Rozdział 20 - K - Karin?
*TAEHYUNG*
Chłodny wiatr porwał do szalonego tańca moje ciemne włosy, sprawiając, że na moim ciele pojawiła się wysypka przypominająca kaszę manną. Nic dziwnego. Miałem na sobie jedynie granatowe szorty oraz cienką, przewiewną koszulę w odcieniu śniegu, która w żaden sposób nie dawała mi upragnionego ciepła. Objąłem nagie kolana ramionami, chcąc w jak największym stopniu wtopić się w korę, znajdującą się za moimi plecami. W głowie wciąż huczały mi słowa ojca, który po raz kolejny postanowił wyżyć się na swoim jedynym synu i przypomnieć mu gdzie powinno znajdować się jego miejsce. Czy naprawdę byłem aż takim nieudacznikiem? Zerem, które powinno niepostrzeżenie zniknąć z tego świata? Czy mama także myślała o mnie, jak o niepotrzebnym problemie?
Wzdrygnąłem się, czując jak chłodny wiatr musnął swym figlarnym dotykiem moje zmoczone łzami policzki. Objąłem się mocniej zesztywniałymi ramionami, dusząc w sobie odgłosy łkania. Czułem się tak, jakbym powoli zanurzał się w nieprzyjemnej ciemności, która tylko czekała, by zakleszczyć swoje długie szpony na mojej skalanej duszy. A może zamiast się jej opierać, powinienem pozwolić jej się pochłonąć?
- Tae! Gdzie jesteś?! - głośny krzyk mojego jedynego przyjaciela odbił się echem od drzew w lesie, bez problemu docierając aż do mnie.
Szybko otarłem policzki z łez i rozejrzałem się dookoła, wzrokiem szukając niższego ode mnie chłopaka. Uśmiechnąłem się, widząc jak zbliżał się do miejsca, nad którym siedziałem, nawet na moment nie przestając wołać mojego imienia. Lubiłem gdy je tak skracał. Jednak tylko w jego ustach brzmiało ono tak dźwięcznie. Może z tego powodu tak bardzo lubiłem się z nim drażnić?
- Już się za mną stęskniłeś? - spytałem, widząc jego sylwetkę pod konarem, na którym aktualnie się znajdowałem.
Miałem nadzieję, że śmiech skutecznie zamaskował wciąż obecne drżenie w moim głosie.
Czekoladowowłosy chłopak zatrzymał się gwałtownie, zadzierając głowę mocno ku górze. Nawet z tej wysokości usłyszałem jego odetchnięcie z ulgą, gdy zobaczył moje zwisające z drzewa nogi. A raczej tylko ich fragment.
- Zejdź na dół, Tae! - rozkazał mi, gdy zauważył, że nie miałem ochoty ruszyć się ze swojego ulubionego miejsca choćby o milimetr.
Westchnąłem, ponownie dotykając dłonią wciąż wilgotnych policzków. Nie mogłem mu się pokazać w takim stanie. Nie chciałem niszczyć mu wyobrażenia o rodzinie, którą sobie wykreował. Kim bym był, niszcząc marzenia sześcioletniego dziecka, który stracił rodziców trzy lata temu w wypadku samochodowym? Wiedziałem, że pomimo opieki schorowanej babci bardzo pragnął ponownie poczuć to wyjątkowe ciepło, które nagle zostało mu odebrane. Ciekawy byłem jak smakowała ojcowska miłość, której nie dane mi było zaznać.
- Nie chcę - mruknąłem, garbiąc ramiona na wspomnienie o dzisiejszej awanturze.
- Nie zostawiasz mi wyboru.
Następną rzeczą, którą zarejestrował mój umysł był trzask gałęzi oraz głośny krzyk, który urwał się tak samo nagle jak się pojawił.
***
Czując jak ucisk na dłoni zelżał, gwałtownie się wyrwałem i szybko podbiegłem do pozostałości po scenie, w którą uderzył reflektor. Mgła, składająca się z kurzu i lżejszych odłamków gruzu, utrudniała mi odnalezienie czegokolwiek w tym całym zamieszaniu. Nawet na moment nie przestawałem wołać imienia czekoladowowłosego chłopaka, krztusząc się przy okazji pyłem, unoszącym się w powietrzu. Oczy łzawiły mi od odłamków, które dostały się do nich niepostrzeżenie, powodując, że nie widziałem nic dalej niż na odległość zgiętej ręki. Czułem się jak w jakiejś pułapce bez żadnego możliwego wyjścia.
