Rozdział 6
SEHUN
— O co chodzi? Zaskoczony, że mnie widzisz? — jego głupawy uśmieszek rozwścieczył mnie jeszcze bardziej.
— Co Ty na litość boską robisz w tym mieście? — syknąłem, zaciskając pięści.
— Myślałem, że mogę złożyć staremu kumplowi wizytę. — Na jego twarzy gościł uśmiech, ale mrok, który przyćmiewał jego spojrzenie, pozwolił mi dojrzeć, że bynajmniej nie był szczęśliwy, widząc mnie i mogę szczerze powiedzieć, że to uczucie było obustronne. — Coś taki ponury? — przechylił głowę na bok, a jego oczy błyszczały prześmiewczo.
— Do rzeczy, Roowon — rzuciłem, nie mając ochoty dłużej wysłuchiwać tych bzdur, tylko przejść od razu do tematu. Grał w jedną z tych swoich umysłowych gierek, a ja nie miałem ochoty grać razem z nim. — To oczywiste, że jesteś tu z innego powodu niż chęć przywitania się.
— Masz rację. — Skinął głową, a małe, złośliwe ogniki tańczyły w jego oczach. — Jestem tu z moimi chłopakami. — I wtedy jak na zawołanie, całkiem, jakby to zaplanował, trzech innych chłopaków pojawiło się z tyłu.
— Niech zgadnę. Wy jesteście, cytuję, Yakuza? — uniosłem brew. Rozbawienie było wyczuwalne w moich słowach, ponieważ ledwo powstrzymywałem się od śmiechu, który zmierzał w stronę mojego gardła zdesperowany, by się uwolnić.
— Masz rację, Oh Sehunie. — Zaklaskał w dłonie. — A wy jesteście, cytuję, SPM, prawda? — zaśmiał się, patrząc w kierunku Chanyeola, Jongina i Jongdae, którzy stali za mną zdezorientowani.
Pochyliłem głowę, starając się nie wybuchnąć śmiechem, ale to jak tu weszli, bardzo przypominało scenę jak z jakiegoś filmu. To było kiepskie jak cholera i niesłychanie idiotyczne. To znaczy, mógłbym pomyśleć, że wszedł z impetem. To byłoby o wiele bardziej zabawne niż to, co zrobił.
— Co do chuja cię tak śmieszy, Oh? — splunął niezadowolony, widząc, że nie cofnąłem się i nie byłem ani trochę przestraszony tymi trzema, którzy stali za nim. Uniosłem głowę i spojrzałem na nich oczami błyszczącymi od łez.
— Wy, chuje — przerwałem, chichocząc — jesteście zajebiści. — Była moja kolej na wredny uśmieszek, jednak nie wytrzymałem i szeroki uśmiech zabłysnął na mojej twarzy. — To znaczy, moglibyście mieć wszystko już na samym wejściu, ale zamiast tego zdecydowaliście się urządzić scenę, w której mielibyśmy niby drżeć przed tobą. — Oblizałem wargi, wzruszając jednocześnie ramionami. — Nie wiem jak chłopaki, ale ja spodziewałem się po tobie czegoś więcej, Hwang. — Spojrzałem na niego.
— Na twoim miejscu uważałbym na słowa, Oh. — Jego szczęka zacisnęła się, a mięśnie na ramionach napięły pod presją siły, którą wkładał w zaciśnięcie pięści.
— Bo co? — wyzwałem go, przyciskając czubek języka do czubka mojej wargi, mizdrząc się sadystycznie.
Mężczyzna zrobił krok naprzód, a jego promieniujące złością ciało przybliżyło się do mojego. — Nie chcesz wiedzieć.
Stojąc z nim twarzą w twarz, poprawiłem swoją pozycję, patrząc na niego dokładnie z taką intensywnością, z jaką on patrzył na mnie, jeśli nawet nie większą.
— Uważaj, co mówisz, Hwang. Nie wiesz, gdzie to mogłoby się dla ciebie skończyć.
— Oh, tak. Na pewno przestraszę się takiego popieprzonego dzieciaka jak ty. — Roowon zadrwił z obrzydzeniem, jeżdżąc po mnie wzrokiem od góry do dołu, jakbym był jakiś chory.
— Dzieciaka? — spytałem, wykrzywiając usta. — Widocznie wciąż rozpamiętujesz to, jak cztery lata temu pobiłem cię w zdobyciu kasy od koleżki. Nie bądź przybity, bo jakiś dzieciak ograbił cię z twoich pieniędzy.
To wydawało się uderzyć w jego słabość, ponieważ jego zachowanie momentalnie się zmieniło. W ułamku sekundy miał moją koszulkę okręconą naokoło swoich dłoni, a nasze nosy niemal się stykały.
— Masz zbyt wysokie mniemanie o sobie, Oh — mamrotał gniewnie, a żyły na jego szyi stawały się coraz bardziej widoczne.
