Rozdział 6
Taiga nie przestawał uderzać. W kompletnym szale wbijał mocno zaciśnięte pięści w rozbitą głowę. Sam krwawił, ale nie bardzo się tym przejmował. Dalej rozgniatał wyłamaną żuchwę. Ciemna, skrząca się posoka bryzgała naokoło brudząc jego skrzywioną twarz. Obszerne krople później spływały powolnie w dół i zasychały powolutku wchłaniane przez materiał ciemnej koszulki. Drżał. Podrygiwał razem z szarpanym ciałem wymierzając kolejne ciosy. Po chwili przestał już celować i bił na oślep, bardziej deformując byłego towarzysza. Jakby chciał upewnić się, że ten już nie wstanie. A Rōnin tylko stał w miejscu, sparaliżowany. Oglądał całe przedstawienie z boku, kilka metrów dalej od zakrwawionych zwłok i przygniatającego je blondyna. Przerażony zastanawiał się co powinien zrobić. Wpadł na kilka sensownych pomysłów, jednak dziwaczne, przejmujące zamglenie nie pozwoliło mu na podjęcie decyzji. Więc stał dalej, czując jak kolana uginają się pod jego własnym ciężarem. W końcu jeden, wystarczająco potężny impuls zdołał przebić się przez osobliwą zasłonę zmuszając go do podjęcia działań. Machinalnie wręcz ruszył z miejsca. Dopadł ciała napastnika i chwytając oburącz za jego ramię odciągnął go od martwego Nomury.
Zasapany Taiga spojrzał na niego w szoku i z chwilowym wyrzutem. Z powrotem odwrócił się w kierunku, widzianej kątem oka, czerwonej plamy. Momentalnie zesztywniał.
- Już... Wystarczy - oznajmił cichym, zachrypłym głosem drugi mężczyzna.
Blondyn zdał sobie sprawę jak bardzo wyschło mu w gardle. Przełknął głośno ślinę dalej wpatrując się w swoje "dzieło". Nomura leżał na plecach, cały we krwi. Najwięcej jej było w okolicach głowy. Rozlała się wokół niej tworząc gładką, szklistą taflę. Mężczyzna nie był w stanie rozpoznać większości części jego twarzy. Wszystko pokrywała głęboka czerwień. Widział jedynie nienaturalnie wykręconą szczękę i roztrzaskany nos. Gdzieś zamigotał spory, biały punkcik, ale nie był w stanie bardziej mu się przyjrzeć - obraz zaczął się rozmazywać i wirować. Podparł się drugą, obolałą ręką wstrzymując na chwilę oddech. Wypuścił drżąco powietrze. Zapytał niemal szeptem:
- Co teraz?
Zgarbiony, równie zszokowany Rōnin zerknął na niego rozbieganym, nieco jeszcze nieobecnym wzrokiem. Sam miał zamiar zadać podobne pytanie. Co robić? Błądził spojrzeniem gdzieś po przeciwległej zszarzałej ścianie szukając jakiejkolwiek odpowiedzi. Niepewny w końcu popatrzył na wciąż siedzących w kącie świadków niefortunnego zdarzenia. Byli, podobnie jak on, zaskoczeni, przerażeni i zagubieni. Taksowali otoczenie szeroko rozwartymi oczami nie mając pewności jak zareagować. Spoglądali to na niego, to na ciało niemo zadając kolejne pytania. A on wciąż nie znał rozwiązania.
Odetchnął ze spokojem, niejako zmuszając samego siebie do trzeźwego myślenia.
- Nic. Zakopię ciało w lesie - odpowiedział w końcu. Ponownie zerknął na zakładników i po paru sekundach ciążącej ciszy skinął w ich stronę. - Powiemy, że to jeden z tych to zrobił.
Taiga drgnął wpadając na, zdaje się oczywisty wniosek:
- A co z nimi? Powiedzą Koyo jak było - parsknął, choć bez krztyny rozbawienia.
- To słowa dwójki zdesperowanych zasrańców, szef nie weźmie ich na poważnie - odparł Rōnin, starając się brzmieć jak najbardziej pewnie we własnych słowach.
Blondyn warknął czując narastającą frustrację. Poderwał głowę do góry spoglądając na otępiałego mężczyznę.
- A myślisz, że uwierzy, że ja nie... - urwał. Nie potrafił dokończyć.
