24

11.05.2016
"Shhh, Harry... cicho nie c-chcę, żeby na razie-" przełyka z trudnością ślinę. "ktoś nas usłyszał"
Jak na zawołanie zanoszę się jeszcze głośniejszym szlochem, ale tym razem przyciskam do buzi jego rękę. Całe moje ciało przechodzą konwulsje, partiami coraz silniejsze.
On się obudził i mówi. On mówi i mnie pamięta.
"L-ouis..." nie spuszczam wzroku z jego w pełni świadomych, co widzą oczu. Uśmiecham się i ściskam mocno jego dłoń, na co lekko marszczy nos. "Kochanie." szepczę.
"Czekałem aż." wzdycha słabo i zauważam, jak trudno mu dobrać słowa i wysławiać się płynnie. Przymyka oczy jakby ze zmęczenia. "wyjdą. Było mi smutno, gdy... nie przyszedłeś."
"Tak bardzo przepraszam." szlocham, ciężko łapiąc powietrze. "Louis ty mówisz, kurwa, wszystko w porządku. Jak się czujesz? Co cię boli? Mam wezwać..."
"Nikogo oprócz ciebie." mówi cicho.
"Dobrze, tak." pauzuję. "dobrze."
Louis przymyka oczy, co jakiś czas zacieśniając bardziej palce na mojej prawej dłoni.
"Prawie wszystko słyszałem." mówi załamany. Wstrząsa nim krótki płacz, a po jego policzkach ściekają łzy. "Nic nie mogłem- nic nie mogłem...zrobić. Byłem... sparaliżowany."
Przecieram nasze łzy, pozostając nachylonym bardziej przy szatynie. Wyglądał na wykończonego psychicznie równie bardzo, co ja.
"Ale gdy przychodziłeś, gdy- rozpoz-nawałem twój głos... czułem się s..." krzywi się, usiłując powiedzieć, co ma na myśli. "spokojniejszy. I miałem...dziwne sny- wizje, nie zawsze was słyszałem."
Przypominam sobie wszystkie chwile, gdy wyżalałem się i mówiłem o tym, jak mam dość. Żałosne.
"Chcesz się napić, Lou?" pytam załamując się na ostatnim słowie. Chłopak zerka na mnie z małym uśmiechem i mówi 'tak'
Wstaję gwałtownie z krzesła i wyszukuję na szybko swojego kubka do którego nalewam wodę z butelki. Z innej kieszeni torby wyjmuję słomkę.
"Możesz mieć problem z przełykaniem bardziej ciekłych rzeczy." ostrzegam przed przysunięciem do jego ust picia. Moje ręce drżą, gdy wsuwam mu ją pomiędzy wargi.
Louis spogląda na mnie ze zmarszczonymi brwiami i stara się przygryź słomkę. Nie umie pociągnąć i robi mi się źle na sam widok.
"Nie dam rady przez...słomkę." chrypie, lokując swoje smutne oczy na moich. "Przepraszam."
"To okay, mam tu pipetę, będzie dobrze." skraplam mu ją powoli do ust, przytrzymując palcami za jego podbródek. Kiedy daje znak, żebym zaprzestał ma wlepione oczy w moją twarz.
"Wyglądasz na zmęczonego." odzywa się, trochę gładziej i płynniej niż poprzednio. "Chryste, Harry. Jakbym zabrał ci kawałek życia..."
"Przestań. Nigdy tak nie mów." kręcę głową i spuszczam ją na swoje kolana. "Pamiętasz jak...? Jak popadłeś w śpiączkę?"
Szatyn milczy, mrugając mozolnie oczami. Wygląda jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
"Tak."
Patrzę na niego i znowu uciekam wzrokiem w dół.
"Przepraszam, Hazz." szepcze smutno i widzę, jak wkłada dużo starań w wyciągnięcie do mnie dłoni. Udaje się mu ją przesunąć lekko na skraj łóżka. "Szlag. Harry. Cokolwiek oni mówią to nie była próba samobójcza."
Nie jestem pewien czy to prawda, ponieważ tak to właśnie wyglądało. Chciał mnie zostawić. W tym momencie może mi wmówić wszystko.
"Nie pamiętam wszystkiego, ale... wypiłem za dużo, koniec historii."
