#19
- Ruth! - usłyszałam jak mama woła mnie z kuchni.
Wstałam z łóżka i po cichu schodząc po schodach zaraz znalazłam się obok niej.
- Znowu Ty? - spytałam ze zdziwieniem patrząc na Taylora, ale ten tylko pokręcił głową.
- On już właśnie wychodzi - ruchem głowy pokazała chłopakowi drzwi. - Zawołałam Cię w innej sprawie - oparłam się o ścianę.
Do mojej mamy podszedł mój ojciec przytulając ją od tyłu.
- Wszystkiego najlepszego, skarbie - powiedziała głosem przepełnionym miłością, troską i słodyczą.
Takim, którego mogłam słyszeć tylko raz w roku, w tym jednym zdaniu, które od lat się nie zmieniało. Jednak jak zawsze, tego dnia od moich rodziców można było równiez wyczuć ogromny smutek, a ja nigdy nie wiedziałam co było jego źródłem.
- Nie mogliśmy dać ci go wcześniej, ponieważ nie wszystkie części prezentu doszły na czas - chwyciłam białą kopertę, patrząc nieufnie w oczy mojego taty.
Otworzyłam ją i włożyłam dłoń do środka nie patrząc co złapałam.
- Adres hotelu? - spytałam czytając napis na małej karteczce.
Nie uzyskując odpowiedzi wyciągnęłam kolejny papier.
Tym razem moim oczom ukazały się dwa bilety na samolot. Do Toronto. I jak się domyśliłam, ostatnim elementem była wejściówka na koncert. Zaczęłam skakać szalenie po pokoju.
Nie kontrolując moich emocji uśmiechnęłam się szeroko.
- Boże, dziękuję wam - powiedziałam prawie krzycząc, patrząc w smutne oczy rodziców i ten jedyny raz w roku przytulając ich.
***
- Już idę! - krzyknęłam przez uchylone okno do Wendy stojącej przed samochodem.
Zabrałam ze sobą plecak i szybko zbiegłam na dół pakując śniadanie leżące na blacie. Minęłam po drodze mamę w szlafroku z filiżanką kawy, która bez większych emocji, chociaż z lekkim grymasem niezadowolenia i pogardy na twarzy obserwowała moje czyny.
- Miłego dnia - rzuciłam.
Co jak co, ale miałam dzisiaj doskonały humor i nie miałam zamiaru dopuścić do tego, żeby cokolwiek ten fakt zepsuło.
Trzasnęłam drzwiami kątem oka widząc jak kobieta delikatnie sie uśmiecha. Idąc szybkim krokiem kopnęłam gazetę pod drzwi, żeby mój ojciec nie musiał za daleko iść w jego kapciach i przywitałam się z Wendy, po czym zajęłam miejsce koło Louise na tylnym siedzeniu.
- Witamy na pokładzie, żeglarzu Daviens! - Andrew przywitał mnie wesoło.
Widocznie humor dzisiaj nie tylko mi sprzyjał.
- Pasy zapięte? - spytał.
- Tak jest, kapitanie! - odkrzyknęłam salutując.
- A więc ruszamy! - do zabawy dołączyła Wen udając, że wciąga na maszt żagiel.
Po prostu kochałam tych wariatów.
Uśmiechnęłam się. Praktycznie każda droga do szkoły za każdym razem była ciekawa i zabawna dzięki nim.
***
- Cześć - usłyszałam i podniosłam głowę.
- Hej - odpowiedziałam patrząc na Jack'a Will'a.
- Mogę się dosiąść?
Skinęłam głową i przesunęłam moją tacę z jedzeniem. Wzrokiem szukałam Wendy i Louise, ale nigdzie nie mogłam ich dostrzec. Zaczęłam jeść w milczeniu, a Jack za chwilę uczynił to samo. Mieszałam widelcem w sałatce starając się nie myśleć o krępującej ciszy między nami, o ile na szkolnej stołówce mogło być cicho.
- Zastanawiałem się ostatnio - zaczął przełykając kawałek mięsa. - Czy może chciałabyś wyjść gdzieś ze mną po szkole? - popatrzył na mnie wyczekując odpowiedzi. - Słyszałem, że lubisz lody truskawkowe... - uśmiechnął się słodko.
- Hmm - zastanowiłam się na głos. - Czemu nie - powiedziałam. - W końcu dzisiaj i tak nie mam zbyt dużo na głowie - również posłałam mu uśmiech, a jego źrenice momentalnie się powiększyły.
- To super - nie kryjąc radości zamyślił się przez chwilę, patrząc gdzieś w dal. - Znam świetną kawiarnię niedaleko, gdzie podają również pyszne lody - mrugnął do mnie, a ja zaśmiałam się głośno i szczerze.
W końcu chłopak pożegnał się ze mną, a ja za chwilę również ruszyłam w stronę klas. Ogólnie Jack wydawał się być bardzo miły, był dobrze zbudowany i wysoki, jednak wątpiłam, żeby z tego coś wyszło. Z jednej strony był idealnym kandydatem, a z drugiej coś mnie blokowało, a to, że był młodszy wcale nie pomagało tej pierwszej stronie.
No cóż, przynajmniej najem się lodów za darmo.
Może kupi mi nawet cały puchar?
Potrząsnęłam głową zauważając, że cały czas się na niego patrzę. Musiał mieć zajęcia tak blisko? Na szczęście za chwilę zadzwonił dzwonek, a ja pobiegłam jeszcze szybko do mojej szafki.
***
Zobaczyłam szatyna opierającego się o drzewo. Za chwilę jednak chłopak zobaczył mnie i z uśmiechem zaczął iść w moją stronę.
- To gdzie idziemy? - zapytałam.
- Zaraz wszystkiego się dowiesz - zmrużył oczy i uśmiechnął się podejrzliwie.
Ruszyliśmy przez park swobodnie rozmawiając i śmiejąc się raz na jakiś czas. Minęliśmy wielu ludzi, dzieci i zwierząt, w tym nawet udało mi się dostrzec wiewiórkę. W końcu ujrzałam wysokie budynki i kamienice. Szliśmy teraz chodnikiem wzdłuż wielu sklepów. Minęliśmy nawet bibliotekę, w której byłam zanim spotkałam się z Shawnem, aż w końcu moim oczom ukazała się urocza kawiarnia. Weszliśmy do środka idąc od razu do lady. Rozejrzałam się za moimi ulubionymi smakami, a gdy byłam zdecydowana kiwnęłam głową do Jack'a.
- Dwa lody z dwiema gałkami - powiedział do sprzedawczyni nieśmiało łapiąc mnie za dłoń.
Nie chciałam burzyć jego nadziei wyrywając rękę, więc została na swoim miejscu. Jego dłoń była o wiele mniejsza od dłoni Shawna, jednak i tak dużo większa od mojej. Uśmiechnęłam się myśląc o tym jak to komicznie musi wyglądać.
- Idziemy gdzieś się przejść, czy usiądziemy tu? - zapytał delikatnym głosem.
- Może zostańmy tutaj, tylko chodźmy do tych stolików na zewnątrz? - popatrzyłam za okno budynku, a chłopak skinął głową i gestem dłoni wskazał, żebym poszła pierwsza.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top