Rozdział 5
Tuż przy otwartych na oścież drzwiach budynku stał niewysoki, siwy już mężczyzna - na oko mający jakieś pięćdziesiąt lat. Przytrzymywał je chuderlawą ręką wodząc wymęczonymi, podkrążonymi ślepiami gdzieś po otaczających go zaroślach, co jakiś czas wzdychając i drgając jakby miał zaraz paść. Udręczony czekał, aż jego łaskawi kąpani przekroczą obnażony próg, a on razem z nimi kończąc tę iście zaimprowizowaną pogoń - bo w pewnym momencie Dazai już przestał liczyć ile razy cała trójka wymieniła się pomysłami do treści tego, co i jak z nimi zrobić, czym którego związać bo nagle zbrakło im materiałów i czy w ogóle warto pakować się akurat tego wieczoru w takie bagno. Byli wtedy po całkiem istotnej ilości alkoholu. Smród mieszaniny taniej wódki i jeszcze tańszego piwa rozpościerał się co najmniej na kilometr od nich - w odróżnieniu od bruneta musieli mieć udany wieczór - a i tak końcowo zdecydowali się zapakować ich do busa. Szczerze Osamu nie spodziewał się, że podejmą jakąkolwiek sensowną decyzję albo, że chociażby znajdą w swoich wiotczejących ciałach na tyle siły, by unieruchomić rudawego awanturnika. Aż dwójka z nich musiała go przytrzymać (samiec alfa i łysy), wciąż mimo to targał nimi na wszystkie strony, a ci darli się "Nakahara!","Bierz go, kurwa!", "Jebany Nakahara!".
Więc tak mój zbawca się nazywa - zdał sobie wówczas sprawę, ale po sekundzie zastanawiania się nad możliwością używania owego imienia stwierdził, że zhańbiłby się tym jeszcze bardziej niż dotychczas.
A śmierć już tak niedaleko. Po co sobie dokładać?
Ociężały szedł przed siebie popychany przez łysego gnojka. Słyszał kolejną parę kroków za sobą, ciche powarkiwania i mocne uderzenia gdzieś między łopatki, mające pewnie na celu popędzenia niskiego delikwenta. Słyszał to wszystko i wydawało mu się to niezmiernie dłużyć. Jakby całe jego otoczenie widocznie zwolniło by potorturować go jeszcze trochę zanim dane mu będzie rozliczyć się ze swoich czynów.
Doszli na miejsce. Brunet wciąż popychany wstąpił na wysoki, betonowy próg niemal wywracając się przez własne zamyślenie. Wkroczył tym samym do wnętrza ceglanej rudery. Pozostała czwórka wepchnęła się tuż za nim do zagraconego różnymi starymi meblami, wypchanymi po brzegi workami i na wpół rozbitą armaturą przedsionka. Nierówne, surowe ściany gięły się ku nim jakby grożąc niechybnym zawaleniem. Wydawałoby się, że te upchane po kątach śmieci wręcz wspierają całą konstrukcję, ratując przechodniów od rozgniecionych kości. Na podłodze było pełno plam, piachu i rozsypanego gdzieniegdzie w większych skupiskach, różowego granulatu - prawdopodobnie trutki na szczury. Całe, niewielkie pomieszczenie wydawało się być zadymione pomimo szeroko otwartych drzwi. Śmierdziało tytoniem, mieszaninom obrzydliwie gorzkich piw i wymiocinami. Osamu z trudem przełknął ślinę kiedy odór dotarł już w pełni do jego nozdrzy i zwiększył się, gdy ostatni z przybyłych, starszy mężczyzna zatrzasnął za sobą zdewastowaną, ruchomą płytę.
