Część 15

PONIEDZIAŁEK - 3 SIERPNIA

Znowu ubrany w swój świeżo uprany uniform, Harry stał przy lodówce ze szklanką soku pomarańczowego, podczas gdy rozważał powrót do sypialni i obudzenie Louisa, by się z nim pożegnać.

Miał tą przyprawiającą o mdłości myśl, że potem może nie być dobrze, gdy to zrobi. Że w promieniach porannego słońca Louis może ponownie mieć wątpliwości i żałować i po ostatniej nocy- po tym, co Harry uważał za jedną z jego najlepszych nocy, nie był pewien czy chciał to teraz zrujnować. 

Popijał swój pomarańczowy sok i wpatrywał się w ocean przez szklane drzwi. Dzisiaj wyglądał spokojnie. Ale był tu wystarczająco długo by widzieć, że była to sztuczka tej wyspy. Stojąc z daleka z obojętnie którego kąta ocean zawsze zdawał się być spokojny. Tak jest, dopóki nie zbliżysz się do brzegu i dowiesz się prawdy. 

Odwrócił wzrok, który przypadkowo spoczął na lodówce. I mocno zmarszczył brwi. Odstawił szklankę soku i podszedł bliżej, bacznie przypatrując się obrazkowi przyczepionemu do stali nierdzewnej przez magnes z napisem 'Witaj na Barbados'.  

Dwa, silne ramiona owinęły się wokół jego talii, razem ze stałym ciepłem klatki piersiowej Louisa na przeciwko jego pleców i Harry od razu się zrelaksował. 

To było jak leżenie na piasku, blisko linii brzegowej i to jak ciepła woda przepływa pomiędzy twoimi palcami. Wydał z siebie ciche westchnienie ulgi, kładąc swoje dłonie na tych Louisa. 

- To mój brat. – Powiedział Louis. - I siostra.

Harry mrugnął na zdjęcia przypięte do lodówki, starając się zrozumieć to, co powiedział Louis. Ale obecnie jego serce było w jego gardle, zaledwie od dotyku zaledwie od chropowatego, sennego głosu Louisa. Nagle czuł się przytłoczony i zdezorientowany przez wagę jego uczuć.  

Harry zazwyczaj uciekał od poczucia bezpieczeństwa. Uważał, że najbardziej niefortunne okoliczności w życiu to te, gdy czujesz się zbyt komfortowo zbyt długo. Lubił podróżować, zwiedzać, zakochiwać się w przenośnym znaczenniu i potem odkochiwać i znajdować coś innego. 

Ale tutaj, w ramionach Louisa, utknął. Strzała przyszpiliła go tam, gdzie stał. Nie chciał wychodzić. Chciał zostać tutaj cały dzień i nigdy nie wychodzić.

Ponownie przyjrzał się zdjęciu na lodówce. Zdjęciu USG. - Gratulacje. –Powiedział ciepło Harry. 

Louis delikatnie gładził dłonią brzuch Harry'ego, być może z wdzięczności. - Cieszę się, że wciąż tu jesteś.

Harry próbował przełknąć gulę w gardle, ale nie chciała zniknąć. - Za godzinę mam pracę. Właśnie zmierzałem do domu na śniadanie.

- Zostań. – Powiedział mu Louis. Oparł swoje czoło o łopatkę Harry'ego. - Zrobię ci śniadanie. Co tylko zechcesz. Tylko zostań.

To zabawne. Ponieważ Harry powiedział te same słowa do Louisa kilka nocy temu. Zostań. Tylko zostań. Wtedy nie rozumiał ich siły. Zastanawiał się czy te słowa nie pozostawiły Louisowi innej opcji w sposób, w jaki teraz zrobiły to Harry'emu.  

