18
1.03.2016
Z zarzuconym kapturem na głowę i czterema torbami zwisającymi z moich ramion, zatrzymuję się w ciemnym korytarzu przy biurku dyżurowej szpitalu- Nissy. Kobieta patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem i bez słowa wstaje, by przycisnąć kartę do identyfikatora klamki.
"Jest trzecia w nocy, panie Styles." mówi i kręci subtelnie głową, przytrzymując mi drzwi. "To nie jest odpowiednia pora na odwiedziny.''
"Nie umiem spać." wyznaję cichym głosem. Przejmuję drzwi, a pierścionki uderzają o metal z brzdękiem. "Myślałem, że zwariuję zostając w domu choćby chwilę dłużej.''
Nissa rozumie i wiem to po spojrzeniu, które mi posyła.
"Odłączyliśmy go od respiratora." informuje. "Ale bardzo ciężko chwilami oddycha. Jakby-" zaciska usta. "Zobaczy pan."
Stoimy w ciszy.
"Możemy na ty?"
Blondynka uśmiecha się słabo i potakuje.
"Jasne. Gdybyś czegoś potrzebował dawaj znać."
I w taki sposób rozchodzimy się.
W pokoju Louisa jest uchylony lufcik, ale pomimo tego jest strasznie parno. Ustawiam torby przed łóżkiem i obejmuję palcami jego lewą dłoń.
"Cześć, kochanie."
Zero reakcji. Skupiam wszystkie swoje zmysły na jego twarzy, pragnąć przyuważyć cokolwiek.
Myślę, że nareszcie widzę ją w pełnej okazałości, spokojną, z rozłożonymi rzęsami przylegającymi do zasiniałej skóry. Wargi odrobinę rozchylone, suche, ale nadal tak samo piękne jak zawsze.
"Masz zziębnięte palce." bez zastanowienia unoszę je ku ustom i chucham na nie ciepłym powietrzem. "Dobrze, że przyniosłem ci jeszcze jeden koc z domu. Te pieprzone prześcieradła którymi tutaj przykrywają... szkoda gadać."
Nie puszczając jego ręki, grzebię w skórzanej torbie w poszukiwaniu swetra i koca. Znajduję je na dnie i przekładam na nogi szatyna.
"Nie wiem czy cię umyli, ale miałem w planach podmyć cię twoim ulubionym płynem." mocniej ściskam jego palce. "Wyprałem też bluzę w której cię znaleźli." załamuję się i przełykam ślinę, by odwrócić uwagę od formujących się łez. "Pachnie teraz bardziej... mną. Chciałbym, żebyś powiedział mi czego potrzebujesz... Nie umiem spać." szepczę, przyciskając jego dłoń do czoła. Pochylam się do przodu, opierając łokcie o materac i drżę. "Wyobrażam sobie jak musiało do tego dojść, mimowolnie nawiedzają mnie myśli i..." łkam, nabierając szybkie urywki powietrza."Przepraszam cię, kurwa. Przepraszam, że odszedłem. Przepraszam, że w chwili, gdy mnie potrzebowałeś mnie nie było. Przepraszam, że chciałeś to ze sobą zrobić. Nienawidzę siebie, zabiłbym się za to, ale nie chcę cię zostawiać."
Louis oddycha spokojnie, a jego twarz jest pozbawiona zmartwień i emocji.
Wycieram nos wierzchem dłoni, a łzy skapują na moje podziurawione kolano.
Nic już nie będzie takie samo, prawda?
''Najbardziej jednak przeraża mnie myśl" zatrzymuję się, przyglądając bliżej jego palcom, odzyskującym powoli ciepło. "że gdybym nie zainterweniował, mógłbyś już nie żyć."
Kręcę głową, odrzucając te słowa, myśl, wszystko, co właśnie przeszło przez moje usta.
"Chodź, ubiorę cię w bluzę, okay? To moja z dinozaurem." tłumaczę, mietoląc w drugiej dłoni ubranie. "Wiem, że nie widzisz, ale lubiłeś mi ją kraść i jest całkiem ciepła."
Unoszę do góry 'kołdrę', którą jest przykryty do szyi i patrzę na skąpą, szpitalną narzutkę w którą go ubrali. I jak mu nie ma być zimno? Czy oni są kurwa chorzy?
Nie zajmuje mi długo uświadomienie, że nie mam jak go przeciągnąć przez rurki, które odchodzą od nosa i ręki. Dlatego, ponieważ postanowiłem, że nic mnie nie zatrzyma przed założeniem mu tego swetra, wyszukuję kosmetyczkę, biorę z niej nożyczki, rozcinam od tyłu ubranie za pięć tysięcy i wsuwam rękawy w nieruchome ramiona Louisa.
