22
29.04.2016
Słyszę szloch. Pogłębia się z każdą chwilą bardziej i jest to na tyle drażniące, że otwieram oczy.
"N-nareszcie" czka Fizzy, zabierając ręce z moich ramion. Podaje mi wodę ze stolika i zanosi się następną falą płaczu, spuszczając przy tym głowę.
Nie panuje nad trzęsącymi się dłońmi i wylewa wodę u swoich stóp. Mrugam na nią słabo i patrzę. Po prostu patrzę jak smutek wylewa się z niej konwulsjami.
"Powiedz mi..."
"Ma-ma...mama" unosi głowę i nabiera z trudnością powietrze. "Mama pojechała do Louisa... nie wiadomo nic, musiałam zostać..."
"Jedźmy." odzywam się po chwili ciszy. Byłem przygotowany na najgorsze i łzy znowu niekontrolowanie zaczęły wylewać się z moich oczu. "Weź kluczyki z kuchni i jedziemy."
"Harry, jesteś za słaby, żeby prowadzić." szepcze i asekuruje mnie, kiedy staram się ustawić do pozycji siedzącej. Nigdy jeszcze nie doświadczyłem tak silnych zawrotów głowy. Muszę zacisnąć mocno oczy i zewrzeć pięści na poduszce.
"Idź po kluczyki." syczę z zamkniętymi oczami. Nie przyjmuję odmowy. "Zaraz tam będziemy."
***
Moje regeneracja trwa może pięć minut. Wciskam pedał gazu i skupiam każdy zmysł na drodze. Na szczęście ulice o tej porze opustoszały i nie doprowadzam do żadnego wypadku. Wciąż czuję jak słabo i ociężale utrzymuje się moje ciało, ale nie mogę nic na to poradzić.
Parkuję niedbale przed wejściem i trzymając kurczowo rękę Fizzy, wchodzę do środka kliniki. Dopiero tu uświadamiam sobie co tu robimy i co dokładnie się dzieje. Nie umiem wydusić słowa, kiedy dyżurna pyta o imię i nazwisko pacjenta. Coś we mnie zamiera.
Odwracam się, Fizzy tłumaczy wszystko kobiecie, na co ja kucam, przykrywając twarz rękami. To nie tak miało się skończyć to nie tak... to nie może...to nie może tak...
Tracę oddech i nagle czuję jak krew płynie we mnie, słyszę swoje przyspieszające serce, natłok myśli, przywarcie do ziemi. Wszystko, wszystko, czego zazwyczaj się nie odczuwa.
"Hazz."
Kręcę głową, czując się źle. Zaraz znowu zemdleję, nie chcę tego widzieć, nie chcę widzieć jak umiera, nie chcę wiedzieć nic.
"Pani... może... wstrzyknąć?"
Nie wiem ile mija minut, ale lekko podskakuję na odczucie zimna od strony pleców. A później igły wbijającej się powoli w moją skórę. Dalej kucam, ale po minucie posłusznie wstaję i idę, opierając się o ściany do sali w której Louis może już nie żyć.
***
Siedzimy na korytarzu. Fizzy w ramionach swojej matki i Dana, a ja naprzeciwko, krążąc zmydlonym i niespokojnym spojrzeniem po ścianach i suficie. Najgorsze są krzyki, których wydźwięk nie symbolizuje nic dobrego.
Wsuwam pod rękaw dłoń i naciskam na siniaki. Wciskam w nie paznokcie. Doszedłem już do takiej perfekcji, że nawet przy tym nie syknąłem. Jedynie przymykam oczy, napajam bólem, totalnie zapominając o tym, że nie jestem sam.
Drzwi otwierają się z długim skrzypnięciem. Wychodzi z sali grupa pielęgniarek, cicho wymieniająca się swoimi spostrzeżeniami. Wyglądają jakby przeszli tam co najmniej wojnę.
Jay stanęła na równe nogi i podbiegła małymi kroczkami do sali. Lekarz zatorował jej wejście i przysunął na bok alejki w korytarzu. Dan i Fizzy znalazły się w mgnieniu oka obok niej, a ja... patrzyłem na drzwi pustym wzrokiem i płakałem.
Chciałem położyć się na podłodze i po prostu kurwa umrzeć, bo nie mam zamiaru bez niego żyć. Chcę umrzeć.
Chcę umrzeć, chcę...