Tak czy inaczej, Harry nie chciał wychodzić. 

~~~

Robił to co zazwyczaj, kiedy wariował. Chodził- powoli w tę i wewte po sklepie, na tyły i potem do wejścia, jego twarz wykrzywiona była w zdezorientowaniu. Była przerwa, więc nie było żadnych świadków jego rozdarcia. 

Chodził tak przez długie minuty. I potem zadzwonił do swojej siostry. 

- Dlaczego szepczesz? – Od razu go zapytała.

- Jestem w schowku w pracy. – Powiedział.

- I dlaczego jesteś w schowku, H? – Spytała cierpliwie.

- Potrzebowałem prywatnego miejsca do rozmowy. Nikt nie może usłyszeć... – Przerwał Harry. Kiedy znowu się odezwał, zrobił to jak najszybciej potrafił. - Spałem ze swoim szefem.

- Oh, Boże. – Westchnęła Gemma. - Mówiłeś, że nawet nie lubisz swojego szefa, prawda?

- Nie, nie tego szefa. Technicznie Liam jest tylko moim menadżerem- i teraz jest spoko. Teraz go lubię. – Wyjaśnił Harry. - Ale nie, nie z nim.

- Okej, więc o którym szefie tutaj rozmawiamy? 

Harry wziął oddech. - Wiesz, że ten resort należy do Tomlinsonów, racja? Tych samych ludzi, którzy są właścicielami tego wielkiego hotelu niedaleko King's Crossing? Tomlinson Suites, no wiesz?

- Tak, mówiłeś mi o nich. Dlaczego?

- Cóż, oni jakby mają syna, który jest jakby dziedzicem sieci hoteli i to wszystko. I jakby, zdarzyło się tak, że jest tu na wakacje...

Nie. – Gemma sapnęła do telefonu. - Nie zrobiłeś tego.

- Zrobiłem. – Harry schował swoją twarz w dłonie.

- Jasna cholera. – Sapnęła głośniej. - Był dobry?

- Szczerze. – Zaczął Harry. - Najlepszy, jakiego prawdopodobnie kiedykolwiek miałem, tak.

Gemma zaczęła się śmiać i śmiała się, dopóki nie miała dość. - Jesteś takim uwodzicielem. – Parsknęła. - To jest jak ten dzieciak, którego mama wynajmowała do koszenia trawnika? I ty chodziłeś tylko w swoich bokserkach i potem byłeś zaskoczony, kiedy on praktycznie wyznał ci miłość.

- Nie każdy jest gejem, Gem. Jak mam wiedzieć czy faktycznie kogoś uwodzę tylko tym, że chodzę w sposób, w jaki stworzył mnie Bóg?

- Absolutnie zrobiłeś to celowo, ale jasne. W jaki sposób tego przekonałeś do siebie?

Harry westchnął. - W tym rzecz. Czuję, że tego nie zrobiłem. Pierwszy raz, kiedy go spotkałem wylałem koktajl na jego buty. I od tamtej pory mniej więcej udowodniłem, że jestem całkowicie niekompetentny. Założyłem złe shorty.

- Co...

- Nieważne. Nie wiem co zrobiłem. Ale on jakby, polubił mnie.

- Więcej, niż polubił, tak przypuszczam, jeśli cię pieprzy. Takie pikantne...

- Czy Hayley jest w pobliżu? Mówiłem ci, żebyś przestała przy niej przeklinać. – Zbeształ ją Harry. - Dzieci uczą się różnych rzeczy.

- Oh, spierdalaj, śpi. I wszystko co teraz robi to sra i robi bąbelki ze swojej śliny. – Powiedziała Gemma. - W każdym razie, wracając do tematu twojego sugar daddy.

- Jezu, nie nazywaj go tak. On nie jest...

- Czy to stanie się ponownie? – Przerwała mu Gemma.

Harry potarł swoją skroń. - Nie wiem. To dlatego zadzwoniłem. Potrzebuję pomocy, by jakby uporządkować sobie w głowie.

- Czy chcesz, żeby to znowu się stało?

Harry przez chwilę się zawahał. Oczywistą odpowiedzią było tak. Bardziej, niż wszystko inne, chciał tego wszystkiego jeszcze raz. Ale... 

Gemma z łatwością zrozumiała jego odpowiedź. - Żywisz do niego uczucia?

Tutaj. Tutaj była pilna sprawa. - Tak... – Zdecydował się nie wchodzić w szczegóły. Nie teraz.

- Cóż. Nie ma nic złego w tym, by się dobrze zabawić. Jesteś młody. To ryzykowne, tak. Ale jeśli obaj jesteście co do tego dojrzali i wiecie czego chcecie, zatem nie ma żadnej wyrządzonej krzywdy. 

Harry przytaknął, przełykając. - Okej, tak. Też tak uważam.

- Tylko nie angażuj się zbytnio, tak przypuszczam. Nie zakochuj się w nim, no wiesz?

Harry przycisnął czoło do swojej dłoni. - Nie sądzę, że kiedykolwiek byłem w kimś zakochany... Więc nie sądzę, że będę w stanie to zrobić. Ale jeśli nawet to skąd będę wiedział, jeśli to się wydarzy...

Gemma była cicho przez to, że właśnie dotknęła istoty tej sytuacji. - Oh, Harry. – Powiedziała ze stanowczością. Harry zamknął swoje oczy, bo tak, wiedział. Był udupiony, prawda? - Proszę, nie zrań samego siebie.

Harry tego nie zrobi. Dobrze wiedział. Nie sądził, że kiedykolwiek jego serce było złamane i nie planował tego. Był na to zbyt mądry. 

Ale wyobraził sobie ramiona Louisa wokół niego rano i w nocy i w ciągu każdej godziny pomiędzy nimi. Nagle poczuł ciepło, to bulgoczące ciepło, od którego ma się zawroty głowy i to rosło i rosło, im dłużej o tym myślał. Pięścią zaczął uderzać w swoją głowę.

- Nie zrobię tego. – Powiedział cicho, nie do końca pewien.

Co się stanie, kiedy wejdziesz na dużą wysokość? Co się stanie, kiedy ujeżdżasz ogromną falę, taki rodzaj jaki czuł, że był na niej z Louisem? 

