20
25.03.2016
W tle cicho przygrywa nie wyłączona playlista, połączona z pikaniem aparatury do której wczoraj znowu podłączyli szatyna.
Miałem dość.
Zamrugałem ociężałymi oczami i zacząłem głęboko oddychać, byle się znowu nie rozpłakać.
Dzisiaj muszę iść pogadać z Katriną o przeniesieniu Louisa. Umówiłem się z nią na dwunastą, a do tego czasu przyjdzie pielęgniarka, wymieni Louisowi pieluchę, cewnik, da nową kroplówkę z lekami i poda mi strzykawkę, żebym mógł wprowadzić do rurki jedzenie. Możliwe, że ubierzemy go dzisiaj w nowe ubrania, ponieważ kupiłem mu bluzę z niebiesko- białymi wstawkami. Będzie wyglądał w niej pięknie.
Oczywiście wyprałem ją w domu, więc wciąż będzie czuł mój zapach.
O dziewiątej schodzę do bufetu, kupuję mocną kawę i suchego rogalika. Jem z wgapionymi oczami we mnie z każdej strony, jednak w spokoju. Dzięki Bogu, że w spokoju, bo nie miałem dzisiaj siły na nic. A już na pewno na bycie Harrym Stylesem.
"Hej, Harry."
Unoszę wzrok ku górze, a Nissa uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Ma na sobie długi lekarski fartuch, przysłaniający zielony strój. Grzywkę upięła spinką i przyglądała się innym, a zwłaszcza mi tym świdrującym, ciekawskim spojrzeniem.
"Dzień dobry, Nissa." odpowiadam i rozluźniam spięte mięśnie. "Jak tam w pracy?"
"W porządku, odwiedziłam przed chwilą Louisa." mówi, odsuwając krzesło i przysiadając się do stolika. "Zmniejszymy dawkę leków, dostrzegliśmy, że ma, um, rozwolnienie z czego wychodzi, że mogą źle wpływać na jego samopoczucie, jeśli jest czegokolwiek świadomy." dodaje, złączając ręce.
"Jesteś tu przez cały czas."
"Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej." mruczę. "Powiedz mi... gdy Louis się wybudzi... jeśli..." odchrząkuję i spuszczam wzrok na swoje dłonie obejmujące kubek. "Jaki będzie? Jaka jest osoba po obudzeniu ze śpiączki?"
Nissa przełyka ślinę, a jej wyraz twarzy poważnieje.
"Taka osoba uczy się wszystkiego na nowo. Ale to w późniejszej fazie, na początku budzi się powoli; otwiera oczy z każdym dniem trochę bardziej, ale nie reaguje dalej jakby..."odwraca głowę, zastanawiając się jak to wytłumaczyć. "ma rozwarte powieki, ale nic nie widzi, nie wie, że do niego mówisz i nie jest wciąż świadomy. Cały proces trwa dalej, zaczyna widzieć, ale nie musi cię słyszeć, brakuje mu słów, nie potrafi się wysłowić, zna słowa sprzed obudzenia, ale nie potrafi ich użyć i dlatego jest często rozdrażniony. Są różne przypadki, oczywiście, ale zazwyczaj wszystko dla takiej osoby jest trudne i nowe, może stać się w ogóle innym człowiekiem, Harry. Zupełnie innym" wzdycha. "Niektórzy tracą pamięć przez zaistniałe zmiany w mózgu. Niektórzy nie poznają bliskich osób albo nie są świadomi, że osoby, które widzi są mu bliskie. Dogaduje się z nimi jak zawsze, ale po ich wyjściu jest zmieszany. Może zatracać świadomość."
Opieram czoło o rękę i patrzę się tępo przed siebie, ściskając mocniej kawę.
"Super." chrypię. "Dzięki."
"Harry..."
"Nie, jest okay." szepczę, przymykając oczy, by powstrzymać łzy. "Niech kurwa będzie."
"Może Louis inaczej zareaguje, nie wiesz."
"Może." odpycham rogalika i robię ostatni haust kawy, żeby zerwać się na nogi i wrócić do jego sali.
***
W czasie słuchania Breakeven od The Script przypominam sobie chwilę na klifie, gdy tuż po naszym pierwszym pocałunku (którego czucie zapamiętałem) zagrali ją na żywo i zrobiło się magicznie. Symbolicznie.
