21

27.04.2016
Tydzień wolnego dostałem dopiero po miesiącu od powrotu do pracy. Każdy dzień wyglądał tak samo ponuro, tak samo się zaczynał, tak samo się kończył i jeśli jakieś osoby przewijały się przez to wszystko: ledwo je rejestrowałem. Przestały mnie cieszyć drobnostki i płakałem częściej niż byłbym w stanie na głos przyznać.
Śpiączka trwała i nie miała końca, była ona równoznaczna z moim pogarszającym się stanem.
Nie wiem jakim cudem udało mi się utrzymać rolę, ale myślę, że Nolanowi byłoby po prostu głupio mnie wywalić. Zwłaszcza, że wie ile widzów przyciągnę do kin. Czysta kasa.
Poprawiam lekkimi ruchami kołdrę Louisa i rozprostowuje zwiniętą rurkę odchodzącą z jego nosa. Od ostatniej opisanej przeze mnie reakcji, zdarzyły się jeszcze dwie: Louis zareagował na moją zimną dłoń po pewnym mroźnym dniu na planie. Wzdrygnął się, a potem, jak nigdy nic, znieruchomiał jak zazwyczaj. Najwcześniejsza miała miejsce tydzień temu, gdy posmarowałem jego spierzchnięte usta błyszczykiem; złączył je na trzy sekundy. I to już było coś, ale wciąż za mało.
Pielęgniarka, Nella, nauczyła mnie wymieniać cewnik i zakorkowywać wenflon, dzięki czemu mogłem zadbać o jego higienę sam. Nie raz pozwoliła mi zostać dłużej (rekord sięgnął 23:10), żeby to zrobić za nią. Rano karmiła go bardziej wyszukanym jedzeniem (papką) niż w poprzedniej klinice. Raz w tygodniu Louis dostawał bardzo silne leki i zwykle kończyło się to gorączką i silnymi potami. Zwykła pisać smsy, gdy coś takiego się działo, wtedy prosiłem Chrisa, żeby puścił mnie do niego wcześniej.
"Jutro przyjdę z Doris i Ernestem. Załatwiłem twojej mamie pobyt w spa i ustaliłem z Lottie, że będzie miała oko na Daisy i Phoebe, a ja zajmę się małymi. Fizzy jest w Londynie z Danem." przygryzam w koncentracji wargę i gładzę jego delikatną skórę dłoni.
Byłem taki zmęczony... życiem? Trudno to wytłumaczyć, ale straciłem już nadzieję na cokolwiek.
Niestety.
"Wiesz, za czasów X Factora, prawie co noc marzyłem o tym, żeby wkraść się do twojego pokoju, położyć obok ciebie i obserwować jak spokojnie śpisz. Ponieważ. "spuszczam wzrok z ciężko bijącym sercem. "widziałem cię w każdej sytuacji i stanie, tylko nie w tym. Znałem twój wyraz twarzy, gdy planowałeś coś cholernie śmiesznego, znałem twoją wkurzoną stronę, twoją szczęśliwą ze zmarszczkami wokół oczu i... tę smutną, gdy płakałeś w moje ramię. Do kolekcji brakowało mi spokojnie śpiącego Louisa, zastygniętego we śnie i teraz..." nabieram głęboko powietrze. "Teraz żałuję, że kiedyś o tym marzyłem. Miałem nadzieję, że patrzenie na ciebie w czasie snu będzie cudownym doświadczeniem, jednak dopiero teraz wiem, jak bardzo się myliłem. Zmieniłem swoje marzenie i jedyne czego chcę to zobaczyć twoją twarz, gdy się budzisz." pauzuję "Louis. Obudź się."
Oczywiście nic się nie dzieje. Jak każdego ponurego dnia, gdy go proszę, by otworzył oczy.
****
Wracam do domu o 22:00, po umyciu Louisa, zmienieniu mu pieluszki, wymienieniu rurki, pościeli, ubrałem go nawet w nową bluzę z Vansa. Zrobiłem wszystko co mogłem.
Na stole w kuchni czekał na mnie obiad przykryty przejrzystą folią. Obok talerza została przyklejona karteczka:
"Smaczego, Harry, mam nadzieję, że dzisiaj lepiej się czujesz, Lottie xx"
Beznamiętnie drę karteczkę na strzępki i wyrzucam do kosza.
Lottie wiedziała o mojej depresji, dwa tygodnie temu przyłapała mnie na biciu się. Od tamtego czasu jest w dupę uprzejma. Powoli, bardzo powoli, zaczynałem mieć tego dość. Wtykała wszędzie te karteczki, tuliła mnie bez powodu i przejmowała większość obowiązków, gdy tylko była we Francji i nie musiała się uczyć na jakiś egzamin. Powinienem być jej wdzięczny, owszem, ale na ten moment, w moim stanie, działała mi zwyczajnie na nerwach.