Parskam pod nosem i ponownie kręcę w dezaprobacie głową.
"Koniec historii, tak? Mogłeś kurwa nie żyć, Louis. Mogłeś zjebać sobie wszystkie organy i dwa razy" podnoszę głos" DWA PIEPRZONE RAZY TWOJA AKCJA SERCA SIĘ ZATRZYMAŁA! I co, koniec historii?"
Louis oddycha szybciej, mocno zaciskając oczy.
"Traktujesz to wszystko jakbyś nie leżał w jebanej śpiączce od miesięcy i jakby to było jedno wielkie nic! A jeśli dla ciebie to było nic to nie rozumiem, co ja tu jeszcze kurwa robię, bo dla mnie, Louis to nie było nic. Byłem tu codziennie i codziennie modliłem się, żebyś się obudził-"
"Harry..."
"Nie przerywaj mi." syczę, pohamowując płacz. Mój oddech skacze. "Bałem się, że nigdy do tego nie dojdzie i miałem szczerą ochotę się zabić, bo nie chciałem żyć na świecie w którym nie ma ciebie. Ale najwidoczniej ty byś potrafił mnie zostawić bez skrupułów i" przecieram szybko nos. "ty potrafiłeś to zrobić, Louis. Zaplanowałeś to."
"Nie zrobiłem tego!" mówi z oczami pełnym łez. "Nie zrobiłem."
"Zrobiłeś." spoglądam na godzinę. "Muszę już iść. Rano wcześnie wstaję. Śpij dobrze."
I tak bez oglądania się za siebie wychodzę z pokoju.
12.05.2016
Otwieram kluczami wyjętymi z jego torby drzwi. Na samym wejściu uderza mnie swąd alkoholu, który zapełnił już chyba każdy kąt domu. Panuje ciemność i grobowa cisza, która w zwykłych okolicznościach nie byłaby taka przerażająca. Ale to nie były zwykłe okoliczności, znajduję się w końcu w domu Louisa, gdzie szatyn prawie umarł.
Przekraczam potrzaskaną butelkę tequili i dochodzę do salonu, gdzie widnieje centrum całego zdarzenia. Wszystko pozostawione w zastanym nieładzie nie ruszyło się o centymetr. Louis nie wybrał jednego rodzaju alkoholu, tylko wszystkie swoje ulubione i z wysokimi procentami. Żadnego piwa, same wódki, tequile, baileys, wina, potłuczone wokół stołu i dywanu, wylane w różnych odcieniach na sofie na której znaleźli go z komórką w ręce.
Stół w połowie był złamany, a obrazy, które kiedyś wisiały nad kominkiem przechylone na boki, a niektóre rozwalone. Za kanapą dostrzegam herbatniki, nietknięte.
Siadam przy ścianie i płaczę w rękaw kurtki, przyciągając do siebie kolana.
On mnie kłamie. Chciał się zabić.
Nie wszedłem tu z początku, bo się bałem, jedynie bazowałem na tym, co mówili mi inni. Głównie przypuszczenia. Jednak jak widzi się to wszystko na własne oczy....
Wyjmuję z kieszeni telefon i patrzę na nazbierane wiadomości. Kilka łez skapuje na ekran.
18 nieodebranych od Jay
5 nieodebranych od Nialla
2 nieodebrane od Lottie
3 nieodebrane od Nolana
Niall: "Louis się obudził do cholery, Styles, Gdzie ty jesteś???"
Chris: "Czy wszystko w porządku? Mam rozumieć, że dzisiaj też opuszczasz kręcenie?"
Lottie: "Gdzie zniknąłeś? Louis się obudził, czemu nie odbierasz telefonu!"
W Los Angeles. I tak, wiem. Dowiedziałem się pierwszy.
Nie jestem pewien ile tak siedzę i patrzę się na wszystko i jednocześnie na nic, ale zaczyna się ściemniać i marzę, żeby nie być tutaj sam. Bo się boję. Kurewsko się boję.
Zbiera mi się na wymioty od napływającego zapachu alkoholu, więc wywietrzam cały dom. Otwieram na oścież tarasy oraz okna, chodząc wszędzie w szczelnie zapiętej kurtce. Dochodzę do znanej siłowni Louisa i żałuję każdego następnego kroku, który pokonuję w głąb pomieszczenia.
