Rozdział 3 - Co ty odwalasz, Tae?
Zacisnąłem mocniej palce na chłodnej powierzchni klamki, całkowicie wytrącony z równowagi pytaniem, zadanym przez nie dawno poznanego chłopaka. Po prostu pięknie... Musiał przez przypadek usłyszeć moje krzyki, choć w sumie po dłuższym zastanowieniu każdy w okolicy musiał je słyszeć.
Im dłużej milczałem, tym nacisk na moim nadgarstku stopniowo rósł. W końcu nie mogłem tego dłużej wytrzymać i gwałtownie wyrwałem rękę z pomiędzy jego palców. Chłopak na ułamek sekundy zachwiał się, jednak ku mojemu niezadowoleniu szybko odzyskał równowagę. Gdyby upadł mógłbym szybko go wyminąć i schować się gdzieś, gdzie by nikt mnie nie znalazł. Szkoda, że teraz nie będę mógł tego zrobić.
- Nie widzę żadnego powodu, bym musiał to tobie wyjawiać - westchnąłem w miarę spokojnie, rozcierając dłonią zaczerwienioną już lekko skórę.
- Czyli jednak mnie nie pamiętasz - mruknął cicho do siebie, jednak i tak go usłyszałem.
Zmarszczyłem brwi nie wiedząc co miał na myśli. Jednak postanowiłem w to nie wnikać, domyślając się, że pewnie pomylił mnie z kimś innym. W końcu w Stanach często niektórzy mylili mnie np. z Baekhyun'em z EXO. Niekiedy bywało to strasznie wkurzające.
Nieznajomy, który dotychczas całą swą uwagę poświęcał mi, przeniósł teraz wzrok ze mnie, na jakiś punkt znajdujący się po lewej stronie. Pogrążony w zamyśleniu przegryzł dolną wargę, jednocześnie przejeżdżając po niej kciukiem. Nie wiedzieć czemu ten drobny gest wydał mi się jakoś dziwnie znajomy. Mało tego... Na krótką chwilę mnie rozproszył, sprawiając, że cała złość momentalnie ze mnie wyparowała. Szybko jednak skierowałem swe myśli ku wcześniejszym torom.
- Słuchaj...
- Kookie - przerwał mi, ponownie zawieszając na mnie wzrok. Uniosłem pytająco jedną brew ku górze. - Tak się do mnie zwracaj.
Kolejny element, który wydał mi się dziwnie znajomy.
- Kookie - powtórzyłem za nim, łapiąc go za ramiona, które jak się okazało, były umięśnione. - Nie wiem ile słyszałeś, ale to nie oznacza, że od razu masz zawracać mną sobie głowę, jasne?
Nie czekając na jego odpowiedź, tym razem bez problemu minąłem go i w obawie, że zmieni zdanie wbiegłem po schodach i zniknąłem w swoim pokoju. Zdziwiłem się, kiedy nikogo w nim nie zastałem. Pewnie przenieśli się na dół, bądź do innego pokoju.
Westchnąłem, przeczesując palcami pomarańczowe włosy. Dopiero teraz w pełni zdałem sobie sprawę z tego jak bardzo zmęczony byłem. Wyciągnąłem z kieszeni zeszyt, długopis i telefon i położyłem je na biurko, znajdujące się w wolnej przestrzeni piętrowego łóżka. Tuż obok nich położyłem ciuchy, które wcześniej miałem na sobie i przebrałem się w szare spodenki z walizki, która niwe wiedzieć czemu tetaz znajdowała się na dole. Dobrze chociaż, że była zapięta.
***
Rano obudziło mnie, o dziwo, delikatne szturchanie. Zdziwiony powoli otworzyłem oczy, przygotowując się na atak ze strony promieni słonecznych, jednak zamiast nich zobaczyłem przed sobą szczerzącą się twarz o czarnych, wyglądających na miękkie, włosach. Zaraz, zaraz... Twarz?
Podskoczyłem do góry lekko przerażony tym widokiem. Kto by tak nie zrobił, widząc jakiegoś kolesia, zwisającego nad tobą, niczym małpa z drzewa? Zaraz jednak tego pożałowałem, kiedy uderzyłem głową w drewnianą ramę.
- Ałł... - jęknąłem, rozmasowując obolałe miejsce. - Co ty do cholery wyprawiasz?
- Wreszcie się obudziłeś, pomarańczko - zaśmiał się winowajca, mrużąc oczy tak, że zostały z nich tylko dwie czarne kreski. - Myślałem już, że nie żyjesz.
Lekko zirytowany przewróciłem się na bok, próbując go z siebie zrzucić, jednak on w odpowiedzi mocniej docisnął swoje uda do moich, ukrytych pod kołdrą. Z boku ta pozycja musiała wyglądać dosyć dwuznacznie. Nie wiedzieć czemu ta myśl wywołała u mnie uśmiech, który za wszelką cenę starałem się ukryć w miękkiej pierzynie poduszki. Chłopak jednak błędnie zinterpretował moje zachowanie i myśląc, że mam w planach dalsze spanie, zerwał ze mnie kołdrę i wyrzucił ją przez ramę na podłogę. Zaklnąłem cicho pod nosem. Moje rozbawienie ponownie zostało zastąpione przez irytację. Ten czarnowłosy chłopak w kilka minut sprawił, że zapomniałem o tym, co obiecałem swojemu ojcu. Podczas pobytu w tej szkole, miałem udawać grzecznego i całkowicie nieszkodliwego, co po części kłuciło się z moją prawdziwą naturą.
- Czego chcesz, klusko? - spytałem, odgryzając się za wcześniejsze wyzwisko.
