Część 1

> > L < <

SOBOTA - 27 CZERWCA

Pewnego dnia Louis znajdzie wiarygodną wymówkę na to, żeby nie przychodzić na przyjęcia w ogrodzie swojej matki. Opracuje historię tak błyskotliwie przekonującą, że nie będzie nawet próbowała zmienić jego zdania. I kiedy ten dzień nadejdzie, będzie upajał się swoją nową wolnością od jej nieskończoności, która słabo ukrywała swoje próby swatania.

Ponieważ to było to. Tak było zawsze. Louis miał prawie 30 lat i wciąż był singlem. I jego mama brała to bardzo do siebie.

Wysiadł ze swojego Audi, żwir chrzęścił pod jego wypolerowanymi butami. Światło słoneczne odbijało się od jego okularów, kiedy zwrócił swój wzrok w kierunku rozległej posiadłości. Na marmurowych schodach, otoczonych idealnie przyciętymi krzewami stało kilku gości w swoich pastelowych sukienkach i garniturach, popijając z kieliszków, po brzegi wypełnionych szampanem. Śmieli się i rozmawiali i już, zanim nawet wszedł do serca imprezy, Louis chciał wspiąć się z powrotem do swojego samochodu i wrócić do swojego cichego mieszkania.

Zamiast tego, poprawił swoje platynowe spinki do mankietu, wyrównał kołnierz i ruszył w stronę schodów.

- Dobry wieczór, Louis. – Powiedział Felix, gdy tylko Louis wszedł do domu. Mężczyzna skinął na niego, trzymając w dłoni srebrną tacę. Stał w swoim czarnym garniturze w lśniącym przedpokoju, wielkie schody wznosiły się za jego plecami.

- Felix. – Powiedział Louis, klepiąc mężczyznę po ramieniu. - Co u ciebie?

- Bardzo dobrze, proszę pana. Chce pan posmakować peruwiańskiej sałatki z owocami morza?

Louis przyjrzał się i wzruszył ramionami, biorąc jednego chipsa tortille razem z sałatką z tacy. Włożył to do swoich ust, przeżuwając, kiedy szedł z Felixem w stronę ogrodu. - Udoskonaliłeś ten przepis, prawda? – Spytał Louis z wciąż pełnymi ustami.

Felix wyglądał na uradowanego. - Tak, proszę pana.

- Smakuje doskonale. – Zapewnił go Louis, ostatni raz ściskając ramię Felixa. Ponownie wyszedł na oślepiające słońce i na marmurowy taras, zielony trawnik rozpościerał się przed nim.

Biały namiot stał na środku ogrodu, otoczony różami i kwitnącymi drzewami ze sznurami światełek, które łączyły je ze sobą. Więcej gości było rozproszonych wokół ze swoimi drinkami w dłoni i plotki wydostawały się pomiędzy śmiechem z ich ust, stali pod białymi parasolkami, by ukryć się przed letnim słońcem.

Jego rodzice żyli i oddychali ekstrawagancją. Lśniło to w każdym detalu, który mógł dostrzec. Od pomarszczonych halek od sukienek gości, do rzeźby flaminga z lodu, który topił się w słońcu. Właściwie, to było niedorzeczne.

Ale jako najstarszy syn i dziedzic Alexander and Jay Tomlinson, Louis nie mógł powiedzieć, że nienawidził tego wszystkiego, nie do końca. Posiadanie więcej, niż tego potrzeba, by zrobić cokolwiek w każdej sekundzie było błogosławieństwem, nie mógł temu zaprzeczyć. I bestorskie i wygodne życie - to również było miłe.

Ale z jakiegoś powodu nie było to wystarczające. Nigdy nie było.

Cokolwiek to było, jego mama miała nadzieje, że to odnajdzie, czegokolwiek Louis poszukiwał - nie uważał, że znajdzie to tutaj, pośród tych wykwintnych panienek i kolesi, które mają do zaoferowania całe Wyspy Brytyjskie.

Louis wypuścił oddech. Cóż, no to zaczynamy.

Zanim poszedł dalej, poczuł jak silne ramię owija się wokół jego ramienia i został przyciągnięty do niespodziewanego, duszącego uścisku.

- Pewnego dnia. – Powiedział Louis do Zayna. - Walnę cię łokciem w penisa i zrujnuję twoje szanse na reprodukcję.

- Tylko tak mówisz. – Powiedział mu Zayn, ale na szczęście puścił go bez potargania fryzury Louisa, jak zazwyczaj to robił. Louis tego ranka spędził dużo czasu na ułożeniu swoich włosów i również pieniędzy, biorąc pod uwagę żel i sprej. To prawda, co mówili o bogaczach będących najbardziej oszczędną grupą. Miliony funtów dzięki jego imieniu i oto tutaj był, myśląc o cenie żelu i lakieru do włosów.

Zayn przycisnął mokry pocałunek do jego policzka.

- Ugh. – Louis wytarł swoją twarz. - Jesteś obrzydliwy.