Z zadowoleniem przyglądam się jak ślicznie w nim wygląda. Bardziej.... zdrowo.
Na pewno jest mu już cieplej.
"Jest nowy odcinek Breaking Bad. Przyniosłem, um, laptop i możemy go obejrzeć. Nigdy nie przegapiasz żadnego, więc czemu miałbyś zacząć, prawda?"
Jakie to dziwne, mówić do Louisa, który zwykle podtrzymywał rozmowy, był głośny i wszystko komentował i nie otrzymywać od niego żadnej odpowiedzi.
''Masz ochotę? Lou? Masz ochotę, słyszysz mnie?" rozpaczliwie błagam w myślach Boga, by dał mi znak, iskierkę nadziei. "Skarbie, jeśli mnie słyszysz daj znak, jakikolwiek..."
Nic. Może mnie jednak nie słyszy?
"Wybudzisz się, prawda?" moja klatka piersiowa skacze od intensywnego, zduszanego płaczu. "Louis?"
4.03.2016
Zataczam kółka wokół wenflonu, który pierwszy raz nie był podłączony do kroplówki. Delikatnie przecieram kciukiem w dół i w górę nadgarstka, obserwując jak Louis dalej śpi. Jest piąta nad ranem, a ja nie potrafię przestać patrzeć na słabą posturę Louisa. Bladą. Zmęczoną.
Louis żyje i nie żyje, Louis je i jednocześnie nie je, Louis śpi, a tak naprawdę może być pełen świadomości.
Słyszę jak ciężej oddycha, trochę chrapliwiej, ale jestem już przyzwyczajony do tego dźwięku. Smaruję mu usta kremem i nie przestaję trzymać go za dłoń.
Obudzi się. To jest Louis, on się nie poddaje.
Te słowa podtrzymują mnie przy życiu.
"Chyba zrezygnuję z kręcenia filmu." mówię sennie i poprawiam kołdrę, żeby dosięgała bardziej szyi szatyna. "Nie jestem w stanie być tutaj z tobą i..." wzdycham "oddam rolę komuś innemu. Muszę być tutaj z tobą i to jest raczej oczywiste. Nie potrafiłbym się skupić na graniu nawet jeśli. Chyba, że bliskiej osobie bohatera zaczęłoby się coś niedobrego dziać, wtedy, może potrafiłbym się utożsamić i po prostu wyjść przed kamerę. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu nikt, by nie narzekał na moją słabą grę aktorską." parskam bez cienia humoru. "Porozmawiam z Nolanem, na razie unikam jego telefonów."
"Katrina, twoja prowadząca lekarka, ma dzisiaj przyjść i zrobić kilka testów. Kupiłem twoje ulubione słodycze, będziemy cię nimi kusić" kąciki moich ust unoszą się lekko do góry. "zamówimy pizzę i przyniosłem przedmioty, które powinieneś kojarzyć. Może dasz wreszcie jakiś znak."
Przegryzam wargę w zamyśleniu.
"Jay nie przyjdzie dzisiaj, musi się zająć Doris i Ernestem. Złapali jakiegoś wirusa. Biedne są, śpią przez cały czas i mają gorączkę. Ale jeśli to cię pocieszy Lottie przyjdzie. Przyleciała wczoraj z UK, zdała wszystkie ważne egzaminy." zerkam na okno, zalane deszczem. "Paparazzi koczują przed szpitalem. Fani zresztą też i dostają szału, kiedy widzą, że przychodzę cię odwiedzić."
Zsuwam do samego nadgarstka sweter Louisa i pozostaję przy jego dłoni. Lubię sobie wyobrażać, że jestem takim jego małym promyczkiem, który utrzymuje ciepło jednej ręki. Ma nawet delikatne odbicie mojego pierścionka od ciągłego trzymania. Chcę, żeby wiedział, że to ja, ciągle obok niego.
Rozglądam się po sali, na krześle leży kupka (moich) swetrów, które także porozcinałem. Nawet te ulubione, byle czuł mój zapach, domyślał się, że jest to ode mnie i ogrzewały jego drobne ciałko.
W tle leci cicho telewizor, włączony na kanale sportowym. Kosmetyki porozrzucane po stoliku i krześle psuły cały ład, ale nie miałem siły tego posprzątać.
***
Obejmuję Lottie, gdy zanosi się głośnym szlochem.
Znam to. Codziennie to przeżywam i nie ma nikogo kto mógłby mnie tak przytulić jak ja ją.
Wiem jak tego potrzebuje.
"Powiedz, ż-że się obudzi." zapowietrza się, więc głaszczę ją po plecach, żeby chociaż trochę się uspokoiła. "Har-ry."