- Już się za mną stęskniłeś? - usłyszałem słaby głos po prawej stronie, który sprawił, że serce boleśnie odbiło się od moich żeber.
Bez zastanowienia ruszyłem ku niemu, instynktownie rozpoznając jego kierunek. Oczy zaszczypały mnie mocniej na widok chłopaka, który leżał na plecach, łapczywie łapiąc powietrze w płuca. Zdenerwowałem się, widząc jego pobladłą skórę w odcieniu kredy. Pośpiesznie zacząłem szukać jakiś ran na jego ciele, lecz ponownie tego dnia zostałem zatrzymany. Tym razem jednak się nie wyrywałem, świadomy tego do kogo należała dłoń na moim nadgarstku. Chciałem zaprotestować, widząc jak zaczął się podnosić do siadu. Szybko zostałem uciszony przez usta Kookie'go nałożone na moje. Czułem wyraźny smak gruzu, ale nawet nie myślałem o tym, by odsunąć się od niego.
- Nic mi nie jest - szepnął, stykając nasze czoła ze sobą. - Dzięki twojemu głosowi zdążyłem odskoczyć.
Uśmiechnąłem się na jego słowa, głośniej oplatając go ramionami. Czułem jego ciepło oraz delikatny aromat wanilii, jaki od niego pochodził. Jak mogłem pomyśleć o jego utracie? Teraz, kiedy na dobre się od niego uzależniłem, niczym od narkotyku. Przedawkowałem go i już nie mogłem się od niego uwolnić. Nawet gdybym bardzo tego chciał.
- Jestem kretynem - mruknąłem sam do siebie, szczelniej zamykając go w moich objęciach.
Te słowa doskonale opisywały moją egzystencję. Tylko nasza więź była jedyną prawdziwą rzeczą w całym moim fałszywym życiu. Wraz z jej utratą ponownie stanę się tylko wiecznym, nieujawnionym nikomu kłamstwem.
Gdzieś za nami dało się usłyszeć szum włączanego mikrofonu.
- Z przykrością zawiadamiamy, że z powodów technicznych, dalszy koncert zostaje odwołany!
Przynajmniej na razie nie musiałem przejmować się swoim występem.
***
Otworzyłem szeroko oczy, słysząc słowa, które niespodziewanie padły z ust szczerzącego się kakaowowłosego. To musiały być jakieś chore żarty. Czy byłem w ukrytej kamerze? Jeśli tak, to chyba już skończyć ten pozbawiony komizmu program.
W miarę jednak jak wokół mnie zaczął rosnąć zgiełk, uświadomiłem sobie, że była to moja bolesna, pieprzona rzeczywistość. Czym zawiniłem, że los obdarzył mnie takim pechem? Wyjazd z Korei do Kalifornii, śmierć matki, zapisanie do szkoły artystycznej, a teraz jeszcze to? Czy byłem aż takim grzesznikiem?
- A ty, Taehyung? - spytał Jin, który przejął rolę organizatora naszej "radosnej" wycieczki.
- Nie jadę - odpowiedziałem spokojnie, wymuszając na twarzy jeden z moich "naturalnych" uśmiechów.
Głosy wokół nas momentalnie ucichły, a kąciki ust najstarszego z nas powoli opadły ku dołowi. Nie musiałem rozglądać się dookoła, by wiedzieć, że wszystkie pary oczu zwrócone są w naszym kierunku. Było to po prostu do przewidzenia. Jak większość rzeczy na tym chorym świecie.
Nieśpiesznie podniosłem się z kanapy i skierowałem swe kroki do kuchni. Niemalże od razu schowałem głowę w chłodzie lodówki. Po krótkim wahaniu wyciągnąłem z niej kartonik z mlekiem i nalałem go do jednego z mniejszych garnuszków. Miałem ochotę na kubek gorącej czekolady, która w takich momentach działała na mnie odstresująco. Nalałem jeszcze trochę, czując jak czyjeś silne ręce oplatają mnie w talii.