Ruszyli w dalszą drogę mijając kolejne sterty połowicznie zachowanych mebli, w końcu docierając do, z pewnością ich celu podróży. Znaleźli się w, o wiele większym, już nieco mniej zagraconym pokoju, choć jego stan nie różnił się zbytnio od tego poprzedniego - zabrudzone podłogi i ściany, plamy niezidentyfikowanego pochodzenia, duszący smród i niemalże wszędzie porozrzucane trutki. Pod jedną ze ścian stał malutki, zaniedbany do granic możliwości aneks kuchenny z rdzawiącym zlewem i rozebraną mikrofalą - kable zwisały aż do podłogi, a drzwiczki leżały jakieś dwa metry dalej w połowie drogi do stojącego w centrum, drewnianego stołu. Równie zdewastowany mebel z ledwością utrzymywał się na czterech, widocznie kilkukrotnie reperowanych nogach. Uginał się nieco, zagracony stosem puszek, butelek i lśniących obrzydliwym, kleistym brudem szklanek. Stały przy nim dwa z trzech krzeseł - trzecie przygniecione starym, wyświechtanym materacem leżało w kącie pokoju, reszta dygotała pod ciężarem dwóch zwalonych na nie, ledwo już trzymających się w pionie ciał. Para mężczyzn chyliła swe głowy nad, najpewniej kolejną porcją alkoholu. Siedzący po prawej stronie blondyn uniósł leniwie wzrok wprost na przybyłych gości. Wyprostował się, a jego szczęka opadła swobodnie w dół. Zamrugał dwukrotnie i wypalił na wydechu:
- O chuj...
Drugi mruknął coś w odpowiedzi nie bardzo przejmując się paplaniną pijackiego towarzysza. Poruszył się dopiero, gdy do jego uszu dobiegł stosunkowo głośny, głuchy brzęk. Również się podniósł i... zaniemówił. Zaledwie trzy metry przed nim, związany klęczał sam Nakahara Chuuya. Oczom nie wierzył. I choć obraz był nieco rozmazany, szef gangu Ako - Koyo Taro - był pewien, że wszędzie rozpoznałby tę rudą kitę. W jego umyśle rozbrzmiała jedna jedyna myśl - udało się. Zamroczenie procentami zmieszało się z niebywałym napływem ekscytacji i czystego szczęścia. Zaczął się śmiać. Najpierw powoli, z lekkim niedowierzaniem, później już głośniej, radośnie unosząc zwiotczałe ramiona do góry.
- Będziemy jebanymi milionerami! - wrzasnął z załzawionymi oczami na co jego, kilkugodzinny już towarzysz popijawy odkrzyknął:
- Pijemy! - blondwłosy mężczyzna pochwycił niedaleko stojącą flaszkę, pociągnął z niej sporego łyka i głośno mlaskając wstał od stołu, zostawiając swojego szefa w napadzie zajmującej euforii. Z głupawym uśmieszkiem podreptał chwiejnie do dwójki klęczących gości i sam kucnął tuż przed nimi. Patrzył się przez chwilę raz na jednego, później na drugiego. W końcu chyba stwierdził, że coś mu w tej sytuacji nie pasuje bo zmarszczył skonfundowany brwi lustrując nieznanego mu bruneta. - A ten drugi to kto?
Pierwszy raz w swoim nazbyt długim życiu Dazai zapragnął splunąć komuś w twarz tylko ze względu na czystą odrazę jaką odczuł po minimalnym kontakcie z tym śliskim chujkiem. Obleśny wytrzeszcz wciąż utrzymujący się na skrzywionej facjacie szczególnie go do tego motywował. Zniósł już naprawdę wiele upokorzeń i ubliżeń - jak mówią "każdy orze jak może" - jednak to konkretne, wywyższone spojrzenie małych, zmrużonych ślepi było w stanie doprowadzić go na skraj cierpliwości. A nie zdarzało się to często.
- Wydzierali się na siebie to może wspólnik - odpowiedział znudzony Rōnin obserwując całą sytuację z boku, jak to miał w zwyczaju. Zerknął tylko ukradkiem w stronę Taigi - z zaciśniętymi pięściami wpatrywał się w ich wspólnego kolegę niemalże tocząc pianę z ust jakby miał zaraz rzucić się na niego i rozszarpać na miejscu. Właściwie nie dziwił mu się. Nomura samą swoją obecnością był w stanie porządnie wyprowadzić niejednego z równowagi.
- Ha! A kogo to obchodzi! Mamy to! Mamy! - do tej pory jedynie śmiejący się szef wstał zamaszyście z krzesła wywracając je. Zatoczył się wśród kłębów kurzu i piachu i prawie lądując na ziemi uwiesił się na zaskoczonym, wyrwanym z letargu Taidze. Ten w ostatniej chwili zdołał utrzymać go w pionie. - Taiga, powiedz mi, czujesz ten smród? Zapach pierdolonych bogów? Kasa kurwa, kasa nam spadła z nieba!
- Ano spadła - Nomura przesunął się bardziej w stronę Nakahary wraz z butelką mocnej sake. - Jesteś z nami...