Drugi zamilkł. Zacisnął bezwiednie szczękę i spuścił nieco wzrok. Nie mieli żadnej gwarancji na taki, a nie inny obrót wydarzeń. Pozbycie się jedynie ciała narażało ich na zbyt wiele nieprzewidywalnych scenariuszy. Pozostawiliby ogromną ilość dowodów. Wszystkie zadziałałyby na ich niekorzyść. A nie mogą zmienić miejsca zbrodni. Nie mogą przenieść odcisków podeszw czy zebrać i rozlać krwi w innym miejscu. Nie mogą też wyprać własnych ubrań czy ubrudzić te należące do zakładników. To wszystko wyglądałoby podejrzanie. Miejsce zbrodni musiało być jak najbardziej naturalne i - choć na samą myśl jego żołądek decydował się wywrócić do góry nogami - musieli je takim uczynić. Nie byli w stanie niczego dodać, ale mogli coś "zabrać". Przełknął głośno ślinę.
- Załatwię to. Ty siedź w miejscu i niczego nie dotykaj - odparł drżącym głosem wciąż patrząc pod własne buty. - I pilnuj Nakahary. Jak wrócą to powiedz... Powiedz, że ten drugi uwolnił się i zaatakował Nomurę. Że musieliśmy go - urwał na kilka sekund. Odetchnął próbując się uspokoić. - Broniliśmy się.
Blondyn nic nie odpowiedział, tylko patrzył jak Rōnin rusza się w końcu z miejsca i ponownie kieruje w stronę aneksu kuchennego. Otworzył skrzywioną, trzeszczącą przy najmniejszym ruchu szufladę i wyjął z niej niewielki pęk kluczy od razu chowając je do przedniej kieszeni szarych dresów. Z powrotem odwrócił się w stronę Taigi. Podszedł do niego i zaczął zdejmować swój wyświechtany polar. Odrzucił ubranie na oparcie jednego z krzeseł uprzednio wyjmując z niego powoli rdzawiący, rozkładany nóż motylkowy. Pozostawszy w samym podkoszulku mężczyzna schował ostrze do drugiej, wolnej kieszeni spodni.
- Pomóż mi z nim - mruknął i skierował się w stronę trupa.
Taiga podparł się na obu, wciąż drżących rękach, wstał i podążył za drugim mężczyzną. Stanął przy głowie. Zerknął z przestrachem w dół. Utrzymał wzrok na roztrzaskanej twarzy tylko przez moment, zaraz odwracając go gdzieś w bok, byleby tylko nie patrzeć na własne "dzieło". Chwycił go pod barki. Rōnin odliczył do trzech. Podniósł nogi, a blondyn tułów. Wynieśli trupa na zewnątrz, na tyły chaty.
Brunet zadrżał wraz z zatrzaśnięciem się drzwi. Otępiały, nie do końca przyjmujący do wiadomości co się właśnie stało oparł głowę o chłodną, nierówną powierzchnię tuż za nim. Oddychał powoli, próbując przywrócić buntujący się umysł do jak największej sprawności - musiał się ruszyć. Jednak nie potrafił. Całkowita pustka przejęła kontrolę nad jego ciałem i choć w pełni świadomy rozumiał, że musiał coś zrobić, cokolwiek, nie był w stanie nawet kiwnąć jednym palcem. Sparaliżowany tylko drgnął lekko na nagłe, gwałtowne poruszenie z jego prawej strony. Kątem oka widział jak, coraz bardziej zdesperowany Nakahara ponownie zaczął wierzgać.
***
Wsadzili ciało do bagażnika samochodu. Później poszli po chłopaka. Nakahara wierzgał, rzucał się, próbując kopnąć jednego albo drugiego z porywaczy z jak największą siłą. Celował w kostki, kolana, jednak nie zdało się to na wiele - mężczyźni cofali się przed każdym kolejnym ciosem. Chwycili tylko bruneta za odrętwiałe ramiona i bez słowa, ze spuszczonymi głowami opuścili chatę, zostawiając w niej wciąż buntującego się rudzielca.
