I just can't stop loving you, Luke...
I just can't stop loving you, Luke...
Przygotowaliśmy sobie koce i napoje, usiedliśmy na kanapach w ogrodzie i patrzyliśmy w gwiazdy. Jak zawsze przytulając się do siebie, mając schronienie w swoich ramionach. To był nasz rytuał.
Kochaliśmy słuchać szumu wiatru, obserwować blask gwiazd i księżyca. Kochałem obserwować jego wiecznie bladą twarz, która lekko i niepozornie rozświetla się, gdy trwaliśmy w swoich objęciach. Potrzebowałem go, by czuć się dobrze, potrzebowałem go by czuć się ważny, by zasnąć, jeść i żyć w spokoju. Gdy ja miałem swojego Luke'a, a Luke miał mnie, wszystko było dobrze i wiedziałem, że on też to czuł.
-Ashton, ja też nie mogę przestać cię kochać. - odpowiadał zawsze, gdy ja mówiłem mu to samo, lekko całując płatek jego ucha, by tylko on słyszał, jak wyznaje mu swoją miłość. By żadne drzewo, żaden świerszcz czy żadna gwiazda nie usłyszała, że mogę kochać go tak mocno i by nikt nie miał powodu do zabrania mi tego skarbu.
-Chcę byś był ze mną już zawsze, bo pragnę sobie poradzić. Pragnę by było dobrze i byś nie musiał patrzeć na moje cierpienie, którego powodem jestem ja sam. Wiem, że bez Ciebie, bez tej miłości, którą mnie darzysz moje życie nie ma sensu. Żadnej wartości, bo tylko ty sprawiasz, że czuję, że żyję. Pragnę sobie poradzić już na zawsze, by nigdy nie musieć powiedzieć Ci, że nie daję sobie rady. Jeśli nie będę mógł być obok ciebie, przytulać cię i całować, jeśli nie będę mógł Cię kochać, nie będę żył i moje życie już całkiem straci sens. - mówił też, a księżyc i gwiazdy, całe konstelacje odbijały się w jego oczach, które zachodziły taflą łez.- Chcę wygrać z chorobą...- szeptał zawsze, a ja wiedziałem, że da radę i, że wygra. Dla mnie, dla nas, dla siebie samego, bo zależało mu na tym, by było dobrze.
Miałem Luke'a, w końcu, po latach cierpień i smutku, bez wiary, że jestem zdolny do stworzenia czegoś zdolnego przetrwać dłużej niż miesiąc.
Od zawsze byłem sam, nawet jeśli miałem wokół siebie ludzi, których wydawało mi się, że znam. Byli obok mnie, rodzina i przyjaciele, a jednak nie byli dla mnie. Byli jedynie, by uświadamiać mnie, że jestem niewystarczający i ślepo zapatrzony w uczucie, które łączyło mnie i Luke'a. Wyśmiewali mnie, uparcie twierdząc, że nie mogę go kochać naprawdę, że jego problemy sprawiają, że nie zasługuje na mnie i naszą miłość. Ale naśmiewali się tylko dlatego, że zazdrościli mi tego, co udało mi się stworzyć po wielu niepowodzeniach. Kpili sobie, nie rozumieli mnie, bo tak naprawdę mnie nie znali.
Dlatego teraz, gdy razem znowu siedzieliśmy na naszym tarasie, przytulając się do siebie, przykryci kocem i pijąc kakao z dużych kubków, byłem dumny z tego, że mogłem nazwać go swoim, by móc powiedzieć mu "Kocham Cię".
Pochylałem się do jego ucha, by czuł ciepło mego oddech na swoim policzku i swojej skroń i by czuł, że jestem tutaj dla niego. Zawsze, gdy księżyc chował się za horyzontem, a jego blask zastępowało światło Słońca, szeptałem do jego ucha, że nie mogę przestać go kochać.
Te szepty nad ranem były naszą kolejną tradycją,a później, gdy słońce już rozświetliło niebo na piękny pomarańcz zaczynałem nucić tę piosenkę, która kolejny raz przekazywała mu, że nie mogę przestać go kochać.
-You look so beautiful tonight.- śpiewałem to, co czułem, co widziałem i co miałem nadzieję, że on też zobaczy, że też to poczuje.