W ostateczności wszystko spadnie przez grawitację. W ostateczności zejdziesz z wysokości. W ostateczności fala musi się rozbić. 

- Dobrze. – Powtórzyła Gemma. - Zadzwonisz do mnie z jakimikolwiek wieściami? 

- Zadzwonię.

Ponownie przelotnie zapytał o Hayley i po tym, jak wymienili 'kocham cię' i 'pa' rozłączył się i włożył swój telefon do kieszeni, opierając się o metalowe półki z rożkami i kubeczkami do lodów. Wziął kilka wdechów powietrza o zapachu karmelu i syropu czekoladowego i popchnął drzwi, wyglądając za nie.

- Co robisz? – Spytał Olly, stojąc tuż za drzwiami. Harry tak bardzo starał się ucieleśniać chytrość i nawalał za każdym razem.

- Um. – Spojrzał za sobie. - Inwentarz.

- Zrobiłem to wczoraj. 

- Nie zaszkodzi zrobić tego dwa razy.

Olly spojrzał na niego podejrzliwie. - Spoko... – Powiedział i zdecydował się go zostawić w spokoju. 

Harry tak naprawdę chciał, żeby dalej zadawał mu pytania. Zazwyczaj był skrytą osobą, ale w jakiś sposób chciał powiedzieć komuś o tej rzeczy, ten wielki sekret- być może jego największy sekret- który nagle miał. Chciał powiedzieć Olly'emu, Niallowi, Liamowi i być może nawet Zaynowi. Chciał powiedzieć swojej mamie i pani Gothenburg, która mieszkała obok nich i Hayley, nawet jeśli była zbyt mała, by zrozumieć. Również przypadkowym przechodniom na ulicy. Całemu światu. Chciał ich złapać i powiedzieć: 

- Poznałem kogoś, kto jest typem osoby, w której mógłbym się zakochać. I mogę być już w połowie drogi.

Louis przyszedł trochę po godzinie dwunastej.

Na zewnątrz, Harry uważał, że wykonał całkiem świetną robotę, by pozostać spokojnym. Wewnątrz, po prostu się śmiał. Jakby, każda jego część się śmiała. Jakby był zbyt szczęśliwy, by wiedzieć co z tym wszystkim zrobić. I przytaczająca ilość radości zazwyczaj zamieniała się w śmiech. 

W sklepie znajdowali się klienci i wszyscy wrócili z lunchu. Olly uderzał palcami o krawędź swojego stołka. Niall zmieniał pusty pojemnik lodów o smaku rumu z rodzynkami. Liam stał w kącie i z kimś pisał. To zostawiało Harry'ego, by podszedł do lady i obsłużył Louisa. To nie tak, że Louis patrzył na kogoś innego. 

- Przyszedłeś dzisiaj po lody? – Spytał Harry. 

- Miałem na nie ochotę, tak. – Powiedział Louis, opierając się o ladę. 

- I jaki chciałbyś smak? – Odpowiedział Harry, sięgając po łyżkę do lodów, strzepując wodę, w której ona się znajdowała.

- Gorzka czekolada.

Harry posłał mu mały uśmiech. Oczywiście. - Rożek, czy w kubeczku?

- Rożek. – Zdecydował Louis. .

Harry wziął rożek ze stosu nad ladą i podszedł do pojemników z lodami. Louis podążył za nim. 

- Co u ciebie? – Spytał. 

Harry nie podniósł wzroku. - Mam się dobrze. A ty? – Spytał, kiedy nakładał lody do rożka. 

- Naprawdę dobrze. – Powiedział Louis. - Hej.

Harry spojrzał w górę, napotykając jego wzrok. Oczy Louisa natychmiast się zmarszczyły, jego uśmiech się poszerzył. Obaj byli niedorzeczni i Harry był niemalże zażenowany za ich obu. Oprócz tego, że był szczęśliwy i nie było niczego, czym mógłby być zażenowany. Jego usta drgnęły, a zdradziecki dołeczek pojawił się, by się przywitać.

- Tutaj jest. – Powiedział Louis. 

Harry zmarszczył brwi. - Co?

- Twój dołeczek... Zastanawiałem się dlaczego go jeszcze nie widziałem.

Boże, przekraczał wszelkie granice. Harry potrząsnął swoją głową, ale dołeczek się pogłębił. Wrócił do nakładania lodów. 

- Więc. Kiedy mogę się z tobą znowu spotkać. Jakby, sam na sam... – Głos Louisa zmienił się w szept, ale potrzeba była głośna i jasna. 

Rumieniec zaczął pojawiać się na policzkach Harry'ego. Spojrzał na pozostałych chłopaków i potem z powrotem na Louisa. - Kiedy chcesz mnie zobaczyć?

- Wieczorem? Niedługo? Wiem, że nie będziesz chciał znowu wyjść z pracy, ale kiedykolwiek, kiedy będziesz wolny. Właściwie jest coś, co chcę ci pokazać. – Louis wciąż mówił cicho.

Harry podał mu jego loda ponad ladą. Ich palce się o siebie otarły. Harry zamienił się w jak Boga kocham nastolatka. To był jedyny sposób, żeby wyjaśnić iskry, które wywoływał u niego najmniejszy kontakt fizyczny. 

- W sumie, kończę za godzinę. – Powiedział.

- Zatem spotkaj się ze mną wtedy na brzegu oceanu?

Harry odłożył łyżkę do lodów i wytarł swoje dłonie o fartuch. - Brzmi dobrze.

- Dobrze. – Powtórzył Louis i polizał swojego loda, zachęcając oczy Harry'ego, by spojrzały na jego usta i trochę czekolady, która tam pozostała. Louis oblizał swoje wargi. Twarz Harry'ego skrzywiła się jakby miał się rozpłakać.

- Do zobaczenia niedługo. – Powiedział Louis, po tym jak wrzucił pieniądze do słoika. 

Harry nie ruszył się, dopóki Louis nie poszedł i tylko dlatego, że Liam rzucił w jego głowę orzeszkiem. 