— Rzucanie się na mnie z łapami to wielki błąd — wyszeptałem groźnie i zanim dotarło do niego, co właśnie powiedziałem, zamachnąłem się, łapiąc po drodze swój pistolet i przystawiłem go do szyi Roowona. – Radzę ci je opuścić.
Oczy chłopaka powiększyły się ze zdziwienia, a jego chwyt z każdą chwilą stawał się coraz luźniejszy. Stał nieruchomo naprzeciw mnie, wiedząc, że gdyby nie ustąpił, pociągnąłbym za spust. Chanyeol wściekle syczał, szepcząc pod nosem chaotyczne przekleństwa. Nagle faceci, którzy towarzyszyli Hwangowi zmienili pozy przestawiając się na tryb ataku i ruszyli na mnie jeden za drugim.
Wyciągnąłem broń w ich kierunku i odbezpieczyłem ją. Charakterystyczny dla tej czynności dźwięk uświadomił im, że gdyby jednak postanowili się zbliżyć, wystarczyłoby jedno pociągnięcie za spust i byliby martwi.
— Zbliżcie się, a go, kurwa, zastrzelę! — ostrzegłem, świdrując ich wzrokiem, aż podnieśli ręce na znak kapitulacji. - Nie mieli zamiaru ryzykować.
Spojrzałem ponownie na Roowona i przyłożyłem lufę mojego pistoletu pod jego brodę.
— Nie podoba mi się sposób, w jaki do mnie mówisz, Hwang. A już na pewno nie lubię tego, że myślisz, że możesz mnie dotknąć lub chociaż postawić z takim zamiarem stopę w moim mieście. — Uśmiechnąłem się triumfalnie, widząc, że wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet odrobinę. — To moje terytorium, mój obszar. Nie twój. A fakt, że myślisz, że możesz tak po prostu tu wpaść i próbować mnie zastraszyć jest niewybaczalny. Chciałeś się spotkać? Proszę bardzo, ale nie jestem pewien, czy jestem w nastroju na to, by dłużej z tobą gadać. — Moje kolano zaatakowało obszar poniżej jamy brzusznej chłopaka, a on sam momentalnie zaczął zwijać się z bólu i jęczeć wskutek zadanego mu ciosu. Odsuwając się od niego, obserwowałem, jak upada na kolana.
— Jesteś żałosny. Jesteś wielkim facetem, ale zachowujesz się jak mała dziwka. — Wyprostowałem się, trzymając broń blisko siebie. – A teraz, gdy już złożyłeś swoje żałosne usprawiedliwienie tej wizyty, pozwól mi przedstawić jak to właściwie działa.
— My — wskazałem kolejno na siebie, Chanyeola, Jongdae i Jongina — obserwujemy i kontrolujemy to, co dzieje się w mieście i okolicach. Nie dzielimy się i z pewnością nie poddajemy się nowym, którym wydaje się, że są ponad wszystkimi, bo jeśli o mnie chodzi, jesteście niczym więcej niż tylko gównem, które przykleja się ludziom do butów, bezwartościowymi łajdakami, którzy chcą tylko czegoś dowieść. Problem w tym, że wielu przed wami próbowało, i wiesz, gdzie skończyli? — efektownie przerwałem, wychylając się ku nim. — Sześć stóp pod ziemią.
— Spokojnie, Oh. — Usłyszałem głos z drugiej strony magazynu i spojrzałem w jego kierunku. — Nie jesteśmy tu, żeby coś ci zabierać. Jesteśmy tu w interesach.
— Z tego, co się orientuję, interesy możecie załatwiać gdziekolwiek, więc dlaczego tu? - uniosłem sceptycznie brew.
— Właściwie, tutaj wspaniale załatwia się interesy. Małe, spokojne, urocze miasteczko, gdzie nikt nie piśnie słówka, lecz kryjące w swoim wnętrzu potwory czyhające, by zadać następny cios. Nikt nic nie podejrzewa, chyba że zostawiłeś jakiś ślad. Moi chłopcy są dobrzy w tym, co robią i właściwie robimy to dla siebie, żeby móc szybko wrócić do domu, do Tokio. Przyjechaliśmy tu załatwić, co mamy do załatwienia i zwijamy się stąd.
— Bzdura. Nikt nie wchodzi na cudzy teren, chyba że mają umowę.
— Sądzę, że powinieneś mi po prostu zaufać. — Wzruszył ramionami i wyciągnął dłoń w moim kierunku. — Bang Yongguk.
Zignorowałem jego rękę i zmarszczyłem brwi.
— Oh Sehun.
— Wiem, kim jesteś. – Uśmiechnął się szeroko i spojrzał za siebie. – To Park Seojun. — Wskazał na brązowookiego bruneta. — Lee Minho. — Wskazał na kolejnego bruneta o brązowych oczach z siniakiem na policzku. — Roowona już znasz.
Zaśmiałem się patrząc na Roowona stojącego z boku, wciąż trzymającego się za miejsce, w które uderzyłem. Schowałem jednak broń i wskazałem na chłopaków stojących za mną. — Park Chanyeol, Zhang Yixing, Kim Jongdae i Kim Jongin.
