Rozdział 1

Wpatrywałem się w gmach trochę zniszczonego z zewnątrz zakładu poprawczego. Zakładu, w którym będę do moich osiemnastych urodzin, a potem prawdopodobnie skończę wyrok w więzieniu.

Policjanci, którzy transportowali mnie prosto z sądu złapali mnie pod ramionami mimo iż nawet nie stawiałem oporu.

Wiem, że powinienem tu być.

Byłem ubrany w szary kombinezon, który miałem też na sobie przez te kilka dni w areszcie.

Wprowadzili mnie do środka, szarpiąc trochę zbyt wiele razy, jakby chcieli komuś pokazać jacy oni nie są silni, ale niekoniecznie mnie.

Najpierw mnie obszukali. Nie wiem czemu, robiono to już parę razy w areszcie i po wyjściu z sądu. A może po prostu chcieli znowu mnie zmacać.

Potem dostałem nowe ubrania i zostałem powiadomiony, że moi rodzice dostarczyli tu niektóre z moich ciuchów.

- Weil! - wydarł się strażnik, który prowadził mnie po korytarzu, gdy ja niosłem swoją pościel i parę ubrań.

Staliśmy w drzwiach bodajże pokoju dziennego. Z krzesła zerwała się dziewczyna w za dużej bordowej bluzie i szarych dresach, które na jej szczupłych nogach również wyglądały na gigantyczne.

Zatrzymała się metr ode mnie i przeskakiwała wzrokiem to na mnie to na strażnika. Ja za to po prostu wpatrywałem się w nią.

Oprócz workowatych ubrań, miała długie brązowe włosy, brązowe oczy i ciemniejszą skórę, jednak sprawiała przyjazne wrażenie, gdy kąciki jej warg powędrowały ku góry.

- Tak? - odezwała się specyficznym wysokim głosem. Wpatrywała się teraz w mężczyznę w mundurze, w jego ciemne włosy i, również, brązowe oczy - Słucham Panie Payne?

- Przedstaw nowemu zasady i obowiązki - powiedział jakby beznamiętnym tonem, jednak jego spojrzenie na dziewczynę nie było takie bezbarwne. Aż miałem ochotę się uśmiechnąć.

- Tak jest! - dziewczyna zasalutowała, a strażnik ukrył malutki uśmiech, który wkradł się na jego wargi, szybko się odwracając.

- A i jego pokój to 46 z Malikiem - dodał, a brązowooka zamrugał kilka razy spoglądając na mnie. Zaraz jednak potaknęła cicho i zaczekała aż strażnik odejdzie, by uśmiechnąć się do mnie delikatnie.

- Witamy w zakładzie poprawczym, gdzie giną wszystkie marzenia! I nie tylko - powiedziała wyrzucając ręce w powietrze - Jestem Viola - wyciągnęła dłoń w moim kierunku.

- Niall - odpowiedziałem nie podając jej ręki, ale nie przez to, że nie chciałem. Nie miałem jak, no trzymałem te wszystkie rzeczy.

- Tak więc Niall. Najważniejsza zasada zakładu to oczywiście to, że nie możemy go opuścić. Ale w zależności od zachowania i wyroku, można dostawać przepustki - zerknęła na mnie jakby sprawdzając czy słucham. Kiwnąłem głową wciąż patrząc na niego - Mamy dbać o higienę, nasze bezpieczeństwo i wygodę swoją jak i innych. Należy mieć szacunek do pracowników placówki.. - urwała zerkając w bok do wnętrza pokoju z którego wyszła. Stała chwile bez ruchu by potem jak gdyby nigdy nic, kontynuować - Musimy chodzić na zajęcia jak w normalnej szkole i wykonywać swoje obowiązki tutaj jak praca w kuchni czy tym podobne. Nie wolno palić, pić alkoholu ani ćpać. Masz do dyspozycji pomoc lekarza, psychologa czy kogo chcesz. Możesz dzwonić, pisać do swoich bliskich, ale łatwo ten przywilej stracić. Powinieneś też utrzymywać porządek w swoim pokoju - powiedziała i nagle ruszyła z miejsca a ja za nią. Zatrzymaliśmy się po paru chwilach marszu w ciszy pod pokojem 46 - To twój pokój. Twój nowy współlokator na pewno tam jest. Powodzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top