Specjal - Mamo, Tato
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego,
że rozdziały dodawane są bardzo rzadko.
(Raz w tygodniu w sobotę)
Dlatego aby jakoś to wam wynagrodzić zapraszam na
Krótkiego one - shota.
Paring: Vkook
Zastrzeżenia: One - Shot ma powiązania z pisaną przeze mnie powieścią, jednak nie jest w żaden sposób jej kontynuacją.
One - Shot powstał z okazji Święta Zmarłych.
Zapraszam do czutania;)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*JUNGKOOK*
Zadygotałem ledwo widocznie, kiedy chłodny wiatr jakimś cudem musnął swym dotykiem moją skórę. Mocniej okryłem się połami płaszcza, który swoją drogą nie dawał mi za dużo ciepła. Żałowałem, że nie ubrałem na siebie czegoś cieplejszego. Mogłem chociaż wziąć ze sobą szalik, który ochroniłby moją wrażliwą skórę przed chłodem. Jednak dzisiaj był jeden z tych dni, gdy nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Pogrążałem się we wspomnieniach, jeszcze z czasów gdy byłem małym gówniarzem. A wszystko dlatego, że dzisiejszy dzień poświęcony był tym po "drugiej stronie". Święto Zmarłych. Samo brzmienie ma w sobie coś z mrocznej nuty, prawda?
Zawsze się zastanawiałem co by było, gdyby w ten dzień duchy naszych bliskich mogły się zmaterializować i choć przez krótką chwilę z nami porozmawiać. Większość ludzi na pewno była by tą możliwością przerażona. Jednak ja się do tej grupy nie zaliczałem. Z chęcią porozmawiałbym z moimi rodzicami, których znam jedynie z fotografii. Chciałbym zobaczyć ich na żywo, spytać czy są szczęśliwi, tam gdzie aktualnie się znajdują. Lecz wiedziałem, że moje marzenie nie miało nawet cienia szansy na spełnienie. Już dawno zdążyłem się z tym faktem pogodzić. Po co miałem się łudzić nadzieją, która nie istniała? Tak mogło robić dziecko, a ja już od dawna nim nie byłem.
Postawiłem świeżo zapalony znicz tuż obok lekko podwiędłych już fioletowych kwiatów. Powinienem w przyszłym tygodniu je wymienić. Dłonią strzepnąłem liście, które spadły na zadbany marmur, a następnie usiadłem na małej, drewnianej ławce naprzeciwko niego.
- Wróciłem mamo, tato - szepnąłem cicho, a mój głos zdawał się niknąć wśród szumu drzew, górujących nade mną.
Uniosłem lekko głowę do góry, obserwując wzrokiem fale w odcieniu złocistego brązu, na tle wciąż błękitno - szarawego nieboskłonu. Jesienne liście przypominały na myśl morze o wschodzie słońca. Ich szum zdawał się nieść ze sobą niezrozumiałe dla mnie słowa. A może po prostu nie byłem jeszcze gotów, by je poznać?
Potarłem o siebie zaczerwienione od zimnego powietrza dłonie. Rękawiczek oczywiście też zapomniałem ze sobą zabrać.
- To już prawie trzynaście lat odkąd opuściliście ten ponury świat, prawda? - powiedziałem, świadomy tego, że i tak nie otrzymam żadnej odpowiedzi.
Bo czegoż mógłbym oczekiwać? Szumu drzew? Śpiewu ptaków? A może cichego szeptu przy uchu, przyprawiającego mnie o dreszcze na całej powierzchni zmarźniętego ciała? Ten świat nie był aż tak litościwy. Przekonałem się o tym już w wieku trzech lat.
Mawiają, że trzylatki nie są świadome tego, co się dzieje wokół nich. Czy to więc możliwe, że byłem wyjątkiem od tej reguły? A może po prostu mój umysł zarejestrował tylko to jedno wydarzenie z tamtego okresu i lekko je podbarwił, bym tak myślał? Jedno było pewne. Byłem mądrzejszy niż inni moi rówieśnicy.