Wiedziałem czym się to skończy od chwili, gdy upatrzyłem sobie ciężarki. Płaczę podchodząc do nich bliżej, a później podnoszę je i wykonuję ciosy.
13.05.2016
Obolałą ręką unoszę iPhone'a na wysokość swoich oczu.
Od Louis: Przxveprascam.
Zakrywam ręką oczy i leżę zanosząc się narastającym szlochem. Napisał to sam. Postarał się dla mnie ruszać palcami.
Z wielką trudnością dźwigam się na nogi, ale, kiedy tylko to wykonuję, muszę podtrzymywać się ściany, bo ból promieniuje od dołu do góry. Zaczyna mi się kręcić w głowie i osuwam się ponownie na ziemię.
Nawet nie chcę patrzeć na obrażenia, wiem, że przesadziłem. Naciągam rękawy na nadgarstki i wysyłam wiadomość do swojego pilota, żeby przygotował samolot.
Potrzebuję wody.
***
Przesypiam cały lot, okryty kocami z butelką wody wbijającą się w moje żebra. Stewardessa jest zmuszona obudzić mnie po wylądowaniu.
"Zadzwonić po kogoś?"
"Tak." odpowiadam sennie. "Po Nialla, Tiffany, proszę."
"Dobrze, panie Styles." odchodzi z cichym stukotem, a ja wracam do snu.
Wejście Horana nie jest zupełnie subtelne, gdy targa moją bluzą. Od razu można poznać, że to on.
"Nienawidzę ciebie i twojego zasranego tchórzostwa, czy cholera wie, jak to nazwać." burczy, podnosząc mnie do pionu. Zmrużonymi oczami przyglądam się jego wkurzonej twarzy.
"Pytał o mnie?"
Zaciska pięść na moim ramieniu.
"Czy o ciebie pytał, Styles? TY PIERDOLONY IDIOTO, JAK MYŚLISZ?"
Odkręcam wodę i upijam łyk. Staram się ignorować ból, ale tak czy siak ,lekko się krzywię.
"Płakał przez ciebie, a od bólu głowy dostał gorączki. Zasługujesz na order."
Nie dochodzi to do mnie. Wstaję przy pomocy przyjaciela i schodzę powoli po schodkach.
"Czemu tak chodzisz?" pyta, powłóczywszy się za mną. Uderza nas podmuch zimnego wiatru. "Co jest z tobą nie tak?"
"Wszystko."
"Zgodzę się." kieruje mnie ręką do samochodu. "Masz go przeprosić na kolanach, Styles."
***
Louis patrzy na drzwi, zanim jeszcze wie, że przez nie wejdę. Może czekał, może wiedział.
Jego małe oczka są zaczerwienione, wydają się wylewać z siebie smutek nawet, gdy już dawno przestały wydzielać łzy.
"Lou." zaciskam rękę na rurce łóżka. Patrzy na mnie wyczekująco. "Nie wiem, co myśleć, ale przepraszam, że uciekłem."
"Zawsze to robisz." odzywa się z wyrzutem. Chwila ciszy. "Jest okay. Tęskniłem."
Zaciskam usta i mimowolnie naciągam bardziej rękawy. Przysiadam na materacu i przechylam się do przodu, by wtulić się w jego ciało. Pozostaję w tej pozycji przez dłuższy czas.
"Ja też. Powiedzieli ci, kiedy będziesz mógł wrócić do domu?"
"Mogę w każdej chwili, ale..." odchrząkuje. "muszę mieć kogoś do pomocy."
"Dobrze wiesz, że się tobą zaopiekuję." mówię, przyciskając usta do jego piersi. "Zrobię wszystko, czego będziesz potrzebował."
