5

19.01.2016
"Hazza"
Brunet odwraca się w moją stronę z opakowaniem babeczkowej herbaty w dłoni. Byliśmy na ostatnich zakupach przed operacją i staraliśmy się brać wszystko z listy najpotrzebniejszych produktów.
"Pójdziemy zaraz do adidasa, żeby kupić ci wygodne dresy, dobrze? Po operacji, będzie cię boleć krocze, więc..." przełykam ciężko ślinę, kiwając się na czubkach butów w tę i z powrotem. "Więc dobrze by było byś miał na sobie coś luźnego."
"Możemy." odzywa się zwięźle i wraca do działu z innymi smakami herbat.
To nie tak, że nasza relacja się zwaliła, tylko trochę zdystansowała i nabrała dziwnej niezręczności. Harry dalej spędzał ze mną czas, tyle, że na przykład po drugiej stronie stołu albo dalej ze mną rozmawiał, ale mniej otwarcie. Miałem nadzieję, że jak się bardziej zaangażuję w operację i opiekę nad nim, wszystko znowu wróci do normy. Jednak rzeczywistość boli.
"Wziąłeś już sobie mleko malinowe?" pytam. "Czy mam ci pójść? Miałeś też ochotę na oreo, prawda? O i pianki..."
"Louis." przerywa mi ze zmarszczonymi brwiami. "Co ty robisz?"
"Jak co robię? Nic."
"Robisz." zaciska usta. "Przestań proszę. O wszystkim pamiętam, patrzysz czasami do wózka?"
Nie.
Ale tym razem zerknąłem i na wierzchu innych produktów są właśnie te, które wymieniłem. Jezu chryste, serio?
"Sorry" szepczę zawstydzony. Pcham wózek przed siebie i zmuszam się całym sobą by ani na niego nie czekać ani nie spojrzeć za siebie.

***
Zamknęli dla nas cały sklep Adidasa z dodatkową ochroną odganiania fanek dobijających się przez szyby. Harry przechadzał się między wieszakami i podawał mi wszystko co mu wpadło w oko. Były to przeważnie delikatnie szare bluzy dresowe (nie jestem do końca pewny czy męskie) i błękitne, czarne, kwieciste spodnie.

"Będziesz mierzył?" zagaduję, przyspieszając za nim kroku.
Hazza wzdycha i macha mi przed oczami różową bluzą z czarnymi wzorkami. Zatrzymuję się.
"Wyglądałbym w niej okay? Tak wiesz, nie po domu, tylko na jakieś wyjście."
"Uważam, że wyglądałbyś w niej pięknie." mówię ściszonym głosem i dotykam materiału. Brunet przygląda mi się ze skupieniem, a jego twarz nagle łagodnieje. Wygląda tak niewinnie pięknie z puszystymi włosami. Jakby każdej nocy spadały na niego z nieba gwiazdki.
"Jest może taka sama tylko, że czarna?" zwracam się do dziewczyny za kasą.
Nie mija chwila, a już mam w rękach swoje życzenie. Z uśmiechem narzucam ją na kupę innych ciuchów i planuję dzień w którym ubierzemy się dosłownie tak samo.


***
W końcu nastaje ta ostatnia noc przed... czymś co trudno stwierdzić czy bardziej przeraża mnie czy Harry'ego. Cisza, której nie chcieliśmy zakłócać, wyżerała ze mnie ostatnie hamulce do powstrzymywania się przed nagabywaniem Harry'ego do zmiany decyzji.
Bo to nie tak powinno wyglądać. Ta cała atmosfera nie powinna być tak dobijająca. Hazza powinien być podniecony jutrzejszym dniem, a nie rozdrażniony i niepewny. Od momentu, kiedy wróciliśmy do domu stłukł lampę i ewidentnie drgał mu widelec, gdy zaczęliśmy jeść lazanię. Ponadto prawie w ogóle się nie odzywał, dopiero, gdy zdesperowany wywierałem na nim presję, odpowiadał zwięźle i cicho.
Obecnie czekałem w jego sypialni, aż wyjdzie z łazienki. Nie mogłem dać mu zasnąć bez ostatniego słowa... po prostu nie potrafiłem.