"Hazz, przestań." to znowu głos Fizzy, który załamuje się, kiedy wypowiada moje imię. O co jej chodzi, czego ona chce. "Mówisz wszystko na głos i przerażasz nas... przerażasz nas od dobrej godziny...nie reagujesz, słyszysz mnie? Słyszysz mnie teraz?"
Słyszę.
"Wstań, możemy wejść do środka sali..."
"Nie chcę go widzieć..." szlocham i przyciskam dłoń do serca. "Oszczędźcie mi tego, ja nie chcę."
"Posłuchaj-"
"NIE CHCĘ!" wydzieram się, patrząc jej prosto w duże oczy. "Nie chcę." powtarzam spokojniej.
"Harry." chwyta delikatnie mój podbródek, po czym uśmiecha się słabo. "Louis żyje. Udało się go uratować."
***
Tej nocy personel nie zaoponował, gdy odmówiłem wyjścia z ośrodka. Pierwszy raz dali mi spokój i zostawili samego. Dan odwiózł do domu Jay i Fizz, a ja zostałem i nie przestawałem płakać w jego zziębnięta dłoń. Policzki Louisa przypominały odessaną z powietrza piłkę, oczy miały większe wgłębienia, a ręce wydawały się bardziej obezwładnione niż kiedykolwiek.
"Jestem tu" nachylam się do jego ust i z odczuwalnym bólem serca delikatnie je muskam. Długo nie odsuwam się, prawie stykając się z czubkiem jego nosa. "Jesteś taki dzielny." szepczę z podziwem. "Taki dzielny, Lou."
Nie mam siły już płakać, a jednak wydaję dźwięki nieomylnie przypominające kwilenie.
On żyje, jest dalej ze mną. To... niesamowite.
"Będzie dobrze. Teraz będzie już tylko lepiej, tak? Tak, Louis? Kochanie?" pauzuję. "Tak?"
1.05.2016
Nie było. Co noc pogarszał się stan całej rodziny. Nawet Phoebe i Daisy straciły apetyt na ulubione frytki z uśmiechniętymi buźkami.
Lottie wydzwania rano i wieczorem, moja mama jeszcze częściej i miałem szczere chęci wyjebać telefon jak najdalej od tego domu. Spędzam długie godziny na bezczynnym siedzeniu przy łóżku Louisa i trzymaniu go za dłoń. Pod koniec dnia karmię go. Przewijam. Myję. Poprawiam dopływ rurek. Wymieniam cewnik. I tak w kółko. Bez zmian.
Dzisiaj odwiedził Louisa Niall. Usiadł obok mnie, bez słowa złożył dłonie w piramidkę i usadowił je na podołku.
Patrzy się na niego ze smutkiem, który tylko podwajał moje cierpienie.
"Powiesz coś?" pytam po dwudziestu minutach ciszy.
Horan odwraca głowę tak, by spojrzeć w moje oczy.
"Co chciałbyś usłyszeć?"
Przewracam oczami i mocno opieram się o krzesło.
"Nie wiem, kurwa, może cokolwiek? Po coś tu przyszedłeś."
"Nie mogę już odwiedzić przyjaciela? Bez żadnego konkretnego celu?"
Nie dowierzam własnym uszom. Kręcę głową z nieszczerym uśmiechem.
"Wiesz, dają mu mniej niż 25% szansy, że się wybudzi." odzywam się cicho. "Do zatrzymania serca doszło przez niewydolność oddechu, a precyzyjniej przez leki, które podali mu przypadkiem w zwiększonej dawce. Źle zareagował i zaczął się dusić. Nella zawołała lekarzy, doszło do zatrzymania serca, uratowali go i teraz dają mu już tylko 25%, super, nie? Powiedz, Niall, a jak w twoim wspaniałym życiu?' W którym dopiero teraz interesujesz się losem swojego przyjaciela?"
Niall prycha.
"Jesteś takim skurwysynem, Styles."
"Dzięki, przyjacielu." odpowiadam sarkastycznie. "Naprawdę."
Zerka na mnie bez emocji i pochyla się, żeby oprzeć łokcie o kolana.
"Rozstałem się z Trace."
Przygryzam wargę, by powstrzymać się przed powiedzeniem mu, że pierdoli mnie to i ma świetne wyczucie momentu.
"Była ze mną dla kasy. Ukradła mi gitarę, kilka naszych statuetek, ciuchów i zniknęła."