- Dlaczego nie chcesz jechać z nami na plażę? - spytał Kookie, opierając swoją brodę o moje ramię.
Mimowolnie skrzywiłem się, słysząc cel naszej podróży. Kiedyś z pewnością zgodziłbym się na taki wyjazd. Jednak było to w dalekiej przeszłości. Moje nastawienie zmieniło się wraz z moją przeprowadzką do Kalifornii. W ciągu dziesięciu długich, niekończących się lat, plaża, przy której mieszkałem, stała się dla mnie symbolem fałszywości. Była moim więzieniem, miejscem z którego nie mogłem się sam wydostać. I kiedy wreszcie mi się to udało, okazało się, że wybieramy się akurat w to miejsce na wycieczkę.
- Bez powodu - mruknąłem, wyciągając z szafki dwie paczki sproszkowanej czekolady, pianki oraz bitą śmietanę.
Czekoladowowłosy przyjrzał mi się badawczo, gdy podałem mu jego gotową porcję. Cóż... To był pierwszy raz, kiedy zrobiłem coś jadalnego dla drugiej osoby. W normalnych okolicznościach nie dostałby ode mnie nawet ugotowanego ryżu.
- Kłamiesz - zarzucił mi, upijając łyk gorącego napoju. - Ale doceniam twoją łapówkę.
Zaśmiałem się cicho, wciąż dziwiąc się, że tak łatwo przychodziło mu rozszyfrowanie mnie. Zupełnie tak, jakby znał mnie od kilku lat, a nie od ledwo pół roku. A może po prostu moja gra aktorska była dla niego zbyt słaba?
- Po prostu nie mam ochoty na ten wyjazd - odpowiedziałem wymijająco, odstawiając pusty kubek do zlewu.
Z pewnością później oberwie mi się od Jina za nie posprzątanie po sobie. Jednak teraz chciałem jak najszybciej opuścić to pomieszczenie.
- Nie mów mi, że się boisz - powiedział szatyn, gwałtownie zagradzając mi drogę ucieczki.
Zmarszczyłem brwi, nie bardzo rozumiejąc jego pytanie.
- Naprawdę dziwi mnie twoja chęć wyjazdu - ciągnąłem, szukając coraz to nowszych argumentów. - Niecałe dwie godziny temu prawie zginąłeś.
- I właśnie dlatego uważam, że powinniśmy pojechać.
Jego ręce znów wylądowały na mojej talii, przyciągając mnie do niego. Dzieliła nas od siebie tylko moja dłoń, spoczywająca na jego torsie. Ale nawet ta odległość okazała się dla chłopaka zbyt wielka. Agresywnie zaatakował moje usta, zębami przegryzając dolną wargę.
Nieświadomie pozwoliłem, by z mojego gardła wyrwał się jęk, kiedy jego dłoń wylądowała na moim kroczu. Czułem jak pod wpływem podniecającego dotyku jego palców powoli zaczynało brakować mi miejsca w spodenkach.
- Jeśli chcesz kontynuować, musisz zgodzić się na wyjazd - szepnął zmysłowo, gdy odsunął się ode mnie, a następnie zniknął na korytarzu.
Zirytowany przegryzłem dolną wargę, która lekko napuchła od brutalnego pocałunku Kookie'go. Z tego co wiedziałem był ode mnie o rok młodszy, a okazywał się być jeszcze większym manipulantem niż mój posrany ojczulek. A myślałem, że tego starca nie da się przebić. Jednak jak widać bardzo się myliłem.
- Jin! - krzyknąłem, kierując się na górę po schodach. - Jednak jadę z wami!
***
Zaklnąłem cicho pod nosem, czując ból w dolnych partiach ciała przy każdym, nawet najmniejszym kroku. Czułem się tak, jakby całe moje wnętrze krwawiło, co w sumie mogło okazać się prawdą. Rano znalazłem na swojej pościeli świeże plamy w odcieniu krwistej czerwieni. A teraz wlokłem się na szarym końcu, niezdolny do zwiększenia tego cholernego, ślimaczego tempa. Gdyby nie fakt, że szliśmy prostą drogą, a prócz nas nikogo tutaj nie było, już dawno bym ich zgubił. A raczej oni mnie.