"Louis?" szepcze Harry, przystając w wejściu do pokoju. Jego policzki są w pełni zalane łzami i przyrzekam, moje serce wydaje łamany odgłos. Podbiegam do niego, chwytam jego policzki w dłonie i przecieram je kciukami, byle pozbyć się tych oznak smutku.
"Proszę, powiedz mi, że płaczesz przez coś niezwiązanego z operacją."
Harry zaciska oczy i wtula się w moją szyję, kręcąc głową. To znaczy, że nie może, bo chodzi właśnie o nią.
"Hazz." mówię czule. Przechyla się na bok i uderza ramieniem o ścianę. Słyszę jak cicho przeprasza, po czym mocniej się mnie uczepia. "Jest okay, Chodź na łóżko, spokojnie. Nikt cię do niczego nie zmusza, wiesz o tym?"
"Wiem." brzmi słabo, kiedy ląduje na materacu i patrzy się na mnie swoimi lśniącymi, opuchniętymi oczami. "Po prostu się boję, Louis. To jest decyzja na całe życie."
To jest czas, żeby zniechęcić mu cały pomysł i wykrzyczeć, że jest pięknym, najpiękniejszym chłopakiem. W zamian, moje myśli nasuwają mi w ogóle inną rolę do odegrania.
"Jutro, tuż po operacji, będziesz wreszcie czuł się tak jak zawsze chciałeś. Będziesz oficjalnie dziew..." zasycha mi gardle przez co nie potrafię dokończyć zdania. Boże, czemu patrzy na mnie tym smutnym wzrokiem? Przepraszam."dziewczyną."
Przesuwa nerwowo ręką przez włosy i uczepia się palcami swoich pierścionków. Dopiero teraz zauważam, że ma na sobie słodką piżamkę w różyczki. Wygląda zjawiskowo i chciałbym mu to powiedzieć, jednak po ostatnim incydencie z uśmiechem, decyduję, że lepiej będzie jak zostawię to dla siebie.
Przysuwam się bliżej i zacieśniam rękę w jego pasie. Chcę, żeby wiedział, że nie jest sam. Nigdy nie będzie, cokolwiek, by się nie wydarzyło, ponieważ Harry jest jak wyjęty ze snu, a ja się mu poddam nieważne czy uzna siebie jako dziewczynę czy chłopaka. Będę go skrycie kochał takim jakim zadecyduje być. Bo to wciąż będzie on. Albo ona.
Ta własna myśl, uspokaja mnie na duchu i...czuję, że jestem wystarczająco silny, by pomóc mu w swoim marzeniu.
"Nie opuszczę cię na krok." mamroczę cichutko i trącam go delikatnie nosem wzdłuż policzka. "Nie będziesz w tym sam i jeśli ogarną cię jakiekolwiek wątpliwości, jestem tu, by cię utwierdzić w przekonaniu, że są one zbędne."
Harry przełyka głośno ślinę, po czym przenosi swoją olbrzymią dłoń na moje kolano. Może nie wie jak na to zareagować, ale nie obchodzi mnie to teraz, ponieważ potrzeba uświadomienia go jest po prostu silniejsza.
"Louis?" jego głos skacze tak bardzo przy tym jednym słowie. "Mógłbyś, proszę..."

Zostawić mnie w spokoju?
Wypierdalać stąd?
Zgasić światło i poszukać siebie w pokoju obok?
Wrócić do Londynu?

Wyliczam chyba wszystkie możliwości, za żadne skarby świata nie spodziewając się usłyszeć:
"...zamknąć drzwi i spać dzisiaj ze mną?"

Zahacza palcami o moje spodenki i wydaje z siebie znowu suchy szloch."Proszę. Proszę, śpij ze mną. Nie dam rady dzisiaj sam."
Nigdy, w całym swoim życiu, nie odpowiedziałem szybszego "tak"

20.01.2016
Obudziłem się z ciężarem głowy Harry'ego na własnej klatce, owiniętego rękami wokół mojego pasa. To tak jakbym ocknął się ze snu, by zmierzyć się z jeszcze prawdziwszym, wspanialszym snem. Możliwe, że był to pierwszy raz, gdy cieszyłem się rzeczywistością bardziej niż światem marzeń.
Harry smacznie pochrapywał, owiewając ciepłym oddechem mój sutek. Boże, czemu nie dałeś mu urodzić się z większą pewnością siebie? Gdybym zabrał go do muzeum, gdzie żadna osoba nie zna go jako Harry'ego Stylesa, tylko Chłopaka z kręconymi włosami, ludzie zatrzymywaliby się w ogromnych grupkach i robili tyle zdjęć ile zdołają, zanim upłynie czas podziwiania tego zesłanego z nieba okazu.
Niepewnie sięgam do jednego loczka, który próbuje się wedrzeć do buzi bruneta i zaczesuję go za ucho. Później robię się jeszcze odważniejszy i zaczynam głaskać go we włosach, powolnymi, masującymi ruchami.
"Mmm." mruczy. Jego oczy wciąż szczelnie zamknięte."Oh."
"Gdybyś tylko wiedział..." szepczę, lekko podnosząc się, by oprzeć plecy na poduszce. Zwracam się w stronę okna, którego zasłony są dokładnie zasunięte. "Oddałbym za ciebie wszystko co mam."
Jak bardzo chciałbym tak zostać, już na zawsze albo i dłużej, wiedziałem, że nie mam czasu. Mamy się zjawić o dziesiątej w szpitalu, a zegarek właśnie wskazał szóstą. Zaplanowałem, że przygotuję przed operacją śniadanie, dosyć obfite, żeby nie był głodny i spakuję ostateczne rzeczy do jego torby. W końcu spędzi w szpitalu dwanaście dni, musi mieć wszystko co najważniejsze pod ręką. Prawdopodobnie i tak większość rzeczy będę donosić, ale chociaż te najpotrzebniejsze jak ładowarka, ręcznik, bandany. I tak tak, czemu sam nie może tego zrobić?
Rzecz w tym, że nie chcę dodawać mu zbędnego stresu.
Wolę dzisiaj wyręczyć go we wszystkim. Nawet w przeżyciu tej operacji.

