17
29.02.2016, trzecia w nocy, perspektywa Harry'ego
"Senna, jedź do niego, błagam..." nie potrafię dokończyć, moje płuca rozdziera przerażenie i trudno mi nabrać wystarczającą dawkę powietrza.
"Harry, dramatyzujesz, okay? Co konkretnie napisał?"
Oczami wyobraźni przypominam sobie sms.
" 'Hary potrzebuję i jedna kropka po spacji." ściska mnie w gardle i rozglądam się szybko po kuchni jakbym poszukiwał odpowiedzi, jakby coś mnie jeszcze bardziej niepokoiło. "Senna, jedź, kurwa, jedź do niego." mój głos z każdym słowem jest o tonę wyższy "Nie odbiera, nie odpisuje i boję się. Nie napisałby, gdyby- gdyby..." ściskam nasadę nosa.
"Wychodzę, zaraz tam będę."
''Masz klucze?"
"Mam."
"Nie rozłączaj się proszę, daj mnie na głośnomówiący, proszę."
Słyszę teraz więcej dźwięków: obijanie breloczka od kluczyka o stacyjkę, cicho grające radio i parę stuknięć.
"Jadę. Będę za około dziesięć minut. Może szybciej, skoro ulice są tak puste... jesteś tam?"
"Jestem." siadam przy stole i skulam się, chowając głowę w ramionach.
Niech jedzie szybciej. Nie wytrzymam długo w takiej niepewności.
Siedem minut ciszy później, drzwi trzaskają i Senna ewidentnie wyciąga klucze. Nasłuchuję z przyspieszającym sercem. Mam wrażenie, że to kwestia czasu zanim zemdleję z nerwów.
"O mój boże."
"Senna? Senna, co, co jest? Jest tam?" zaciskam dłoń na ustach i staram się pohamować dźwięki płaczu. "Senna."
Dziewczyna rzuca gdzieś telefon i rozbrzmiewa seria rzeczy: uderzenia butelek, ciche 'Lou, odezwij się' i głośne oddechy, które w krótką chwilę przeobrażają się w płacz. Wstaję, szlochając razem z nią, chociaż sam nie wiem co dokładnie się dzieje, oprócz moich wyobrażeń. Ledwo trzymam telefon trzęsącymi się rękami.
"SENNA ODPOWIEDZ CO SIĘ DZIEJE" krzyczę, a łzy spływają ciurkiem po moich ustach.
Nie jest dobrze. Nie jest...
"Harry- nie umie-m go obudzić. Nie reaguje, on... on nie reaguje."
Nagle świat staje w miejscu. Głowa pulsuje jakby uderzył ją wielki kamień, a serce wydaje się pracować jak najszybciej, a zarazem w ogóle. Patrzę się bez jednego mrugnięcia w ścianę przede mną i czuję jak wszystko się wali. Na mnie.
"Harry muszę się rozłączyć, muszę- muszę zadzwonić po... karetkę."
Kiedy po drugiej stronie słychać ciszę, upadam na podłogę i wydzieram się tak głośno aż zatracam głos.
***
4:11
Liam zakleszcza mnie w uścisku, rzucając pod nasze nogi torbę.
"A Niall?" pyta cicho, nie odsuwając się ani na milimetr. Kręcę głową w jego ramię, mocząc koszulkę łzami, które spoczywały na mojej twarzy.
"Nie odbiera. Pewnie śpi." wzdycham cierpko i kiedy uginają się pode mną kolana, Liam podtrzymuje mnie mocno i ustabilizuje.
"Lecimy już, tak, Haz? Spokojnie. Samolot czeka, będziemy przy nim jak najszybciej się da."
"To moja wina, Liam, to moja wina...."
"Przestań." przerywa mi łagodnie i kładzie rękę na piersi. "To nie jest niczyja wina."
Prowadzi mnie w stronę pasu startowego, a kiedy zataczam się, Liam zwiększa ścisk nie dając mi upaść.
"Przed chwilą dopiero wychodziłem z tego samolotu, zapłakany, a teraz wracam tu, znowu wchodzę do niego, znowu zapłakany, ale tym razem z większym strachem..."
"Shhh. Będzie dobrze... Senna pisała coś jeszcze?"
"Nie." kwilę, skupiając swój zamazany wzrok na przyjacielu. "Nie odpisuje mi."
Wiatr szarga naszymi ubraniami i Liam każe przyśpieszyć kroku, żeby nas nie przewiało. W środku, ruszamy od razu po zajęciu miejsc.