Już jako maluch wiedziałem, że czerwone i niebieskie światła w środku nocy były czymś niecodziennym. Zazwyczaj przyjazne kolory, teraz migając na jednej ze ścian niedużego pokoju, wydały mi się omenem, zwiastującym nieszczęście. Skąd u trzyletniego dziecka tamie pesymistyczne myśli? Możliwe, że przez filmy katastroficzne, w których lubowała się moja kochana rodzicielka. Niejednokrotnie przyłapałem ją na ich oglądaniu, z czego ona nawet nie zdawała sobie sprawy. Dziwne światła za każdym razem zwiastowały tam katastrofę oraz kojarzony z nią ból, nie do wytrzymania. Tym razem było tak samo.
Niezdarnie zsunąłem się z łóżka, przy okazji boleśnie upadając na tyłek. I gdyby nie hałas, dobiegający z dołu, z pewnością bym się rozpłakał. Ukradkiem wsunąłem się na drewniane schody i ostrożnie zerknąłem między barierkami. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem była dwójka obcych mężczyzn, którzy nie wiedzieć czemu znajdowali się w naszym salonie. Mieli na sobie dziwne granatowe stroje, przez co przypominali policjantów z jednego z filmów, które oglądała moja rodzicielka. Dzisiaj już wiem, że faktycznie nimi byli.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że stali w ciszy, pochyleni lekko nad kimś. Tą osobą była moja babcia. U jej stóp zauważyłem drobne odłamki szkła, które świeciły niczym małe diamenciki, odbijające światło lampy. To pewnie one były źródłem wcześniejszego hałasu.
- Czy to prawda? - spytała roztrzęsionym głosem, wpatrując się w jednego z mężczyzn.
Nawet z tej odległości mogłem wyczytać z jej zaczerwienionych oczu błagalną i niedowierzającą nutę.
- Bardzo mi przykro - mruknął od nie chcenia drugi, powoli tracąc cierpliwość. - Ale państwo Jeon nie żyją.
Pomieszczenie wypełnił odgłos szlochu. Nie należał on jednak do mnie. Potrafiłem myśleć tylko jednym, gdy bezwładnie osunąłem się na chłodny stopień.
Mówili, że niedługo wrócą. Że nie zostawią mnie samego. Zdawałem sobie sprawę z tego, że więcej ich nie zobaczę. I ta myśl spowodowała, że pierwsza łza zmoczyła mój policzek.
Czyjaś ręka mignęła mi przed oczami, sprawiając, że zaskoczony cofnąłem się do tyłu. Z pewnością spadłym z ławki i skarżył się teraz na ból pleców, gdyby nie szybka reakcja mojego wybawcy. Cholera... Starałem się szybko zetrzeć łzy, które wypłynęły z moim brązowych oczu na wspomnienie o dawnych rodzicielach. Nie chciałem by kto kolwiek widział mnie w tak żałosnym stanie. Ale chyba trochę się spóźniłem, skoro nawet nie zauważyłem, że miejsce obok mnie zostało zajęte przez...
- Tae? - zdziwiłem się, widząc przed sobą znajomą twarz, otoczoną pomarańczowymi kosmykami. - Co ty tu robisz?
- Prawdopodobnie to samo co ty - uśmiechnął się delikatnie, kciukiem ścierając mokre ślady na moich policzkach. - Nie wiedziałem, że twoi rodzice... opuścili ten świat...
"Doskonale o tym wiesz", zarzuciłem mu w myślach, jednak się nie odezwałem. Zamiast tego mocno się wtuliłem w jego ciepłe ciało. Nie miałem pojęcia ile tam siedziałem, ale powoli wokół nas zaczynało czernieć. Musiałem pogrążyć się we wspomnieniach na kilka dobrych godzin.
- Nie mów o tym nikomu - szepnąłem, odsuwając się trochę od niego. - Nie chcę by mnie żałowali.
Nie kłamałem. Naprawdę tego nie chciałem.
Jak dotąd poznałem dwa rodzaje ludzkiej osobowości i schematy ich zachowań. Zdecydowana większość szydziła z osób mi podobnych. Sierota, pozbawiona rodzicielskiego ciepła. Taki napis wisiał nade mną, niczym chmura burzowa, zwiastująca nieszczęście. Zdarzali się jednak i tacy, którym było mnie żal. To ich spojrzenia bolały mnie najbardziej. To przez nie czułem się żałośnie. Z pewnością popadłbym w depresję, gdyby nie jeden chłopak, który jako jedyny zachowywał się normalnie wobec mnie. Ta osoba siedziała teraz tuż obok, rozmyślając nad swoją odpowiedzią.