Uśmiech zniknął z twarzy chłopaka, tylko po to, by sekundę później na nowo się na niej pojawić. Kręcąc głową na boki, zszedł ze mnie i bez problemu zeskoczył z górnej części łóżka na podłogę. Nogą odsunął fragment kołdry, która blokowała mu przejście do szafy.
- Powinieneś zejść na dół - powiedział, wyjmując z szafki czarną koszulkę i zakładając ją na siebie. - Jin zrobił już śniadanie.
Sięgnąłem po telefon, który wczorajszej nocy schowałem pod poduszkę i jednym ruchem palca, odblokowałem wyświetlacz. Wskazywał on godzinę 7.40. Za dwadzieścia minut miały rozpocząć się moje trzy letnie tortury, a ja miałem siedzieć spokojnie z jakimiś nieznajomymi i zajadać się nie wiadomo czym? ( Jeśli chodzi o jedzenie wystarczy mi sama sucha bułka i jakiś sok - Tak jadałem, kiedy ojciec wyjechał w tygodniową delegację i zapomniał "przypadkiem" zostawić mi pieniądze na m.in. jedzenie. ) Chyba jednak sobie to daruję.
- Zejdę za jakieś dziesięć minut - skłamałem gładko, podnosząc się ze zbyt miękkiego materaca.
Szatyn nic nie odpowiedział, tylko w ciszy kiwnął głową i wyszedł z pokoju. Nie minęła jednak sekuda, gdy jego głowa znów pojawiła się we framudze drzwi.
- Tak dla jasności... Jestem Park Jimin, a nie jakaś tam kluska - powiedział, starając się zachować poważny ton, co szczerze nie za bardzo mu wyszło. - Twój współlokator, który przeprasza za wczoraj! - dodał jeszcze, zanim ponownie zniknął na korytarzu.
Ledwo drzwi zamknęły się za szatynem, a ja zdążyłem przebrać się w mundurek szkolny, składający się z białej, lekko prześwitującej koszulki, jasno - niebieskiej marynarki oraz czarnych spodni. Kiedy zawiązałem jeszcze pod szyją obowiązkową różową wstążkę, poczułem się co najmniej zażenowany tym, co miałem na sobie. Nigdy nie lubiłem nosić mundurków, ale ze wszystkich tych, które miałem na sobie, ten najmniej przypadł mi do gustu. Kolejny dodatkowy powód by mnie tu wysłać, prawda ojcze?
Pamiętając, że w dzisiejszym planie lekcji, znajdowały się także zajęcia taneczne, do niedużej torby spakowałem szare dresy oraz czarny T- shirt bez rękawów, które wyciągnąłem z walizki.
Uważając, by nikt mnie nie zauważył, wymknąłem się z akademika i ruszyłem drogą, która jak podejrzewałem, powinna prowadzić do szkoły. Włożyłem dłoń do kieszeni, by wyciągnąc z niej klucz, służący do otwierania mojej szafki. Na jego trzonie lśniły w słońcu trzy wygrawerowane cyfry: 109.
Kolejna rzecz, która z jakiegoś powodu wydała mi się dziwnie znajoma. I po chwili dopiero zrozumiałem dlaczego. Pierwszego września urodziny obchodził mój przyjaciel z dzieciństwa, którego zostałem zmuszony przez ojca porzucić.
Zaabsorbowany myślami nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się na szkolnym holu. Rozejrzałem się zaskoczony dookoła. Większość ucznów przerwała swoje zajęcia i dyskretnie bądź mniej, wpatrywała się we mnie, zupełnie tak, jakby od razu domyśliła się, że jestem nowy. Albo po prostu tak się "wyróżniałem" na tle innych. Oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Kolejny raz spojrzałem na trzymany w dłoni klucz, a następnie na rzędy szafek, ustawionych pod ścianą. Od razu zauważyłem, że nie były poustawiane w kolejności rosnącej. Postanowiłem więc zapytać o pomoc kogoś z uczniów i mój wybór padł na długonogą brunetkę z różową opaską, która od momentu kiedy weszłem, dosłownie rozbierała mnie wzrokiem. Szczerze, niezbyt mi się to podobało, ale może kiedy zamienię z nią kilka zdań, to może przestanie?
Dzieliło mnie od niej kilka kroków, kiedy nagle bez ostrzeżenia zostałem szarpnięty za rękę i zaciągnięty do, jak się okazało, sali tanecznej.
Czyjaś ręka huknęła o ścianę tuż koło mojej głowy, wywołując u mnie nie tyle co zdenerwowanie, ale gniew. Świetnie. Jestem w tej szkole od nie spełna pięciu minut i już wpakowałem się w kłopoty. Mało tego, nawet gdybym bardzo tego chciał, za wszelką cenę nie mogłem temu komuś oddać. Zamknąłem więc sfrustrowany oczy, przygotowując się na ból, który jednak nie nastąpił.
- Co ty odwalasz, Tae? - usłyszałem zamiast tego zdyszany głos należący do Kookie'go.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zastanawiałam się nad dwoma zakończeniami tego rozdziału.
W końcu jednak mój wybór padł na Ciastka,
który gdyby nie obietnica złożona ojcu,
już dawno by mu przyłożył xD
Ktoś się już domyślił kim jest tajemniczy przyjaciel Tae z dzieciństwa?
Jeśli tak, to gratulację!
Jesteście bardziej spostrzegawczy niż główny bohater,
który pomimo kilku wskazówek dalej tego nie odkrył.
Ale właśnie dlatego jest ciekawiej, prawda?
Pozdrawiam,
~Yuuki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top