Wciąż nie wierzę, że do tego wszystkiego doszło. To naprawdę wydaje się snem z którego już dawno wybudziłem się z krzykiem.
Podnoszę dłoń Louisa do ust i stykam je z jego zgiętymi opuszkami. Nie spuszczam wzroku z delikatnie przymkniętych oczu, które wyglądają jak dwa skrzydełka od anioła.
"Żałuję, że nie całowaliśmy się wtedy dłużej." mówię. "Mogliśmy zatrzymać ten moment i nigdy nie skończylibyśmy tutaj." na te słowa coś uciska mnie mocno w klatce piersiowej, dotykam się ręką w tym miejscu. "Chcę ci obiecać, że choćbyś nie pamiętał niczego, wkurwiał się na mnie, kiedy uczyłbym cię najprostszych słów czy kroków, nigdy cię nie zostawię. Wciąż jesteś moim..." załamuje mi się głos "Moim Lou."
Palce, które delikatnie trzymam poruszają się w drobnym dygnięciu. Otwieram szeroko oczy i kręcę głową niedowierzając.
"O mój boże." mówię na wdechu. "O mój boże, Louis..."
Nagle zanoszę się płaczem i krztuszę powietrzem. Jest to tak rozpierające uczucie, że nie mam pojęcia co zrobić.
"Słyszysz mnie. Kochanie, jestem tu, ciągle- jestem tu. Tak się cieszę, że dałeś mi znak."
Całuję każdy jego opuszek, uśmiechając się przy tym i zalewając coraz to nowszą falą łez.
On mnie słyszy. On kontaktuje. Naprawdę.
''Lou, zaraz idę do Katrin, przeniesiemy cię do bardzo dobrego ośrodka we Francji, wiesz? Polecimy prywatnym samolotem, jeśli wyrazi zgodę. Będziesz dostawał lepsze leki, których tutaj nie sprowadzano, będziesz mieć więcej rehabilitacji i ciągłą opiekę personelu, który pomoże ci wybudzić się z tego stanu. Będzie dobrze, będziesz wszystko... wszystko dobrze."
Przyciągam dłoń do policzka i zanoszę się cichym szlochem.
Wybudzi się. Wybudzi.
26.03.2016
"Jestem prawie pewna, że spakowałam wszystko, ale może coś mi umknęło..."
Obejmuję Jay i przejmuję drugą ręką bagaż, który krąży wokół naszych nóg. Podtrzymuję go niezręcznie.
"Kupimy na miejscu, jeśli tak właśnie jest."
Jay wtula się w moją szyję i mruczy serię 'dziękuję, dziękuję'
"Lecimy osobnym samolotami?" pyta Daisy, stawiając swoją różową torbę obok złotej walizki Lottie.
"Tak. Ja, Fizzy, Lottie i Nissa lecimy z Louisem, a mama z wami i bliźniakami.''
Dziewczynka potakuje.
"Okay" spoglądam na skupisko rzeczy. "zabieram walizki i jedziemy. Louis zostanie przywieziony karetką.''
Z pomocą naszego kierowcy uporamy się z załadowaniem w dziesięć minut. Gdy Jay montuje foteliki przejmuję na ręce Doris.
"Co ty mi tak łapiesz nos, skarbie?" gaworzę, poprawiając ją sobie na biodrze. Doris śmieje się, ponawiając próbę złapania mojego nosa, na co odsuwam się z uśmiechem i szybko całuję ją we włosy.
W czasie jazdy na lotnisko utrzymuję kontakt z Nissą. Podobno już czekają, a Louis został wniesiony na pokład. Miałem nadzieję, że okryli go więcej niż jednym kocem.
Cieszyłem się, że lecę z większą grupą ludzi, będzie raźniej i z pewnością będę czuł się spokojniejszy.
Na pasie startowym rozdzielamy się. Nissa macha do nas ze schodów i pospiesza, gdyż nasz odrzutowiec miał w planie wzbić się jako pierwszy.
''To bezpieczne?" pyta Fizzy siostrę, spoglądając ukradkiem na mnie. Kiedy przyłapuje mnie na podsłuchaniu rozmowy, ucieka wzrokiem w drugą stronę. "Co jak Louis źle na na to wszystko zareaguje?"
O nie, nie, nie. Nie chcę jej słuchać.
Przyspieszam kroku, przeskakując co dwa schodki i witam się uśmiechem z lekarką.