***
7:17
"Odpuść" Liam ciągnie moją rękę z telefonem w dół. Wygląda na poirytowanego, co napędza tylko moją złość. "będziemy niedługo na miejscu to się dowiesz w jakim jest stanie."
"Liam! Ja nie wiem czy on żyje!" krzyczę, wyrywając mu mój telefon. "ZNALAZŁA GO I NIE POTRAFIŁA OBUDZIĆ I BÓG WIE CO SIĘ DOKŁADNIE WYDARZYŁO!"
''To nie jest powód, żebyś na mnie krzyczał" mówi zdenerwowany. "Proszę bardzo, zadzwoń sobie do niej jeszcze milion razy, jeśli to ci cokolwiek da!"
Siedzę z opadniętymi rękami i nie panuję nad łzami. Nic nie mogę zrobić i to uczucie jest jednym z gorszych jakie doświadczyłem. Mogłem czekać na koniec lotu i...tyle. Louis może już nie żyć, a ja nie mam prawa wiedzieć.
Kasa mi nie pomoże. Dobre połączenie z internetem. Nic. W takiej chwili uświadamiasz sobie, że chociaż na co dzień jesteś na tak wysokiej pozycji to jesteś tylko człowiekiem, tak samo śmiertelnym, tak samo podatnym na ból.
"Wiem, że jest ci ciężko." odzywa się po chwili, wyglądając przez okno. "Mi też. To nasz przyjaciel."
"Dla mnie to ktoś więcej, Payne. To nie jest zwykły przyjaciel." przedrzeźniam go. "Ja go kocham. Jak...nad życie. Jeśli coś mu się stanie..."
"Na pewno nie jest tak źle."
"To czemu Senna nie odbiera telefonu?" pytam z wyrzutem, a ból głowy od nieustannego płaczu zaczyna dawać sobie we znaki.
''Panika nic tutaj nie zdziała. Prześpij się, lot minie ci szybciej. Gdyby ktoś dał znać obudzę cię."
"Nie. Nie ma szans."
"W takim razie ja idę, więc... obudź mnie jak będziemy godzinę od lądowania."
"Cokolwiek." szepczę, a moja klatka piersiowa bezwiednie zanosi się suchym szlochem.
***
14:39
Musiałem przysnąć. Budzę się gwałtownie z ręką Liama na moim policzku.
Oczy przyjaciela są opuchnięte i przeciera je brzegiem rękawa.
"Wszystko okay?" podnoszę się do pozycji siedzącej, kiedy Liam kręci powoli głową.
"Dzwoniła Senna."
"Kiedy...co?" skupiam wzrok na jego łzach i czuję wzrastający niepokój. W samolocie tli się jedna przyciemniona lampka. "Co powiedziała, Liam?"
"Um." mruga szybko oczami, na co owijam mocno dłoń wokół jego nadgarstka, zmuszając do powiedzenia więcej. "Louis żyje."
"To czemu do cholery płaczesz?" pytam piskliwym głosem. Przykładam do serca rękę i przymykam oczy, dziękując w duchu Bogu za taki obrót sytuacji, że....
"Ponieważ, to, że żyje nie znaczy, że jest z nim dobrze."
Otwieram szeroko oczy, obserwując czujnie twarz przyjaciela. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale zagryza zębami wargę.
"Co to ma znaczyć?" przerywam z ukłuciem w sercu. "Co to znaczy, co chcesz przez to p-powiedzieć?"
"Harry-"
Patrzymy sobie prosto w oczy z bólem wymalowanym we wszystkich zmarszczkach. Boże, wykrztuś to. Kurwa. Po prostu to powiedz.
"Louis jest w śpiączce."
***
17:10
"Pan Tomlinson jest podłączony do respiratora na całą dobę. Po przejęciu go w nasze ręce, rozpoczęliśmy reanimację i uratowaliśmy go, jednak dalej słabo oddycha. Zdiagnozowaliśmy zatrucie alkoholowe. Nie mamy też pojęcia ile mózg był niedotleniony przed przyjechaniem karetki. Czym dłużej, szansa na wybudzenie maleje, myślę, że jesteście tego świadomi. Przeprowadziliśmy zabieg wkładania sondy do jego żołądka. Niedawno wróciliśmy z sali operacyjnej. Ma gorączkę 38,9..."
Wyłączyłem się już dawno. Dochodziły do mnie strzępki informacji i co gorsza- nie potrafiłem się uspokoić i wyrównać oddechu, nie panowałem już nad niczym.
