8
Chcę codziennie kochać Cię i nienawidzić.
Słońce już dawno schowało się za horyzontem, pozostawiając świat we władaniu srebrzystego księżyca, którego kojąca poświata tworzyła półmrok w pomieszczeniu. Ta konkretna noc zapowiadała się niezwykle spokojnie oraz magicznie z powodu przepięknej pełni. Jedynie wiatr mącił idealną harmonię, rozwiewając pomarańczowe liście z drzew po całym mieście. Zegar wskazywał, iż istoty funkcjonujące za dnia, musiały być obecnie pogrążone w regenerującym śnie. Tymczasem reszta szarżowała.
Łóżko wydało z siebie ciche skrzypnięcie, kiedy chłopak postanowił podłożyć rękę pod głowę. Każda pozycja, w której mógł leżeć bądź siedzieć, wydawała się okropnie niewygodna, podczas gdy druga dłoń przytrzymywała biały skrawek papieru. Dwukolorowe tęczówki kolejny raz lustrowały od początku zbitek zawiłych słów i uczuć.
Że Cię kocham, Todoroki? To już wiesz.
— Kim ty, do cholery, jesteś... — słaby szept opuścił jego usta.
Potrafił czytać, lecz sens ułożonych zdań skutecznie go omijał i robił salto gdzieś przez balkon. Chłopak nie był w stanie dać przyzwolenia swojemu umysłowi, aby zrozumiał, iż to wszystko kierowanie jest właśnie do jego osoby. Ta sytuacja wydawała mu się całkowicie abstrakcyjna i nie powinna mieć w ogóle miejsca.
Cóż innego miał myśleć o anonimowych kopertach podrzucanych do jego torby średnio raz w tygodniu? Było to co najmniej dziwne, nawet niepokojące, zważywszy na ich starannie zapisaną zawartość.
Za każdym razem, gdy znajdywał nadprogramową notatkę, przez jego ciało mimowolnie przechodził dreszcz. Nie miał pewności czy spowodowany strachem, ekscytacją, czy jednak nutką radości, że ktoś...
Todoroki powolnie przeszukiwał wspomnienia z ostatnich miesięcy. Jedno po drugim, łącznie z każdym głosem czy zapachem. Starał się przypomnieć wyrazy twarzy koleżanek z klasy, sytuacje mogące dać jakieś znaki i najważniejsze, ich charakter pisma. Na starcie odrzucił Momo, co prawda zachowanie licealistki względem chłopaka można było odczytać dwojako, lecz miał już styczność z jej notatkami i kształty liter się nie pokrywały. Ba, daleko im było nawet do kuzynostwa, więc próba zmyłki poprzez zmianę pisma nie wchodziła tutaj w grę. Skreślił z listy również Urarakę, gdyż ślepy zauważyłby, że wpatruję się w Midoriyę jak w obrazek. Reszta dziewcząt też budziła wątpliwości, nie wyobrażał sobie którejkolwiek z nich silącej się na tak patetycznie ujęte wyznania. Choć może Jiro byłaby do tego zdolna, skoro para się muzyką, to zapewne musi próbować swoich sił w pisaniu tekstów piosenek.
Mógłby... mógłby udać, że nie zdążył czegoś zanotować i zapytać dziewczynę, czy pożyczy mu zeszyt, lecz czy to nie wyda się dziwnie podejrzane?
***
Gorąc.
Duchota.
Krzyki.
Zamieszanie.
Odgłos tuczonego szkła.
Jedną z ruchliwszych, tokijskich dzielnic spowijały rozżarzone języki. Zastęp policji, który znalazł się na miejscu wcześniej niż większość bohaterów, od dwóch godzin usilnie starał się zapewnić cywilom bezpieczną ucieczkę. Jednakże ewakuacja mieszkańców nie przebiegała sielankowo, chociażby ze względu na powiększający się pożar.
Zachodnią, w tym najbardziej zajętą przez ogień, częścią dzielnicy zajmował się prohero Backdraft wraz z resztą straży pożarnej. Mimo szybkiej reakcji wydawać by się mogło, iż źródło zamieszania nie zamierzało wygasnąć. Na domiar złego w okolicy akcji gaśniczej zdarzały się dziwne wypadki — rozpędzony samochód bez kierowcy, wypadająca z wieżowca atrapa do złudzenia przypominająca dziecko, czy też kolejne pojawiające się bez powodu ognisko. I najciekawsze, że cała afera wybuchła w tej partii stolicy, gdzie aktualnie było najmniej bohaterów.
***
— SPIERDALAĆ STĄD!
W pełnym niepokoju gwarze ten jeden krzyk zdecydowanie nie ginął. Blondyn zawzięcie próbował zachować zimną krew, lecz gdy już setna osoba, zamiast brać dupę w troki, wolała wzdychać na widok bohatera — który był tam, żeby mu ten zad ratować — to nerwy po prostu mu puszczały. Nawet Dekiel nie jest tak wkurzający, przemknęło mu przez myśl. Pech chciał, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Posiadanie tymczasowej licencji nie zmieniało faktu, że dzisiejsze praktyki miały ograniczyć się jedynie do obchodu sąsiedniej dzielnicy.
Midoriyę przepełniała euforia związana z wykazaniem się przed zawodowcami, w końcu byli na półmetku liceum, a dobry debiut w tym wieku mógł być znaczący dla ich przyszłej kariery. Miał ogromną nadzieję, iż złapie odpowiedzialnego za to wszystko złoczyńcę, bądź przynajmniej uratuje obywatela w opałach.
— Nie ekscytuj się tak — oznajmiło warknięcie, a czyiś łokieć celowo zderzył się z tyłem jego głowy. Zielonowłosy obrócił się w stronę przyjaciela. — Zamiast się na mnie gapić, weź się za wyłapanie tego bydła.
— Staruszek poszedł na północ, a ja idę pomóc Manualowi — wtrącił spokojny ton. Obaj chłopcy spojrzeli na kolorową czuprynę, po czym zgodnie przytaknęli.
Tylko żeby się nie pozabijali...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top