"Łóżko jest ustabilizowane, jest podpięty pasami i wszystko powinno grać.'' oznajmia na wstępie. "Poza tym kroplówka też, przypięliśmy ją do haczyka przy jednym z siedzeń."
"Cieszę się."
Wyprzedzam ją w przejściu i kucam przy wspomnianym łóżku znajdującym się tuż przy oknie skrzydłowym. Wyciągam rękę do palców Louisa i ściskam je subtelnie.
"Cześć, kochanie." szepczę z oczami wpatrzonymi w za dużą, czarną bluzę z Adidasa, którą mu założyli. Tym razem rurki są pod ubraniem.
"Jesteśmy w samolocie. Nic się nie bój, jesteś przypięty i nic ci nie grozi, wiesz? Jestem obok. I Lottie i Fizzy też. Twoja mama i młodsze rodzeństwo lecą osobnym samolotem, ale dolecą prawie w tym samym czasie. Mam nadzieję, że jesteś spokojny."
Nachylam się do jego skroni, po czym całuję krótko i odchodzę na bok, by przepuścić dziewczyny. Odrzutowiec nie traci czasu i pięć minut później zaczyna przemieszczać się na odpowiedni pas.
***
Lottie i Fizzy zasnęły tak szybko jak samolot wystartował. Ze słuchawkami w uszach przykryły się jednym kocem i przysnęły na kanapie.
Niestety ja nie potrafiłem się zmusić nawet po szóstej godzinie lotu. Siedziałem z Nissą przy łóżku i czuwaliśmy. Po prostu, w razie potrzeby.
"Jaki jest Louis?" pyta cicho Nissa, otulając się ciaśniej polarowym kocem.
Definitywnie skończyły nam się tematy do rozmowy. Omówiliśmy już wszystkie detale naszego życia od suchych faktów gdzie mieszka, czemu została lekarką po czemu jest singielką, jak straciła siostrę i jak nienawidziła dodatkowego baletu.
Przez chwilę myślę nad odpowiedzią. Louisa nie jest łatwo opisać. Louisa trzeba poznać.
''Kiedyś był bardziej żywiołowy, pełen szczęścia i... lubił być w centrum, rozśmieszać wszystkich wokół."
to wspomnienie wydaje się takie rozmyte. Wyglądam przez okno.
"Ale teraźniejszy Louis jest dosyć rozdarty i smutny. Nie uszczęśliwiłem go...wystarczająco."
''Dlaczego? To znaczy- dlaczego tak mówisz?"
Przygryzam wargę w zamyśleniu czy mógłbym jej powiedzieć prawdę.
Chyba tak. Nie wydaje się osobą, którą w ogóle interesuje życie poza szpitalem. Godzinę temu wyznała, że nie wiedziała, że jesteśmy sławni i że One Direction kiedykolwiek istniało, ale obiecała, że posłucha przynajmniej ostatniej płyty. A jak się jej spodoba to może nawet więcej.
"Pewna dziewczyna z którą raz był w klubie, uważa, że ojcem jej dziecka jest Louis. Nie wiem czy zrobił test na ojcostwo, nie wiem czy to prawda, ale Freddie faktycznie ma jego oczy i... to mnie tak rozbiło, ponieważ kilka dni przed dowiedzeniem się tego zaczęliśmy razem chodzić." pocieram w zdenerwowaniu kciukiem wierzch jego dłoni. Skupiam na tym całą swoją uwagę. "Od dawna o tym marzyłem, nie sądziłem, że odwzajemnia uczucia. Ale nie potrafiłem wytrzymać świadomości, że Louis jest ojcem i uciekłem." wstyd mi podnieść spojrzenie, chociaż czuję jak Nissa słucha uważnie każdego słowa. "W tym czasie trafił na odwyk, sam się zgłosił, żeby nie musieć się użerać z matką jego potencjalnego dziecka. Przyjechałem do niego. Pokłóciliśmy się przez chłopaka z którym mieszkał i... dzień później przesadził z alkoholem. Napisał do mnie, że potrzebuje czegoś i się zmartwiłem... bałem się, że nie żyje." dokańczam piskliwym szeptem.
Nie mówię nic o części jak się ze sobą nie dogadywaliśmy i jak wszystko się rozkręciło przez moją zmianę płci. To by było za dużo. I jest na tę chwilę bez znaczenia..