Dazai starał się nadążyć za szybkim, nerwowym krokiem oprawców. Lekko pochylony w przód powłóczył miękkimi, wymęczonymi już nogami. Porośnięte wysoką trawą i pokrzywami podwórze zdawało mu się teraz niebywale ogromne. Stojąca już tylko parę metrów dalej, zielona Toyota co rusz oddalała się i przybliżała, pozdzierany lakier mienił się w jego oczach, jakby spływał na otaczające maszynę zarośla, a rozwarty na oścież bagażnik sprawił, że niemal upadł, kompletnie tracąc na moment wzrok.
Porywacze podtrzymali go w pionie, targając jego ramionami ku górze. Mocniej zacisneli żylaste, spocone dłonie tuż nad łokciami i dalej parli naprzód. Brunet słyszał ich ciężkie, rozedrgane oddechy. Po chwili, po kolejnym pokonanym metrze zaczął słyszeć swoją własną, pompowaną z zawrotną prędkością krew. Swój własny, przyspieszający oddech kiedy bagażnik stanął przed nim otworem. Wszystko inne zamarło, ucichło. Słyszał tylko to jebane bicie serca.
Wewnątrz schowka leżał wykręcony w nienaturalnej pozycji, zbladły, zakrwawiony trup. Pozostałości z rozkwaszonej pięścią twarzy rozpłynęły się po pokrytej czarnym meszkiem powierzchni. Zalały przemieszczony nos, rozwarte, roztrzaskane usta i sflaczałe ramiona - jeden poczerniały ząb wciąż zwisał na cienkiej nitce z bordowej, ciemnej jamy.
Dazai stracił oddech.
Mężczyźni zatrzymali się. Większy drgnął gwałtownie na ponowny widok swojego dzieła. Niższy dał mu po chwili krótki, ledwo zauważalny znak. Ten otrząsnął się, położył jedną ze swych łap na czubku głowy bruneta i zgiął go jeszcze bardziej w pół. Drugi wolną rękę usadowił na jego zgarbionych plecach i ostentacyjnie zaczął wpychać go do środka.
Pierwszym, naturalnych odruchem Osamu było zaparcie się, próba odskoczenia od makabrycznych, rozlazłych zwłok. Wierzgnął raz, odchylając głowę od zacienionego wnętrza bagażnika. Niższy napastnik zareagował jednak na tyle szybko by przytrzymać jego kark i ponownie, tym razem skutecznie wepchnął go wgłąb auta.
Dazai wturlał się na mokre, kleiste podłoże. Odbił się od plastikowej przegrody, dzielącej schowek od reszty wnętrza pojazdu i opadł prosto na bezwładne, kościste ciało.
Przekrwione, zimne ślepia wwiercały się w jego własne, szeroko rozwarte, brązowe tęczówki.
Podnosząc się na rozdygotanych, już zanurzonych w bordowej brei ramionach próbował wygrzebać się z przesiąkniętego metalicznym zapachem samochodu. Sięgnął drżącą dłonią gdzieś za siebie kiedy tuż za jego plecami rozgległ się nagły, głośny trzask. Obrócił się jednocześnie ześlisgując się nieco z kupy bezwładnego ludzkiego mięsa. Niższy z oprawców zatrzasnął drzwi bagażnika.
Rōnin przytrzymał na chwilę wygnieconą, zielonkawą klapę jakby roztrzęsiony brunet miał zaraz rozerwać ją od środka na strzępy. Wstrzymał oddech, tylko na sekundę. Potem odetchnął cicho pod nosem i wyminął chwiejnie stojącego zaraz obok Taigę. Podszedł do leżącej nieopodal chaty kolejnej sterty podstarzałych gratów. Wyrwał z jej odmętów kawałek startej, zabrudzonej szmaty. Po drodze zabrał także oparty o ścianę szpadel i powrócił szybkim krokiem na swoje poprzednie miejsce. Chwilowo porzucił łopatę na ziemię i zajął się rozkładaniem przyniesionego materiału na poszarzałej od brudu, tylnej szybie. Wepchnął ją w, stosunkowo niedawno powstałą szparę między szybą a lekko odginającą się karoserią. Podniósł z ziemi szpadel i odwrócił się w stronę przyjaciela.
Taiga odwzajemnił posyłane mu spojrzenie. Przełknął głośno ślinę i przytaknął kilkukrotnie, spuszczając ciążącą mu głowę.
- Niedługo przyjadę - Rōnin również przytaknął i po chwili namysłu dodał półszeptem: - Nie rób nic głupiego. Trzymaj się planu.