— Teraz, kiedy mamy to z głowy... — Yongguk wyglądał, jakby obracał się chcąc coś wziąć, jednak zamiast tego złapał mnie za szyję, biorąc mnie z zaskoczenia i powalił mnie na ziemię tak, że znajdowałem się tuż przed nim. — Radzę ci nie podnosić ręki na żadnego z moich chłopców już nigdy więcej.
Zacisnąłem zęby, próbując powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego później bym żałował. Przyjrzałem się jego postawie, wyliczając w myślach wszystkie właściwe sposoby na to, jak sobie z nim poradzić.
Gnojek nie wiedział, z kim miał do czynienia.
— Przyszliśmy tu w dobrych intencjach, a ty zacząłeś się wtrącać, Oh. — Yongguk splunął. Jego twarz była wyprana z jakichkolwiek emocji. – Myślisz, że masz wszystko pod kontrolą, ale pozwól mi coś wyjaśnić. – Uśmiechnął się szelmowsko, zaciskając swój chwyt. — Ja i moja ekipa nie gramy w żadne gierki, a już na pewno nie boimy się gróźb jakiegoś marnego przestępcy, który popełnił w przeszłości niewybaczalny błąd, a teraz unika wszystkich dookoła. Uwierz, że mógłbym cię teraz zmiażdżyć bez mrugnięcia okiem, ale nie jestem tu, żeby walczyć. Jestem tu, żeby porozmawiać i zamierzam to zrobić. Radzę ci nie wchodzić mi w drogę, Oh Sehun, bo w przeciwieństwie do ciebie, nie stwarzam fałszywych pozorów. Kończę, co zacząłem i uwierz, że jeśli mnie rozzłościsz, będziesz martwy zanim zdążysz nabrać powietrza w płuca. Rozumiesz?
Kiedy nic nie odpowiedziałem, uśmiechnął się z wyższością wiedząc, że przecież nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa.
— Mogłeś zamordować Taejina, ale jeśli się nie mylę twoja dupa gniła za to w więzieniu, co automatycznie skreśla cię z listy potencjalnych przywódców.
Cała złość, która zbierała się we mnie od momentu, w którym mnie złapał aż do teraz, pulsowała w moich żyłach budząc potwora, który drążył sobie drogę ku wolności, by ukazać tę stronę mnie, której nikt nie chciał zobaczyć.
Łapiąc jego rękę odchylałem jego palce jak najdalej ode mnie używając całej siły, jaką dysponowałem. Gdy w końcu rozluźniłem jego uścisk odepchnąłem go, uprzednio wymierzając mu w twarz cios, który powalił go na ziemię. Natychmiast podniosłem się z pozycji leżącej, usiadłem na nim okrakiem i złapałem znów swoją broń, by mieć pewność, że to co powiem dotrze do niego bez problemu.
— Chcesz się przekonać? — zadrwiłem szyderczo.
— Nie masz jaj — charknął, jednocześnie plując krwią.
— To samo powiedział Taejin zanim z nim skończyłem. — Zacisnąłem zęby. — Może i mnie aresztowali, ale to nie znaczy, że zwariowałem. Widzisz, jedyny powód, przez który mnie zgarnęli był taki, że ten gnojek wciągnął mnie w zasadzkę. Spryciarz wiedział, że byłem wściekły i zdecydował, że w razie, gdybym chciał z nim skończyć, równie dobrze może pociągnąć mnie na dno razem ze sobą. Ale Lee, Seowon, Kang, Donghwan, Chanhyun, June i Daehyun nie mieli takich samych poglądów jak ten łajdak. Zginęli bez śladu i to, mój przyjacielu, jest sposób, w jaki wyrobiłem tu swoją reputację. Zabijam i pozoruję wypadek. Nikt nie był w stanie się mnie pozbyć i to się nie zmieni tylko dlatego, że uważasz, że zawsze musisz dostać wszystko, czego chcesz. — Wstałem, wyciągnąłem przed siebie broń i bez słowa pociągnąłem za spust.
Echo strzału obiegło cały magazyn, a kula dymu rozpraszała się przy głowie Yongguka, a gdy znikła, można było zobaczyć wyraźną dziurę po pocisku. Klęknąłem obok niego i zakręciłem zawieszoną na środkowym palcu bronią. — Następnym razem nie spudłuję — powiedziałem, po czym wstałem i gestem dałem chłopakom znak do wyjścia.
Gdy doszliśmy do tylnego wyjścia, odwróciłem się na chwilę, by rzucić okiem na sytuację. Pomachałem Bangowi i reszcie, uśmiechając się z wyższością.
— Miło było z wami pogadać, chłopcy. Powinniśmy to kiedyś powtórzyć. — Zaśmiałem się wychodząc. Chwilę potem drzwi zatrzasnęły się za nami.
Luhan
Ciągłe pukanie do drzwi frontowych było wyraźnie słyszalne na piętrze, przez co wyrwało mnie ze snu. Obracając się na drugi bok zacząłem mamrotać prosząc przybysza, by sobie poszedł. Niestety najwidoczniej nie zrozumiał aluzji, jaką był fakt, iż nikt nie zechciał wstać i otworzyć mu drzwi, ponieważ kontynuował dobijanie się do nich.