"Wiesz, Harry, pewnie się obwiniasz." zauważa trafnie, sięgając, by włączyć klimatyzację. "ale Louis sam wypił tyle alkoholu i to Louis ponosi za to konsekwencje. Zawsze tak jest, wszystko da się rozwiązać, jeśli nie podejmujemy drastycznych działań. Louis ma szczęście, że ma ciebie obok."
Przez chwilę milczy.
"Dwa lata temu miałam pacjenta, który zapadł w śpiączkę w skutek wypadku samochodowego. Jego dziewczyna przychodziła do niego przez siedem pierwszych miesięcy i pan Cale naprawdę robił postępy. Ruszał palcami, reagował na zapachy, muzykę, ale któregoś dnia kobieta przestała przychodzić. Pacjent przestał reagować na zapachy i miesiąc później zmarł." patrzymy sobie prosto w oczy i mimowolnie ściskam mocniej rękę Louisa. "Chcę ci tylko powiedzieć, że miłość, że TY, Harry, prawdopodobnie podtrzymujesz go przy życiu i dajesz motywację, żeby zacząć się wybudzać. Jeśli Louis chce żyć dla ciebie, będzie walczył."
Siedzę cicho, myśląc nad jej słowami.
Może to jest współpraca między mną, a nim.
Czuję się źle, że ostatnio nie robiłem dużo- czasami z nim rozmawiałem albo po prostu siedziałem i trzymałem go za dłoń.
Może trzeba to poszerzyć. To by miało sens.
"Dzięki, Nissa." mówię z małym uśmiechem. "Naprawdę."
***
Żadne słowa nie opiszą różnicy szpitala w którym Louis się znajdował, a tą placówką. Sale wyglądały tu jak raj dla śpiochów; pełne kolorowych poduszek. Każdy pacjent ma swój duży pokój z ogromnym (zupełnie niewyglądającym na szpitalne) łóżkiem przykrytym śliczną, puchatą pościelą. Wygodna poduszka, błękitne szafki, duże poduchy do siedzenia, telewizor i własna łazienka. Aparatura i kroplówka zostały zakryte parawanem, a spokojna muzyczka leciała z sufitu. Wszystko wokół zapewniało wewnętrzny spokój.
Podłączono Louisa do kroplówki z chwilą, gdy przekroczył próg. Doktor Janice (na moje życzenie angielka) pochyliła się nad szatynem ze szczerym uśmiechem i powiedziała:
''Obudzisz się, wiesz? Wierzę w ciebie."
Potem poklepała go po dłoni i zaprowadziła nas do pokoju. Przedstawiła cały personel, który się nim zajmie i poprosiła, żebyśmy wrócili za kilka godzin, ponieważ muszą zrobić kopię kartoteki, dostosować dawkę leku i zrobić tomografię.
Nie chciałem go zostawiać. Tym bardziej w nowym miejscu.
"Um, pani doktor?" kobieta odwraca się w moją stronę. Mam nadzieję, że nie widać jaki jestem zestresowany. "Nie może jedna osoba zostać?"
"Niepotrzebnie." odpowiada momentalnie, kręcąc głową. "Nie miałby się pan gdzie podziać, lepiej, żebyśmy zrobili to na spokojnie, bez zamieszania. Zawsze tak robimy. Nie ma się co martwić."
Przegląda na szybko papiery i pyta Nissę o typowo medyczne rzeczy, które tylko ona rozumie.
Mam rozumieć, że to koniec tematu?
"Chodź, Harry." Lottie pociera pocieszająco moje ramię. "zatrzymamy się w Macu i rozpakujemy, jakoś to minie."
"Nie podoba mi się to" wyznaję. "Jeśli chcę zostać powinienem móc zostać."
"Wiem, nam też." odzywa się Fizzy znad telefonu. "Przyjedziemy później albo jutro, dasz radę."
Dołącza do nas Nissa z teczką przyciśnięta do piersi. Bez słowa kieruje się do auta i poprawia nerwowo grzywkę.
"Dowiedziałam się czegoś, co może ci się nie spodobać."
Mrugam na nią w zdziwieniu, przesuwając się na siedzeniu bliżej niej. Że co? Co tym razem?
"Mów."