"Obudzi się." odpowiadam pewnie, zerkając jak Katrina wtyka Louisowi do ust łyżeczkę z masłem orzechowym i dżemem. Nie reaguje.
"Byłabym szybciej, ale... nie mogłam, Harry, przysięgam..."
"Nikt cię nie wini." urywam, chociaż uważam, że mogła coś wymyślić. Od kiedy szkoła jest ważniejsza od rodziny? Nieważne.
Lottie podchodzi do łóżka i odgarnia grzywkę z jego czoła. Louisa zapadnięte policzki zaczynały być przerażające, zacząłem zauważać, że wygląda z każdym dniem gorzej i nie wiedziałem dlaczego.
"Harry, mógłbyś nałożyć Louisowi skarpetki?" pyta Katrina, wyjmując z pudełka świeży i ciepły kawałek pizzy. Jedno kolano opiera o materac, kiedy nachyla się do szatyna. "Znowu ma słabe krążenie krwi. Zrobimy mu dzisiaj masaż, może pomoże."
Wyjmuję z torby swoje skarpetki (Louis swoich nie ma) i nakładam je na jego zmarznięte stopy. Pocieram je szybkimi ruchami, rozgrzewając, po czym patrzę smutno na niewzruszoną twarz Louisa.
Co jeśli.... nie.
***
Louis nie reaguje też, kiedy dostaje do ręki swojego iPhone'a, ulubiony kontroler, butelkę, bluzkę wypraną w proszku Jay. Zero czegokolwiek. Lekarka wychodzi z sali z zawiedzioną miną i dziękuję nam za pomoc.
''Może ja też coś przyniosę?"
Marszczę brwi, przebierając między jego palcami.
"Jak coś masz." odzywam się z chrypką. Od kilku godzin czuję się jakby przejechał mnie walec, poczynając od bólu gardła po totalne otumanienie. Ledwo siedziałem.
"Czemu tutaj jesteś, Harry?" słyszę nagle i odwracam się w stronę blondynki. Stoi obok mnie, a jej makijaż wciąż ulega zmianie przez łzy. ''Wy- jesteście razem?''
Zapada ogłuszająca cisza w czasie której kiwam głową.
"Nie dziwi mnie to."
"Co?"
"Louis czuł do ciebie coś od początku." odzywa się pod nosem. Siada na brzegu łóżka, zwracając głowę w stronę brata."Po złączeniu was w zespół pojawił się w domu i jego pierwszymi słowami na wejściu były 'przeszedłem dalej, jestem w zespole z czwórką innych chłopaków'' mówi przedrzeźniając jego akcent. " i jeden z nich ma najsłodsze loczki na ziemi.'" Lottie śmieje się na to wspomnienie i sam nie potrafię powstrzymać szczerego uśmiechu. "Później opowiadał jak podniosłeś go i przytuliłeś. Spytałam go czy ma nowego crusha, na co on rzucił we mnie rękawicą kuchenną. Dobre czasy." pociera jego kolano przez koc. "Kiedyś był szczęśliwy, nie lubił tyle pić. Żył marzeniami." spogląda na mnie niepewnie. Mija chwila ciszy, zanim znowu się odzywa "Słyszałam, że zacząłeś kręcić film."
"Um, tak, ale nic z tego nie wyjdzie w tej sytuacji. Akcja toczy się we Francji- poza tym w życiu nie potrafiłbym się skupić na graniu, wiedząc, że Louis leży tutaj pogrążony w śpiączce. Potrzebuje mnie."
Lottie zgadza się cichym pomrukiem, nie urywając spojrzenia.
"A gdyby... przenieść Louisa do ośrodka we Francji? Mógłbyś robić dwie rzeczy na raz i przy tym jakoś... żyć.''
"Lottie, weź się zastanów co mówisz, nie jestem z rodziny nie mi nawet o czymś takim decydować czy choćby myśleć. Poza tym Louis na mnie nie reaguje, najwidoczniej Katrina się myliła." dodaję smętniej.
"Minęło dopiero parę dni." brzmi jakby upewniała siebie w tym przekonaniu, a nie mnie. ''Swoją drogą we Francji mają same dobre, prywatne ośrodki, mógłbyś wybrać najlepszy i może zwiększyliby proces rehabilitacji. Ta placówka zajmuje się wszystkim, we Francji możesz znaleźć stricte dla osób w śpiączce."
Wzruszam ramionami. To nie jest taki zły pomysł, ale... to nie ja jestem najważniejszy, to nie mi powinno się ułatwiać sposób widzenia z Louisem, tylko dlatego, że chcę jeszcze pracować nad głupim filmem.