Potem otworzył tylne drzwi Toyoty, wrzucił na nie przytarganą łopatę, zatrzasnął i sam wsiadł na miejsce kierowcy. Odpalił wóz i wyjechał na spękany asfalt.
***
Stracił rachubę czasu. Choć właściwie nie liczył go już od samego początku. Swąd metalu pomieszanego z kurzem i smarem wdzierał się do jego organizmu z każdym kolejnym, miernym oddechem. Jego, na powrót drętwiejący umysł nie był w stanie skupić się na czymkolwiek innym. Starał się zbytnio nie ruszać by nie poczuć przemakającej wykładziny tuż pod nim. Za każdym razem kiedy samochód podskakiwał na większych lub mniejszych nierównościach słyszał mokry, ociężały gruchot tuż za swoimi plecami. Nie odważył się ruszyć choćby o milimetr.
Leżał nieruchomo, jedną ręką desperacko napierając na zasłoniętą, tylną szybę. Widać nie mam szczęścia w miłości - przeszło mu szybko przez myśl. W normalnych, "standardowych" okolicznościach śmiał by się z tej frazy jak dziecko - zalany łzami szczęścia, najlepiej przy szklance taniej whisky, gdyż sam z siebie nie funduje sobie 17-letnich Taketsuru. Wróciłby w spokoju do domu, jego ukochany właściciel kamienicy nawrzeszczałby nań za zbyt późne szlajanie się po mieście - tak jakby znowu miał szesnaście lat. Później położyłby się do łóżka zostawiając cały ten zgiełk za sobą. Jednak, jak widać, nie tym razem.
Nagle pojazd zatrząsł się gwałtownie kiedy stoczył się ze spękanego, wyrobiobego asfaltu prosto na, najprawdopodobniej pobocze albo polną drogę. Dazai słyszał jak drobne kamyczki oraz gałązki chrzęszczą pod mocnym naciskiem opon, a nisko opadające konary drapią lekko powierzchnię dachu samochodu.
Przejechali tak jeszcze z jakieś dziesięć minut, w głąb lasu. Lawirowali co jakiś czas między drzewami, powolnie kierując się do celu podróży. Jakby szukali odpowiedniego miejsca.
W końcu stanęli. Kierowca zgasił silnik.
Wszystkie dźwięki ustały. Dazai ze wszystkich sił starał się wyostrzyć słuch by zorientować się co się teraz wokół niego dzieje.
Porywacz się nie poruszył. Siedział na swoim miejscu nieruchomo. Głęboko oddychał - doszło to do Osamu dopiero po chwili. Naszły go wątpliwości?
Po kilkudziesięciu sekundach mężczyzna otworzył zamaszyście drzwi. Wysiadł z pojazdu uprzednio sięgając na tylne siedzenie po łopatę i zatrzasnął za sobą kawał blachy. Osamu usłyszał jak ten obchodzi maszynę dookoła i oddala się o paręnaście kroków. Zaczął kopać.
Brunet zadrżał niemrawo na odgłos głęboko wbijanego szpadla, a później żwawo przerzucanej ziemi. Nie naszły go wątpliwości.
Zaczynał panikować. Wziął nagły, głęboki wdech, aż pociemniało mu w oczach od odrażającego fetoru rdzy i metalu. Odcharknął sucho na tyle na ile pozwalał mu prowizoryczny knebel. Znowu wierzgnął próbując rozerwać więzy wokół swoich nadgarstków.
Rōnin oderwał się na moment od iście bezmyślnego kopania słysząc nagłe podrygiwania z bagażnika jego samochodu.
Chciał mieć to już za sobą. Dlatego, pomimo zmęczenia, niepokoju i czystego przerażenia starał się skończyć "robotę" jak najszybciej tylko był w stanie. Nigdy wcześniej tego nie robił. Nie musiał. I nie chciał.
Nie chciał żeby do tego doszło i wiedział, że Taiga miał dokładnie takie samo zdanie. Wiedział, że jest mu teraz ciężko. I że musi mu z tym pomóc.
Głośne wierzganie nagle ustało. Rōnin ponownie przerwał swoje poczynania - cisza była jeszcze bardziej niepokojąca niż protesty jego przyszłej ofiary. Ruszył więc z miejsca na miękkich nogach uprzednio wbijając łopatę głęboko w ziemię, mając szczerą nadzieję, że chłopak zwyczajnie opadł z sił, bądź, co lepsze, przypadkiem uderzył się zbyt mocno w głowę i tym samym oszczedził mu bezsenności do końca jego życia.