- I kochasz to. – Powiedział Zayn. Ponownie zarzucił ramię wokół Louisa, idąc z nim w stronę namiotu, gdzie Louis miał nadzieje, że będzie mógł dostać bardzo mocny napój. Jack z colą również będzie w porządku.

- Lucy ma ci coś do powiedzenia.

Louis przewrócił oczami, ani trochę nie zaskoczony. Lucy zawsze miała komuś coś do powiedzenia. I najczęściej jej bliscy zalewali się łzami, byli zszokowani, albo zdezorientowani - właściwie, wszystko na raz. To jakby to niewypowiedziane prawo wszechświata, że młodsze rodzeństwo przyprawiało rodzinie tyle bólu, ile to możliwe. I Lucy nigdy nie zawodziła.

Najbardziej szokującą rzeczą, którą Louis zrobił swojej rodzinie to ujawnienie się, kiedy miał 15 lat. I naprawdę, tylko jego ojciec siedział tam, gapiąc się na niego przez 10 minut, po czym skończył swoją sałatkę z łososia i poszedł do swojego biura. Przynajmniej jego mama i siostra wiedziały, że to nadejdzie.

Jako najmłodsza, Lucy nigdy nie zdołała zrobić najlepszej niespodzianki w ciągu dwóch dekad życia Louisa i Lottie - cóż, dla Louisa praktycznie trzech.

- Powiedziała tobie, zanim powiedziała mi? – Spytał Louis, odrobinę zbity z tropu. W każdy sposób, oprócz biologicznego, Zayn był tak samo bratem Lucy, jak i Louis. Droczyli się i kłócili tak samo często. I jak Louis dorastał razem z Zaynem, Lottie i Lucy także. Zayn był bratem, którego jego rodzice nigdy im nie dali.

Ale wciąż. Louis był zazdrosną osobą, okej?

- Nie całkiem. – Zayn zaczął się uśmiechać. - Przyłapałem ją w kompromitującej sytuacji.

Louis wzdrygnął się. - Powiedz mi, że nie sypia z jednym z tych kolesi? – Powiedział, rozglądając się wokół. Szczerze uważał, że nie było tu ani jednej osoby, która byłaby warta uwagi jego siostry. Znajomi jego rodziców byli najgorszymi ludźmi, których Louis kiedykolwiek poznał.

- Żadnego z tych kolesi, nie. Ale to wszystko, co mogę powiedzieć. Powiedziała mi, że powie ci osobiście.

- Cóż, gdzie ona jest? – Spytał Louis, teraz szczerze zaciekawiony. Znów się rozejrzał. Ale nie mógł rozpoznać nikogo, kiedy wszyscy byli ubrani na pastelowo.

- Gdzieś tutaj. – Zapewnił go Zayn. - Oh, ale idzie tutaj twoja mama.

Louis naprawdę najpierw potrzebował drinka. Zayn zostawił go, gdy tylko podeszła Jay, mając na sobie pomarszczoną, jasnoniebieską sukienkę, szeroki kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Miała pomarańczowy napój w dłoni, ale zostały w nim dwa ostatnie łyki, krawędź była brudna od szminki.

- Cześć kochanie. – Powiedziała Jay, przyciskając lekki pocałunek do jego policzka, więc nie rozmazała swoich idealnie pomalowanych ust. Przejechała kciukiem po małej plamce, którą musiała zostawić na jego twarzy. - Odrobinę spóźniony, prawda?

- Próbowałem znaleźć powód, żeby tu nie przychodzić. – Powiedział Louis z uśmiechem.

- Zatem jestem wdzięczna, że zawiodłeś.

- Jestem pewien. Ilu kandydatów dzisiaj dla mnie masz? – Spytał Louis, przechylając głowę z uśmieszkiem.

- Oh, zachowuj się. – Zadrwiła i pacnęła go w ramię, ale wzięła wyraźnie zawstydzony łyk swojego drinka. Wzięła mimosę z jednej ze srebrnych tac leżących na stole na środku trawnika, szkło pociło się, kiedy było ogrzewane przez słońce. Wystawiła to w stronę Louisa, by to wziął.

Louis potrząsnął głową. - Nie, dzięki. –Powiedział. W tym momencie ciepła mimosa brzmiało jak najbardziej nieapetyczna rzecz. - Potrzebuję czegoś trochę mocniejszego, jeśli mam uśmiechać się przez cały wieczór.

Wybuchnęła śmiechem i postawiła szklankę na stole. - Zatem zrób to. – Powiedziała. - Oh, ale zaczekaj.

Louis spojrzał na nią wyczekująco, ręce włożył do swoich kieszeni.

- Ten chłopak przy fontannie. – Jego mama kiwnęła dyskretnie w jego stronę. - To Jorge Lawrence.

Ich głowy były nachylone do siebie, jakby dzielili się brudnym sekretem. Louis uniósł swoje brwi. - Okej...

- Jest singlem. – Dokończyła Jay.