— Sehun — wymamrotałem, poruszając prawą ręką w nadziei, że uda mi się go obudzić i skłonić do otworzenia drzwi, lecz brodząc ręką po łóżku natknąłem się jedynie na pustą powierzchnię. Zamrugałem kilkakrotnie, a mój żołądek skurczył się z nerwów, gdy dostrzegłem obok siebie jedynie pustą przestrzeń.
Zanim zdążyłem choć zastanowić się, gdzie się podział, usłyszałem kolejny łomot, przez który podskoczyłem ze strachu. Zmarszczyłem brwi zastanawiając się, kto to mógł być i powoli usiadłem na łóżku. Mój strach zwiększał się z każdą sekundą. Byłem sam w domu, a pod drzwiami stał jakiś świr, któremu bardzo zależało, by wejść do środka.
Nie wiedząc co robić wstałem, powoli podszedłem do drzwi pokoju i otworzyłem je, uprzednio wychylając tylko głowę by się rozejrzeć. Przygryzając policzek, wypatrywałem po całym pokoju czegoś, co mogłoby posłużyć mi do obrony. Nie miałem szczęścia do znalezienia czegokolwiek, dlatego zdecydowałem się użyć lampy stojącej obok łóżka. Wyjąłem z kontaktu wtyczkę i powoli wyszedłem, by następnie zejść na dół trzymając lampę przed sobą i starając się nie narobić hałasu.
— Co ty robisz? — szepnął ktoś za mną, tym samym mnie strasząc. Odwróciłem się i prawie grzmotnąłem go lampą w twarz.
— Baekhyun? — szepnąłem z niedowierzaniem, zaskoczony jego widokiem. Wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami i rękoma ułożonymi na biodrach.
— Jezu Chryste Luhan, prawie mnie zabiłeś!
Zakryłem usta, w duchu przeklinając swoje życie tak długo, dopóki nie odczułem potrzeby ponownego wzięcia oddechu.
— To nie moja wina! To ty zaszedłeś mnie od tyłu — powiedziałem spokojnie.
— Cóż, przepraszam, że chciałem upewnić się, że nie wyjdziesz stąd sam — burknął, chociaż jego oczy wypełniał strach. — Poza tym, nawet nie wiemy kto jest na zewnątrz. To równie dobrze mógłby być jakiś morderca.
— Dlatego mam to. — Wskazałem na lampę.
— Tak, bo to może zrobić komuś ogromną krzywdę — odpowiedział sarkastycznie, marszcząc usta z dezaprobatą.
— Wystarczającą, żeby go znokautować — odpowiedziałem szybko, co jednak nie dodało nikomu otuchy. – Posłuchaj. To najlepsze, co mogłem wymyślić w ostatniej chwili. Przykro mi, że nie byłem na to dokładnie przygotowany. Chłopaków tu nie ma.
— Tak, wiem — powiedział wzruszając ramionami. Uniosłem brew i chciałem spytać, co miał na myśli, kiedy rozpoczęła się kolejna seria łomotów, co natychmiast zwróciło moją uwagę ponownie w stronę naszego problemu.
— Do jasnej cholery, jeśli chcą wywalić te drzwi, powinni byli już dawno to zrobić! — Baekhyun jęknął poirytowany.
— Baekhyun! — warknąłem uciszając go. — No wiesz, jeśli ktoś tu przyszedł nie mając dobrych zamiarów, nie można dać mu poznać, że ktoś jest w domu. To jakby poprosić go, żeby cię zabił.
— Co? — Baekhyun spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. — Przykro mi, ale przez to walenie zaraz dostanę migreny.
— Myślę, że mamy teraz na głowie większy problem, niż twoja głupia migrena. — Wskazałem na drzwi mając na myśli psychola, który stał za nimi.
— Nieważne — syknął, machając lekceważąco ręką. — Po prostu idź i zrób co miałeś zrobić.
— Oh, rany, dzięki przyjacielu — wymamrotałem sarkastycznie, a Baekhyun wystawił mi język. — Bardzo dojrzałe — zakpiłem, po czym odwróciłem się, wziąłem głęboki oddech i zacząłem iść w stronę drzwi.
Echo kolejnego uderzenia sprawiło, że podskoczyłem ze strachu. Mocno zaciskając powieki starałem się nie zwariować i normalnie oddychać. — Możesz to zrobić — szepnąłem do siebie. — Możesz.
— Otwieraj te cholerne drzwi, Yixing, albo przysięgam na Boga, że zamorduję cię gołymi rękami!
Ktokolwiek był na zewnątrz, cholernie głośno krzyczał. Kompletnie oszołomiony całą sytuacją podałem Baekhyunowi lampę, jak tylko zaczął iść obok mnie. Chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi.