Po raz kolejny syknąłem cicho, robiąc za duży krok do przodu. Opcja powrotu do domu wydawała mi się coraz bardziej kusząca.
- Co ci jest, pomarańczko? - tuż obok mnie pojawił się Jimin, który jako jedyny zdawał się zauważyć, że zostałem daleko w tyle.
- Domyśl się - warknąłem, na krótką chwilę zatrzymałem się w miejscu.
Szatyn przystanął tuż obok mnie, dłonią dotykając podbródka. Zmarszczył lekko brwi w geście zamyślenia, a na jego czole pojawiły się płytkie zmarszczki. Chim Chim rzadko kiedy myślał, ale kiedy to robił, ów widok wywoływał u mnie napady śmiechu, które za wszelką cenę starałem się utrzymać wewnątrz siebie.
- Nie mów, że robiliście to bez poślizgu - powiedział poważnym tonem, a następnie roześmiał się głośno, zwracając na nas uwagę jakiejś pary, spacerującej po plaży.
Minąłem szatyna w ciszy, tym samym potwierdzając jego dosyć trafny żart. Przyśpieszyłem krok, nie zważając na wciąż obecny ból w odbycie. Nie miałem ochoty spowiadać się mu ze swojego życia seksualnego. I bez tego czułem się już wystarczająco upokorzony tą obecną sytuacją.
Przystanąłem dopiero, widząc stojącą grupę wokół wielkiej willi, usytuowanej przy piaszczystej plaży. Rozglądali się dookoła, szukając czegoś zdezorientowanym wzrokiem. Ich widok przypominał mi na myśl zagubione owieczki po środku obcego pastwiska. I ja najwyraźniej byłem pasterzem, który miał ich od tej dezorientacji uwolnić.
- Jesteś pewny, że podałeś nam dobry adres? - odezwał się na mój widok Namjoon, który zaglądał przez ramię Jinowi, na trzymaną przez niego mapę.
Kiwnąłem niechętnie głową, powoli kierując się ku drzwiom. Był to kolejny minus tego jakże "wesołego" wyjazdu. Nie wiedziałem skąd, ale jakimś dziwnym trafem dowiedzieli się o moim poprzednim miejscu zamieszkania. I ubzdurali sobie, że akurat w tym miejscu musimy spędzić naszą wycieczkę. Jednak jak widać nikt nie poinformował ich o tym, w jakim luksusie wcześniej żyłem.
Willa nic nie zmieniła się od momentu, gdy opuściłem ją pół roku temu. Na meblach nie znajdował się ani jeden gram kurzu, zupełnie jakby ktoś został powiadomiony o naszym przyjeździe.
Rozglądałem się po wnętrzu, szukając jakichkolwiek oznak czyjejś obecności. Na szczęście nic takiego nie zauważyłem. Reszta grupy zaczęła wchodzić dopiero, gdy znalazłem się u szczytu spiralnych, pomalowanych na biało schodów. Kiedy byłem młodszy uwielbiałem zjeżdżać po ich poręczy.
- Pokój na końcu korytarza należy do mnie, a resztą sami się podzielcie! - krzyknąłem do nich z góry, a następnie zniknąłem za drzwiami mojego "terytorium".
Z ulgą przywitałem miękkie łóżko, które cicho zaskrzypiało pod moim ciężarem. Zupełnie tak jakby w ten sposób przedmiot wyrażał swoją tęsknotę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak mi wszystkiego brakowało. Nie było z resztą co się dziwić. Spędziłem w tym wielkim budynku dziesięć długich lat. Dziesięć lat spędzonych na oszukiwaniu innych. Piękne wspomnienia, prawda? Żyłem otoczony fałszem i złudną rzeczywistością. I nie robiłem nic w celu wydostania się z niej. Wolałem grać na ich zasadach, niż wymyślać swoje własne. Tak po prostu było wygodniej.
Otworzyłem lekko oczy, czując jak materac ugina się pod ciężarem osoby, która postanowiła zniszczyć mój spokój i położyć się obok mnie.