~~~

Louis siedział na plaży z podkulonymi nogami, wyglądając jakby był częścią dramatycznego obrazu. Gdzieś tam była kamera, która filmowała reality show o jego życiu.  

Harry usiadł obok niego na piasku. I musiał oprzeć się pokusie, by pochylić się i oprzeć głowę o ramię Louisa, albo coś podobnego. 

- Wiesz co dzisiaj jest, Harold? – Spytał Louis, pochylając się do tyłu, więc jego dłonie opierały się o piasek. Głowę odwrócił w stronę Harry'ego, unosząc brwi.

Harry zmarszczył nos, kiedy myślał. - Hm, poniedziałek?

Louis uśmiechnął się. - Tak. Ale nie to miałem na myśli... – Teatralnie przerwał. - Jest koniec Crop Over. (Tłum. festiwal na Barbados.)

Harry zwęził oczy, kiedy się zastanawiał. - Jestem lekko zaznajomiony z tym, co to jest. – Powiedział szczerze. Oczywiście słyszał, jak o tym mówiono. Słyszał muzykę niosącą się po ulicy i widział jasnokolorowe kostiumy, barbadowskie flagi powiewające na wietrze. Ale nigdy nie miał szansy tego zobaczyć, szczególnie kiedy cały czas pracował, a po pracy spał.

Wiedział, że Crop Over było największym wydarzeniem na wyspie, ale być może ważność tradycji i obyczajów nie została przez niego zauważona odkąd tu był.

- Jest po to, by celebrować trzcinę cukrową, by celebrować zbiory plonów. – Wyjaśnił Louis.