"Przenieślibyście się do Francji?" przez pierwsze sekundy nie jestem pewny czy mnie dosłysza. W końcu sięga po drugą rękę Louisa i odpowiada
"Myślę, że to wyszłoby na najlepsze dla wszystkich."
18.03.2016
"Harry, proszę cię, Louis sobie poradzi, jeśli wrócisz na chwilę do domu, prześpisz się i weźmiesz jakieś cholerne leki. Chciałby tego, a nie tego" Senna wymachuje na mnie rękami.
Okay, jestem w opłakanym stanie, a ból głowy nie daje mi spokoju od rana. Jednak wciąż trzymam w mocnym ścisku opuszki palców Louisa- tylko do nich sięgałem opierając się o oparcie krzesła. Drugą ręką podpieram głowę i staram się trzymać oczy w zamknięciu.
"Masz migrenę, mówię ci..."
"Cicho." szepczę. Każdy dźwięk odbijał się w mojej głowie jak piłeczka. "Muszę tu być."
"Posłuchaj mnie-"
"SENNA ZAMKNIJ SIĘ." warczę, mocno masując skroń. "Nie opuszczę Louisa."
Moment ciszy przerywa pielęgniarka, która wchodzi, by wymienić szatynowi cewnik. Trwa to może dwie minuty, a później Senna kuca przede mną ze zmartwionym wyrazem i obejmuje moją twarz.
"Jeśli nas słyszy." zaczyna cicho, gładząc kciukami moje wory pod oczami. "Wie, że czujesz się źle i na pewno nie jest mu z tym dobrze, a nie potrafi dać ci znaku. Opiekujesz się nim dzień w dzień, poświęć jeden z nich dla siebie, nic się nie stanie...''
"Widzę, że w takim razie myślisz bardzo pozytywnie. Bo ja" daję nacisk na ostatnie słowo. "jestem tutaj codziennie i wierzę, że w każdej chwili może się obudzić. I nie mogę jej zaprzepaścić, będę tu, gdy pierwszy raz drgnie palcem i kiedy pierwszy raz zamruga oczami."
Senna wygląda jakby przetwarzała moje słowa.
"Zostanę tu z nim tyle ile będziesz potrzebował, żeby się zregenerować i gdyby coś; od razu dam ci znać."
Nabieram ciężko powietrze, kiedy przeszywa mnie fala bólu wskroś czaszki. Cholera.
''Dobra, okay, ja... Przyrzeknij, że zadzwonisz, gdyby coś." wbijam swój wzrok w jej duże oczy. "Przyrzeknij."
"No przyrzekam." opuszcza ręce z mojej twarzy na podołek. "Zadzwonię. A teraz idź."
Wstaję, wciąż trzymając go za dłoń i pochylam się do jego czoła, by złożyć tam długi pocałunek.
***
Gdy docieram do domu, zasłaniam wszystkie okna metalowymi roletami, po czym, bez żadnego przebierania rzucam się na łóżko. Nie spałem dobrze od tygodni i pierwszy raz czuję, że potrzebuję przespać więcej niż dwie godziny. Odstawiam telefon na szafkę, a świat powoli rozmywa się z krainą koszmarów.
Niekończący się dzwonek stawia mnie do pionu sześć godzin później. Mrugam oszołomiony w stronę świecącego się wyświetlacza i sprawnie odbieram połączenie.
"Tak?" zaciskam oczy, opadając ponownie na poduszki.
"Harry..."
"Co?" nagle trzeźwieję, przypominając sobie jak ostatnio wygląda moje życie. Ściskam w piąstce kołdrę. "Wszystko w porządku?"
"Tak, tak, wszystko okay, ale...Louis, Louis zrobił coś."
Jeszcze nie dokończa, a ja już zapinam rozpięte jeansy i potykam się o buty w stronę przedpokoju.
"Czekaj, Senna...stop" dopadam drzwi auta. "Obudził się?"
W moim głosie chyba nigdy nie było tyle nadziei.
"Nie, ale Harry, posłuchaj mnie!"
Z ręką na stacyjce, zaprzestaję ruchów. Auto wypełnia mój niespokojny oddech.
"Co robisz, gdy jesteś tu u Louisa?"
"Co to za pytanie?" denerwuję się, ściszając radio. "Siedzę przy łóżku i jeśli widzę, że czegoś potrzebuje-"
"Trzymasz go zawsze za lewą rękę?"
"Tak? Chyba."
"Zawsze?"
"Zawsze, do czego zmierzasz?"
"Louis drgnął przed chwilą tą ręką, jakby...jakby chciał kogoś złapać i nie miał kogo."
Chyba nigdy z takim piskiem nie ruszyłem z podjazdu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top