- Idź do siebie - warknąłem, odwracając się plecami do chłopaka.
Usłyszałem jego cichy śmiech, a następnie poczułem jego silne ramiona, oplatające moją sylwetkę. Dalej jednak się nie poruszyłem się, zupełnie jakbym pod wpływem zaklęcia zamienił się w posąg. Lecz drgnąłem, kiedy zaczął na zmianę całować i przegrywać skórę na mojej szyi.
- Przestań - warknąłem, gdy stworzył na niej pierwszą malinkę. - Wciąż jestem na ciebie zły...
- Za chwilę ci przejdzie - mruknął zmysłowo, gorącym oddechem drażniąc płatek mojego ucha.
Bez problemu przewrócił mnie na plecy, a następnie usiadł na mnie, celowo ocierając się swoim kroczem o moje. Odwróciłem głowę na bok, jednak on ruchem ręki nakazał mi na siebie ponownie spojrzeć. Delikatnie ucałował moje usta, tak jakby wargami muskał powierzchnię porcelany. Jakby bał się, że lada moment zrzucę go z siebie i wyrzucę na wilgotny piasek za oknem. Początkowo miałem taki zamiar.
Zagryzłem się na jego dolnej wardze, przegryzając ją brutalnie aż do krwi, której metaliczny smak poczułem na języku. To miała być jego kara za mój wciąż obecny ból w tyłku.
Oboje odsunęliśmy się gwałtownie od siebie, gdy po pokoju rozległo się głośne walenie drzwi. Dłonią rozmasowywałem tył głowy, którą uderzyłem w drewnianą ramę łóżka, przerażony nagłym hałasem. Najwyraźniej Kookie musiał zakluczyć je wcześniej na klucz. Skurczybyk myślał o wszystkim z wyprzedzeniem. Nawet o naszych wścibskich współlokatorach.
- Pomarańczko, jutro ruszamy z planem! - usłyszałem krzyk Chim Chima, a następnie jego kroki i trzask zamykanych drzwi w pokoju naprzeciwko.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zostałem ponownie uciszony. Zaśmiałem się prosto w usta czekoladowowłosego, czując jego ciepłe ręce, błądzące po moim rozpalonym ciele. Cała moja złość na niego nagle gdzieś wyparowała. Nawet nie zauważyłem kiedy pozbył się koszulki, którą jeszcze sekundę temu miałem na sobie. Uniosłem lekko kolano ku górze, "atakując" nim jego krocze, co wywołało jego cichy jęk. Mruknąłem zadowolony, powtarzając tą czynność. Szybko jednak zostałem unieruchomiony, a moje bokserki wraz z szortami, wylądowały gdzieś na podłodze.
Krzyknąłem głośno, czując jego palec w moim wnętrzu. Był usmarowany jakąś substancją, przez co ledwo zasklepione rany zaczęły mnie boleśnie piec. Miałem ochotę odepchnąć od siebie chłopaka, przez którego przeżywałem teraz piekło, jednak nie zrobiłem tego, słysząc jego podniecony głos tuż nad uchem.
- To maść lecznicza. Na pewno ci pomoże - wzdrygnąłem się, gdy delikatnie pociągnął zębami za moją zaczerwienioną już pewnie błonę uszną.
Zamrugałem kilkakrotnie, widząc jak obraz przed oczami robił się coraz bardziej rozmazany. Nic to jednak nie pomagało i w ciągu kolejnych kilku sekund poczułem jak ciemność porywa mnie w swoje objęcia i zatrzymuje w nich, kradnąc mnie szepczącemu moje imię chłopakowi.
Kiedy ponownie otworzyłem oczy, pomieszczenie, w którym się znajdowałem tonęło w mroku, prezentując wokół nic innego jak nieskazitelną część. Dopiero po chwili udało mi się rozróżnić pojedyncze kształty i uzmysłowić sobie, że znajdowałem się w swoim starym pokoju w Kalifornii. No tak... Zostałem przymusem zmuszony do uczestniczenia w tej radosnej farsie i wynajęcia willi jako domku letniskowego.