- Nomura! Odsuń się bo go rzeżączką zarazisz. Mafia go w takim stanie nie przyjmie, a ciebie wyrucha jeszcze raz.
Wspomniany uniósł powoli wzrok wprost na wyłysiałego mężczyznę. Tamten spoglądał nań nieprzychylnie, niby mało zainteresowany całą sytuacją - a jednak się troszczył. Takie typowe...
- Za trzecim się zeruje, nie? - parsknął w odpowiedzi. Nie mógł się powstrzymać. - Ty to wiesz. Pewnie jebał nas ten sam kutas...
- Szefie! - wulgarna wymiana zdań ucichła gdy zza pleców dyskutantów dobiegł już zmęczony, wyrobiony głos.
Siwy, stojący całkiem z tyłu mężczyzna przemówił po raz pierwszy, zwracając na siebie uwagę reszty członków Ako oraz dwójki zakładników. Westchnął cierpiętniczo kierując jakby ociężale wzrok na wywołanego szefa. Koyo Taro, wciąż opierający się na ramieniu swego zaufanego kompana spojrzał nań zdekoncentrowany. Tamten, wykończony brakiem snu jak i bolesnym reumatyzmem przestąpił z jednej nogi na drugą i po krótkiej chwili ciszy zdecydował się dokończyć swoją wypowiedź.
- Gadałeś już z Watanabe? Ustaliliście termin spotkania?
Ponownie zapała cisza, tym razem o wiele dłuższa. Trybiki pod ciężko otumanioną alkoholem czaszką Taro zaczęły pracować ze zdwojoną siłą, będąc już niemalże słyszalne dla otoczenia. W końcu uśmiechnął się głupawo, machnął wolną ręką gdzieś w eter i odparł:
- Zaraz zadzwonię. Teraz musimy to opić!
Odepchnął się chwiejnie od podtrzymującego go dryblasa. Odczekał moment by stabilniej ustać o własnych siłach i po kilku niezmiernie dłużących się sekundach ruszył z miejsca, kierując się zygzakiem w stronę wątpliwej jakości aneksu kuchennego. W połowie drogi potknął się o splątane na środku podłogi kable od różnorakich przedłużaczy. Zdołał jednak utrzymać się w pionie. Widocznie zdeterminowany o suchym przełyku doczłapał do rzędu trzech wąskich szafeczek kucając tuż przed nimi. Otwierał je po kolei uważnie rozglądając się po ponurych, opustoszałych - z perspektywy alkoholika - wnętrzach. Rozzuwając rdzewiejące pozostałości garnków, lepkie od brudu szklanki i kawałki rozdartych szmat poszukiwał jakiegokolwiek trunku. Niestety na próżno. Wiadomość o nagłym wyczerpaniu niedawno gromadzonych zapasów procentów dobiła się do jego umysłu.
- Kurwa - zaklął siarczyście i podpierając się na obu rękach powstał z klęczek. Odwrócił się w stronę siwego "staruszka". - Shinzo, prowadź! Do baru! Reszta zostaje, siedzi na dupach i pilnuje skarbów.
Siedzieli w ciszy już przeszło kwadrans wpatrzeni każdy w inną, odrębną część pokoju. Pozostawieni z rozkazem pilnowania dwójki zakładników zaciekle ignorowali siebie nawzajem, próbując nieudolnie wyprzeć fakt, iż w ten sposób będą musieli spędzić resztę nocy. Na samą myśl całą trójkę aż mierziło synchronicznie z obrzydzenia. Nie przepadali za sobą. Co prawda byli w stanie się tolerować na potrzeby sprawy, jednak przychodziło im to ze sporym trudem. Tak zwana różnica charakterów. Chociaż może i nie, bo łączył ich jeden zasadniczy aspekt - zażartość. Wyłysiały mężczyzna skrzywił się. Tak, to była ich największa wada, zaleta i utrapienie w jednym.
Tak czy inaczej, jakoś musieli przetrwać te kilka godzin, najlepiej w zgodzie albo przynajmniej cichej nienawiści. A przecież nie będą siedzieć o suchym pysku tyle czasu. Z pewnością Rōnin nie zamierzał. Podparł się leniwie ręką o chyboczący się stół i wstał na równe nogi.
- Kawy? - zapytał w eter, profilaktycznie unikając wzroku pozostałych kompanów. Już zaczynał kierować się w stronę "kuchni" kiedy usłyszał:
- Piwa.