Harry przytaknął, w tym momencie  bardziej zachwycony przez ekscytację wypisaną na twarzy Louisa.

Louis westchnął w irytacji, bo najwyraźniej Harry tego nie łapał. - Jadłeś juz? – Spytał.

- Wcześniej zjadłem ciastko-

- Dobrze. – Louis stanął na nogi i wyciągnął do niego dłoń. Bez zawahania Harry złapał ją i również się podniósł. Louis cwaniacko się uśmiechnął, nagle wyglądając jakby nie kombinował nic dobrego. - To czas, żebyśmy poszli na prawdziwą imprezę.

~~~

Podsumowując, pierwsze doświadczenie Harry'ego z Crop Over było takie, jakie każdy chciałby mieć.

Zespoły ze swoimi kostiumami o żywych kolorach i kołyszącymi biodrami były magnetyczne i urzekające. Jeśli zdołasz oderwać swój wzrok, nie potrwa to długo, zanim nie zostaniesz ponownie przyciągnięty. Kobiety tańczyły w swoich cekinowych kostiumach, przystrojone piórami i niezliczoną ilością biżuterii. Niektóre z nich miały długie, opadające suknie oraz hełmy.

Harry i Louis lawirowali po terenie, zatrzymując się przy ulicznych sprzedawcach i stoiskach z jedzeniem, rozmawiając z mieszkańcami i również turystami. Harry podążał blisko za Louisem, przybliżając się kiedy tylko Louis chciał na coś pokazać, co zdarzało się często.

Muzyka kalipso głośno grała na ulicach, aż czuli to w swoich kręgosłupach. Odrobinę kręcili swoimi biodrami do pulsującego rytmu bębnów i banjo i gitar, nie będąc w stanie oprzeć się temu na długo. Kiedy szli wzdłuż chodnika, Louis nawet złapał go za dłoń i obkręcił go w stylu Kopciuszka i Harry śmiał się, dopóki się nie rozpłakał i uśmiechał się i nigdy nie przestał się uśmiechać.

W końcu zjedli. I to dobrze zjedli. Latającą rybę wysmażoną do chrupiącej perfekcji, makaronowe ciasto, pieczoną kukurydzę, kurczaka curry, owocowy chleb z masłem i ciasto z ryby i krewetki w pieprzu. Na deser było mnóstwo słodkiego chleba i chlebek z manioka, pudding, ciastka z cukrem i lody. 

Był pełny i pękał, powoli sącząc jakiś ananasowy napój z rumem, podczas gdy pod ich stołem Louis przejeżdżał dłonią po jego udzie, leniwie i powoli, jakby nie zdawał sobie sprawy, że to robił. I Harry nie mógłby być bardziej wdzięczny za tę noc.

Starał się pomyśleć o czasie w ciągu ostatniego roku, kiedy był taki szczęśliwy, tak podekscytowany i pełen życia i nie mógł nic takiego odnaleźć.

Louis poinformował go, że podczas całego Crop Over odbywał  się wyścig pomiędzy przebranymi grupami i tego finalnego dnia, dnia Kadooment, był dzień, kiedy nagrodzą wygranych. Kiedy to się stało, wiwaty rozniosły się po całej ulicy. Nie było żadnych bolesnych przegranych. Ogłoszenie zwycięzców wywołało jedynie więcej tańczenia i więcej świętowania. I Harry czuł się zakochany w tych ludziach i w sposobie, w jaki tryskali radością i to uczucie było zapoczątkowane.

Tak wyglądała prawdziwa impreza. Kiedy rozpoczęły się fajerwerki, Harry wykorzystał nieuwagę i pochylił się, by przycisnąć pocałunek do policzka Louisa.

- Dziękuję. – Powiedział wprost do jego ucha.

Louis odwrócił się do niego i uśmiechnął, jaśniej od każdej fajerwerki na niebie. Kiwnął głową w prawą stronę sygnalizując Harry'emu, żeby za nim podążył. I oczywiście Harry to zrobił.

Znowu szli chodnikiem, manewrując przez tłum, patrząc jak wszyscy wciąż tańczyli do muzyki, która zdawała się nigdy nie kończyć.  I potem nagle Louis się zatrzymał. Szybko się odwrócił i sięgnął po dłoń Harry'ego i pociągnął z chodnika. Skręcili w prawo i Louis wciąż ciągnął go za sobą. 

Harry mógłby rozkoszować się tym, że trzymali się za dłonie z wyjątkiem tego, że był odrobinę zaalarmowany.      

