15

27.02.2016
Myślę, że moja przebiegłość osiągnęła poziom najwyższy. W czasie szukania odpowiedniego ośrodka, zabierałem z każdego, który odwiedziłem broszurki i czytałem jak wszystko przebiega. The Hills, odwyk z bardzo wysokiej półki, oferował zajebisty dom, całodobową opiekę na wezwanie, terapie i przede wszystkim dwutygodniowy zakaz odwiedzania uzależnionego. Nie można się było też wypisać na żądanie przed upływem tych czternastu dni, więc... utknąłem w nim z uśmiechem na twarzy. Odesłałem Nialla z przekonaniem, że następnego dnia jak najbardziej może przyjść zobaczyć jak się zaaklimatyzowałem, gdy w rzeczywistości oczywiście nie wpuścili go. Później tego wieczoru dostałem sms, że jestem skurwysynem i dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego było ci tak śpieszno.
Od tamtego dnia minęły dwa pełne tygodnie. Teoretycznie mógłbym już wyjść; odniosłem zauważalne postępy w czasie terapii z doktorem Junis, a poza tym nie sprawiałem żadnych problemów. Regularnie jadłem (było tu pyszne restauracyjne jedzenie), ćwiczyłem (w tym głównie pływałem i skakałem na trampolinie), nie dawałem się skusić żadnej próbie podania mi alkoholu i... nawiązywałem kontakt z innymi.
Cóż, może nawet lepiej niż sam bym się po sobie spodziewał.
Ponieważ zaprzyjaźniłem się z Calvinem, mulatem z humorem i podejściem dorównującym mojemu. Nigdy nie opowiadał dużo o swojej przeszłości, jednak udało mi się dowiedzieć, że zaczął mieć problemy z alkoholem po rozwodzie ze swoją żoną.

***
"Skarbie, czas wstać, zaczynasz terapię za dwadzieścia minut"
Calvin wtyka twarz pomiędzy zagłębienie w mojej szyi a podbródek i przytula się bliżej mojego ciała, żebym mógł odburknąć stałe 'nie chcę'.
"Doktor Junis nie będzie zachwycona, jeśli przełamiesz swoje nienaganne przychodzenie na czas." śmieje się, przez co sam uśmiecham się z wciąż zamkniętymi oczami "Mam dzisiaj wolne. Pomyślałem, że po twojej terapii moglibyśmy iść na tyły ośrodka do sklepiku? A później zaprosiłbym cię do drugiej części restauracji. Stawiam."
"Jak hojnie, Klein."
Jak zwykle kręci głową na przezwisko.
"Rozpieszczasz mnie, czym sobie na to zasłużyłem?"
Otwieram oczy i natrafiam na jego twarz, znajdującą się centymetry od mojej: wyszczerzoną w najbielszym uśmiechu z radosnymi zmarszczkami wokół ust i oczu.
Przypominał mi Zayna. Albo bardziej dawne oblicze Zayna.
"Chcę cię rozpieszczać." mówi cicho, nie tracąc humoru. Podnosi się do pozycji siedzącej i przeciera nerwowo nagi kark. "Zgadzasz się Tomlinson czy nie?"
"No jasne, stary." odpowiadam zmieszany.
Czemu robi z tego taki wielki deal? To oczywiste, że pójdę z nim zjeść obiad, robimy to dzień w dzień.
"Tylko daj znać Sally, żeby nie myśleli, że ominęliśmy posiłek." odrzucam kołdrę na bok i rozciągam się na boki. "Możesz to zrobić, jak będę na terapii."
"Okay, okay." potakuje szybko, skupiając się na ściskaniu w palcach prześcieradła. "To do zobaczenia?"
Marszczę brwi, chwytając za klamkę.
"Um, tak do zobaczenia."

***
Jeszcze przed wkroczeniem do gabinetu Junis czułem w powietrzu, że coś jest nie tak. Przez chwilę rozważam czy nie zawrócić i nie zasymulować choroby, gdy akurat drzwi się otwierają i moja terapeutka uśmiecha się do mnie pogodnie.