- Wyszło - odpowiedział blondynowi niemal natychmiast.
Nomura był iście inspirującym człowiekiem. Od niego nauczył się bycia kompletnym chujem, a i tak nie był i raczej nie będzie w stanie dobić do jego mistrzowskiego poziomu. Sam ton jego wypowiedzi, jedno krzywe spojrzenie było w stanie dobić ostatni gwóźdź do trumny jego, jego rozmówcy i przy okazji wszystkich wokół. Często zastanawiał się jakim cudem Szef jeszcze nie wywalił go za drzwi. Być może piło im się razem zbyt dobrze żeby inicjować rozstanie.
- Właśnie widziałem - odmruknął zapijaczony okupant jego myśli przesuwając trzymaną szklankę bliżej swojego, zwalonego na pół stołu cielska. - A my zostaliśmy. Mało to kurwa sprawiedliwe, nie?
Rōnin nic nie odpowiedział. Szczerze powiedziawszy rzadko przepuszczał okazje do kłótni. Bardzo rzadko. Jednak teraz zwyczajnie nie miał na to siły. Alkohol zszedł już dobre pół godziny temu, a więc przyszedł czas na niezapowiedziany, chociaż tak oczywisty, ból głowy. Kilka maleńkich igieł wbiło się gdzieś nad prawą brwią umilając mu podróż do ledwo stojącego w pionie aneksu. Stanął przed wgniecionym blatem i sięgnął po leżącą na nim przenośną gazówkę. Przysunął ją do siebie, rozpiął dwa plastikowe zatrzaski po obu stronach i otworzył. Od razu zerknął na podłużne wgłębienie tuż obok palnika gdzie powinien znajdować się niewielki wkład z gazem. Kartusza jednak nie było. Kucnął przed rzędem szafek. Zaczął otwierać każdą po kolei przeszukując ich zawartości. Rozsuwał posklejane ze sobą stare naczynia, sterty przypalonych garnków i rozdarte kawałki szmat - niestety na próżno.
- Kurwa - warknął pod nosem.
- Też wyszła?
Zdusił irytację w zarodku i w ciszy kontynuował poszukiwania. Sprawdzał kolejne półki, wgłębienia i szczeliny między gnącym się drewnem - nic nie znalazł. Westchnął cierpiętniczo i wepchnął góry, właściwie niepotrzebnych gratów głębiej w zacienione odmęty mebla. Kiedy już miał zatrzasnąć niewymiarowe, prawie wypadające z zawiasów drzwiczki kątem oka zauważył samotną, żółtą tubkę skrytą za kilkuletnim stosikiem gazet. Momentalnie pochwycił kartusz i wstał z klęczek. Pochylił się nad gazówką pośpiesznie montując wkład. Sięgnął po stojący pod ścianą obdrapany, częściowo przypalony czajnik oraz w połowie pełną butelkę z wodą mineralną. Wlał całą jej zawartość do czajnika, a urządzenie postawił na palniku. Docisnął zacisk i podpalił gaz.
- Jej! - Nomura zapiszczał wysokim głosikiem wyrzucając niby entuzjastycznie ramiona do góry. W rzeczywistości ilość spożytego alkoholu, a w konsekwencji niemrawość i mozolność uczyniła ten ruch jeszcze bardziej irytującym. Później uderzył nimi o chyboczący się stół.
Do tej pory siedzący w miarę spokojnie Taiga zazgrzytał zębami. Sam uniósł jedną pięść i również spuścił ją z impetem na mebel.
- Zamknij się kurwa albo wypierdalaj! - wrzasnął plując na blondyna.
- Nic nie powiedziałem.
- Wypierdalaj!
- Hej! - zainterweniował Rōnin nie chcąc by sytuacja wymsknęła się spod kontroli. Doświadczył już zbyt wielu atrakcji jak na jeden dzień. - Oboje się do chuja uspokójcie. Łeb mnie napierdala, was pewnie kurwa też i się wydzieracie. Ile sypiecie do kurwy nędzy - dopytał przecierając zmęczone oczy.