"Nowość jakaś. Nie ufa się takim... dziewczynom." wzdycham. "Czemu nie chcesz być z Seleną czy tą jak ona miała? Jade? Czemu nie szukasz wśród gwiazd?"
"Nie wiem, nigdy nie oczarowały mnie tak jak Trace."
"Znajdziesz kogoś" mówię beznamiętnie. "masz jeszcze całe życie przed sobą."
W przeciwieństwie do mnie.
Niall potakuje.
"Znasz, em, Calvina?"
Marszczę brwi w dezorientowaniu.
"Calvina? Jakiego Calvina?"
"Udzielił wywiadu The Sun, dosyć szokującego, bo wyznał w nim, że ty i Louis jesteście parą, która przeżywała kryzys przed tym całym wypadkiem. Zwalił na ciebie winę- że przez ciebie Louis leży w śpiączce, że doprowadziłeś go do tego stanu. Opisał też, że zdradzał ciebie z nim i ...."
"Nie kończ." przerywam szorstko. Czuję, że jeszcze jedno słowo i coś rozpierdolę, znajdę go i zrobię mu najprawdziwszą krzywdę.
"Większość nie uwierzyła w to- kto w końcu wierzy The Sun" Niall parska śmiechem. "Ale druga połowa oburzyła się, że zrobiłeś mu krzywdę i wypisuje na Twitterze dosyć chore rzeczy."
"Jeśli życzą mi śmierci to możesz im odpisać, że ja sobie też."
"Znowu zaczynasz."
"Nigdy nie skończyłem, Horan." chwilę zbieram myśli. "Nieważne."
"Co jeśli, Louis cię słyszy? Co jeśli słyszy, jak mówisz, że chcesz umrzeć?"
Zerkam na szatyna, aniołka przykrytego białą pierzynką. W moim gardle tworzy się gula nie do przełknięcia.
"Nie wierzę już w to." odpowiadam cicho. "Nie słyszy nic, śpi."
"Ale pomyśl, że jednak cię słyszy." naciska, a w jego głosie wyczuwam żal. "Wyobraź sobie, co czuje, gdy słyszy cię, a nie potrafi na to zareagować. I wszystko od środka go boli- serce, brzuch, głowa, ale nie może nic zrobić, bo nie potrafi się wybudzić. Zanim zrobisz sobie następną krzywdę-" jego spojrzenie przenosi się na odsłonięty kawałek mojej skóry, czerwony od wielokrotnych uderzeń. "wyobraź sobie, że Louis to czuje, że Louis załamałby się na ten widok, wyobraź sobie, że to go osłabia. Twój stan nie pomaga mu."
Jego słowa mają sens, ale nie ma mowy, żebym przyznał to na głos. Było mi zwyczajnie wstyd.
"Mogę zostać z tobą w domu?" zmienia temat. "Nie mam ochoty na hotel."
"Jasne, jeden gościnny pokój jest jeszcze wolny." zerkam na niego. "Mieszkam z rodziną Louisa."
"Aha. Nie będę zawadzał?"
"Nie. Możesz zostać."
2.05.2016
Następnego dnia odbieram Lottie z lotniska i jedziemy z niego prosto do Louisa.
"Jak się trzymasz?"
"Okay." odpowiadam, unikając jej spojrzenia. Zajeżdżam na stację benzynową i tankuję auto. W tym samym czasie blondynka wchodzi do sklepu i przegląda magazyny.
Przy kasie słyszę kilka ochów i achów, odwracam się i zauważam, że dwie dziewczynki robią mi z ukrycia zdjęcia. Rzucam im jedno z moich okrutnych spojrzeń i podaję kasjerce kartę.
"Poproszę jeszcze tabletki nasenne."
Wychodząc ze sklepu zauważam, że Lottie wróciła do auta i czyta gazetę. Zazdrościłem jej beztroski.
"Oszalałaś, Nella?"
Odsuwam rękę w której trzyma wacik nasiąkniętym Jackiem Daniellsem i z furią kontynuuję. "To jest najgłupszy pomysł jaki kurwa słyszałem! Co jak źle kojarzy ten zapach? Weź go zostaw w spokoju."
"To zalecenie lekarki, Harry."
Rzucam jej ostrzegawcze spojrzenie.
"Z niej jest gówno nie lekarka, prawie go zabiła!" krzyczę i oboje patrzymy na Louisa, którego głowa przechyla się nieznacznie z poduszki. Ktoś nieprawidłowo go ułożył. Podchodzę od drugiej strony łóżka, żeby ją poprawić i łagodnie kładę na niej głowę szatyna.
