i dodał. - Znajdź swoją specjalność.

Harry zawahał się przez sekundę, zanim zapytał. - I jaka jest twoja specjalność?

- Panie Tomlinson! – Zawołał mężczyzna stojący na promenadzie, wskazując w stronę oceanu. Louis osłonił oczy dłonią przed słońcem i spojrzał. Harry zmrużył oczy i zrobił to samo.

- Czego szukacie? – Spytał.

- Delfinów. – Odpowiedział z uśmiechem Louis. - Całe ich stado pływa naprawdę blisko brzegu. Normalnie tego nie robią. Próbujemy się dowiedzieć dlaczego. Nie mogę nic zobaczyć. A ty?

- Nope. – Powiedział Harry. 

Louis odwrócił się do mężczyzny i wzruszył ramionami, podczas gdy kręcił głową. Powiedział do Harry'ego. - By odpowiedzieć na twoje pytanie, nie jestem pewien, czy jeszcze to znalazłem. Moją specjalność. Ale dam ci znać, kiedy to zrobię.

Uśmiech Harry'ego był malutki. - Przynajmniej tego szukasz.

Louis uśmiechnął się i potem odwrócił. - Baw się dobrze podczas swojego spaceru. – Zawołał do niego, bez odwracania się w jego stronę.

Harry nie odpowiedział, ale jego uśmiech urósł, tylko odrobinkę. Musiał zmusić się do tego, by przestał. Powinien powstrzymać również tą dziwną rzecz, którą robiło jego serce, ale nie wiedział jak. Z głębokim wdechem, z powrotem przeniósł swoją uwagę na psią armię.

- W porządku, kochani. Chodźmy. – Powiedział, delikatnie pociągając za smycze. I wrócili do swojego spaceru. 

> > L < <

WTOREK – 14 LIPCA

Louis zmierzał w kierunku parku rekreacyjnego, który znajdował się wewnątrz budynku, gdzie była kręgielnia, pole do jazdy na wrotkach i ściana wspinaczkowa, wszystko pod jednym dachem i duża ilość napraw potrzebowała jego uwagi. Jego tata również powiedział mu, żeby sprawdzić Jeffa, menadżera tego miejsca, by upewnić się, czy nie stawał się zbyt stary, by wykonywać swoją pracę. Mężczyzna był sześćdziesięciolatkiem, pomyślał Louis. Więc może o to chodziło.

Kenneth zawiózł go na drugi koniec resortu, gdzie znajdował się park. Wziął ze sobą swoją podkładkę do pisania, lista potrzebnych napraw była napisana do jego inspekcji. Wszedł do ogromnego, białego budynku i musiał od razu zdjąć swoje okulary przeciwsłoneczne, bo wewnątrz było o wiele ciemniej. Kilka kul dyskotekowych obracało się przy suficie, rzucając czerwone, zielone i niebieskie światło na podłogę pokrytą wykładziną.

Zajęło mu to chwilę, by jego wzrok się przyzwyczaił, gdy szli w stronę sekcji z kręglami, by sprawdzić projektor, który nie działał. Jego wzrok nadal się dostosowywał w czasie, gdy tam szli, dlatego więc na początku nie uwierzył w to, co widział.

Harry sunął po posadce w białych wrotkach, wręczając szklanki z colą czekającym klientom. Zamiast jego zwyczajnej opaski lub przepaski do włosów, jego włosy były rozpuszczone i uwolnione i unosiły się w powietrzu, gdy się poruszał, przystrojony był jedynie kwiatkiem, wsuniętym za jego ucho.

Ale żadna z tych rzeczy nie zatrzymałaby Louisa w miejscu, gdzie stał. 

Były to spodenki, które miał na sobie. Były to czerwone spodenki, zatwierdzone przez Sandy Hill. Ale były maleńkie

Nie sięgały jego kolan tak, jak powinny. Zatrzymywały się wystarczająco wysoko, by odsłonić jego umięśnione uda i cholerny, nie do zidentyfikowania tatuaż. Jego tyłek- Jego tyłek był jak ukryty skarb. Louis wiedział, że nie powinien o tym myśleć, ale i tak to robił.

To był prorodzinny ośrodek. I Harry... będąc szczerym, Harry był obsceniczny.

Louis przełknął dziwną gulę w gardle i odetchnął lekko sfrustrowany. - Um. – Spojrzał na swoją podkładkę. - Więc projektor, racja? Chodźmy na to rzucić okiem, możemy?

Kenneth przytaknął na zgodę.

Rzecz w tym, że Louis nie mógł skupić się na projektorze, podczas gdy Harry jeździł w tych swoich cholernych, zbyt krótkich shortach. W pewnym momencie Harry pochylił się, by wytrzeć z podłogi rozlany ketchup i Louis miał klapki na oczach.