Naraz odpowiedzieli "trzy" po czym jak dwójka obrażonych przedszkolaków odwrócili się na swoich krzesełkach w przeciwne strony świata. Rōnin tylko westchnął także odwracając się plecami do ukochanych towarzyszy. Schylił się nieco i z wciąż otwartej szafki wyciągnął trzy najczęściej używane przez nich zielone kubki. Ustawił je obok siebie na blacie. Ze stojącej nieopodal puszki z kawą wsypał do każdego na oko po trzy łyżeczki ciemnobrązowego proszku. Odstawił puszkę mniej więcej na swoje miejsce kiedy woda zaczęła się gotować. Niemal całkowicie biała para buchnęła z czajnika przysłaniając mu częściowo widoczność. Szybko wyłączył gaz i zalał wrzątkiem proszek. Odstawił czajnik gdzieś obok gazówki. Chwycił w jedną dłoń dwa kubki, w drugą jeden i powoli skierował się z powrotem w stronę centralnej części pokoju. Ustawił przygotowany napój na stole i zajął swoje poprzednie miejsce tuż przy ścianie na przeciwko Nomury.
Każdy sięgnął po należny mu kubek i przysunął go blisko siebie jakby drugi, siedzący obok kompan miał zaraz wyrwać go bestialsko i przyjąć za własny. Jakby nic nie było pewne. Wszyscy spięci, w gotowości. Choć właściwie nie wszyscy - jasnowłosy pijaczek przednio się bawił oglądając maleńkie bąbelki na powierzchni parującej cieczy. Leżał połowicznie na krześle oparty o ścianę i rozmarzony wpatrywał się właśnie w bąbelki. Raj na ziemi. W typowych dla bruneta okolicznościach pewnie uznałby to za całkiem zabawny widok. Teraz jednak ten uśmieszek, tak beztroski i jednocześnie obleśny nie pozwalał mu na śmiech. Toteż po krótkiej chwili Dazai odwrócił od niego wzrok kierując go po raz kolejny na maleńką czarną kropkę na przeciwległej ścianie - pozostałość po dość sporych rozmiarów pająku. Z miejsca, w którym siedział był w stanie dostrzec cieniutkie, wgniecione w pożółkłą powierzchnię odnóża. Marnie skończył - pomyślał, gdzieś z tyłu głowy mając na myśli nie tylko pająka.
Po wyjściu Szefa posadzili go wraz z rudzielcem pod ścianą w samym rogu pokoju. Związali im jeszcze dodatkowo nogi srebrną taśmą klejącą aby mieć pewność, że wyraz "ucieczka" nawet nie wpadnie im do głowy. Nie miał im tego za złe, był pewien, że zrobiłby dokładnie to samo. Właściwie, w tym przejmującym stanie letargu, którego teraz doznawał naszła go niezbita pewność, że niczego nie ma im za złe. Bo może ta niewielka grupka narwanych pojebów z nadmiarem taśmy dokończy jego dzieła?
Nakahara z pewnością pożyje dłużej niż on. Nie był pewien co może stać się po oddaniu go do Mafii. Pewnie zginie. Boleśnie. Ale jednak później niż Osamu. Tak myślał. Nie był też pewien na jaki typ pojebów natrafił tym razem. Nie wydawali się aż tak niebezpieczni. Nie wyglądali na bezlitosnych morderców czy gwałcicieli. Bardziej jak samozwańczy gang podstarzałych mechaników próbujących zarobić tak aby się nie narobić, a jak już zarobić to na alkohol. Mimo to ludzie są w stanie zrobić różne rzeczy w akcie, na przykład desperacji lub gniewu.
Usłyszał głośne siorbanie z drugiego końca pokoju. Zerknął powoli w tamtą stronę. Ponownie zaczął obserwować trójkę oprawców, w szczególności zwracając uwagę na siedzącego po środku, umięśnionego, tlenionego "buldoga". Siedział zgarbiony spinając się coraz bardziej w miarę głośniejszego siorbania drugiego blondyna.
- Przestań - wycedził przez zaciśniętą szczękę widocznie usiłując zachować spokój.
Nomura podniósł leniwie głowę znad kawałka parującej ceramiki. Popatrzył się na niego z wręcz teatralnym niezrozumieniem i odmruknął:
- Hm? Jeszcze raz.
Taiga drgnął i machinalnie zmrużył powieki. Ta nonszalancja, wyższość. Nie był w stanie jej znieść. Nigdy nie był. Od kiedy tylko pamiętał, od momentu kiedy pierwszy raz się spotkali - nie mógł tego wytrzymać.
- Mówię ci kurwa przestań - zawarczał tym razem głośniej by nie było żadnych "wątpliwości", iż tamten to usłyszał.