Podszedł do bagażnika i otworzył blaszaną klapę.
Ujrzawszy ciemną postać Dazai ze wszystkich swoich pozostałych sił wyrzucił obie nogi do przodu, zapierając się dodatkowo o sztywne zwłoki Nomury. Rōnin upadł na ziemię uderzając skornią o twardą, zziębniętą ziemię. Brunet wyturłał się z głębi schowka boleśnie spadając na obity bok. Pod wpływem nagłego skoku adrenaliny podparł się na jednyn z drżących, odrętwiałych ramion próbując wstać. Odepchnął się mocno od podłoża i zdołał podnieść się na klęczki.
Rōnin jęknął pod nosem przewracając się na bok i lekko zginając, łapiąc za brzuch. Uniósł nieco głowę i zobaczył jak rozchwiany brunet próbuje wstać.
- Kurwa - zawarczał i szybko wyjął ze swojej kieszeni rdzawiący nóż motylkowy. Otworzył go i wstał cierpiętniczo, ruszając w stronę uciekiniera.
Dazai niemalże również wstał kiedy porywacz przyszpilił go z powrotem do ziemi. Brunet znowu zaczął kopać. Pierwsze dwa ciosy zostały zablokowane, trzeci trafił prosto w tchawicę. Rōnin legnął gdzieś w bok próbując złapać oddech. Chwycił obiema dłońmi swoją szyję wypuszczając w którymś momencie nóż.
Osamu doczołgał się szybko do broni i wyginając się nad nią zdołał chwycić ją związanymi rękoma. Obrócił ją prędko między palcami i zaczął pokracznie trzeć ostrzem o linę. Przyspieszył kiedy zobaczył jak porywacz po kilku sekundach walki z własnym organizmem zdołał wziąć głęboki, chrapliwy oddech i zaczął powolnie podnosić się do pionu.
W końcu sznur poluźnił swój uścisk i Dazai wyszarpał gwałtownie nadgarstki z jego pozostałości. Podpierając się na, już oswobodzonych ramionach wstał na równe nogi. Zdążył wystawić ostrze nieco w przód kiedy drugi mężczyzna rzucił się na niego, z powrotem przyszpilając do ziemi.
Szarpali się. Brunet usilnie próbował wbić nóż w trzewia napastnika, ten jednak z całych sił przytrzymywał jego dłonie zdala od swojego ciała. W końcu Dazai podparł się na leżącej nieopodal, większą gałęzi i z głuchym jękiem wepchnął samego siebie na górującego Rōnina.
Ostrze wbiło się głęboko. Rozszarpało jego żołądek gdy drętwiejące cielsko ześlizgnęło się i obaliło na bok. Dazai wdrapał się szybko na wydającego swe ostatnie oddechy porywacza i ponownie dźgnął go, tym razem prosto w środek klatki piersiowej. Z szeroko otwartymi ślepiami dalej wbijał nożyk w podrygujące, chuderlawe zwłoki. W końcu porywacz całkiem przestał się ruszać - kawał mięsa został wyszarpany na tyle, że niezdarne, roztrzęsione pchnięcia nie miały już za co haczyć i szarpać dalej.
Po kolejnej, dłużącej się minucie Dazai zatrzymał się. Oddychał ciężko, wręcz dyszał nad zmasakrowanym truchłem, wpatrując się w tryskające ze środka fontanny skrzącej posoki. Po chwili przestały już tryskać, teraz tylko rozlewały się w około, plamiąc ciemnozieloną trawę, powoli wsiąkając w zmarzniętą, twardą ziemię.
Wykończony zsunął się powoli z bioder mężczyzny. Spuścił na sekundę głowę i przymknął powieki. Spędził tak kolejne, dobre pięć minut, nieruchomo, oddychając spokojnie.
Przez chwilę miał wrażenie, że leżące przed nim, obumarłe ciało poruszyło się - dlatego poderwał się z letargu i w gotowości skupił swój wzrok na skamieniałej twarzy. Odczekał moment i kiedy pewnym było, że się pomylił, wypuścił wstrzymywane cały ten czas powietrze.
Już po wszystkim - doszło to do niego dopiero teraz.