"Wiesz, może zacznijmy od tego, że każdy szpital ma inne zasady." mówi, skupiając się na dziewczynach, które też przysłuchiwały się naszej rozmowie. "Teoretycznie ja, jako lekarka dyżurująca nie powinnam cię wpuszczać do Louisa w nocy, jeśli nie byłoby takiej konieczności. Inne też nie, ale robiłyśmy to pod wymówką, że to pomaga Louisowi." otwieram usta, by powiedzieć, że tak właśnie jest, ale ona ucisza mnie machnięciem ręki. "Dalej tak uważam, Harry, ale lekarki w tym ośrodku mają inne zdanie. Uważają, że fakt, że zostawałeś z nim co noc mógł rozstroić tryb snu Louisa i możliwe, że dlatego rano nie kontaktował na nasze próby obudzenia go. Co jest głupotą, ale..." wzdycha ciężko, patrząc mi prosto w oczy. "Przykro mi, Harry, nie będziesz mógł z nim zostawać na noc. Godziny odwiedzin kończą się tutaj o 21."
Moje serce panikuje, a po nim całe ciało. Nie wyobrażam sobie, żeby nie być obok niego w nocy, nie wyobrażam sobie, żeby tak dobra placówka, myślała, że szkodzę swojemu chłopakowi. To jest niedorzeczne.
"Pogadam z nią." mówię na pograniczu płaczu. "Tak nie może... tak nie może być. Pracuję nad filmem od 7 do 19, zanim tu dojadę, kupię co potrzeba albo cokolwiek minie godzina... nie mogę."
Uciskam powieki palcami i wtulam się w bok Lottie, która zamyka mnie w bardzo mocnym uścisku.
Przez resztę jazdy nikt się nie odzywa.
***
Wychodzę z salonu, gdzie Doris i Ernest raczkują z samochodzikami pomiędzy nogami. Krzyczą przy tym tak głośno, że moja głowa dostaje szału. Pocieram ją automatycznie i wzdycham pod nosem.
Co do domu w rzeczywistości; jest równie piękny, co na zdjęciach. Każdy ma osobny, wielki pokój, gdzie może się zaszyć w takich chwilach jak ta.
Odciąć się od świata i hałasu.
I zająć myślami, które odwalą najlepszą robotę w kwestii totalnego zdołowania
"Dzień dobry, Chris. O której mam być jutro na planie?"
Po drugiej stronie słuchawki słyszę szum wiatru. No tak, pewnie kręcą nad wodą.
"Jutro wyjątkowo o szóstej, Harry Bo" tylko nie to przezwisko. Uhhh. Przymykam oczy i zaciskam palcami nasadę nosa. "Będziesz wolny o dziewiętnastej, może odrobinę wcześniej."
Super.
"Okay." szepczę zrezygnowany. "To do zobaczenia."
"Cieszę się, że wracasz. Do zobaczenia."
Rzucam telefon na łóżko i staram się nie zwariować i nie zrobić nic głupiego.
Staram się,
tak bardzo.
***
Po długim sporze z doktor Janice nie doszło do żadnego porozumienia. Nie zgodziła się przyjąć pieniędzy, nie zgodziła się wpuszczać mnie tutaj po 22, nie zgodziła się na nic.
Więc wróciłem zapłakany do domu. I już dawno nie byłem tak rozdarty psychicznie, ponieważ martwiłem się o Louisa. Potrzebował mnie, potrzebował, a mnie tam nie będzie.
Przez długi czas siedzę w tym cholernym samochodzie i przeżywam kryzys. Nie chcę, żeby rodzina Louisa zobaczyła mnie w tak koszmarnym stanie. Po pierwsze byłyby pytania, po drugie smutek na ich twarzach- prawdopodobnie nie zniósłbym tego.
Poza tym wystarczająco dużo cierpienia już przeszli. Nie wypada dokładać im większego balastu.
"Boże." wypalam, opierając głowę o kierownicę. Zanoszę się silnym szlochem i uderzam pięścią w wywietrznik klimatyzacji. "Jestem już tak zmęczony. Nie zniosę tego."
Podnoszę wzrok na skrywane w ciemnościach krzaki i pochlipuję trochę spokojniej.
"Co jak się nie obudzi?" mruczę. "Kurwa, co jak to się nie stanie i czekamy na nic?"
Nabieram głębokie wdechy i przyciskam rękaw koszuli do policzków.
Muszę tam wejść i udawać, że trzymam się całkiem dobrze. Podtrzymać ich nadzieję, a nie ją zabić. To jest moje zadanie.
Biorę ostatni wdech i otwieram drzwi.
Jeśli potrafisz grać w filmie to życie nie powinno być dla ciebie problemem, myślę.