Spojrzałem na zegarek stojący na szafeczce nocnej. Błyszczące, zielone litery pokazywały godzinę w pół do trzeciej w nocy. Uniosłem się na łokciach i niemalże od razu do moich uszu doleciał jęk niezadowolenia, na który mimowolnie się uśmiechnąłem. Zanurzyłem palce w miękkich kosmykach leżącego na mnie chłopaka, robiąc na nich jeszcze większy bałagan.
- Idę do kuchni się napić - szepnąłem, nie zaprzestając mojej małej zabawy z jego włosami. - Idziesz ze mną?
Bardziej poczułem niż zobaczyłem jego kiwnięcie głową. Oboje zeszliśmy z łóżka i po drodze ubierając się tylko w bokserki, po cichu ruszyliśmy do kuchni. Bez problemu poruszałem się po ciemku, znając rozkład budynku na pamięć, jednak z Kookie'im było inaczej. Zanim udało nam się dojść do obranego przez nas celu, czekoladowowłosy zaliczył kilka bliskich spotkań ze ścianą i prawie z podłogą, gdybym nie zdążył zareagować w porę. W końcu jednak nam się udało, a chłopak z ulgą przyjął ode mnie szklankę z wodą.
- Nie mogę uwierzyć, że tak nagle zasnąłeś - powiedział nagle, a ja na jego słowa zakrztusiłem się, pitym przeze mnie napojem.
Kaszlnąłem kilka razy, próbując odzyskać normalny oddech. Tymczasem mój rozmówca oparł się wygodnie o blat szafki i patrzył się na mnie kpiąco. Zdawał się nie zauważać mojego morderczego spojrzenia.
- Że co niby zrobiłem?
Znów posłał mi ten sam wyśmiewający uśmiech, podczas gdy ja poczułem silną potrzebę uduszenia go w tej chwili. Co z tego, że w końcu odespałem te kilka bezsennych nocy, które spędziłem gryziony wyrzutami sumienia?
Tym razem moje kąciki ust uniosły się delikatnie ku górze.
- Najwyraźniej karma dała o sobie znać - zaśmiałem się, widząc jak nerwowo zagryza dolną wargę. - Robiłeś sobie dobrze patrząc jak spałem, prawda?
Mógł udawać niewzruszoną fortecę nie do zdobycia, jednak ja znałem jego słabe punkty. A jednym z nich było jego życie seksualne. Nadal wstydził się głośno o tym mówić. A ja zamierzałem to teraz wykorzystać w najbardziej mściwy sposób. To było dopiero początek zemsty za tamten ból. Zamierzałem mu pokazać stronę, której nie znał nikt, prócz mojego przyjaciela z dzieciństwa.
- T-To nie...
- Hello? Is anybody here?! /Halo? Jest tu ktoś?!/ - usłyszeliśmy nagle damski głos z silnym angielskim akcentem, a następnie hałas, zupełnie jakby ktoś wpadł na doniczkę, stojącą niedaleko wejścia.
Spojrzałem zaskoczony na Kookie'go, który bez wahania sięgnął po patelnię. Nie wiem skąd ją wziął, skoro nawet ja nie wiedziałem, gdzie teraz znajdował się sprzęt kuchenny. Pokręciłem głową, dyskretnie zajrzałem do salonu w kierunku drzwi wejściowych, w których zauważyłem zarys jakiejś sylwetki. Powoli wsunąłem się do pomieszczenia, za sobą czułem wyraźną obecność chłopaka, którego oddech, muskający moją nagą skórę, powodował u mnie krótkie fale dreszczy. Zapaliłem światło, a willę wypełnił głośny krzyk, przypominający pisk obdzieranego żywcem ze skóry zwierzęcia.
- Ani kroku dalej! - krzyknąłem, jednak sekundę później zamarłem. - K - Karin...?
Czy mogłem mieć większego pecha?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To już 20 rozdział!
Nie mogę uwierzyć, że udało mi się tyle tutaj napisać '-'
Z natury jestem osobą pokroju YoonGi'ego,
Stąd moje zdziwienie XD
Zastanawiam się nad napisaniem kolejnego one - shota,
Tym razem o Yoonminie.
Chcielibyście?
Pozdrawiam,
~Yuuki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top