"Louis, tak się cieszę, że już jesteś. Rozsiądź się, zaraz przyjdę." wskazuje długopisem w głąb sali. "Muszę iść na parking sprawdzić czy nasz gość już dotarł."
"Gość? Jaki gość?" wypalam, spinając się cały. Nigdy nie miałem z nikim więcej niż z nią sesji. Byłem tylko ja, ona i moje problemy. Nikt więcej.
"Przekonasz się." szepcze, popychając mnie naprzód.
Nie czekam dłużej niż pięć minut na moim stałym fotelu obitym w skórę. Czy to normalne, że tak się stresuję? Kto to może być? I po co? Po co ktoś miałby uczestniczyć w naszej terapii?
Przecieram ze zdenerwowania dłonie, rozglądając się wokół znanego miejsca, kiedy słyszę skrzęk drzwi.
Nie odwracam się, pierwszym co robię to wsłuchuję się w przyciszoną rozmowę.
''Nie powiedziała mu pani?"
"Nie. Nie, myślę... tak będzie lepiej dla niego. To dobry krok. Potrzebuje twojej..." głosy stają się jeszcze cichsze.
"Ile mogę tu...."
"Możesz tu nocować. Jak już mówiłam to część terapii i..."
"Mogę zostać tylko-"
"To okay, panie..."
Dopiero wtedy przekręcam się w stronę drzwi i na sam jego widok zbierają mi się łzy do oczu. Wygląda tak jak zawsze; pięknie, po prostu pięknie, chociaż zaszła szokująca zmiana, ponieważ loki Harry'ego zniknęły. Obciął je do takiej długości, że było widać jego małe uszka.
Harry nie kontaktował się ze mną od ponad dwóch tygodni. To nie tyle bolało, co sprawiało, że chciałem być na niego zły. Ale za kurwa cholerę nie potrafiłem.
Brunet stoi wryty na mój widok i niepewnie się uśmiecha. Ma na sobie czarną koszulę podpisaną swoim nazwiskiem na piersi. Czarne rurki z dziurami i brązowe sztyblety. Uświadamiam sobie, że przy nim wyglądam jak zwykłe gówno, które poprzedniego wieczoru było zbyt leniwe, żeby umyć włosy. Kiedy jego błyszczą w słabym świetle chowającego się za oknem słońca.
Żaden z nas nie ma pojęcia jak zareagować. To jest tak jakbym go znał, ale przez te dwa tygodnie zdążył zapomnieć o jego obecności, dotyku, tembrze głosu.
Ściskam rurkę krzesła i przyciskam nadgarstek do jednego oka, z którego spływają żyźnie łzy.
"Słyszałem, że robisz wielkie postępy." odzywa się ze swoją chrypką. Jego głos powrócił... na pewno przestał brać estrogeny. "Jestem z ciebie bardzo dumny."
Załamuje się na ostatnim słowie i rozpłakuje na dobre. Przypiera obie ręce do twarzy i stoi, lekko się kołysząc z emocji. To jest chwila, w której decyduję, że nareszcie pozwolę sobie poczuć jedyne w swoim rodzaju ciepło.
Jego ramiona owijają moje małe ciało i nie puszczają, tylko z każdą sekundą mocniej ściskają. Czule przeciera od dołu do góry moje włosy, po czym wzdłuż kręgosłupa w uspokajającym, stałym geście.
"Kurwa, tęskniłem" mówię piskliwym głosem, aż się zapowietrzam i wypuszczam z siebie słaby szloch. "Czemu to zrobiłeś, czemu... poleciałeś beze mnie- nie wierzyłeś mi, a ja...ja ci mówię, że to nie moje dziecko."
"Shhh, shhh, Louis, nie rozmawiajmy teraz o tym-"
"Tyko dlatego tutaj się zapisałem." szepczę w jego szyję i czuję jak kiwa głową.
"Wiem. Jesteś sprytny. Ale." pociąga nosem, delikatnie głaszcząc kciukiem odkrytą część moich pleców. "Management planuje cię wypisać pod żądaniem. Rozgryźli cię, wkurwili na Nialla i teraz przygotowują papiery. Nie wiem ile jeszcze dadzą ci tutaj być."