On i Kenneth przez chwilę rozmawiali z Jeffem i starszy mężczyzna zapewnił ich, że wszystko doskonale funkcjonowało. Louis nie mógł się wystarczająco skupić, by dalej go przepytywać. Jego wzrok ponownie powędrował tam, gdzie Harry zabawiał małego dzieciaka, nawet nie zauważając jak matka tego dziecka pożerała wzrokiem jego nogi. 

Potem, Harry opierał się o bar z jedzeniem, czekając na zamówienie i zaczął lekko poruszać swoimi biodrami. Wyglądało to jak mini twerking. 

Louis musiał z nim porozmawiać. Nie chciał go wprawić w zakłopotanie. To będzie odrobinę niezręczne. Mógłby poprosić Jeffa, by zamienił z nim słówko. Ale czułby się potem przez to okropnie.

To musiał być Louis. Nie miał wyboru.

Dostał okazję, kiedy skończyli swoją rozmowę z Jeffem. Louis powiedział Kennethowi, by poczekał na niego na zewnątrz. Podszedł do baru gdzie wiedział, że znajdował się mały mikrofon dla wokalisty na specjalne, wieczorne imprezy. Przez chwilę się zawahał i potem Harry znowu kręcił swoim tyłkiem i po prostu... To było obsceniczne. Tak bardzo obsceniczne. 

- Jest włączony? – Spytał barmanki, wskazując na mikrofon.

Podeszła i mu go włączyła. Wydał wysoki dźwięk, który po sekundzie ucichł. Louis nawet nie znał nazwiska Harry'ego. Ale nie miał wyboru. 

Przybliżył się do mikrofonu. - Harry. – Zawołał, dźwięk przygłuszył grającą muzykę i głośny hałas kul, które zbijały kręgle. 

Harry od razu podniósł wzrok. Tak jak dwóch innych mężczyzn przy torach, którzy także musieli nazywać się Harry. Louis polizał swoją górną wargę i dodał. - W czerwonych shortach.

Harry spojrzał na siebie, jakby zapomniał co miał na sobie. Louis się nie zaśmiał. Nie zrobił tego. W końcu Harry spojrzał w stronę baru i zobaczył Louisa, oświetlonego słabą poświatą. I uśmiechnął się tak szeroko, poniekąd wspaniałym uśmiechem, jakby nie mógł być szczęśliwszy, że go widział. I to było po prostu... dziwaczne. Louis był jego szefem i dopiero się poznali... dlaczego czuł motyle w swoim brzuchu?

Wziął wdech i przywołał Harry'ego dwoma palcami i odszedł od mikrofonu.

Harry przejechał między boksami, manewrując pomiędzy rodzinami i powoli zatrzymał się przed Louisem. - Cześć. – Powiedział, wciąż się uśmiechając, dołeczki w pełnej okazałości.

Z bliska Louis miał okazję, by zauważyć znaczącą wypukłość z przodu shortów Harry'ego. Oczywiście, że miał wielkiego penisa. Jakby Louis potrzebował więcej inspiracji do swoich brudnych myśli. Oderwał swój wzrok od krocza Harry'ego i nagle poczuł się spragniony. Odwrócił się w stronę baru. - Colę poproszę.

Wziął duży - bardzo duży - łyk swojego świeżego napoju, zanim odważył się odezwać. 

- Trochę przekraczasz zasady ubioru, prawda? – Powiedział, kiedy mógł.

Oczy Harry'ego rozszerzyły się, kiedy ponownie na siebie spojrzał. - Czy to tatuaż?

Louis przyjrzał się jego tatuażowi. - Zaskakująco nie. – Powiedział. - W każdym razie, co to jest?

- To tygrys. – Powiedział Harry z małym uśmieszkiem. Louis ponownie spojrzał na jego dołeczki. Podobały mu się te dołeczki. Bardziej, niż chciał to przyznać. 

- Wygląda jak wieloryb. Albo bułka cynamonowa. Albo muszla ślimaka.

Harry zmarszczył brwi i wydął swoje wargi. Uroczo. Kurwa, to urocze. Podparł swoją nogę o stołek barowy i wpatrywał się w swoje udo. Louis także. Nie powinien, ale to robił. Mógłby wywołać poważne spustoszenie po wewnętrznej stronie uda Harry'ego. Już mógł sobie wyobrazić jak przejeżdżałby tam swoją brodą, ślady po ugryzieniach, siniaki. Wyobraził sobie je owinięte wokół swojej talii. 

Wziął kolejny łyk penisa, desperacko chciał, by był on alkoholowy... 