Louis potrząsnął głową. Odpowiedział na mrugnięcie okiem, które mu wysłała poprzez przewrócenie oczami. - Zanotowane. – Powiedział jej, zanim poszedł w stronę baru - i w przeciwną stronę do Jorge Lawrence'a.

Zdjął swoje okulary, kiedy był w cieniu białego namiotu i zamówił Jacka z colą, chcąc, aby Zayn wrócił i dotrzymał mu towarzystwa. Albo nawet Lucy. Wyciągnął swój telefon, by do niej napisać, niecierpliwy jakie wiadomości dla niego miała. I potem poczuł ramiona wokół swojej talii, po czym poczuł jakieś kwiatowe perfumy.

Spojrzał przez ramię i zobaczył Lottie z uśmiechem na twarzy.

- Popraw mnie, jeśli się mylę. – Wymamrotała Lottie, puszczając go, kiedy stanęła przy barze obok niego. - Czy nie powiedziałeś, że przyprowadzisz kogoś na następną imprezę w ogrodzie?

- Wyglądasz ślicznie. – Powiedział jej Louis. Nie tak jak wszyscy inni tutaj, nie wyglądała jakby przesadziła z pastelami. Przez słońce jej skóra stała się różowa. I jasny, żółty kolor jej sukienki dobrze współgrał z jej blond włosami, które miała związane w dwa warkocze. Wyglądało to na robotę Lucy.

- Nie zmieniaj tematu. Ale dziękuję. – Powiedziała. - Twoja osoba towarzysząca?

- Czy naprawdę tak powiedziałem? – Louis wysoko uniósł swoją brew. - Moja pamięć mnie zawodzi.

- Czy twoja osoba również cię zawiodła? – Powiedziała z chytrym uśmieszkiem.

Louis skrzywił się. - Ouch. Stajesz się bardziej diabelska za każdym razem, kiedy cię widzę. – Powiedziała. - Biedny Al. Gdzie on w ogóle jest?

Lottie spojrzała w stronę domu. - Szczerze, nie mam pojęcia. Zgubiłam go. Nie wiem czy tak powinno się dziać, kiedy jesteś zaręczona, by wyjść za mąż.

- Ciesz się teraz swoją wolnością. Kiedy będziesz po ślubie, nigdy się go nie pozbędziesz. – Powiedział Louis i potem tego żałował. To, że temat małżeństwa go krępował nie znaczyło, że powinien zarażać swoją siostrę cynizmem. Dodał cicho, - ale nie sądzę, że będziesz tego chciała.

Lottie uważnie go obserwowała. - Nie, nie będę. Mam nadzieję, że on także nie będzie chciał się mnie pozbyć.

- Kto by chciał się ciebie pozbyć? – Uroczo się uśmiechnął.

- Hm. Myślę, że ty, Zayn i Luc próbowaliście kilka razy. – Zaśmiała się Lottie.

- To co innego. I, – Louis pokazał na nią palcem. – To, co się liczy to to, że nigdy nie odnieśliśmy sukcesu.

W każdym razie, czy nie każde rodzeństwo starało się nawzajem zabić w którymś momencie?

Może nie. Louis popił swojego drinka i Lottie zamówiła jednego dla siebie. Oplotła dłonią swoje martini, słabe światło odbijało się od wielkiego pierścionka na jej palcu.

Dzień, w którym Lottie poznała Allena był jakby wczoraj. Zadzwoniła do Louisa, by powiedzieć mu, że jej samochód zepsuł się na M25, trochę za Londynem. Louis porzucił to, co robił i wyszedł z pracy, by po nią pojechać. Kiedy był w samochodzie, czekając aż zmieni się światło, Lottie znowu zadzwoniła i powiedziała mu, żeby się nie martwił.

Wciąż chciał po nią osobiście przyjechać. Widział wystarczająco horrorów, gdzie mili mężczyźni 'ratowali' nic niepodejrzewające, młode kobiety, żeby martwić się jak skończy się ten dzień. Nawet teraz uważał, że powinien po nią przyjechać. Ale potem, nie poszłaby z tym miłym mężczyzną na kawę, albo nie rozmawiałaby z nim przez godziny, albo nie wymieniliby się numerami... albo w końcu, trochę później, nie zgodziłaby się za niego wyjść.

To wszystko było czuć, jakby działo się w zeszłym tygodniu. I teraz była tutaj. Pięć lat młodsza od niego i już zaręczona.

- Więc, naprawdę, co się stało z twoją randką? – Spytała Lottie.

Nigdy nie istniała... Louis tego nie powiedział. - Rzecz w tym... był w drodze tutaj. I biedaczek został porwany przez kosmitów. Kiedy jechał. Swoim statkiem krążyli tuż nad jego samochodem i po prostu. – Pokazał swoimi rękoma, jakby chciał coś zagarnąć. - Zabrali go. Tak po prostu.

Lottie zadławiła się swoim drinkiem. - Jesteś niedorzeczny. Jakbyś miał w ogóle to wiedzieć? Jeśli był porwany przez kosmitów podczas drogi tutaj, jak się dowiedziałeś?