Podgrzałem danie (gulasz z domowymi ziemniaczkami i brokułami) i długo siedziałem przy stole zwyczajnie na nie patrząc. Ostatnio często się wyłączałem, nie wiedziałem, że to robię, gapiłem się w jeden punkt, a moje myśli działały na największych obrotach. Uświadamiałem to sobie po chwili ocknięcia, ale nie w czasie jego trwania.
Po trzydziestu minutach dochodzę do wniosku, że wcale nie chcę tego jeść i odsuwam talerz na drugi koniec stołu. Wstaję i kieruję się do pokoju Lottie, która, jak się okazuje, zasnęła z Vogue'iem w ręce i delikatnie świecącej lampie. Gaszę ją, po czym patrzę chwilę jak oddycha w czasie snu.
Louis ma podobny wyraz twarzy, gdy śpi.
Z tą myślą zamykam drzwi.
28.04.2016
"Wujku Haly! Wujku! Halllly!"
Doris wbiega do pokoju i rzuca się na moje nogi okryte szczelnie kocem. Podskakuję jak poparzony i rozbieganym wzrokiem obserwuję jak dziewczynka śmieje się do mnie słodko.
Wymuś uśmiech.
"Dzień dobry, kochanie." przyciągam ją bliżej siebie z największym uśmiechem, jaki potrafię z siebie wykrzesać. "Która godzina?"
"Przed jedenastą!" chichocze, a ja zastygam.
"Jak to jedenasta?" panikuję, odsuwając ją ze swoich kolan. Patrzę na godzinę w komórce i z przerażeniem przyznaję jej rację. "O mój boże... musimy jechać do Louisa."
Biegnę do szafy i wyjmuję z niej pierwsze lepsze spodnie i koszulę. "Ubierz się, powiedz Lottie, żeby pomogła tobie i bratu. Zaraz wychodzimy."
"Do Lou? Zabierzesz mnie do Lou?"
"Tak."
"ERNIE, SŁYSZAŁEŚ, JEDZIEMY DO LOU, ERNIE!"
Mała krzyczy, rozpędzając się w stronę miejsca, gdzie akurat przesiaduje jej brat. Kręcę na to głową, wsuwając na swoje palce ulubione pierścionki.
"Lot, ubierz mnie! Jedziemy do Lou!"
W czasie całej przebieranki (która trwa zdecydowanie zbyt długo) myślę, jak mogłem zaspać? Już cztery godziny mogłem przy nim być... co jak coś się wydarzyło?
"Jesteście gotowi?" patrzę w dół na ubrane w kolorowe trencze dzieci i posyłam Lottie krótki uśmiech. "Dzięki za pomoc. Nie wiem kiedy wrócimy, poradzisz sobie?"
Blondynka opiera się o ścianę i potakuje.
"Spakowałam im plecaczki." poklepuje je na ich pleckach, na co Doris i Ernest zwracają w górę swoje oczka. "Mają tam tablety, kolorowanki, zabawki i kanapki z masłem orzechowym. Dla ciebie też przygotowałam, są na stole." układa złożone ręce na piersi i odchrząkuje.
Nie rozumiem czemu ona się tak stara. Czemu wydaje się starsza i bardziej odpowiedzialna ode mnie? Do cholery. Tak nie powinno być.
"Dziękuję." odpowiadam trochę za cicho, zanim nie wyciągam dłoni do dzieci. "Idziemy już."
***
"Nie rozumiem, czemu dalej śpi." papla Doris, poklepując energicznie dłoń Louisa. Patrzę na to na skraju zniecierpliwienia i zirytowania. Powstrzymuję się, by nie odciągnąć ich od niego i nie kazać kolorować w kącie pieprzonych kwiatków. "Lou?" zerka na swojego małego brata "Myślisz, że śni o czymś tak miłym, że nie chce się obudzić?"
Przyciskam do oczu place i staram się zapanować nad oddechem. Spokojnie, tylko s p o k o j n i e.
"Może jest w jakimś fajnym miejscu. Może fajniejszym niż to." mówi Ernest, siadając na fotelu. Rozpakowuje swój plecaczek w którym w większości ma figurki. "Niech śpi."
Doris odchodzi od łóżka, na co ja automatycznie przejmuję z ulgą dłoń szatyna.
"Dostałeś dzisiaj znowu silniejsze leki. Wyglądasz bladziej ode mnie." śmieję się smutno, delikatnie przygładzając odklejający się w rogach wenflon. "Będzie trzeba ci wymienić. Dam znać, Nelli. Masz dzisiaj rehabilitację o piętnastej, myślę, że wtedy wyjdę na chwilę z Doris i Ernie na lody..."
