007 | 𝐏𝐨𝐬𝐳𝐮𝐤𝐢𝐰𝐚𝐧𝐢𝐚 𝐜𝐳𝐚𝐬 𝐳𝐚𝐜𝐳ą𝐜́
Jeśli się wam spodoba - komentujecie i gwiazdkujcie! To bardzo inspiruje autora!
Miłej lektury...
Widziałam ciemność.
Powoli stawiałam nogę za nogą, idąc po tafli wody.
Nigdzie jej nie było. Patrzyłam na wszystkie strony. I nic.
- Eleven - usłyszałam za plecami szept.
Wystraszona odwróciłam się.
Zauważyłam sylwetkę dziewczyny. To była ona.
Szybkim krokiem podeszłam do niej. Gdy znalazłam się obok, mogłam zobaczyć miejsce, w którym się znajdowała. Była ze znajomymi. Kojarzyłam to miejsce...przecież to jest centrum handlowym, do którego z Will'em często chodziłam! Prawie, że codziennie.
Uśmiechnęłam się, będąc jeszcze w pustce, a gdy już miałam wychodzić, usłyszałam jej głos.
- Eleven, to ty? - wzdrygnęłam się. Stanęłam w miejscu, powoli odwracając się do niej. Blondynka spojrzała w miejsce, w którym stałam.
Widziała mnie...?
- Szóstka? - zapytałam. Ta trochę się wystraszyła. Musiała mnie usłyszeć. Ale jak?
- Tak...to ja... - powiedziała, jednak wyczułam w jej głosie odrobinę strachu. - Po co mnie szukasz? - zapytała.
- Musisz nam pomóc - powiedziałam pewnie. - Kojarzysz miasto Hawkins?
- Tak...
- Dzieją się tutaj naprawdę złe rzeczy...wszystko ci wyjaśnię, musisz mi tylko powiedzieć, gdzie jesteś. Znajdę cię. Proszę, musisz nam pomóc - mówiłam błagalnym głosem do dziewczyny. Zauważyłam, że odłączyła się od swojej grupki znajomych.
Szóstka milczała przez chwilę. Myślała, czy chce, abym wiedziała, gdzie się znajduje.
W końcu odezwała się.
- Jestem w Nowym Yorku. Mieszkam na Walk Street 37.
- Obiecuję, że przyjadę i ci wszystko wyjaśnię.
Zaczęłam się cofać, aż w końcu zdjęłam opaskę z twarzy i znalazłam się w pokoju Mike'a. Nie wiem, dlaczego, ale teraz wszyscy bardzo dużo czasu tutaj spędzamy. Głównie na wymyślaniu planów i ich realizowaniu.
Wzięłam kolejną chusteczkę i wytarłam nos z krwi. Lało mi się już z obu dziurek.
Wyszłam z pokoju cała w skowronkach, aby przekazać im nowe wiadomości. Cały czas powtarzałam sobie w głowie nazwę ulicy, na której mieszkała szóstka.
Usłyszałam jakieś rozmowy. Zeszłam po cichu na dół. Nikogo nie było w salonie, ani w kuchni. Poszłam sprawdzić do piwnicy. Drzwi były otwarte, dlatego bardzo wyraźnie słyszałam ich rozmowę. Postanowiłam troszkę podsłuchać.
- Wyjaśnij, proszę, znowu Mike'owi, że El nic się nie stanie! - krzyknęła wkurzona Max. Nie wiem, do kogo mówiła, bo nie widziałam tej osoby.
- Co miałoby się jej stać? - zapytała łagodnie Nancy.
Historia się powtarza?
- Nie widzicie, ile ona już siedzi w tym pokoju? Minęło pół godziny. A jak coś się jej stało, albo stanie? Ostatnio właśnie tak straciła moce, przez nadużywanie ich, co jeśli teraz będzie tak samo?! - wydarł się Mike.
- Tak, wiemy już, że ją kochasz, Mike, i że nie chcesz jej znowu stracić, ale nie martw się - uspokoił go Lucas, śmiejąc się ze swojej wypowiedzi.
- Twojej księżniczce nic nie będzie - zawturował mu Dustin.
Mam deja-vu...
- Nie o to chodzi - westchnął zirytowany. - Po prostu nie chce, żeby znowu przeżywała utratę mocy.
- Co nie zmienia faktu, że ją kochasz i przez tą miłość do niej i troskę chcesz znowu zmieniać plan, tak? - podsumował wszystko Steve.
Postanowiłam wejść, dużo się już nasłuchałam.
- Nie ma takiej potrzeby - powiedziałam, mając na twarzy grobową mine. - Znalazłam ją. Rozmawiałyśmy.
Na twarzach wszystkich wymalowany był szok. Bez wyjątku, wszystkich.
***
Opowiedziałam im o wszystkim. O tym, jak długo musiałam szukać szóstki, jak zaczęłam z nią rozmawiać i jak dowiedziałam się, gdzie jest. Po moim dość długim monologu pogrążyli się w swoich myślach, zastanawiając się, co robić dalej.