"Hazza!" Ernest wspina się na moje nogi i odrzuca głowę w chichocie. W ustach ma smoczek, ledwo podtrzymywany przez ząbki.
''Co tam mały?" pytam słodko i odgarniam mu z twarzy włosy. "Gdzie mamusia?''
"Śpi. Lottie też, z nią." puszcza mnie i biegnie bez słowa do kuchni. Zaglądam chyłkiem do salonu i spotykam się z jedną parą szarych oczu. Niezbyt szczęśliwą.
"Fizzy, wszystko w porządku?"
Brunetka spogląda na mnie zmęczonym spojrzeniem i niepewnie potakuje. W objęciu trzyma Doris, która zdążyła już zasnąć, przytulona wokół jej szyi.
"Wszyscy padli w końcu po podróży, zresztą..." zakłada kosmyk włosów za ucho. "Dosyć emocjonalnie się zrobiło jak pojechałeś. Lottie i mama bardzo płakały i kazały mi zabrać bliźniaki na dół. Od tego czasu tu siedzę." wzrusza ramionami. "Jest jak jest."
Stoję jak wryty i skubię palcami framugę. Jest jak jest, dobrze powiedziane.
"Dla nikogo nie jest to proste." mówię, a wielka gula w gardle przywołuje chwilę z auta. Podchodzę do Fizzy powolnym krokiem i siadam na poręczy krzesła. "Wezmę ją i położę do łóżka, okay?" pytam łagodnie.
Fizzy potakuje w ciszy i przekłada małe ciałko na moje ramiona.
"Ernest, czas spać." mówię, a on przybiega z uśmiechem i wyprzedza mnie na schodach. "Fiz, prześpij się, jakby co... pamiętaj, że zawsze możesz przyjść."
Dziewczyna znowu skrycie potakuje.
"Daisy i Phoebe też już śpią?"
"Tak myślę." szepcze, przecierając piąstkami oczy. "Dobranoc, Harry."
"Dobranoc."
27.03.2016
3:00. Przyśnił mi się Louis. Akcja jego serca się zatrzymała i zadzwoniła do mnie Katrin, by przekazać wiadomość. Płakała. Teraz jak przypominam sobie jej słowa, wiem, że powiedziała 'to wszystko przez to, że nie było ciebie obok. To twoja wina, Styles'
Siedzę pod kołdrą i płaczę w otwarte ręce, by zagłuszyć szloch. Przyciskam dłoń do ust tak mocno, że praktycznie tracę w niej czucie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem tak realistyczny sen. Czułem wszystko, każde słowo odbijało się w moich myślach. Zaczynam kołysać się w tył i przód, starając się zapanować nad oddechem. Nie potrafiłem go złapać, poza tym było mi gorąco i trząsłem się od emocji.
Normalnie wstałbym i uspokoił na tyle ile mogę z myślą, że zaraz pojadę do Louisa. Dzisiaj pierwszy raz nie posiadałem tej opcji.
Czym innym mogę się uspokoić?
Nachodzi mnie myśl, że bólem fizycznym. Ale z racji, że nigdy tego nie robiłem, pragnę z wszystkich sił odrzucić ten pomysł. Okrążam wzrokiem pokój i natrafiam na ciężarek. Prosty, metalowy i nie do końca pamiętam jak skończyłem obok niego i ile zadałem sobie ciosów w rękę, nogi, ale pamiętam moment, kiedy odzyskałem oddech. Ból znużył mnie do snu i niedługo później zasnąłem na podłodze.
***
Czerwone siniaki pokrywały większą część mojej bladej skóry. Nie podejrzewałem, że będzie to wyglądało aż tak źle. Do tego wszystkiego odrętwiały ból zdawał się być nie do zniesienia.
Ubrałem się od razu w strój mojego żołnierza i bez zjedzenia śniadania wyjechałem z parkingu. Na planie z wejścia dali nam wycisk godzinnym bieganiem. To był taki szok dla mojego organizmu, że wszyscy aktorzy wyprzedzili mnie i pozostałem na samym końcu. Nolan obserwuje mnie z boku ze zmarszczonym czołem.
Cillian zwalnia tempo i zaczepia o moje plecy.
"Hej, Harry, co tak słabo?''
Zerkam na niego i zadyszany przecieram wierzchem dłoni pot.
"Gorszy... dzień." sapię.