— Dahye?! — krzyknąłem zdumiony widząc, że osoba, którą uważałem za seryjnego mordercę była tak naprawdę osobą, której nigdy nie spodziewałbym się tu zobaczyć. — Co ty na litość boską tutaj robisz? Przez ciebie prawie dostałem zawału!
— Gdzie on jest? — popchnęła mnie i weszła do domu, kompletnie ignorując moje pytanie.
— Wiesz, która jest godzina? — prychnąłem odwracając się do niej. — Jest czwarta rano! Obudziłaś mnie i Baekhyuna, a Yixinga nawet tu nie ma! — wyrzuciłem ręce w powietrze.
— Więc gdzie on jest? — wysyczała rzucając mi nienawistne spojrzenie, a ja rozważałem to, czy nie wywalić tej szmaty z powrotem za drzwi.
— Nie mam, kurwa, pojęcia! — zrezygnowany opuściłem ręce. — Ale mam taki jeden pomysł. Dlaczego do niego nie zadzwonisz?
Zwężając nieprzyjemnie oczy, Dahyun zacisnęła usta. — Przecież nie byłoby mnie tu, gdyby to było takie proste, nie pomyślałeś?
— Może coś robił, próbowałaś zadzwonić do niego jeszcze raz? — westchnąłem szczypiąc nasadę nosa w celu rozluźnienia się.
— Tak Luhan, próbowałam. Właściwie to około dziesięciu razy i za każdym razem witała mnie poczta głosowa. Tak się dzieje tylko, jeśli jest jakaś specjalna okazja, a ty, kolego, wiesz, jak wyglądają takie okazje. Dostaję już świra, rozumiesz? — jej ramiona opadły, a na twarzy gościł widoczny niepokój.
— Czekaj, czy ty próbujesz mi powiedzieć, że załatwiają jakieś interesy? — spytałem czując, jak żołądek kurczył mi się ze strachu. — To niemożliwe, to znaczy, Sehun dopiero co wyszedł z więzienia.
— Jestem pewien, że nic im nie jest. — Baekhyun uspokoił Dahye, ignorując moje pytanie. Głaszcząc pocieszająco jej ramię, Baekhyun uśmiechnął się. – Zaufaj mi.
Mrużąc oczy przeanalizowałem całą sytuację, gdy nagle coś zaświtało mi w głowie. Baekhyun wiedział coś, czego nie wiedziałem ja.
— Czy jest coś, o czym mi nie mówisz, Baekhyun? — spojrzałem na niego.
— Co masz na myśli? — przygryzł wargę nawet na mnie nie patrząc, gdyż właśnie posyłał dziewczynie kolejny pocieszający uśmiech.
— Mam na myśli to, że najpierw mówisz mi, że wiedziałeś, że chłopcy wyszli, a teraz ignorujesz moje pytania i zmieniasz temat. — Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej i spojrzałem na niego sceptycznie. — Co oni robią, Baekhyun?
— Luhan — zaczął Baekhyun. — Ja nie...
— Co się tu dzieje? — usłyszeliśmy kolejny głos, który przerwał naszą rozmowę i jak na ironię, gdy odwróciłem się, zobaczyłem Chanyeola, Sehuna, Yixinga i pozostałych.
Sehun
— Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co tam się do cholery stało? — Chanyeol spojrzał na mnie, co jakiś czas rzucając okiem na innych. Był zestresowany i widziałem, że stał na granicy swojej wytrzymałości.
— W którym momencie? — zażartowałem chcąc rozluźnić atmosferę, co jednak przyniosło zupełnie odwrotny od zamierzonego efekt.
— To nie jest temat do żartów — prychnął Chanyeol. — Mówiłem ci. Żadnych nieczystych zagrań, a co ty zrobiłeś? Zachowałeś się całkowicie odwrotnie!
— Serio myślałeś, że pozwoliłbym mu podnieść na siebie rękę i dał uwierzyć, że rzeczywiście ma nade mną jakąś przewagę? W życiu! — zadrwiłem kiwając głową.
— Mówiłem ci, żebyś zostawił broń w domu. Zrobiłeś zupełnie coś innego niż prosiłem. — Chłopak kipiał ze złości ciężko oddychając i zaciskając zęby.
— Czy kiedykolwiek słuchałem, co masz do powiedzenia? Poza tym, Roowon musiał się kiedyś pojawić i tak się złożyło, że stało się to dzisiaj.
— Tak ci zależy, żeby się nad tym rozdrabniać? — spytał, gdy staliśmy na czerwonym świetle, skupiając na mnie całą swoją uwagę.
Drapiąc się po karku, powstrzymywałem ziewnięcie.
— Pamiętasz, jak wysłałeś mnie do załatwienia transportu dla Owena w maju 2010? — gdy Chanyeol kiwnął głową, kontynuowałem. — Roowon był wtedy wysłany dokładnie w tej samej sprawie. Wywiązałem się z tego, byłem tam pierwszy i perfekcyjnie załatwiłem całą sprawę. Podstępem skłoniłem łajdaka do udania się pod zły adres, a sam zająłem się misją. Poszedłem do Owena, żeby wziąć pieniądze i wyjść, zostawiając Roowona z pustymi rękoma. — Uśmiechnąłem się. Pamiętałem wszystko, jakby to było wczoraj. — Po prostu jest wściekły, że zrobiłem go wtedy na czarno.