"Czemu do niego mówisz?" pyta chłopczyk z szeroko otwartymi oczami. W powietrzu trzyma małego Supermana. "Lou śpi, chcesz go obudzić?"
Mrugam powoli i zwracam swój wzrok na okno.
"Tak, Ernie, chcę, żeby się obudził."
"To niemiłe."
"Bardzo!" piszczy Doris, marszcząc oczka. "Lou jest w bardzo miłym miejscu, słyszałeś przecież!"
Przymykam oczy, byle powstrzymać cisnące się łzy.
"Nie, słońca, on nie jest... w żadnym przyjemnym miejscu."
"Ernie mówi, że jest, wierzę Erniemu."
Kiwam słabo głową. To dzieci, lepiej, żeby nie poznawały prawdziwego świata za wcześnie.
"Może ma rację." czuję się źle z tym kłamstwem. Okropnie. Potrzebuję... zmienić temat. "Macie ochotę na lody czy mrożony jogurt?"
***
Coś do czego nigdy się nie przyzwyczaję są zbiorowiska fanów i papsów gdziekolwiek nie pójdę. Popełniłem błąd i zaparkowałem autem na przednim parkingu, gdzie z rana ktoś musiał mnie przyuważyć i podać lokalizację dalej. Zrobiłem tak ze względu na dzieci, nie chciałem, żeby w deszczu musiały obchodzić całą kliknę i teraz żałuję.
Fani okrążyli mnie z pierwszym krokiem postawionym na asfalcie. Trzymałem Dori i Ernesta mocno przy piersi, tuląc, by nie musiały widzieć tego cholernego tłumu.
"Harry! Harry! Czy są postępy z Louisem?"
"Czy to jego rodzeństwo???"
"O MÓJ BOŻE, TO NAPRAWDĘ ON, HARRY!"
"ON OPIEKUJE SIĘ RODZEŃSTWEM LOUISA"
"Jesteście razem? Co jak Louis się nie wybudzi?"
Spuszczam głowę przed fleszami, przedzierając się przez ciasno ściśnięte ciała. To jest chore. To jest naprawdę, kurwa, chore.
"Haly, ta dziewczynka płacze, pociesz ją." szepcze mi Ernest do ucha.
"Shh."
"Haly, czemu oni krzyczą, co się stało z Lou?"
"Wszystko jest dobrze." ucinam, odpychając zdecydowanym ruchem paparazzi na bok. Wykrzykiwał obrzydliwe rzeczy, których nawet nie powtórzę.
"Co to piepsyć?" pyta Doris.
Wciągam z sykiem oddech przez nos i kiedy tylko docieramy do samochodu, usadawiam dzieci w siodełkach, następnie szybko znikając za drzwiami od kierowcy.
"Moge cie spytać, Haly, o coś?"
Ernest siedzi na jednym z moich kolan, polizując swoim malutkim języczkiem oreowe lody. Podciągam go wyżej, żeby nie spadł i mówię:
"Dawaj."
"Doris jesce duzo nie rozumie. Ale. Ja tak." męczy językiem ubrudzony kącik swoich ust. Pomagam mu kciukiem go wytrzeć, na co posyła mi bez emocji spojrzenie. "Lou lubi cie."
"Em..."
"Słyszałem cię przy nim." upewniam się szybkim zerknięciem, że Doris dalej biega wokół kałuży ławkę dalej. "Brzmiałeś jak tata do mojej mamy."
Nagle dochodzą do mnie jego słowa.
Co?
"Proszę?" marszczę brwi, przechylając głowę, żeby utkwić swoje oczy na jego twarzyczce.
"Coś między wami jest." mlaśnięcie. "Nie jestem gupi. Doris tak."
Parskam cichym śmiechem, prostując się.
"Wiem to." dodaje. "I ciesę się."
Gdy Doris podbiega z lodami wysoko uniesionymi w górze, Ernest milknie i skupia całą swoją uwagę na lodach.
***
Po powrocie do kliniki dzieci zasnęły na jednym fotelu. Okryłem je polarowym kocykiem i teraz pochrapywały sobie w szyje.
"Pachniesz oliwką." zauważam, przecierając błyszczącą część skóry Louisa. Była tłusta i bardzo gładka. "Mam nadzieję, że te masaże coś ci dają. W ogóle wyjąłem przed chwilą kanapki, które przygotowała mi Lottie i tym razem napisała mi karteczkę... czekaj" sięgam do szafki po torebkę. "Przeczytam ci. Myślę, że kiedy jesteś obok, śni o samych motylach, rozkwitających kwiatkach, gorącej, malinowej herbacie i dużej dłoni, która zapewnia go, że będzie dobrze." pierwszy raz od nie wiadomo jak dawna uśmiecham się szczerze pod nosem. "Piękne, prawda? Chciałbym, żeby tak było. Natchnęła mnie i napisałem kilka nieskładnych piosenek. Jak je dopracuję na pewno ci przeczytam. Może kiedyś razem uda się nam napisać piosenkę?" szepczę, odgarniając spokojnymi ruchami kosmyki z jego oczu. "Coś w stylu Home, tylko, że... razem. Kupimy nowy dom w którym zaczniemy wszystko od nowa i" przeciągam. "Już nigdy cię nie opuszczę, tak?"