- Rozmawialiśmy na Facetime.

Lottie potrząsnęła głową. - Co ja z tobą mam. – Wciąż się śmiała. - Dobra wiadomość jest taka, że jest tu facet o imieniu Jorge. I jest singlem.

Louis jęknął. - Wy obie z mamą. Musicie zostać powstrzymane.

- Jest uroczy. – Ciągnęła Lottie, jakby go nie usłyszała. - I jest bogaty, więc nie będzie z tobą za względu na pieniądze. – Zaznaczyła swoją rację, pokazując palcem. - I był zaręczony, zanim wszystko się popsuło. Więc jestem pewna, że jest tym rodzajem, który angażuje się w długoterminowe związki.

- To jest przerażające. Brzmisz jak ona.

Lottie wzruszyła ramionami. - Ja i mama mamy podobny cel.

Louis wypił resztę swojego drinka. - Popatrz, nie będę spotkał się z nikim, z kim chce zeswatać mnie mama. To w 100% zagwarantowane, że go nie polubię. – Przyrzekł.

- Tego nie wiesz.

- Wiem. I tak będzie. Tak jest za każdym razem. Mogę się założyć, że jest kompletnym dupkiem. – Powiedział Louis.

Lottie westchnęła. - Louis. Masz 30 lat.

- Spierdalaj. Mam 29.

Lottie zadrwiła i potrząsnęła swoją dłonią. - Drobne szczegóły. Pukasz do drzwi wielkiej trzy- Oh.

Okej, różnica pomiędzy 29, a 30 nie była drobnym szczegółem. Rok nie był drobnym szczegółem.

- Jedynym powodem, dlaczego pukam jest to, że bawię się w grę ding-dong-ditch. (tłum. puka się do drzwi, a potem ucieka) Poczekam, dopóki pan trzy-oh otworzy drzwi. I potem uderzę go i ucieknę.

Ramiona Lottie drżały, kiedy się śmiała, głowę odrzuciła do tyłu. - O mój Boże. – Wymamrotała, sącząc swojego drinka.

Louis również się zaśmiał i zrobił to samo, uśmiechając się przy krawędzi swojej szklanki. Był w tym profesjonalistą, w rozpraszaniu ludzi humorem. Działało za każdym razem.

- Co jest takiego zabawnego?

Uśmiech Louisa poszerzył się, kiedy odwrócił się i zobaczył osobę, która wyczekująco się na nich patrzyła. - Tutaj jest. – Powiedział, przyciągając swoją młodszą siostrę w ramiona. Lucy przytuliła go, pozwalając mu się uściskać. Louis był wyjątkowo czuły, jeśli chodziło o jego siostry. Kiedy inni starsi bracia odpychali od siebie swoje rodzeństwo, Louis nigdy tego nie zrobił. Za bardzo kochał swoją rodzinę. Nie widział sensu w ukrywaniu tego.

Przycisnął pocałunek do czubka głowy Lucy. Lucy odpowiedziała pocałunkiem w policzek.

Lottie powiedziała. - Dyskutujemy nad nieustannym stanie kawalerskim Louisa.

- Yikes. – Lucy zrobiła minę, jakby spróbowała czegoś kwaśnego, odsuwając się od uścisku Louisa, więc mogła stanąć przy barze i zamówić drinka. - To nie jest odpowiednia rozmowa podczas imprezy.

- Powinniśmy używać słowa 'impreza' tak rzadko, jak to tylko możliwe. – Skomentował Louis. Posłał Lucy spojrzenie. - W zamian porozmawiajmy o twoim stroju. Trzymasz gości mamy w gotowości, prawda?

Lucy ironicznie się uśmiechnęła. - Jestem duszą towarzystwa, Lou. Nie mogłam przyjść ubrana tak jak wszyscy inni.

Louis nie mógł się o to kłócić. Lucy była duszą towarzystwa, odkąd byli dziećmi. Miała na sobie jasnoróżową, krótką sukienkę i góra pozostawiała wiele do wyobrażania sobie. Długie, ciemne włosy okalały jej twarz, na której stale widniał uśmieszek i miała mysi nos. Wyglądała jakby stale była przytwierdzona do stanu rozkoszy, co, wyobrażał sobie Louis, było tym, dlaczego zawsze stawiała na swoim.

- To zabawne, bycie po stronie buntu. Dajcie mi znać, kiedy będziecie chcieli dołączyć. – Powiedziała, spoglądając na ich pastelowe kolory. Oparła się o bar, nogi skrzyżowała w kostkach, ręce schowała za siebie.

Louis i Lottie posłali sobie spojrzenie, ale nie skomentowali tego. I przez moment była tylko ich trójka, klan Tomlinsonów, który przyglądał się imprezie i popijał w ciszy drinki.

- Idę znaleźć Allena, zanim zaserwują lunch. – Po chwili powiedziała Lottie. Pocałowała Louisa w policzek. - Dobrze jest mieć cię w domu, kochanie.