— Cóż. To wyjaśnia, dlaczego macie ze sobą taki problem, ale to nie zmienia faktu, że postąpiłeś wbrew mojej woli. — Chanyeol ruszył, w momencie, gdy sygnalizacja świetlna zmieniła się na kolor zielony.
— Okej, tato, przepraszam, że nie uszanowałem twojej woli. To się już więcej nie powtórzy. — Spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem. — Lepiej?
Kiedy posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, uniosłem ręce w geście kapitulacji.
— Słuchaj, wkurzyłeś mnie, więc zdecydowałem się wziąć broń. Nie miałem zamiaru jej użyć, ale powiedziałeś, że jeśli z nami zaczną, to będzie jedyne wyjście - twoje słowa, nie moje - i tak zrobiłem. — Wzruszyłem nonszalancko ramionami. — Zachowujesz się, jakbym ich co najmniej pozabijał. Ja tylko pokazałem im, że nie mamy ochoty grać w żadne gierki. Nie obchodzi mnie, co ten popapraniec mówi. Nie jest tu w interesach. Jest tu, żeby sprowadzić na nas kłopoty.
— Nienawidzę tego mówić, stary, ale Sehun ma rację — wtrącił się Jongin. — To znaczy, jest tyle miejsc na ziemi, dlaczego akurat nasze miasto? To, co powiedział w magazynie Yongguk to fakt. Wszystko załatwia się tutaj po cichu, nie ma tu chaosu, póki sam go nie stworzysz. Zastanawia mnie jedynie, skąd do jasnej cholery on mógł o tym wiedzieć, skoro nigdy wcześniej tu nie był?
— Urządził sobie dochodzenie. Roowon wie kim jestem więc wiedzą kim my jesteśmy. Jesteśmy na szczycie, jesteśmy niepokonani i to uczyniło nas ich celem. Próbowali znaleźć nas przez miesiące, mogę się założyć. Jedyne, co dziś zrobiłem to wszcząłem ogień. Potrzebujemy trochę rozrywki w życiu, panowie. Trochę ognia. A oni będą paliwem, które go spotęguje. Wspomnicie moje słowa, panowie.
— Więzienie z pewnością dało ci nieźle popalić. — Zaśmiał się Chanyeol i skręcił wjeżdżając na znajomą ulicę.
Zmarszczyłem brwi piorunując go wzrokiem. Przesuwając się, Chanyeol klepnął mnie w ramię, żartobliwie mnie przy tym popychając. — Tylko się z tobą droczę, wyluzuj.
— Nieważne. — Opierając się o skórzany fotel przeczesałem palcami włosy. — Po prostu chcę się ich stąd pozbyć. Prędzej czy później.
— I zrobimy tak, ale musimy wszystko odpowiednio rozegrać. Ostatnie, czego teraz potrzebujemy to poznanie przez nich naszych planów i pozwolenie im nas stąd wykopać.
— Co się nigdy nie stanie. Mogą próbować robić co chcą, ale mogą nie wyjść z tego żywi. — Odwróciłem wzrok. — Jesteśmy już w domu? Jestem zbyt wkurzony, żeby normalnie funkcjonować. Jedyne, czego teraz chcę to położyć się do łóżka z moim chłopakiem i spędzić tak resztę nocy, bo cholera wie, co zdarzy się jutro.
— Ja was słyszę — Yixing westchnął, podpierając stopy na odwrocie mojego fotela. — Od kilku dni to nasze stałe zmartwienie. Wszystko, czego chcę to porządny, nocny wypoczynek, żeby zapomnieć o tym wszystkim chociaż na parę godzin. Wiecie, jakby się przypatrzeć, wychodzi na to, że wy dwaj potraficie właściwie zachowywać się jak cywilizowani ludzie, nie wykazując chęci rozwalenia sobie nawzajem łbów — powiedział, patrząc w lusterku na Chanyeola, a następnie przenosząc wzrok na mnie.
— Cóż mogę powiedzieć? Przez ostatnie dwa dni czułem się, jakbym chodził z patykiem wepchniętym głęboko w dupę. — Zaśmiałem się.
— Niedopowiedzenie roku — wymamrotał pod nosem Jongin.
Odwróciłem się do niego i chciałem coś odpowiedzieć, gdy w jednym momencie samochód zahamował, a wyciągane ze stacyjki kluczyki głośno zabrzęczały.
— Jesteśmy w domu. — Wychylił się Chanyeol, gdyż coś w oddali przykuło jego uwagę. Otworzył drzwi i jednym krokiem wyszedł z samochodu. — I wygląda na to, że mamy gości.
Uniosłem brew, a ciekawość zwyciężyła i już po chwili podążałem za Chanyeolem w stronę drzwi, które, ku mojemu zaskoczeniu były szeroko otwarte.