Rozejrzał się niemrawo. Znajdował się w środku lasu, na tyle odludnym, że nikt nigdy nie znalazłby tu jego ciała. Ani jego, ani nikogo innego. Kilka metrów dalej mieścił się wykopany do połowy, dół. Przy nim stała wbita w podłożę łopata.
Obrócił się i zobaczył stojącą nieopodal, zieloną Toyotę z otwartym na oścież bagażnikiem.
Nie mógł tego wszystkiego tak po prostu tu zostawić. Za dużo dowodów.
Wstał z miejsca na drżących, uginających się pod jego ciężarem nogach. Spojrzał jeszcze raz na swoje dzieło. Musiał coś z tym zrobić.
Podszedł doń, uprzednio zrywając własny knebel i odrzucając go gdzieś na bok. Powoli nachylając się nad nim chwycił za obie jego nogi w kostkach. Uniósł je nieco i z całych resztej swoich sił pociągnął w kierunku dziury w ziemi.
Ciało było ciężkie. Miał wrażenie jakby jego nadwyrężony organizm miał zaraz odmówić mu posłuszeństwa. Osamu kilkukrotnie potknął się o własne kończyny tracąc równowagę. Gdyby teraz upadł - gdyby tak to wszystko zostawił - nie wstałby z powrotem.
Zaciągnął Rōnina na brzeg dołu, kucnął przy nim i wturlał go do środka. Szybko odwrócił wzrok w przeciwną stronę, prosto na stojący przy końcu polnej drogi samochód. Ruszył w jego stronę. Otępiale stawiał następne kroki, aż znalazł się przy, zowu uchylonym, schowku. Nie tracił czasu. Chwycił za wywinięte ramiona trupa z roztrzaskaną czaszką i pociągnął w swoją stronę. Po paru metodycznych próbach zdołał wciągnąć ciało na kraniec bagażnika. Pociągnął po raz kolejny i zwłoki opadły na ziemię.
Brunet zachwiał się nieco kiedy obraz rozmazał się na parę sekund. Świat wokół niego zawirował, mimo to zdołał utrzymać się na chwiejnych nogach. Zmierzył wciąż lekko nieostrym wzrokiem leżącego przed nim umarlaka. Jego ubrania ubrudziły się tylko do połowy. Tylko koszulka ucierpiała. Czarne dresy były niemal w idealnym stanie.
Nikt nie mógł zobaczyć Dazaia w takim stanie. Jego własny garnitur był rozdarty, zaplaniony w znacznym stopniu. Kamienica, w której znajdowało się jego mieszkanie nie mieściła się na całkowitych obrzeżach miasta. Ktoś mógł go zobaczyć.
Dazai zagryzł bezwiednie dolną wargę. Okrążył powoli trupa i pochylił się nad nim, po czym zaczął zdzierać z niego luźną parę dresów.
Odrzucił zdjęty materiał na bok gdzieś niedaleko i wracając na swoją poprzednią pozycję ponownie chwycił nadgarstki mężczyzny. Tak jak jego poprzednika, zaczął ciągnąć go w stronę grobu. Jego również wtoczył do środka niemal wypluwając własne płuca. Dorzucił jeszcze łopatę.
Opadł na kolana tuż przed kupą świerzo wykopanej ziemi i zaczął spychać ją z powrotem do dziury. Niedbale i pospiesznie, bo kto by tu kogokolwiek szukał.
Po wszystkim wstał. Wziął głęboki oddech i zaczął się wycofywać. Już po wszystkim.
Trzęsąc się z zimna i wycieńczenia doczłapał do porzuconych wcześniej, czarnych spodni. Pochwycił je i jednym szybkim ruchem zatrzasnął z hukiem drzwi bagażnika. Oparł się o rozdrapaną karoserię i powolutku, bez pośpiechu przysunął się na przód Toyoty. Pociągnął niedomknięty wcześniej kawał blachy i wsunął się na miejsce kierowcy. Szybko zdjął z siebie własne spodnie i założył parę dresów. Zrzucił także zakrwawioną marynarkę i koszulę wyrzucając wszystko na tylne siedzenia.
Oparł swobodnie głowę na zagłówku fotela. Odetchnął cicho ze zmęczenia.
Musiał wrócić do domu i wziąć prysznic. Musiał się położyć. Zasnąć.
Sięgnął prawą ręką po kluczyk w stacyjce. Przekręcił go i odpalił samochód.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top