"Mogą tak?"
To nie tak, że nie spodziewałem się reakcji z ich strony, wręcz przeciwnie wiedziałem, że w końcu zainterweniują, nie miałem tylko pomysłu jak bez podpisu opiekuna, mojej zgody czy sensacji w mediach jak każą swojemu klientowi narażać swoje zdrowie.
"Czego oni nie mogą?"
Chwila ciszy.
"Zostaniesz?" pytam i szukam dużej dłoni, która akurat sięga po moją.
"Tak."

***
"Tu mieszkasz?" pyta Harry. Przytrzymuje drzwi i przepuszcza mnie w nich z ręką spoczywającą na moich łopatkach.
"Z jeszcze jednym chłopakiem." potwierdzam. Wchodzę do kuchni i nalewam nam do szklanek soku, jednak Harry stoi oparty w wejściu i patrzy na mnie skupionym wzrokiem.
"Z kim?"
Podaję Harry'emu sok, na co zakłada ręce na piersi, nie przyjmując napoju. Przewracam oczami i odkładam z trzaskiem naczynie.
"Calvinem." przybieram obronną pozę."Jest moim przyjacielem."
"Ja też byłem."
"Harry, weź proszę upuść..." wzdycham zrezygnowany. "Dobrze wiesz, ile dla mnie znaczysz, więc dlaczego stwarzasz problemy i doprowadzasz do kłótni?"
''Lou?!" krzyczy z górnego piętra mulat. "Wróciłeś już, słońce?!"
Ja pierdole. Ten to ma wyczucie i dobór słów.
Harry'ego oczy powiększają się, zaciska usta i przytakuje jakby właśnie połączył jakieś fakty. Przełykam ciężko ślinę.
"Okay, Louis, każdemu przecież pozwalasz tak do siebie się zwracać, prawda?"
"Nic między nami..." kręcę głową i wystawiam ręce w geście potwierdzenia moich słów.
"Oooo kto to?"
Calvin zatrzymuje się przed Harrym z trochę mniej dosięgających oczu uśmiechem niż zazwyczaj. Po chwili wystawia rękę w jego stronę, ale mój chłopak nie drgnie palcem. Mierzy go wzrokiem i słyszę chiche parsknięcie.
"Czy on ma na sobie twoją bluzę, Louis? To znaczy, daj mi to ująć inaczej, moją bluzę, którą ci pożyczyłem?"
Prostuję się, wiedząc, że tutaj nie ma co kłamać. Calvin miał na sobie moją bluzę. W nocy robi się mu tak samo zimno jak mnie i... szlag.
"O co chodzi?" pyta nerwowo chichocząc. "Louis, pozwala mi chodzić w swoich ubraniach, tobie nie pozwala? Kimkolwiek jesteś?"
Na te słowa całe rysy jego twarzy robią się groźne. Odkładam sok na stół i mrugam szybko oczami na ich konfrontację.
"Jestem jego pieprzonym chłopakiem, Calvin."
Jego imię w ustach Harry'ego brzmi jak największe przekleństwo na świecie. Oboże. To nie zmierza w dobrym kierunku.
"Cóż, może bym o tym wiedział, gdyby Louis chciałby się tobą kiedykolwiek pochwalić." wzrusza ramionami, przeciskając się przez wejście do kuchni. Szturcha przy tym cały jego bok i nie zostaje to przeze mnie niezauważone.
"Louis, zaraz zaczyna się nasz serial." odzywa się, ignorując obecność Harry'ego. "Możemy pójść do sklepiku i restauracji później albo zabiorę cię jutro jak twój przyjaciel już wróci do siebie."
Stoję oniemiały i okay, to jest żywy obrazek zazdrości? Czy...
"Ty chyba nie myślisz, że-" urywam ze śmiechem. "Calvin czy ty zaprosiłeś mnie dzisiaj rano na randkę?"
Brak odpowiedzi plus zaczerwienione policzki chłopaka mówią same za siebie. Staram się powstrzymać głośniejszy śmiech. O nie.