— Co tu się dzieje? — spytał Chanyeol patrząc na wnętrze domu, zerkając na Luhana, Baekhyuna i jakąś dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widziałem.
Nieznajoma odwróciła się dokładnie w tym samym momencie, w którym odezwał się Chanyeol, a w jej spojrzeniu łatwo było dostrzec gniew.
— Gdzieś ty był, Yixing?! — krzyknęła, przechodząc wzrokiem na chłopaka stojącego za mną.
— Wyskoczyliśmy coś przegryźć. — Yixing spokojnie odpowiedział, podchodząc do niej. — Co ty tu robisz?
— Martwiłam się o ciebie. — Zgarnęła kosmyk włosów za ucho. — Bo ktoś nie raczył odebrać telefonu, kiedy dzwoniłam do niego chyba z dziesięć razy — gorzko wysyczała.
— Przepraszam, musiałem zapomnieć go włączyć. — Yixing wyciągnął swój telefon i nacisnął przycisk zasilania. — Już, zadowolona? — pokazał jej świecący znak powitalny na wyświetlaczu. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach i posłała mu gniewne spojrzenie.
— Ani trochę. Co na litość boską strzeliło wam do głowy, żeby w środku nocy wyjść coś zjeść? — uniosła brwi, opierając ciężar ciała na jednej nodze.
— Nie mogliśmy spać i byliśmy głodni. — Chłopak objął ją w talii i przyciągnął blisko do siebie. — Nie umiem ugotować nic poza jajkami, a mieliśmy ochotę na coś sycącego, więc pojechaliśmy do tej jadłodajni w centrum, gdzie mają otwarte przez całą dobę.
Patrzyłem rozbawiony jak Yixing robi wszystko, by jego dziewczyna przestała się na niego gniewać. To było co najmniej zabawne. Nie miałem pojęcia, że Lay miał takie zdolności.
— Ty musisz być Dahye.
Spoglądając spod ramienia Yixinga, Dahye zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.
— A ty jesteś?
Zaśmiałem się, wkładając ręce do kieszeni. — Oh Sehun.
— Ach, ty jesteś ten aresztowany, tak?
— Dada... — jęknął Lay, sugerując jej, by zamilkła.
Podśmiewałem się jedynie, z rozbawieniem patrząc, jak po cichu się sprzeczają, zanim spojrzała na mnie ponownie.
— Przepraszam — wymamrotała — To było niegrzeczne.
— Przeprosiny przyjęte. — Uśmiechnąłem się, unikając nieprzyjemnego spojrzenia Baekhyuna.
— Dupek — wymamrotał Byun, grzebiąc sobie przy paznokciach.
— Coś mówiłeś?
— Nic — westchnął, gdy Chanyeol przyciągnął go do siebie, obejmując ręką jego cienką talię. — Nic nie mówiłem.
— Tak właśnie myślałem. — Uniosłem kącik ust ku górze. Chciałem się obrócić, gdy zauważyłem coś raczej dziwnego w jego dłoni. — Dlaczego trzymasz lampę?
— Co? — zdezorientowany spojrzał na swoją dłoń uświadamiając sobie, o co chodzi. — Och — mruknął rumieniąc się, zawstydzony faktem, że wszystkie spojrzenia skierowane były w jego stronę. — Luhan to wziął, bo myślał, że na zewnątrz był morderca.
Zmarszczyłem brwi i pokiwałem z dezaprobatą głową. — Jesteście dziwni.
— Hej! To nie nasza wina, że Dahye postanowiła zaatakować nasze drzwi jak jakieś zwierzę! — obrócił się w stronę dziewczyny. – Bez obrazy.
— Nie ma sprawy. — Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Okay, więc... — Oblizując wargi zaklaskałem w dłonie. — Bardzo chciałbym tu zostać i z wami pogadać, ale jestem zmęczony, więc do zobaczenia jutro. — Wziąłem Luhana za rękę i zacząłem kierować się ku schodom. — Oh, i Dahye?
— Tak?
— Miło było w końcu cię poznać. Zajmij się Yixingiem dziś w nocy, jest nieco zestresowany. — Puściłem im oczko, zgarniając przy okazji pełne dezaprobaty warknięcie od Laya.
Kobieta odwzajemniła gest, obejmując Yixinga mocno w pasie. — Nie musisz się martwić, mam wszystko pod kontrolą.
— Nie wątpię. — Zaśmiałem się i popędziłem po schodach na górę, zanim chłopak zdążył we mnie czymś rzucić. Zamknąłem drzwi za sobą i Luhanem, zaczynając ściągać koszulkę gotów wskoczyć do łóżka, gdy zauważyłem, że odkąd weszliśmy do pokoju, Luhan w ogóle się nie ruszył.
— O co chodzi?
— Gdzie byłeś dziś w nocy? — zacisnął usta.
— Przecież Yixing już mówił, że wyszliśmy coś zjeść.