Mężczyzna tylko zamrugał, jakby prowokacyjnie. Przymknął nieco oczy i zaciągnął się aromatycznym zapachem gorącego napoju. Podniósł powoli chwilę temu opuszczony kubek do swoich ust. Pociągnął długiego, głośnego łyka.
- Przymknij pierdolony ryj!
- Bo co? Co mi zrobisz? - Nomura wyszczerzył się odkładając zamaszyście naczynie i wylewając odrobinę jego zawartości. Wstał podpierając się obiema rękoma o stół. - Poszczekasz? Popłaczesz? Co zrobisz?
Milczał. Tylko zgrzytał co jakiś czas zębami wpatrując się w te nazbyt pewne siebie ślepia.
- Co zrobisz?!
Co by zrobił?
Poderwał się z miejsca. Niemal wywracając krzesło ruszył w kierunku Nomury. Ten zdążył jedynie cofnąć się o pół kroku kiedy większy był już przy nim. Chwycił go za poły rozpiętej bluzy i przyparł własnym ciałem do ściany. Wbił go w ceglane podłoże opierając swoje czoło o jego. Dysząc wściekle, z istną furią w oczach wykrzyczał mu prosto w twarz:
- Wypierdolę ci tak że cię nikt kurwa nie rozpozna!
Nomura zadrżał jednak nie pozwolił sobie tego okazać. Bynajmniej poprzez mimikę. Uśmiechnął się bezczelnie by podburzyć miłowanego towarzysza jeszcze mocniej. Szczerze uwielbiał go irytować.
- Ta? - prychnął prowokująco. - To dawaj.
- Taiga, puśc go! - krzyknął Rōnin próbując jakkolwiek załagodzić stosunkowo niebezpieczną sytuację. - Uspokój się, nie chcemy problemów. Słyszysz?
Taiga zdawał się go ignorować - pogrążony w zajmującym szale skupiał całe swe zainteresowanie na jednej jedynej osobistości. Przynajmniej taki sprawiał pozór. Po kilku dłużących się sekundach odsunął się nieco od prowodyra.
- I co? Jednak nie? - zapytał niemal szeptem blondyn kiedy drugi puścił go.
Nic już nie odpowiedział. Odwrócił się i skierował spokojne kroki w kierunku odsuniętego przez siebie krzesła.
Zaskoczony Nomura zachwiał się nieco gdy jego, właściwie podpora zniknęła. Wiotkie, zdegradowane procentami ciało z ledwością utrzymało się w pionie. Oparł się całkiem o ścianę, przyjmując zrelaksowaną, wręcz arogancką pozę. Jeszcze nie dał za wygraną.
- Heh - parsknął donośnie. - Myślisz kurwa, że czemu cię zostawiła? Ty to jebany tchórz to poszła ruchać innego - Taiga zatrzymał się. - I nawet nie wiesz kurwa jak jej dobrze! Robi: Ah-ahhh! Kenta! Pieprz mnie mocniej! Wyjeb mnie tak jak mój ex nie umiał!
Chwycił stojący na brzegu stołu kubek z jeszcze parującą kawą i rzucił nim. Ciecz rozlała się już w locie chlapiąc i podążając za ciężkim, nagrzanym naczyniem. Kawał cienkiej ceramiki uderzył prosto w centralną partię twarzy blondyna. Wyrób rozbił się na siedem większych części i kilkaset malutkich, ostrych odłamków wbijających się i tnących skórę do krwi. Pozostałości gorącego płynu rozbryzgały się wokół wciąż rozwartych w kompletnym szoku oczu. Parzyły całe płaty niemal wrząc na marszczącej się powierzchni. Mieszające się dwie ciecze, jedna niemal czarna, druga bordowa zaczęły spływać grubymi strugami po szyi i dalej, pod ubranie. Miotająca się, oszołomiona ofiara zaczęła drzeć się i desperacko strzepywać odłamki i palące krople z twarzy. Zatoczyła się, potknęła i upadła na kolana. Czując istny ogień w okolicach brzucha próbowała zetrzeć zebrany tam niemal wrzątek. Wtem silniejszy mężczyzna przygniótł ją bardziej do ziemi i zaczął okładać pięściami. Z całych sił. Słabszy krzyczał i wierzgał. W końcu sam zaczął pluć krwią i kawałkami wybitych zębów. Nie mógł oddychać - złamany nos i miażdżona klatka piersiowa mu to uniemożliwiały. Znieruchomiał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top