***
Stwierdzam, że najlepszym czasem na obudzenie Harry'ego jest 7:20.
Harry otwiera szeroko oczy i zamyka je na długo, by znowu otworzyć i skupić się na mojej twarzy.
"To dzisiaj, prawda?" pyta swoim chrapliwym z rana głosem. Kaszle lekko, by pozbyć się chrypki i uśmiecha słodko, gdy biorę ze stolika nocnego tackę i kładę mu ją na nogi.
Talerz jest pełen naleśników i gofrów, do picia przygotowałem mu ulubioną herbatę.
"Smacznego, musisz zjeść szybko" oznajmiam, odwzajemniając szczery uśmiech. "nie można jeść trzy godziny przed operacją, w sumie już trochę się spóźniliśmy, ale mam nadzieję, że nie będzie to wielki problem, bo wszystko się przedłuży, raczej, zawsze wszystko przed zabiegiem trwa i znieczulenie i wkucie, umycie..."
Harry wyszczerza się na mój słowotok i...ma naprawdę dobry humor, czy mi się wydaje?
"Dziękuję, nie spodziewałem się, że będziesz dla mnie takim wsparciem." patrzy się na mnie błyszczącymi oczami i nabija na widelec do spróbowania gofra. "Mmmm. Skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony sos?"
Wzruszam ramionami.
"Tylko go znalazłem w szafce." wstaję z krawędzi łóżka "Słuchaj, idę jeszcze wyjąć tobie torbę i..."
"Louis." przerywa mi zmieszany, zmieniając pozycję na wygodniejszą. "Dlaczego to robisz?"
Bo cię kocham, kretynie.
"Bo jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie. Zawsze."
Na te słowa Harry mizernieje i wygląda jakby trudniej mu było przełknąć to co ma w buzi. Odkłada głośno widelec i nawet nie próbuje wymusić uśmiechu. Patrzy się bez wyrazu przed siebie.
"Czy powiedziałem coś źle?" staram się zrozumieć jak najlepiej. "Narzucam się za bardzo?"
"Nie. To nie to."
"To co?" wzdycham krótko i myślę nad bardziej racjonalnym wyjaśnieniem. "Twoja wyjątkowa osoba miałaby coś przeciwko? O to chodzi?"
Harry parska cicho, bez cienia rozbawienia.
"Sam się spakuję, okay?" mówi zamiast wytłumaczenia. "Spotkamy się o 9:30 na dworze. Potrzebuję...pobyć sam."
Nie komentuję tego w żaden sposób. Po prostu wychodzę.

***
Nie jestem zdziwiony, gdy wreszcie go widzę i ma znowu czerwone oczy od płaczu. Tym razem, nic z tym nie robię, przejmuję jedynie jego spakowaną torbę i wrzucam ją do bagażnika. Utrzymujący się w powietrzu smutek jest niewytłumaczalny, ale przestałem się nim już tak przejmować- nie jestem w stanie przeżyć za niego życia, sam dobrze wie, co jest dla niego najlepsze, a co nie.
Włączam klimę, wkładam do odtwarzacza jego ulubioną płytę Bruno Marsa i siedzę cicho przez całą drogę do kliniki. Dopiero, kiedy spowalniam przy wjeździe na parking, mówi:
"Przepraszam, proszę, nie bądź na mnie zły." nie patrzy się na mnie, tylko prosto w szybę. Zaciskam z całej siły wargi. "Jestem totalnie rozstrojony i nie mam do niczego pewności i zachowuję się chwilami jak totalny idiota, wybacz mi. Nie jestem w stanie w tych nerwach nie rozmawiać z tobą. Potrzebuję cię. Bardziej niż chcę się do tego przyznać."
Wyciągam rękę i ściskam go za kolano w geście uspokajającym. Wtedy kładzie na niej swoją dłoń, pełną zimnych sygnetów i czuję się jakbym naprawdę był ważnym puzzlem w jego układance.