Coli. Miał na myśli łyk swojej coli. (tłum. gra słowna cock- coke) Nie łyk penisa. Ponieważ nie myślał o swoim kutasie, albo Harry'ego, albo jakimkolwiek. Cola. Jedyną rzeczą, którą pragnął była cola. Kurwa.

- To tygrys. – Powtórzył Harry.

Louis niemal posłał mu gniewne spojrzenie. Niemal. Powstrzymał to. - Twoje spodenki są zbyt krótkie.

- Oh. – Harry ponownie bacznie się sobie przypatrzył, palcami przejechał po brzegu swoich spodenek. - Wyciągnąłem je z szafki z zaopatrzeniem. Są certyfikowane.

- Wyciągnąłeś zły rozmiar. – Louis go poinformował. - Może chciałbyś przymierzyć o rozmiar większe?

- Oh. – Powiedział ponownie Harry. Przygryzł swoją wargę. - Tak bardzo przepraszam... Naprawdę nie jestem tak niekompetentny, jak musisz myśleć.

Louis myślał o Harrym więcej razy w ciągu ostatniego tygodnia, niż to właściwe, ale nigdy nie pomyślał o jego niekompetencji.  

- Nigdy nie pomyślałem, że jesteś niekompetentny. Wciąż tak nie myślę. – Zapewnił go. Rozlanie koktajlu, albo noszenie spodenek nie były oznakami niekompetencji, ale dla Louisa. Dodał, - to są poważne błędy. – Ponownie przejechał wzrokiem po udach Harry'emu. Nie mógł na to nic poradzić. 

Podniósł wzrok i zauważył, że Harry z ostrożnością się mu przypatrywał, głowę miał przechyloną w ciekawski sposób. Możliwe że zaczął czytać pomiędzy wierszami Louisa. Albo może nie. Louis nie był pewny. Ale i tak poczuł jak jego uszy robiły się gorące. 

Kiedy Harry zwęził oczy, Louis zdał sobie sprawę, że role się odwróciły. To było niespodziewane. Mimo wszystko to on był szefem. Nie powinien być tym, który czuł się sfrustrowany. I Harry patrzył na niego jakby chciał go przejrzeć i Louis zaczął się wiercić. 

Harry uśmiechnął się. Kurwa. 

- Czy one... źle na mnie wyglądają?

- To nie jest problemem. – Powiedział mu Louis.

Harry się zawahał. Louis zwęził oczy. - Więc... wyglądają na mnie dobrze? –Spytał figlarnie Harry. Natychmiast wyglądał, jakby na nowo rozważał to, co powiedział. Było to widoczne przez jego lekkie rumieńce. Zaczął przygryzać dolną wargę, jakby to miało go powstrzymać od powiedzenia czegoś więcej. 

Louis nie przyszedł na to przygotowany. Głownie, nie przyszedł przygotowany na Harry'ego Stylesa. Louis z natury był przyjaznym facetem. Ale nie wiedział dlaczego lubił rozmawiać z Harrym odrobinę bardziej, niż z kimś innym. Albo dlaczego niemal stale o nim myślał w połączeniu z lodami. Albo także przez inne rzeczy. Ostatnio wszystko sprawiało, że myślał o Harrym.

Louis dobrze wiedział, by nie rozważać myśli o romansie z pracownikiem. Jego mama, jeśli by się kiedykolwiek dowiedziała, upiekłaby go jak świąteczną szynkę.

Ale Harry był dziwny. I interesujący. I Louis nie wiedział dlaczego ciągle na niego wpadał. Dlaczego z niecierpliwością oczekiwał, by na niego wpaść.

Louis musiał stać tam w ciszy przez dłuższy czas. Harry otworzył swoje usta. - Przepraszam -– Zaczął. Louis uniósł swoją dłoń, by go uciszyć. 

Chodzi o to, że w jakąkolwiek grę grał Harry, Louis też mógł. I co najważniejsze, mógł wygrać. 

Celowo spojrzał na uda Harry'ego, przybierając swój najlepszy urok - to naprawdę dobry urok - i ponownie nawiązał kontakt wzrokowy z Harrym. - Szczerze. – Powiedział Louis. - Wszyscy nosiliby takie shorty, jeśli uważałbym, że wyglądają w nich tak dobrze, jak ty.

Małe, idealne, różowe usta Harry'ego rozwarły się. 

Louis nie dał mu szansy na odpowiedź. Właśnie oficjalnie flirtował z pracownikiem, co było złe z wielu powodów. Również od tak rzucił tekstem, jakby to była jedynie część magii. Drugą częścią było odejście i pozostawienie Harry'ego, który rozdziawił usta jak ryba.

Szybko dokończył swoją szklankę i posłał barmance uśmiech, kiedy ją wzięła i wsunął dłonie do swoich kieszeni. Gładko, tak. To jego drugie imię. I potem udał się w stronę wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top