"Tylko jedna próba, Harry. Jeśli zareaguje na najbardziej drażliwy zapach związany z jego przeszłością to... to to będzie naprawdę pomocne."
"W jaki sposób?" unoszę brew. Spotykam się z milczeniem. "No właśnie."
"Po prostu- daj mi to zrobić." poprawia swój kucyk i siada na brzegu łóżka. "Ty tylko patrz z boku."
Nella przytyka wacik do nozdrzy Louisa. Czekamy w skupieniu, a kiedy to nadchodzi jesteśmy tak osłupieni, że odskakujemy.
Louis wymiotuje, wszystkie jego kończyny są nieruchome, oprócz ust z których wypływają rzygi- a raczej mus jabłkowy, który podałem mu pół godziny temu. Nagle dostrzegamy, że Louis się krztusi. Nella unosi go i woła, żebym jej pomógł, podnosząc go pod pachami. Szatyn marszczy nos, oczy i kaszle. Nie jestem pewien co czuję, ale, gdy tylko odzyskuje oddech, na tyle słaby, że podpinają go znowu do respiratora, wszystko wraca do poprzedniego stanu.
Od tego momentu obiecuję sobie, że przestaję się odzywać do kogokolwiek z tego szpitala.
***
Wracamy do domu wcześniej niż miałem to w zwyczaju. Lottie upierała się, że jest zmęczona lotem i marzy o gorącej kąpieli w wannie. Więc dostała co chciała, dałem jej świeże ręczniki, które uprała Jay poprzedniego dnia i zszedłem do kuchni, by zjeść odłożoną dla mnie porcję obiadu.
Przy stole natykam się na Nialla, nachylającego się z przygnębieniem nad swoją herbatą. Obraz nędzy i rozpaczy. Tylko jego brakowało do dopełnienia depresyjnej atmosfery w tym domu.
"Jak tam?" mówię, głównie po to, żeby dać mu znać, że nie jest już w pomieszczeniu sam. Niall mruczy niezrozumiale pod nosem.
"Świetnie, wszystko zrozumiałem." mówię, wsadzając do mikrofali talerz ze stekiem i frytkami. "Podoba ci się pokój?"
"Ma ładny widok na ogród." stwierdza, tym razem wyraźnie. "Na róże. Trace kochała dostawać bukiet róż, to były jej ulubione kwiaty."
Opieram się o kant blatu i patrzę na niego z rozdziawioną buzią. To nie jest na moje siły.
"Idę na górę... zjeść...obiad..." wyjmuję pospiesznie jedzenie i sztućce. "jak coś to Lottie kąpie się, a pokój Jay i Dana już wiesz gdzie jest."
"Harry-"
"Dobranoc, Niall."
3.05.2016
Wróciłem na plan. Jay siedziała właśnie na moim miejscu i mówiła do swojego syna, że się martwi i tęskni. Na pewno, na pewno tak jest, widziałem to zbyt dużo razy.
Niall i Lottie zostali w domu z bliźniakami, a ja marudziłem, bo owiewał mnie zimny wiatr z każdej strony. To nie tak wyobrażałem sobie tę przerwę, w sumie, to nie tak wyobrażałem sobie moje życie. Czasami żałuję wielu rzeczy za które powinienem być wdzięczny. A może tylko ostatnio.
Nolan zwolnił nas dzisiaj wcześniej i zahaczył mnie, by powiedzieć, że super się spisałem. Co świadczyło tylko o tym, że nareszcie opanowałem aktorstwo perfekcyjnie.
Korki utrudniały mi szybki dojazd do kliniki, ale nie przejmowałem się tym zbytnio- nic się nie dzieje, a Louis ma gdzieś czy obok siedzę ja czy mama czy nawet Briana.
(Na samą myśl o niej ogarnia mnie krótka drgawka obrzydzenia.)
Na parkingu wyjmuję z bagażnika bananowe musy, które będę mógł mu podać na kolację i kieruję się w znajomym kierunku.
Coś co mnie szokuje to Nella, która z szerokim uśmiechem podbiega do mnie z drugiego końca korytarza i zarzuca się na moją szyję. W jednej sekundzie nie rozumiem co się dzieje i czemu sobie na to pozwala, ale wtedy mówi:
"Otworzył oczy."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top