"Mogę" przerywam jej krztusząc się płaczem. Odwracam głowę, ściskając knykciami oczy. "czy mogę go zobaczyć? Błagam ja..błagam, pani doktor."
Liam kuca przede mną i wsuwa w dłoń chusteczkę. W przeciwieństwie do mnie wydawało się, że był w zbyt wielkim szoku, żeby uwierzyć, że to jest prawdziwe życie. Nie odzywa się, nie płacze, praktycznie... zastygł.
"Oczywiście." odzywa się spokojnie. "Matka pacjenta jest przy nim, jeśli się nie mylę." zagryza zausznik okularów w skupieniu. "Później chciałabym z wami porozmawiać" dodaje bardziej ożywiona. "potrzebuję jak najwięcej informacji na temat życia Louisa. Co lubi, jakiej muzyki słucha, takie podstawy, żebyśmy mogli jak najszybciej rozpocząć rehabilitację."
Nie potakuję, po prostu przyjmuję.
"Proszę za mną." mówi i przykłada kartę do drzwi prowadzących na oddział, a otaczająca biel i nieskazitelna czystość przywraca nieprzyjemne skojarzenia ze snów. Chciałem stąd uciec.
Drzwi przed którymi się zatrzymujemy oddzielają granice rzeczywistości i koszmaru i nie jestem pewien czy chcę je przekraczać.
"Widzę, że Pani Deakin już wyszła." otwiera szerzej drzwi. "Cóż, siedziała tu wiele godzin, nie ma się co dziwić. W razie potrzeby proszę wołać personel."
I zostawia nas przed salą, rozdygotanych i pełnych przekonania, że po tym dniu pozostanie nam trauma.
Liam wchodzi pierwszy, a ja zostaję na korytarzu, czując, że to już za dużo i zaraz rozpadnę się na kawałki.
Co zrobię, gdy go zobaczę?
Mija dużo czasu (przynajmniej w moim odczuciu), kiedy przyjaciel sprawdza co ze mną i ściska dobitnie kolano.
"Wygląda jakby spał, Harry, wygląda jak każdego ranka, kiedy budziłeś się obok niego."
"Z tym wyjątkiem, że nie odezwie się do mnie ani nie przytuli, tak. Masz rację." syczę sarkastycznie. "Totalnie jak każdego naszego ranka."
"Wejdź do niego. Potrzebuje cię."
Na te słowa łzy mimowolnie spływają po moich policzkach. Jego wiadomość... potrzebował mnie, a mnie nie było. Zostawiłem go. To jest moja...
"Chodź, Haz, zostawię was samych."
Trzymam oczy zaciśnięte do chwili, gdy drzwi cicho stykają się z framugą, a w sali słychać jedynie delikatne pikanie maszyny.
Kiedy nabieram odwagi, w końcu go widzę.
Od chwili, gdy dowiedziałem się, że jest w śpiączce, wyobraziłem sobie z milion razy jak będzie wyglądał. Ale żaden z nich nie był tak... załamujący jak ten prawdziwy widok.
Lou był blady, bledszy niż kiedykolwiek. Oczy otoczone różową obłoczką pozostawały zamknięte. Z nosa odchodziła rurka, ale na nią, na suche usta, został nałożony mniej rozbudowany respirator. Poza tym miał nagą klatkę piersiową, a od wenflonu wychodziła rurka od kroplówki. Wyglądał krucho i słabo i...
Nikt, nigdy, nie chce widzieć swojej ukochanej osoby w takim stanie. Opadam na krzesło, opierając się łokciami o kolana i wykonuję serię wdech wydech wdech wydech.
Skoro Louis zatruł się alkoholem czy to znaczy, że chciał... popełnić samobójstwo? Czy po prostu nie miał umiaru?
"Boże, boże, boże" szlocham, a kiedy podnoszę głowę i widzę zero reakcji ze strony szatyna, jestem cały zasmarkany.
Gdybym nie odszedł od niego...
"Obudź się, słyszysz mnie?"
Zero reakcji. Leży jak nieżywy. Jak figura woskowa przypominająca mojego Louisa.
"Powiedziałem obudź się, Louis, to nie są żarty!" ściskam rurkę łóżka roztrzęsioną ręką i lekko nią potrząsam. Jestem tak wykończony, że dopiero po chwili dochodzi do mnie, że moje zachowanie zakrawa już na paranoję. "To nie jest śmieszne, nienawidzę cię tak spokojnego, nienawidzę, nienawidzę..."