"Nie umówię się z tobą na randkę, Calvin." oznajmiam poważnie, pochylając się nad stołem, przy którym siedzi. "Nie zdradziłbym H, poza tym, myślałem, że jesteś hetero?"
"O wszystkich tak myślisz." słyszę cichy pomruk Harry'ego. Zerkam na niego, ale Harry patrzy pod swoje nogi.
"Jestem biseksualny." przyciąga z powrotem moją uwagę Calvin.
''Spoko. To nie zmienia faktu-"
"Chwila, Louis." wystawia dłoń i przegryza wargę, nie urywając ze mną kontaktu wzrokowego. Utrzymuję go. "Czułem, że ty też... możesz coś do mnie czuć. Nie powiesz mi, że ciebie nie pociągam, że nie czujesz tego przyciągania."
"Czy ty na serio poruszasz takie kurwa tematy przy moim chłopaku?" czuję, jak wzbiera się we mnie złość. Zaciskam palce na brzegu drewna. "On tu stoi. A ja wyraziłem się już jasno, że nie, nie czuję do ciebie nic, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi."
"Mamy szansę być czymś więcej." mówi i wyczuwam w tych słowach nachalność, której wprost nienawidzę. Mocniej zaciskam palce. "Zakochałem się w tobie." pauza poprzedzona szczerym uśmiechem. "I nic na to nie poradzę, Lou."
"Nie jesteś normalny, my-" ciągnę się za włosy i robię duży krok do tyłu. "Znam cię mniej niż dwa tygodnie? Takiego czegoś się nie mówi, nie wypada, gdy" mój wzrok zatrzymuje się na zapłakanym Harrym, który powoli kieruje się w stronę drzwi. "Wyprowadzasz się do swojego domu, nie chcę cię tu widzieć." mówię przez zaciśnięte zęby zanim nie doganiam bruneta na podwórku.
Podchwytuję go mocno, żeby mi nie uciekał i błagam, żeby nie szedł dalej.
"Nie zasługujesz na to wszystko Haz, tak bardzo cię przepraszam..."
"Zostaw mnie." odzywa się załamanym głosem, odpychając mnie. "Po prostu...daj spokój."
"Harry, proszę cię, przysięgam, że między nami do niczego nie doszło." wyrywa się z mojego objęcia, odwracając twarz daleko od mojej. "Harry. Posłuchaj mnie..."
"Nie! To ty mnie posłuchaj Louis, jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie byłem tak zestresowany." palec, który wystawia prosto na mnie, drży. "Jak nie kurwa dziecko to odwyk czy ten jebany Calvin, nie jesteśmy ze sobą długo, a to wszystko już się wali, jaki to ma sens?" rozbieganym wzrokiem śledzi moją twarz. Łzy spływają ciurkiem po jego bladych policzkach, ale kiedy staram się do nich sięgnąć, Harry odtrąca mnie. "Zostaw mnie. Poświęciłem dla ciebie wszystko, całe moje życie, w tym płeć, a ty rozkochujesz w sobie przypadkowego chłopaka? Wiem jaki jesteś Louis, ty nie panujesz nad swoim flirtem, nie potrafisz zobaczyć pieprzonej granicy pomiędzy przyjaźnią a czymś więcej!"
"To nie jest..."
"Nawet tego nie mów." łka, przeklinając na wdechu. "Nie zdajesz sobie sprawy do jakiego stanu mnie wpędziłeś. Jakie mam myśli, problemy, zmartwienia, nie umiem przez ciebie spać i coraz częściej mam ataki paniki, a ty dalej bawisz się życiem, masz wyjebane na wszystko. W tym na najbliższych."
Spuszczam głowę, bo nagle nie potrafię na niego spojrzeć. Mówi zbyt okrutne rzeczy, zbyt bolesne, żeby się z nimi zmierzyć.
"Dlatego zostawiam cię tutaj i czuj się wolny, Louis. Dopóki nie rozwiążesz wszystkich problemów nie mam ochoty być blisko ciebie. Nie mam ochoty cię znać."
Po tych słowach przyspiesza kroku i wychodzi przez bramę. Ani razu nie ogląda się za siebie. I pierwszy raz boję się, że to nie jest ucieczka, a pożegnanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top