"Nie jestem pewny czy wiesz na, co się piszesz. To... będzie trudne. Codziennie trzeba mnie wozić do kliniki na rehabilitację. Nie umiem nic samodzielnie robić, będę przemieszczał się na wózku, ktoś musi mnie myć, podcierać, karmić, kłaść, dopóki nie odzyskam tego co straciłem." jego dłoń ląduje na moim ramieniu. "Kręcisz film, Harry. Nawet gdybyś naprawdę chciał... nie ma opcji, żebyś podołał. A nawet gdybyś chciał to ja nie chcę być dla ciebie obciążeniem-"
"Przestań tak o sobie mówić, okay?" denerwuję się, podnosząc do pionu. "Wiem, że czas nie jest sprzyjający, ale możemy podzielić obowiązki. Kupię nowy dom, wyposażę go dla ciebie tak, żeby był dogodny dla osoby w twoim stanie i będziemy tam razem mieszkać, a, gdy będę wychodził do pracy zajmie się tobą mama albo Lottie. W weekendy jestem cały twój."
Louis wzdycha, odchylając głowę.
"Najpierw... chcę z tobą porozmawiać o tym, o czym mi nie mówisz." stwierdza. "Boję się, że znowu uciekniesz i to...nawet nie jest śmieszne."
"Nie ucieknę już." chwytam go za dłoń. "Przysięgam, że był to ostatni raz."
"Chcę, żebyśmy byli ze sobą szczerzy." mówi cichutko i ściska słabo moją rękę. "Zadajmy sobie pytania i....odpowiedzmy na nie szczerze, proszę."
Przytakuję na zgodę.
"Nie będę ci sprawiać kłopotu?" idzie na pierwszy ogień.
"Nie. Nigdy." przesuwam palcami wzdłuż jego nadgarstka. "Czy tego dnia, gdy kupiłeś tyle alkoholu, chciałeś z nim przesadzić?"
Szatyn krąży rozbieganym wzrokiem po ścianie.
"Możliwe, ale nie pamiętam dokładnie. Jestem jedynie pewny, że nie chciałem, żeby skończyło się to tak, jak się skończyło. I nie chciałem się zabić."
"Okay."
Trzeba mu zaufać i tak zrobię.
"Czy to prawda, że jest z tobą bardzo źle?" przechyla głowę. "Psychicznie? W znaczeniu, że masz depresję, tak przynajmniej Lottie mi powiedziała."
hm
"Tak." przyznaję, obserwując go uważnie. Nie chcę tego drążyć. "Czujesz zmianę po obudzeniu? Bo wydaje mi się, że jesteś spokojniejszy niż... przed śpiączką."
Louis wzrusza ramionami.
"Nie wiem." mruga powoli. "Nie opuścisz mnie, Harry?"
Jest to pierwsze pytanie przy którym jego głos się załamuje. Zaciska oczy i lecą z nich ciurkiem łzy; nie wygląda, jakby potrafił nad nimi zapanować.
"Lou." odkrywam kołdrę i przesuwam go delikatnie na drugi bok, by mieć możliwość położyć się obok. "Lou, nie zostawię cię, nie zostawię..."
"Obiecaj, kurwa, proszę, obiecaj, że pomimo trudności zostaniesz, choćby nie wiem co."
Odgarniam do tyłu jego grzywkę i kiedy otwiera oczy patrzymy się prosto na siebie, z odczuwalnym spokojem, dzięki czemu szatyn przestaje chlipać.
"Nie zostawię cię. Będę obok."
"Obiecaj."
I wtedy przytykam swoje usta do jego warg i obserwuję, jak jego źrenice powiększają się do ogromnych rozmiarów. Przestaje mrugać.
"Obiecuję."
20.05.2016
Odsuwam wózek inwalidzki na bok i podtrzymując go pod pachami, unoszę do wanny. Louis zaczepia się rękami o specjalnie przymocowane brzegi i czeka, aż wyprostuje mu nogi. Co też robię.
"Nie jesteś zmęczony, Hazz?" pyta. Zerkam na niego, gdy sprawdzam czy woda dalej jest ciepła. "Przepraszam, że musisz to jeszcze robić, mówiłem ci, że nie musisz codziennie..."
"Robię to, bo chcę to dla ciebie zrobić, Lou." pienię płyn i okrężnymi ruchami nanoszę go na jego ciało.
"Opowiedz, jak było na planie."
"Kręciłem scenę z czytaniem listu od mojej ukochanej, a później wszystkie kamery zebrały się nade mną, jak ryczałem w kącie. Świetny dzień."
Louis marszczy nos i wzdycha smutno.
"Wiesz..."