Louis uśmiechnął się. Nie był do końca pewny, co to wywołało. Ale to była prawda, że nie był w domu od jakiegoś czasu. Lottie poszła, a jego myśli dryfowały. Przyglądał się ogromnemu domowi swoich rodziców i wszystkim tym ludziom. I nie brakowało mu tego. Tęsknił za swoją rodziną, nie ich stylem życia.

Lottie i Lucy wciąż tu mieszkały. Nawet jeśli ślub Lottie miał być za zaledwie kilka miesięcy. Nawet jeśli Lucy była szalona i dzika. Żadna z nich nie czuła takiej potrzeby, żeby się wyprowadzić jak Louis. Nie wiedział dlaczego tak było.

- Więc, Zayn powiedział mi, że masz dla mnie jakieś wiadomości? – Powiedział Louis, przekręcając głowę w lewą stronę.

Lucy spojrzała na niego znad swojej szklanki - Prawda, tak. Cóż... – Zaczęła, uderzając palcami w szkło. - Teraz spotykam się z dziewczyną.

Louis uniósł obie brwi i bardziej odwrócił się w jej stronę. Oparł się ręką o bar i zajęło mu to całą minutę, żeby jej odpowiedzieć, podczas gdy Lucy po prostu popijała swojego drinka i uśmiechała się. W końcu Louis zdołał powiedzieć. - Jesteś lesbijką?

Lucy wzruszyła ramionami. - Właściwie to sądzę, że jestem bi. Ostatnio ja i Zen zaprosiliśmy tą włoską studentkę z wymiany do łóżka...

Louis uniósł dłoń. - To nie jest coś, co muszę wiedzieć o mojej młodszej siostrze. Ale gratulacje za posiadanie kogoś tak... żądnego przygód jak ty.

Chciałby to mieć. Nie z powodu trójkącika. Ale posiadanie kogoś, kto pragnie przygody tak samo, jak Louis, to byłoby miłe.

- Zen? – Zapytał.

- Zendaya. – Uzupełniła Lucy. - Jest modelką. I jest piękna.

To wszystko to było zbyt wiele. Jak mógł nie zauważyć, że jego własna siostra jest lesbijką? Louis, który zazwyczaj odczytuje ludzi jak otwarte książki przegapił to, że jego siostrę mogą pociągać kobiety. - Jest tutaj? – Zapytał.

Lucy przytaknęła, rozglądając się. - Gdzieś jest, tak. Oh, czekaj, patrz. Tam przy krzaku róż. – Powiedziała, wskazując palcem. Złapała Louisa za ramię i przyciągnęła go bliżej. Louis zauważył kobietę, która musiała być Zendayą. Ponieważ wyróżniała się jak samo, jak Lucy.

Miała brązową cerę i ciemne dredy, długie i odgarnięte z twarzy. Jej szminka była śliwkowego koloru. I miała na sobie czarny kolor. Wszystko czarne. Louis już ją lubił.

Również była tak piękna, jak powiedziała Lucy i najwyraźniej przyjazna, odkąd zdołała utrzymać rozmowę z Ronaldem Kraussem, tym płaczliwym inwestorem bankowym, którego ich mama zapraszała na każdą okazję. Jego oddech śmierdział jak stary ser. I był całkiem wysoki, kochał zadzierać swoją głowę do góry wystarczająco, żeby zaglądać pod koszulki nic niespodziewających się kobiet. Raz, kiedy zrobił tak Lottie, Louis niechcący zmiażdżył swoją stopą jego skórzane buty.

Louis odetchnął. - Wow. – Powiedział. Nie wiedział dlaczego, ale wyglądała jakby pasowała do Zendaya'i. Przez chwilę przyglądał się swojej siostrze. - Cóż, to wspaniale. Że jesteś szczęśliwa.

- Jestem. – Lucy uśmiechnęła się. - Bardzo szczęśliwa.

Louis zaczął się uśmiechać. Z pewnością wyglądała na szczęśliwą. - Tylko żebym był świadomy gdzie ty... no wiesz, dalej zmierzasz. Nie chciałbym, żeby mama was przyłapała jak Zayn.

- Prawda. – Lucy skrzywiła się i potem zaśmiała się i uderzyła Louisa biodrem bez żadnego powodu. Zrobił jej to samo.

- Mama wie? – Musiał zapytać. Ponieważ wątpił w to, że wie.

- Nope. – Potwierdziła Lucy. - Ale w końcu jej powiem.

- Może nie tutaj? – Zasugerował. To nie tak, że to było coś, czego należało się wstydzić. To po prostu nie było odpowiednie miejsce. Mimo wszystko jego mama była beksą. Jeśli byłaby zbyt zszokowana, by odpowiedzieć, zacznie szlochać. I nikt tego nie chciał.

Lucy zapewniła go, że poczeka. Ale Louis wypił kolejne dwa drinki przed lunchem, tak na wszelki wypadek.