"Musisz umyć się środkiem antybakteryjnym, ubrać się w ten strój" pielęgniarka podaje mu skąpe, jednorazowe ubranie "i za godzinę zabiorę cię na wkucie wenflonu. Rozpakuj się też w miarę rozsądnie, żebyś miał wszystko pod ręką. Po operacji będziesz podłączony do cewnika i nie będziesz potrafił się ruszyć do czterech dni."
Harry przyjmuje wszystko na klatę i tuż po jej wyjściu rozgląda się po sali do której go przypisano. Była naprawdę duża i ładnie urządzona, z dużym, wygodnym, łóżkiem, telewizorem, ogromnym wyjściem na taras i pojemnymi szafkami. Nie miał na co narzekać.
"Tu masz klucze do domu." Harry przerywa ciszę, podając mi brzęczącą smycz. Wytrzeszczam oczy.
"Po co mi one?" przejmuję je, ale wciąż razem ją trzymamy. "Mam nadzieję, że wiesz, że nie zostawię cię tutaj samego? Tak?"
Harry wypuszcza wstrzymywany oddech i kiedy znowu na mnie spogląda, wygląda o pięć lat młodziej. Jak za czasów X factora.
"Jesteś pewien?" pyta powoli. "Co będziesz robił przez siedem godzin?"
"Pooglądam telewizję, zadzwonię do mamy...może zejdę na chwilę do kafeterii po kawę, nie wiem jeszcze. O to się akurat martwić nie musisz."
Siadam obok i chwytam go jak dziecko za nos. Wyrywa się ze śmiechem i wstaje z płynem do mycia i narzutką.
"Dupek. Idę się wykąpać i pożegnać na zawsze ze swoim większym przyjacielem."
Śmieję się głośno. On jest niemożliwy.
"Ohhhh let me love you goodbyeee" śpiewam, na co drzwi od łazienki otwierają się ze zgrzytem.
"Czy ty coś inicjujesz czy mi się wydaje?" jego uśmiech dawno już nie był tak szeroki. Puszczam do niego oczko. "Sprawiasz, że zaczynam sobie przypominać powody, dlaczego przestałem cię lubić."
"Przypomnę ci, że nie było żadnych!" krzyczę, kiedy trzaska drzwiami. "Miłego bratania!"


***
Narzutka, która z bliska wyglądała na bardziej porządną niż myślałem, w rzeczywistości na Harrym wyglądała jak worek przez który można było zobaczyć wszystko. Jak dosłownie, wszystko, w tym tak, pozbywa się naprawdę dużego sprzętu, boże...nie zagłębiajmy się w to.
Staram się zapewnić mu komfort i nie patrzeć na dolne partie zbyt długo, głownie skupiając swój wzrok na twarzy i zmarszczonych brwiach.
"Włożyłem ładowarkę do kontaktu, dres masz na dolnej półce, picie przy poduszce i pilot, też tutaj." pokazuję mu co dokładnie gdzie włożyłem, ale on jest już zwrócony na kogoś innego.
"Dzień dobry, panie Styles" wita go serdecznie lekarz z naprawdę przyjaznym uśmiechem. "Gotowy na zabieg?"
"Ja...tak, tak. jestem." złącza dłonie i nerwowo zerka za siebie na mnie. Moje serce szaleje z emocji tak szybko i zastanawiam się co w takim razie musi czuć Harry. Podchodzę blisko i praktycznie rzucam się w jego ramiona, mocno tuląc. Nie muszę czekać, żeby odczuć jak odwzajemnia gest i chwyta mnie za tył głowy, by całym sobą do mnie przylec. Trwamy w tym uścisku przez przynajmniej dwie minuty, nasłuchując swojego oddechu i wymieniając się siłą.
"Jak tylko się wybudzisz, będę obok." składam na jego policzku szybkie cmoknięcie i popycham go zaskoczonego za lekarzem. Harry kieruje się za nim, nie spuszczając ze mnie wzroku.

I oprócz ogromnego stresu, który nie pozwalał mi normalnie patrzeć na mecz, mam tylko nadzieję, że będzie zadowolony z efektu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top