Dławiąc się śliną, nie widzę już nic konkretnego, nie kontaktuję. Moim jedynym zdrowym odruchem jest sięgnięcie po jego dłoń i złączenie naszych palców. Cały ten proces przebiega powoli, jakbym brał do ręki piórko. Normalnie Louis odwzajemniłby ścisk, ale to się nie dzieje. Nie porusza palcami, nie daje znaku, że czuje, że jestem obok.
Nie jest Louisem.
Jednak kładę głowę na materacu i delikatnie przytulam do swojego policzka jego dłoń. Nie tracę nadziei. Odzyskam go i będę obok.
Odczuwam ulgę, gdy godzinę później pielęgniarka oznajmia, że gorączka znacznie się obniżyła.
***
"Ulubiony artysta/ zespół Louisa?"
"The Weeknd"
"Jedzenie?"
"Bajgle, pizza, lazania i ma słabość do Goober o smaku winogronowym." skupiam się w zastanowieniu na okno za plecami lekarki. "Kocha małe czekoladki w kształcie gwiazdek."
"Z kim najczęściej spędza swój czas? Kto jest mu najbliższy?" unosi długopis od kartki, czekając na moją odpowiedź.
"Chyba ze mną, chociaż ostatnio... ostatnio było inaczej." wycieram nos palcem wydając przy tym zawstydzający dźwięk. "Ostatnio nie miał z nikim jakiegoś bardzo bliskiego kontaktu."
Czemu kłamię?
"Pracowałem nad filmem i um działo się to na innym kontynencie, więc."
Lekarka potakuje i zapisuje coś żwawym ruchem ręki.
"Ulubiony program telewizyjny? Albo film."
"Breaking Bad." odpowiadam bez zająknięcia. "A film... Louis nie ma ulubionego. Wszystkie są dla niego zbyt 'oklepane' i" uśmiecham się na własne słowa, spuszczając głowę. "Zawsze oglądał je ze względu na mnie. Woli odcinkowe, które nie męczą go po trzydziestu minutach." dodaję. "Wtedy jakoś to wszystko sprawia mu przyjemność. Bardzo lubi oglądać mecze i grać w Fifę."
"Harry, powiedz mi, czy mógłbyś przynieść do szpitala ubrania, które wiesz, że lubi bądź wspomina je z jakimś miłym wydarzeniem? Czasami chodzi o sam zapach, a kiedy indziej o teksturę." odchyla się na fotelu i odkłada z trzaskiem na biurko podkładkę na której pisała. "Mamy jedzenie, które będziemy podawać mu przez rurkę, raz na jakiś czas zaaplikujemy mu papkę o smaku pizzy, może obudzi to jego zmysły. Ze słodyczami powolnymi kroczkami, jednak, jeśli masz taką ochotę, możesz je zakupić na przyszłe testy." patrzy mi prosto w oczy i wyczuwam współczucie. "Nie wiem ile wiesz o śpiączce, ale najprościej ujmując: od tej chwili robimy wszystko, żeby wydobyć z Louisa najmniejszą reakcję. Ścisk ręki, napięcie mięśni, mrugnięcie, wyciągnięcie języka... ważne, żeby zaczął się wybudzać- to da nam zarys sytuacji w jakiej się znalazł."
"Ale..." przełykam ciężko ślinę, starając się ująć pytanie jak najlepiej potrafię. "Jaka jest szansa... czy Louis...?"
Zerkam na nią, błagając wzrokiem, żeby nie kazała mi dokańczać. Kobieta rozumie co mam na myśli i potakuje na potwierdzenie.
"Nie ma pewności, że w ogóle się wybudzi." nie. Błagam, nie... "Nie będę cię okłamywać, zrobimy wszystko co w naszej mocy, ale to nie wygląda dobrze. Nie daję mu..." przerywa, chwytając się jedną ręką za głowę, by ścisnąć pęk włosów. "Panie Styles, zobaczymy, ważne jest, by Louis nie był teraz sam, żeby otaczała go rodzina i najbliżsi serca. I widzę, że ważną częścią układanki jest właśnie pan. Byłeś- jesteś jego chłopakiem, prawda?" śledzi palcem swoje zapiski. "Liam Payne mnie poinformował. To przydatna wiadomość i nie wyjdzie poza mój gabinet... do czego zmierzam to to, że twoje stałe wizyty, rozmowy i interakcje mogą pomóc mu bardziej niż najlepsze lekarstwo na ziemi, którego, uprzedzając twoje pytanie, nie mamy."
Nie reaguję. Patrzę przed siebie i zauważam, że szarość za oknem pochłania całe błękitne niebo, kiedyś pełne życia, teraz na skraju załamania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top