Jego mama robiła wszystkie swoje sztuczki, jak zawsze. Na stole były tabliczki z imionami, z wielkim gwoździem programu, którym były piwonie i hortensje i żółte róże i słoneczniki. Światło słoneczne odbijało się od wypolerowanych talerzy i srebra. I tuż obok kieliszków od szampana była kartka z każdym imieniem, napisana pochyłym pismem.

'Louis Tomlinson' był obok kartki 'Jorge Lawrence'.

To była tania sztuczka. Spojrzenie, które posłał swojej matce to mówiło. Ale powinien był przewidzieć, że to nadciągało.

Trochę później, Louis wziął plaster awokado, kiedy Jorge wyjaśniał wzrost wartości własności w Doncaster. Jego telefon zawibrował i przeczytał smsa od Lottie tak dykretnie, jak to było możliwe.

'Miałeś rację. Proszę spraw, żeby się przymknął, zanim zemdleję i utopię się w swojej zupie.'

Louis cicho parsknął, posyłając swojej siostrze uśmiech. Wziął łyk swojego drinka.

- Teraz jest dobry czas, żeby inwestować. – Powiedział Jorge, podkreślając słowo 'dobry' cichym uderzeniem swoim nożem. Louis uniósł swoją brew.

- Więc, Jorge, dlaczego nie opowiesz nam o inwestycjach we Francji? – Powiedziała Jay. - Louis studiował tam na uniwersytecie i zawsze mówi o powrocie tam.

- Wiele mogę opowiedzieć ci o Francji. – Powiedział Jorge do Louisa, usiłując być zuchwały. To nawet nie była odpowiednia odpowiedź na prośbę Jay.

Uśmiech Louisa graniczył z maniakalnym. - Oh? – Powiedział, biorąc łyk -duży był- swojego drinka.

I przez następne tysiąclecie Jorge mówił mu o świetnych miejscach do inwestowania we Francji. Nawet jeśli Louis nigdy poważnie nie rozważał przeprowadzki tam, albo kupienia domu. Jego rodzice mieli hotel w Paryżu, co było jedyną nieruchomością, którą zamierzał mieć w tym kraju.

Zjadł więcej swojej sałatki, kiedy tego słuchał. Przeniósł się na zupę krem z homara, cały czas przytakując w odpowiednich momentach. Kiedy jego telefon ponownie zawibrował, był to sms od Zayna.

'Ja i Lots planujemy jakieś rozproszenie uwagi. Po prostu wytrzymaj.'

Louis zaśmiał się. I kiedy Jorge spytał się co było takie zabawne, potrząsnął głową i powiedział mu. - Po prostu zawsze marzyłem o przeprowadzce do Francji i nigdy nie sądziłem, że to będzie możliwe. I teraz wygląda na to, że jest. Dałeś mi nadzieję, Jorge. Dzięki za to.

Po drugiej stronie stołu, Lucy zaczęła dławić się swoim panini. Zendaya poklepała ją lekko po plecach, twarz miała wykrzywioną na znak troski. Ale potem Zayn i Lottie i Allen zaczęli się śmiać, wszyscy załapali żart, oprócz rodziców Louisa, Zayna i oczywiście oprócz Jorga Lawrence'a.

Niemniej jednak, Jorge dalej przynudzał, dopóki słońce nie zaczęło się chować i rozwieszone światełka nie zaczęły świecić. I to byłoby całkiem miłe, jeśli uszy Louisa nie groziłyby oddzieleniem się od jego głowy i ucieczką z krzykiem.

Nie mógł dłużej tego wytrzymać.

'Teraz rozglądam się za ucieczką.' Napisał na grupowym chacie, który miał z Zaynem i swoimi siostrami.

Zayn odpisał. 'Wciąż nie mamy planu.'

'Ja mam plan!' Odpisała Lucy.

'Lepiej nie, Luc.' Wtrąciła się Lottie.

Prawdopodobnie powinni być bardziej dyskretni co do smsowania pod stołem. Wszyscy mieli głowy skierowane w dół, patrząc się wprost w swoje kolana. Nawet wyłapał wzrok swojej mamy, kiedy uniósł głowę. I sekundę później również wyłapał wzrok cioci Trishy. Matki zawsze wiedziały, kiedy mieli złe zamiary.

Lottie miała rację, że była sceptyczna co do planu Lucy. Miała tendencję do robienia takiego widowiska, jakie było możliwe. Ale Louis był zdesperowany, żeby wyjść i pojechać do domu, nakarmić swoją złotą rybkę, wziąć prysznic i odpłynąć podczas oglądania Przyjaciół.

W tamtym momencie był za czymkolwiek.

'Zrób to szybko. Mama zaczyna coś podejrzewać.'

'Zajmę się tym.' Po drugiej stronie stołu, Lucy wypiła resztę swojego kieliszka. Cóż, zatem w porządku.

Cała ich czwórka odwróciła wzrok od swoich telefonów w tym samym momencie, jakby i tak nie byłoby to wystarczająco oczywiste. Trochę minęło, odkąd ostatni raz byli wszyscy razem w takiej sytuacji. Trochę wyszli z wprawy.