-Your eyes are so lovely.- mówiłem, patrząc w niebieską otchłań, która niestety często była zamglona przez smutek. Teraz jednak były urocze, cudowne i piękne, a gdy patrzyły w te moje, zupełnie inne, wypełnione były przez radość. Krzyczały, że wypełnia je miłość i, że ich właściciel chce by tak pozostało do końca naszych dni.
-Your mouth is so sweet. - śpiewałem, by później dotknąć jego pełnych czerwonych warg swoimi i posmakować ich smaku, przekonać się, że są prawdziwe i bez zmian dalej pozostają aksamitnie miękkie i tylko dla mnie.
Później znowu, jak wiele razy wcześniej wyznawałem mu, że jest tym czego potrzebuję, że bez niego ja również żyłbym życiem bez sensu, tocząc walkę z samym sobą i z tym by dotrwać do jutra i tak, jak najdłużej. By wszyscy byli ze mnie dumni.
A później by być pewnym, że to wie, by wiedzieć na pewno, że pamięta, iż jestem obok, śpiewałem mu, że chcę go przytulić i przytulać tak niezmiennie już zawsze, a później robiłem to. Przytulałem go, oplatałem jego kruche, małe, zniszczone ciało i zamykałem w swoim, by stworzyć dla niego schronienie, przed czyhającym za rogiem smutkiem.
I za każdym razem gdy wiał wiatr, a my patrzyliśmy na słońce śpiewałem mu tak, a on wyznawał, że dzięki temu czuje się dobrze. Że w mym głosie nie słyszy jedynie nic nieznaczących słów, a muzykę harfy i śpiewy zastępów aniołów.
Byłem jego aniołem stróżem, czuwając by był silny.
Należeliśmy do siebie, byliśmy swoim przeznaczeniem, swoim sensem dalszej egzystencji i wiedzieliśmy, że to prawda.
Gdy Słońce wychodziło na niebo, gdy dzień się zaczynał, najważniejsze było bym powiedział jeszcze coś. Bez tego nasz rytuał by nie został spełniony, Luke nie chciałby trwać ze mną dalej, nie chciałby bym wyznał mu, że nie mogę przestać go kochać i bym klęknął przed nim i czekał aż powie 'tak' i zostanie moim narzeczonym. Obiecałem sobie, że gdy tego nie zrobi przegram walkę.
Dlatego by nie musieć znosić przegranej mówiłem jeszcze jedno. Patrząc na wschodzące Słońce, mając Luke'a w swoich ramionach, szeptałem jeszcze, że to samo Słońce, które wschodzi codziennie rano, a zachodzi co wieczór jest wdzięczne że ten nic nie świadomy człowiek, mający złoto we włosach jest powodem dla którego Słońce chce dać nam światło.
Mówiłem, że to dla Luke'a ono wstaje i świeci, że tylko on jest powodem radości tej wielkiej ognistej kuli i gdyby nie on na ziemi panowałaby wieczna ciemność. Mówię mu, jakim wartościowym jest człowiekiem i czekam aż w to uwierzy. Uwierzy że Słońce cieszy się, gdy on dalej żyje.
-Bo Słońce wschodzi by widzieć twoje piękno, by widzieć, jak się podnosisz i jak walczysz i to daje mu motywacji, by wyjść na sam szczyt nieba i zabłysnąć tak, jak ty błyszczysz w moich oczach. - mówiłem, całując jego zaczerwienione od wiatru i mych słów policzki.
Szkoda tylko, że Luke nie wie, że w mych słowach Słońce to ja, że to ja, Ashton Irwin żyję po to by widzieć, jak Luke Hemmings się podnosi i ma na swoich wargach uśmiech.
A on zasypia, z promieniami słońca na czole i ja wiem, że nigdy nie dam rady przestać go kochać. Jestem pewny, że razem zakręcimy światem, zmienimy historię, stworzymy coś pięknego, a to tylko dlatego, że jesteśmy razem i dajemy sobie niezastąpioną siłę. Będąc razem żegnamy się ze smutkiem. Chcę w swoim życiu widzieć tylko jego, jego cudowną okrytą rumieńcem twarz i chcę już zawsze go kochać. Bo wiem, że nigdy nie będę mógł przestać go kochać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top