— Nie. To Lay powiedział Dahyun, żeby ją uspokoić. Ja chcę wiedzieć jak było naprawdę i nie okłamuj mnie. Nienawidzę, kiedy to robisz. Zawsze jestem z tobą szczery i oczekuję tego samego od ciebie.
— Nie kłamię. — Podszedłem do niego. — Umieraliśmy z głodu, więc wyszliśmy coś zjeść. Nie wiem co to za problem.
— Problem w tym, że Dada myślała, że byliście gdzieś w interesach, a ja ani trochę w to nie wątpię.
— Skarbie. — Posłałem chłopakowi uśmiech, pomimo tego, że mój żołądek zaciskał się z nerwów. — To absurd. Dlaczego do jasnej cholery mielibyśmy załatwiać interesy o tak późnej porze?
— Nie wiem, ty mi powiedz — spojrzał na mnie, nie mając zamiaru odpuścić. Był zdeterminowany, by poznać prawdę, a ja próbowałem udowodnić mu, że się mylił. — To nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Wiesz, twoje wątpliwości na prawdę mnie męczą. Musisz mi zaufać. O ile się nie mylę na tym właśnie polega związek.
— A z tego co ja wiem, nie powinno się oszukiwać osoby, którą się kocha.
— Dlaczego ty zawsze myślisz, że cię oszukuję?
— Bo już kiedyś to zrobiłeś.
— Serio? — warknąłem, wyrzucając ręce w powietrze na znak frustracji. — Musisz ruszyć naprzód i przestać żyć tą pieprzoną przeszłością. Czy to przypadkiem nie ty mówiłeś, że nie możemy cofnąć rzeczy, które zrobiliśmy i przenieść się w czasie, by zrobić je inaczej? Powinniśmy wybaczyć, zapomnieć i żyć dalej, tak? Więc dlaczego nie stosujesz się do swojej własnej porady?
— Nie wiem, Sehun. — Chłopak wydawał się myśleć o wypowiedzianych przed chwilą słowach. — Może to dlatego, że nie chcę, byś skończył martwy? Albo żeby znów mi cię zabrali? Dopiero wyszedłeś z więzienia, na prawdę chcesz ryzykować? A jeśli znów cię złapią?
— Nie złapią.
— Więc przyznajesz, że wyjechaliście w interesach?
— Nie! Ja tylko... ty... ugh! — zamachnąłem pięścią w powietrzu i pociągnąłem za końcówki swoich włosów. — Przestań ze mną grać w te umysłowe gierki, Luhan.
— Nie gram!
— Właśnie, że grasz! — Gdy zorientowałem się, że moja twarz znalazła się kilka centymetrów od jego zrobiłem krok w tył. Zamknąłem oczy i starałem się uspokoić. — Przepraszam, nie chciałem na ciebie krzyczeć. Po prostu... — przerwałem, próbując zebrać myśli. — Musisz mi zaufać.
— Nie chodzi o to, że ci nie ufam. Ufam ci, ale po prostu się o ciebie martwię.
— Nie powinieneś się o nic martwić. Nie mam już osiemnastu lat, Luhan. Nie jestem tym samym dzieciakiem, co trzy lata temu. Masz rację, wiele mogło się zmienić w przeciągu tych trzech lat, ale nie jesteś jedynym, którego te zmiany dotyczą. Wiele się nauczyłem na swoich błędach i obiecałem sobie, że już nigdy cię tak nie skrzywdzę. Rozumiesz?
Luhan zamyślił się, przygryzając wargę. Po kilku sekundach, które wydawały się ciągnąć godzinami, przytaknął. — W porządku. Wierzę ci.
Wypuściłem powietrze, nie wiedząc nawet dlaczego tak długo trzymałem je w płucach. Objąłem go i pocałowałem w czubek głowy.
— Nienawidzę, gdy się kłócimy — wyszeptałem znajdując ukojenie w jego objęciach.
— Ja też — wymamrotał cicho. Pogłaskałem go pocieszająco po plecach i odsunąłem się, całując go delikatnie w usta.
— Chodź, połóżmy się już, dobrze?
Kiwnął głową i złapał mnie za ręce, prowadząc mnie prosto do łóżka. Uniósł koc, pod który szybko się wślizgnęliśmy i przytulił się do mnie, układając swoje nogi tak, że leżały na moich. Przytuliłem go mocno do piersi, od czasu do czasu trącając jego nos swoim. — Kocham cię — wyszeptałem.
— Ja ciebie też. — Przyłożył wargi do mojego torsu i westchnął zadowolony, a ja czułem jak wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.
Patrzyłem, jak powoli zapada w głęboki sen, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w regularnym oddechu. Był wszystkim, czego chciałem i znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek, a jednak raniłem go na tyle różnych sposobów. Im dłużej się mu przyglądałem, tym bardziej przypominałem sobie, dlaczego postanowiłem ukrywać przed nim niektóre fakty. Lepiej dla niego było, gdy nie wiedział o wszystkim. Tak było bezpieczniej. Im mniej wiedział, tym lepiej. Miałem tylko nadzieję, że wcześniejsza decyzja nie odbije się na mnie setki razy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top