- Pod jednym warunkiem - odezwał się wreszcie, gdy już miałem ochotę uderzyć go za nadszarpywanie moich nerwów. - Pójdziesz gdzieś ze mną.
Nie zdążyłem mu odpowiedzieć, kiedy pociągnął mnie za rękę, tym samym podrywając z ławki. Szliśmy w ciszy, pośród grobów, oświetlonych miliardami zniczy. Ledwo słyszalne cykanie świeszczy zdawało się grać do rytmu naszym krokom. Uśmiechnąłem się delikatnie, czując ciepło, jakie promieniowało od jego dłoni, ogarniając powoli także i moje ciało. Z zafascynowaniem wpatrywałem się w nasze splecione razem palce przez co nie zauważyłem gdy chłopak nagle się zatrzymał. Syknąłem, gdy z impetem wpadłem na jego plecy, co wywołało jego cichy śmiech.
- Gdzie jesteśmy? - spytałem, rozmasowując sobie czoło, które ucierpiało w wyniku zderzenia.
Rozejrzałem się dookoła. Znajdowaliśmy się na słabo oświetlonym wzgórzu, z widokiem na cmentarz. Prócz nas znajdowała się tam masa ludzi, a gdzieś po drugiej stronie dostrzegłem kilka poruszających się punktów, świecących pomarańczowym światłem. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęliśmy zbliżać się w ich kierunku. Były to lampiony, tysiące lampionów. Pomarańczowowłosy wziął jeden z nich, a następnie pociągnął mnie w kierunku pustego kawałka polany.
- Po co nam on? - spytałem, kiedy kazał mi złapać za jeden jego koniec.
Na oświetlonej nikłym światłem twarzy chłopaka pojawił się smutny uśmiech.
- Puszczam je co roku od dziewięciu lat, od momentu śmierci mojej matki - wyjaśnił, a ja mimowolnie na tą wiadomość rozszerzyłem oczy.
Słyszałem plotki o śmierci pani Kim, jednak wątpiłem w to, że były prawdziwe. Zawsze widywałem ją jako młodą, energiczną kobietę, która całe serce wkładała w swoją pasję. Jednak bardziej zmartwił mnie fakt, że od jej śmierci chłopak został skazany na łaskę, a raczej nie łaskę swojego koszmarnego ojca. Jednak nie mogłem go o to spytać. Domyśliłby się całej prawdy.
- W ten sposób daję jej znać, że nadal o niej pamiętam - zaśmiał się, przez chwilę wpatrując się w opsypany gwiazdami nieboskłon. - Głupie, prawda?
- Wcale tak nie uważam - powiedziałem, czule dotykając jego dłoni. - To jak puszczamy?
Kiwnął głowa, po czym zaczął głośno liczyć do trzech. W krótce mogliśmy patrzeć jak świecący lampion leci ku gwiazdom, w towarzystwie innych, które wystartowały przed lub po nim. Uśmiechnąłem się kiedy pomarańczowy punkt stał się zaledwie kropką na tle granatowej płachty. Z czułością wtuliłem się w plecy starszego, rozkoszując się jego truskawkowym zapachem.
- Dziękuję, że pozwoliłeś mi uczcić ich pamięć w ten sposób.
Taehyung szybko odwrócił się do mnie przodem i ujął mój podbródek w dwa palce. Złożył na mych ustach delikatny pocałunek, kolejny raz tego dnia przyprawiając mnie o szybsze bicie serca.
Mam nadzieję, że teraz uważnie mnie obserwujecie mamo, tato. W tym momencie wasz syn jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
...
Dlaczego w mojej głowie
To wszystko brzmiało o niebo lepiej?
Bardziej romantycznie?
Teraz jak to czytam, to wyszło z tego...
Coś...
Inaczej tego chyba nie moge nazwać.
Cóż... Trudno. Następnym razem może wyjdzie lepiej.
Pozdrawiam,
~Yuuki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top