"To nie byłoby takie złe." przerywam mu. "Gdyby nie fakt, że wyobraziłem sobie, że to list od ciebie."
Nastaje cisza, aż przerywam swoje ruchy. Słyszę cichy plusk wody i ręka Louisa odnajduje moją na jego piersi. Ściska ją na tyle ile może, a ja opieram czoło o brzeg zimnej wanny.
"Czasami zastanawiam się, co ja z tobą zrobiłem. I oddałbym wszystko, żebyś nie musiał mnie teraz myć i dobijać się na każdym kroku."
"Mówiłem ci, żebyś przestał tak kurwa mówić." szlocham, rozprostowując rękę za którą mnie trzyma. "To jest przejściowe i jestem z ciebie dumny."
"Harry?"
Unoszę lekko głowę.
"Nie jestem ojcem."
"Co?"
Louis śmieje się cicho, bawiąc się moim mniejszym palcem, a później pierścionkiem.
"Nie jestem ojcem Freddiego. Mój test na ojcostwo wyszedł negatywny. Dzwonili do mnie kilka miesięcy temu, ale z racji, że leżałem w śpiączce nie miałem, jak się o tym dowiedzieć. Wysłali mi wiadomość z wynikami, którą odczytałem dopiero tydzień temu. W każdym razie..."
"Nie jesteś ojcem." powtarzam z wielkim uśmiechem, na co Louis przytakuje. "O mój boże." śmieję się nerwowo i jakaś cząstka mnie wydaje się odetchnąć z ulgą. "To...jezu to... cieszę się."
"Widzę." wokół jego oczu pojawiają się zmarszczki. "Ja też. A teraz, Haroldzie, dokończ mycie i chodźmy spać, bo mam ochotę się z tobą potulić."
21.05.2016
Rano dzieje się coś dziwnego. Pierwsze co widzę po otwarciu oczu jest Louis, który podtrzymuje mój nadgarstek i nie urywa przy tym spojrzenia z mojej twarzy. Próbuję zrozumieć, o co się rozchodzi, rozglądając się wokół, gdy nagle zauważam, że mam podwinięte rękawy i wszystkie moje siniaki i krwiaki są na wierzchu.
"Niech to..." próbuję przyciągnąć rękę do siebie, ale ścisk Louisa jest wyjątkowo silny. Patrzę na niego z niedowierzaniem. Wygląda jakby zastygł.
"Louis, proszę cię, puść-"
Nagle zaczyna ciągnąć za moje spodnie. Nie mam pojęcia skąd te jego ruchy, siła, determinacja i świadomość jak to zrobić.... Staram się go zatrzymać, ale, kiedy tylko próbuję, rzuca mi najbardziej nienawistne spojrzenie.
"Louis!" krzyczę.
Nagle widzę swoje blade nogi z olbrzymimi ranami w różnej gamie kolorów: fioletowe, czerwone, bardziej zielone i niebieskie. Słyszę płacz, ale szatyn już na mnie nie patrzy.
"Skarbie, daj mi się wytłumaczyć." przed moimi oczami widzę dosłownie mroczki. Jest mi tak słabo.
Wyrywa się z niego piskliwy, przerażający szloch, a potem... uderza mnie w klatkę. Praktycznie tego nie czuję, ale widzę jego zamiary.
"Jak mogłeś!" wrzeszczy, mrugając szybko oczami. Bezsilność zaczyna go męczyć i zarzuca na mnie kołdrę, żeby nie musieć patrzeć na obrażenia. "Jak kurwa mogłeś to sobie zrobić-ć."
"Było mi źle." bronię się, a łzy zlepiają moje rzęsy. "Przepraszam cię, wiem, że nie ma na to logicznego usprawiedliwienia."
Przysuwam się bliżej, żeby go przytulić, na co Louis odwraca głowę.
"Zostaw mnie. Daj mi przestrzeń."
"Proszę, nie rób mi tego..."
"Bo co, pobijesz się?" syczy. "Zostaw."
Godzinę później u progu naszego domu pojawia się Jay.
Każe mi wyjść i wrócić dopiero pod wieczór. Nie potrafię pozbyć się myśli, że jestem zmęczony tym związkiem i zastanawiam się czy nie byłoby lepiej, gdybym po prostu odszedł

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top