Louis przycisnął go do budynku, za którym się chowali, wielka roślina zasłaniała ich przed widokiem i wyjrzał za róg. 

- Dopiero teraz zobaczyłem tę kobietę. Jest przyjaciółką mojej mamy. – Wyjaśnił Louis.

Harry wypytywałby się go dalej. Ale czuł się odrobinę oszołomiony, wpatrując się w profil Louisa, kiedy ten wyglądał zza zakrętu. Harry pochylił się i niespodziewanie pocałował Louisa w kącik ust. Louis przeniósł na niego swój wzrok.

I patrzył się na niego. Ciepłymi, niebieskimi oczami, które były tak niemożliwe miękkie, że Harry martwił się, że roztopią się i wypłyną. Przesadne, ale prawdziwe.

Harry oblizał swoje usta i czekał. I jak się spodziewał- jak potrzebował- Louis docisnął swoje wargi do tych Harry'ego, dłonie przenosząc na jego talię. Harry położył swoje dłonie na tyłku Louisa. I w końcu pocałowali się po tym, co dla Harry'ego było niczym tysiąclecie.

Louis delikatnie zagryzł jego dolną wargę, kiedy się odsunął i umieścił swoje usta na szyi Harry'ego. Harry zamknął swoje oczy. Zatracił się, podczas gdy Louis wysysał siniaka pod jego szczeką. Myślał, że powinien mu powiedzieć, powinien przyznać się, że czuł coś więcej, niż się tego spodziewał i to było straszne, ale również nie chciał tego przerywać. Chciał mu powiedzieć. Ale również chciał się pieprzyć.

Przyciągnął go odrobinę bliżej, dłonie miał wciąż przyciśnięte do miękkiego tyłka Louisa, żeby przycisnąć się do niego i tarcie było dobre. Ale nigdy wystarczające. 

Usłyszeli głosy. Naprawdę blisko nich, zaledwie kilka stóp dalej. Harry otworzył oczy. Louis oderwał swoje usta od jego skóry i ponownie złapał jego dłoń i uciekli.  

Na tej wyspie padało, jakby była chwiejnie emocjonalnym mężczyzną. W jednej minucie było słonecznie. W następnej było zachmurzenie. Ktoś mógł stać po jednej stronie ulicy, gdzie byłoby sucho i spojrzał na drugi koniec, gdzie lałby deszcz.

Więc nie było niespodzianką to, że w jakiś sposób natknęli się na ulewę. Louis pisnął, kiedy znienacka w nich uderzyło. I Harry zaśmiał się, chociaż jego włosy zaczynały moknąć i kąpać mu do oczu. Odgarnął je i zaciągnął na moment Louisa pod palmę, dociskając jego plecy do pnia.

Wciąż się śmieli, kiedy Harry oparł swoją głowę o ramię Louisa, nie będąc do końca pewnym co było takie zabawne, ale nie mogąc przestać. Kiedy Harry odsunął się, wciąż dysząc od biegu i śmiania się, z deszczem kapiącym z jego rzęs, objął dłońmi twarz Louisa i ponownie przyciągnął do palącego pocałunku.

Harry czuł, jakby mógł zatracić się w Louisie na godziny i nigdy więcej nie odnaleźć drogi powrotnej i był z tym całkowicie w porządku.

- Teraz czuję się jak prawdziwy zboczeniec. – Przyznał Harry.

- Ja też. Jesteś takim złym wpływem. – Powiedział Louis, podchodząc bliżej do kolejnego pocałunku. W zamian przygryzł jego obojczyk.

Harry jęknął i przyciągnął go z powodem za jego biodra. - Chodźmy. Do domu. Z powrotem do ciebie.

- Jesteśmy potrzebujący? – Powiedział Louis, jeszcze raz podchodząc bliżej.

Harry złapał go za ramiona. - Tak. Potrzebuję ciebie. Chodźmy.

Oczy Louisa znowu zrobiły to, jakby się rozpływały. Harry zdecydował się wyślizgnąć z jego uścisku, zanim zostanie przez nie przyklejony do tego miejsca. - Gonić cię? – Zasugerował. Co było głupie, bo każdy wiedział, że bieganie po piasku było jak proszenie się o złamaną kostkę. I nie byli za blisko willi.

Ale Louis i tak wystartował, zawsze chętny do kunkurencji. I Harry pognał za nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top