Wyobrażam sobie w myślach, że Louis odpowiada 'tak, tak, skarbie' i znowu się uśmiecham.
29.04.2016
Obudziłem się z płaczem, niefortunnie wybudzając przy tym Lottie. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast i podeszła do mnie wolnym krokiem w swoim niebieskim szlafroku.
Patrzyłem na nią zawstydzony, zalany łzami, potem i smarkami. Z przykrością dostrzegłem, że jej oczy też zrobiły się wilgotne.
"Niech to szlag." szepcze. Odwraca głowę i ociera szybko opuszkami palców kąciki. "Ten widok mnie rozpieprza emocjonalnie, nigdy- nie widziałam cię w takim stanie tak często."
Siedzę zgarbiony i daję spływać łzom, topiąc się w ogarniającym smutku. Było jeszcze ciemno, może środek samej nocy.
"Jutro wracam do Londynu." mówi nagle, a jej głos wydaje się drżeć.
"Wiem, nie martw się zajmę się Jay i..."
Lottie kręci powoli głową i zatrzymuje swoje błękitne oczy na moich.
"Ja się nie martwię o mamę, Harry, tylko o ciebie." pociąga nosem. "Wiem co sobie robisz i obawiam się, że mógłbyś posunąć się dalej."
Otwieram lekko usta w szoku.
"Lottie, nie, nie zrobiłbym..."
Nie zrobiłbym? Czy na pewno nie byłbym w stanie zrobić sobie czegoś gorszego?
"No właśnie." Lottie przerywa ciszę. "Nie powiem o tym mamie, jesteś dorosły i... cholera, po prostu się boję. Jestem świadkiem jak z każdym dniem marniejesz bardziej."
"Moje życie jest takie zjebane." wybucham szlochem, ściskając słabo w piąstkach kołdrę. "Ze wszystkim się spóźniam, to wszystko jest przeze mnie. Mam dość tej świadomości, to mnie rozbija, każdej nocy, każdego dnia, gdy patrzę na jego twarz."
Czuję ugięcie materaca tuż przy mnie, a po chwili objęcie Lottie, które ściąga mnie w dół do pozycji leżącej.
"Polepszy się. I nigdy nie zapominaj o małym detalu, że to ty uratowałeś Louisa."
Ona nie rozumie, nie rozumie...
"Najchętniej też popadłbym w śpiączkę." mówię szeptem i boli mnie wydźwięk tych słów. Ponieważ, tak, to było chore, że tak mówię. "Chciałbym spać i się nie budzić, chciałbym być na jego miejscu."
"Chciałbyś słyszeć nad sobą płacz bliskich i Louisa?"
Milczę.
"Zdajesz sobie sprawę, że moje życie przestanie mieć sens, jeśli do końca tego roku Louis się nie obudzi?" pytam ją. "Nie mam po co żyć, jeśli nie będzie przy mnie Louisa."
"Sam kiedyś powiedziałeś, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu..."
"Sugerujesz, że Louis miał popaść w śpiączkę?" oburzam się, zduszając płacz. "Czy ty sobie ze mnie kurwa żartujesz?"
"Chodzi mi o to, że" wzdycha cierpko. "Tak miało być, nic na to nie poradzisz, ale to wszystko do czegoś nas poprowadzi..."
"Nic już nie mów." odpycham ją, przeturlając się na drugi bok z daleka od niej. "Mogłabyś wyjść? Chcę być sam."
"Gdybyś-"
"Po prostu wyjdź!" krzyczę, aż czuję gorąc uderzający moją twarz.
Mamdośćmamdośćmamdość.
***
Stało się to o 21:34, kiedy oglądałem wiadomości, a w salonie nie było nikogo poza mną. Telefon rozbłysł numerem od Nelli i... ona nigdy nie dzwoni.
Ze łzami w oczach odbieram połączenie i z doświadczenia wiem, że coś jest nie tak. Moja ręka trzęsie się tak, że muszę ją podtrzymać drugą.
"Proszę powiedz, że nic mu..."
proszę, proszę, proszę
"Przykro mi." mówi żałośnie. "Ja..." krzyki przedzierają jej głos, przeróżne trzaski, a przebłyski z przeszłości, ogarniają moje myśli. "Louis ma zatrzymanie serca, reanimują go właśnie i... obawiam się, że-"
Nie dokańcza- a może i tak- ale nie dociera do mnie nic poza ciemnością.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top