Powinien pójść za swoim przeczuciem. Powtarzał to sobie przez cały czas i nigdy nie słuchał. Więc nie miał nikogo innego, by zwalić winę, kiedy ten wieczór zakończył się w ten sposób, w jaki to zrobił.

Zendaya nalała Lucy kolejny kieliszek wina i odstawiła butelkę blisko środka stołu. Lucy pochyliła się, by jej podziękować. I zrobiła to poprzez pocałowanie jej prosto w usta.

- Dzięki, skarbie. – Powiedziała.

Rzecz w tym, że Louis całował swoich przyjaciół i rodzinę w usta. Całował Zayna w usta. I nigdy nie stanął za to przed żadnymi konsekwencjami.

Ale to było całkowicie inne. I wnioskując po minie swojej mamy, ona także zaczęła się tego domyślać. I także tata. I ciocia Trisha. I niemal wszyscy inni siedzący przy stole, którzy tego nie wiedzieli.

'Oh, cholera.' Wysłał Zayn.

Louis trzymał swoją szklankę przy ustach. I kiedy pierdolony Jorge Lawrence -jedyny, który tego nie załapał- zaczął go wypytywać o nowy hotel w Sydney, Louis uniósł swoją dłoń, by go uciszyć.

- Zendaya, prawda? – Spytała Trisha z uśmiechem. Była kochana, naprawdę. - Jak to jest, że znacie się z Lucy?

- Poznałyśmy się w szkole. Obie studiowałyśmy biomedycynę. – Odpowiedziała Zendaya.

Lucy przytaknęła na zgodę, gdy kroiła swojego łososia. - Również jest moją dziewczyną.

Na to, Jay zaczęła dławić się swoją mimosą, uderzając dłonią w biały stół. - Alex. – Cicho pisnęła.

Lottie cicho prychnęła śmiechem, zanim uniosła serwetkę do ust. Wzrok Louisa powędrował do ich ojca.

Pomimo imperium, które Alexander Tomlinson wybudował, prawda była taka, że było jeszcze wiele szczytów, na które wciąż nie mógł się wspiąć. Był oniemiały, w taki sam sposób jak wtedy, kiedy Louis usiadł przy stole podczas śniadania tyle lat temu i powiedział im, że podobają mu się chłopcy.

To nie tak, że nie próbował go wspierać. Ale miał w głowie te wszystkie myśli o tym, jaki powinien być świat i jak powinna wyglądać idealna rodzina. I Louis był całkiem pewny, że to nie dotyczyło syna geja, albo biseksualnej córki. Oczywiście wciąż musiał się sporo nauczyć.

- Kochanie, nie mieliśmy pojęcia. – Powiedziała Jay, raczej szybko dochodząc do siebie. Chociaż jej oczy wciąż były odrobinę wilgotne. W każdej minucie usprawiedliwi się i pójdzie popłakać.

- To wszystko jest całkiem nowe, prawda? – Lucy powiedziała do Zenaya'i. - Jak dotąd wszystko szło raczej gładko, tak?

Gładko. Louis musiał się zaśmiać. Położył serwetkę na stole i schował telefon do kieszeni. Otworzył swoje usta, by się odezwać.

- Jeśli możecie mi wybaczyć. – Jego mama go w tym wyprzedziła. Popędziła w stronę domu.

Louis posłał Lucy spojrzenie Porozmawiamy później. Wstał i usprawiedliwił się.

Przelotnie powiedział do Jorge, że było miło go poznać i uciekł, zanim mężczyzna mógł zapytać go o numer. Wrócił z powrotem do domu i wszedł po gigantycznych schodach. Jego buty odbijały się od wypolerowanej, marmurowej podłogi, gdy mijał sypialnię za sypialnią. Drzwi od jego własnego pokoju były zamknięte tak, jak je zostawił gdy ostatni raz tutaj był. Ale podejrzewał, że od czasu do czasu jego mama tam wchodziła by powspominać.

Była w swoim pokoju przed toaletką, podpierając się o podbródek. Louis zapukał we framugę drzwi i czekał, dopóki nie spojrzała w jego stronę i wślizgnął się do środka.

- Idziesz już? – Spytała.

- Tak. Mam jutro lot. Powinienem przed tym dobrze odpocząć. – Powiedział.

Jay przytaknęła, wycierając swój nos. - Racja. Pamiętam.

Louis usiadł na krawędzi łóżka. - Więc...

- Nie dbam o to, że lubi dziewczyny. – Powiedziała natychmiast, ocierając swoje oczy chusteczką. - Wiesz, że nie. Ale...

Louis czekał. Odsunęła dłonie od swojej twarzy, wypuszczając drżący oddech. - Wiedziałeś, że podobają jej się dziewczyny?

- Nope. Zaskoczyła mnie. – Przyznał Louis.