Czy to krew w mojej buzi? Czy mi się wydaje?
"Kręcenie filmu nie miało bez ciebie sensu." wykrzywia smutno twarz. "Jak z nim?"
Z nim.
"Em, tak samo." przełykam szybko ślinę. "Wiesz, nie, eh, nie zwalniaj przeze mnie. Poradzę sobie."
''Na pewno?"
"Na pewno."
W przeciągu sekundy patrzę na jego plecy i znikający punkcik w tłumie innych ludzi.
***
"Harry to twoja scena."
Gwałtownie podnoszę głowę i rozglądam się wokół rozmawiających ze sobą grupek. Chris ma skierowane oczy tylko na mnie.
"Jesteś na łódce z Cillianem, Tomem i resztą, Mark się topi i próbujesz go wciągnąć za wszelką cenę, ale nie udaje ci się. Wokół jest bitwa, pamiętaj, musisz się kryć i interweniować."
"Okay, rozumiem." wchodzę za Cillianem i kilkoma innymi żołnierzami na łódkę i siadam, zerkając jednocześnie za burtę. Łódka chwieje się, a na myśl, że będę musiał się z niej wychylać zbierało mi się na wymioty.
Statyści pomogli wejść Markowi do wody i przypięli go na wszelki wypadek do słupa.
"Gotowi?" Nolan rozgląda się, upewniając. "Akcja!"
Efekty od razu wystrzeliły na plan: piasek, dym, łódka kolebała się coraz bardziej. Sam przechodziłem przerażenie.
Mark zaczął zachłystywać się wodą, podtrzymując mój rękaw.
"Pomóż..." ktoś wypuszcza krew na jego ramię, ale rozmywa się szybko z wodą. Podciągnąłem go, ale sam nie dawałem rady, to oczywiste. Udałem unik i krzyknąłem, żeby mi pomogli, ale wszyscy byli zbyt zajęci chowaniem się przed strzałami.
"Nie daję rady, puść mnie, puść..."
"NIE!" drę się, a łzy same zachodzą do moich oczu. Jego twarz przepełniało cierpienie. "Trzymaj się, ja...Gibson! Pomóż mi kurwa!"
Mgła zatacza krąg wokół naszej łódki i powoli ciało Marka zaczyna ciążyć i ścisk jego ręki słabnie. Co...
"Mark?"
Słyszę szepty, ale zero odzewu z jego strony. Ogarnia mnie natychmiastowa panika.
"Mark?!" ponawiam, podciągając go do góry. "On się.. on się topi, stop! Nie trzyma mnie, coś...Nolan! Nolan, zatrzymajcie!"
Kiedy nie słyszę, żeby krzyknął 'cięcie' reaguję tak jak się powinno zareagować w podobnej sytuacji: skaczę do wody. Od razu przytrzymuję jego słabe ciało i krztuszę się wodą, która zachodzi mi do gardła.
"Harry co ty odpierdalasz!" krzyczy Chris, machając rękami. Kamery odsuwając się do tyłu. "Wyciągnijcie go, kurwa! CIĘCIE, JUŻ!"
Zbierają się ludzie, a ja nie rozumiem skąd te szmery i zdenerwowanie Nolana. On się topił, na miłość boską!
Na lądzie okrywają mnie ręcznikami i każą usiąść daleko od innych. Chris zbliża się do mnie szybkim krokiem.
"Co to było, Styles?" warczy, kucając w rozkroku. "Kazałem ci wskakiwać do wody? "
"Nie, ale Nolan, on się topił." mówię płaczliwym tonem. Znowu mam problem z oddychaniem. "Zaprzestał mnie trzymać."
"Takie było jego zadanie." mówi, zakrywając rękami twarz. "Nic mu nie było, zrobiłeś tę scenę... chociaż nic mu nie było. Krzyczał do ciebie jak skoczyłeś. Nie słyszałeś?"
Kręcę głową z dużymi oczami.
Za kogo on mnie ma? Idiotę?
"Harry, zróbmy tak... jesteś dzisiaj nieobecny. Nie mam ci tego za złe. "zaznacza. "Wróć do domu, nakręcimy tę scenę jeszcze raz jutro. Dobrze?"
Potakuję, a woda z włosów skapuje na moje ręce.
Nie jest dobrze.
"Weź..." wzdycha. "Odpocznij."
Ale nie słucham go. Jadę prosto do Louisa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top