Ja wiedziałam, co zrobię, nawet bez wcześniejszego zastanowienia się.
Pojadę do niej.
Dałam jej słowo. A od Mike'a wiem, że takich obietnic się nie łamie. Nie wolno.
- Pojedziemy do niej - odparł w końcu Hop. - Jest nam potrzebna - dodał.
- Do Nowego Yorku? - Steve, ty jesteś głupi, czy tylko udajesz?
- Nie, do Kanady - wypaliłam ironicznie.
- Nie lecimy wszyscy - powiedziała Joyce. - Jest nas za dużo - zaśmiała się. Fakt, była nas aż trzynastka. - Pojedzie Hop, ja, El i Johnathan.
- Bez Mike'a się nie ruszam - powiedziałam, po czym spotkałam się ze zdziwionym wzrokiem chłopaka. Spojrzeliśmy sobie w oczy, a ja ciągnęłam dalej. - Potrzebuję go. - przeniosłam wzrok na ojca.
- Ah, z dziećmi - mruknął. - Dobrze, pojedzie. - uśmiechnęłam się, chłopak również. Dopiero przyjechaliśmy, a my mielibyśmy się już rozstawać?
- Steve, Nancy i Robin - wy macie zająć się młodszymi, gdy my będziemy w Nowym Yorku i informować nas o wszystkim, co się tu dzieje. Wszystkim. - biedni, będą musieli robić za opiekunki do dzieci, a znając dziewczyny - pozostawią pewnie Steve'a samego w tej roli. Pewnie teraz przeklinają Joyce.
Kolejny plan...a ja chciałam tylko spokojnie spędzić święta...
***
Było około dziewiętnastej. Po wcześniejszej rozmowie Joyce i Hopper pojechali już do hotelu, a Steve, Robin, Johnathan i Nancy gdzieś wyszli. Zostaliśmy tylko ja, Mike, Max, Lucas, Will i Dustin.
Ostatnio zauważyłam też, że Jennifer utrzymuje z nami coraz mniejszy kontakt...w sumie, mi to na rękę.
Jako iż było już późno, a że była zima i na zewnątrz robiło się ciemniej szybko, postanowiliśmy się zbierać. Ustaliliśmy, że Johnathan odwiezie i nas i resztę znajomych.
- El - zaczepiła mnie Max, gdy chowałam swoje rzeczy do plecaka - wiesz, myślałam, czy nie chciałabyś dzisiaj przyjść do mnie na noc? Dawno się nie widziałyśmy, a mamy dużo do obgadania - zaśmiała się, a ja z nią.
- Jasne, tylko musiałabym spytać się rodziców i wziąć rzeczy. - odparłam z wielkim uśmiechem na ustach.
Cieszyłam się, że siedzę trochę czasu z przyjaciółką, ponieważ przez wydarzenia, które aktualnie mają miejsce w moim życiu - nie porozmawiałyśmy nawet raz same, na osobności.
- Mogę was podwieźć - ni stąd, ni z owąd zjawił się Johnathan. Jak jakaś zmora. Na szczęście tym razem nie krzyknęłyśmy na cały dom ze strachu, tylko stałyśmy jak opętane, zabijając go wzrokiem. - Dobra, przepraszam już - zaśmiał się. - Gotowi jesteście?! Możemy jechać?! - zawrócił się do reszty.
Gdy wszyscy się z nim zgodzili, ja poszłam jeszcze pożegnać się z Mike'iem. Muszę przyznać, że brakuje mi ich wszystkich. Brakuje mi jego. Mimo, że mam ich blisko siebie, czuję, jakbym przez tą sytuację ich nie miała...jakbym ich traciła...
- Do jutra, El - odezwał się mój chłopak. Uśmiechał się. Nim zdążyłam coś powiedzieć, ten złożył krótki pocałunek na moich ustach.
- Do jutra, Mike - odpowiedziałam i przyciągnęłam go do kolejnego pocałunku. Tym razem dłuższego. Położył swoje ręce na mojej talii, a ja swoje oplotłam wokół jego karku.
W tej chwili wiedziałam jedno.
Muszę ocalić świat, a za razem nie zniszczyć czegoś ważniejszego...naszej miłości...i stworzyć ją silniejszą...tak samo z naszą przyjaźnią z resztą paczki...to wszystko musiało zostać ocalone.
Witam was po sześciu dniach nieobecności w tej książce!
Przepraszam, że dopiero teraz wrzucam rozdział, ale czas mija szybko w te wakacje, a ja podczas odpoczynku, zapominam o tym, że, mimo iż mam rozdział, mam go wrzucić. Niedawno też przyszły mi dwie książki ze Stranger Things i bardzo wczułam się w czytanie ich, co również odbija się na watt, bo coraz mniej spędzam w nim czasu. Ale nie martwcie się! Książka nie zostanie porzucona, ponieważ mam rozdziały napisane na zapas i bardzo dużo pomysłów na ciąg dalszy.
Teraz żegnam się z wami, życząc miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top