- Cóż, to pocieszające. – Wymamrotała Jay. - Ja po prostu... Nie wiem, jak mogłam to przeoczyć. Z tobą wiedziałam od jakiegoś czasu - po prostu czekałam, aż będziesz się czuł z tym dobrze, żeby mi powiedzieć. – Louis uśmiechnął się. - Ale nie miałam pojęcia, jeśli chodzi o Lucy. Czuję się jakbym oddaliła się od bycia matką.

Louis zadrwił. - Nie, nie zrobiłaś jego. Jesteś najlepszą mamą.

- Musisz tak mówić. – Powiedziała Jay, przewracając oczami. To nie do końca prawda, ale Louis pozwolił jej mieć rację. - Ale naprawdę się oddaliłam. Od Lucy. I ciebie także. Jedynie z Lottie mi ostatnio dobrze idzie. Z planowaniem wesela i tym wszystkim.

- Jak się ode mnie oddaliłaś?

Jay potrząsnęła ramionami. - Nadal jesteś moim najlepszym przyjacielem, wiesz? Bardzo cię kocham.

Louis nie wiedział skąd to pochodziło. Ale poczuł w brzuchu coś ciepłego, uczucie, jakby był kołysany do snu na kolanach swojej mamy. Ona także była jego najlepszą przyjaciółką. Miał kilka, ale ona była z nich najlepsza.

Zanim mógł odpowiedzieć, jego mama powiedziała. - Jest coś, czego ci nie powiedziałam. Po prostu czekałam na odpowiedni moment.

- Okej. – Powiedział Louis, spinając się.

Jay wypuściła ciężki oddech. - Okazało się, że jestem w ciąży. Z bliźniakami.

Oczy Louisa rozszerzyły się. - Co?

- To jest to, co powiedział twój ojciec. Szczerze, powiedziałam to samo. Ale to prawda. Jestem w 12 tygodniu. – Wyjaśniła Jay. - ... Z bliźniakami.

Louis przez moment nie wiedział nawet co powiedzieć. - Poczekaj minutę. – W końcu wybełkotał. - Piłaś dzisiaj mimosę.

- To był tylko sok pomarańczowy. Nie chciałam, żeby ktokolwiek coś podejrzewał. To nie tak, że by to zrobili, bo jestem, jakby stara.

- O czym ty mówisz? – Louis przewrócił oczami. Wstał i usiadł na parapecie, żeby być bliżej niej. Złapał jej dłoń. - Gratuluję.

Jay cicho się zaśmiała, łzy, które powstrzymywała wypłynęły na jej policzki. Wytarła jej, zanim mogły spłynąć na jej sukienkę. - Dziękuję.

- Nie jesteś stara i nie oddalasz się. I nie będę dalej słuchał jak mówisz okropne rzeczy o mojej mamie. – Powiedział stanowczo Louis. Jay ponownie się zaśmiała, jej oczy były teraz jaśniejsze. Wiedział, że to musiało być dla niej proste, żeby mówić rzeczy, które czuje. Miała prawie 50 lat i nie musiała radzić sobie z dziećmi od jakiegoś czasu. Ale wciąż. - Poradzisz sobie świetnie. Nawet lepiej. Będziesz niesamowita.

Tym razem, kiedy się uśmiechnęła więcej łez wypłynęło z jej oczu. I myślał, że to dobry czas, żeby ją przytulić. Zostali w ten sposób przez dłuższy czas, Jay pocierała jego plecy, jakby to on poszukiwał pocieszenia. Może to również na nią działało.

Do tego czasu impreza się pewnie skończy. Ale nie puścili się nawzajem, nie do momentu, kiedy z Jay było dobrze i była gotowa.

- Dom wkrótce się ponownie zapełni. – Wymamrotała w jego ramię. - Kiedy Lottie się wyprowadzi, będzie kolejna dwójka na twoje i jej miejsce.

- Dziwne. – Powiedział.

- Bardzo, tak. – Westchnęła Jay. - Po prostu nie cierpię tego, że jesteś sam. Nawet Lucy ma... jak jej na imię?

- Zendaya. – Odpowiedział Louis.

- Tak. Śliczne imię. I Lottie ma Allena. I ty-

- Nie jestem sam. – Przerwał jej Louis, odsuwając się. - Nie, poważnie, planuję kupić psa.

- Oh, Lou... – Powiedziała ze smutkiem.

- Nie martw się o mnie. Jest w porządku. Nie jestem samotny. – Powiedział. To nie była prawda. Nie często kłamał swojej mamie. Ale to wcale nie była prawda. I tak powiedział to jeszcze raz. - Jest w porządku.

Na razie odpuściła, widocznie zbyt zmęczona, by robić awanturę. Było późno i Louis musiał wrócić do domu, Jay musiała wrócić na przyjęcie i porozmawiać z Lucy i jej nową dziewczyną.

Więc z pocałunkiem w policzek, puściła go. - Baw się dobrze na Barbados. – Powiedziała.

Louis uśmiechnął się, zanim wyszedł za drzwi. - Będę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top