XXIV |this is the end|
Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania! Notatka ode mnie pod rozdziałem! Enjoy!
Emocje nim targające zeszły z niego szybko. Zbyt szybko. Jakby ktoś wziął jakąś czarodziejską igłę i go przebił, a wszystko, co czuł, wyparowało. Teraz przeszukiwał bazę danych, a jego ręce trzęsły się tak mocno, że nie był w stanie klikać w ikonki.
- Daj mi to. - Jace pchnął go w bok i sam zajął się szukaniem.
Naprzeciwko stały Isabelle i Clary, które wpisywały w panelu nazwisko Ragnora Fella. W zasadzie to szczupłe, wypielęgnowane palce Izzy sunęły po ekranie, a Clary obserwowała je jakby, ta co najmniej czarowała.
Rudowłosa, czując na sobie jego spojrzenie, uniosła wzrok, a ich oczy się spotkały. Od Clary biło współczuciem. Za to, co stało się na misji, za Magnusa i za sytuację sprzed kwadransa. Alec pokręcił głową, nie musiało być jej go szkoda. Jednak to nic nie wskórało, bo ona zrobiła taką minę, która wskazywała na to, że z Alexandrem nie jest okej.
Cóż miała całkowitą rację.
Odwaga, która wcześniej zawładnęła jego ciałem i sercem, uciekła, gdzie pieprz rośnie, a pozostał tylko strach przed matką. Był pewny, że czekają go konsekwencje. W końcu podważył autorytet matki przy rodzeństwie. Ba, przy całym zbiorowisku Nowojorskich Nocnych Łowców!
Co prawda matka nie zaczepiała ich i tylko stała obok, przypatrując się ich poczynaniom i rozkazując kilku Nefilim.
Jednak od czasu do czasu miał wrażenie, że jej lodowate spojrzenie jest wycelowane w niego, ale nie miał odwagi na nią spojrzeć.
W skrócie miał przesrane.
- Mam kontakt do Catariny. Alec, dzwonisz? - Jace popatrzył się na niego, ale ciemnowłosy nie był w dobrym stanie. Blada, spocona skóra i przestraszony, rozbiegany wzrok. Nic, co mogłoby im pomóc, raczej sprzyjało utrudnieniu planu. - Dobra, ja zadzwonię.
Przepisał numer na swoją komórkę i odszedł w bok. Alec śledził go wzrokiem, ale spuścił go natychmiast, kiedy znowu poczuł przeszywające spojrzenie matki.
- Mam Ragnora. - powiedziała Izzy. Powtórzyła czyn Jace'a i po chwili przystawiała telefon do ucha.
W tym samym momencie podeszła do niego Clarissa.
- Jak się czujesz? - położyła rękę na jego przedramieniu.
- Chyba się nie czuję. - wyjawił zduszonym głosem. - Mam wrażenie, że ona mnie zabije. Jak nie teraz, to później.
- Nie będzie tak źle.
- Masz rację, będzie gorzej. Nigdy nie patrzyła w ten sposób. Prawda, była surowa i zimna, ale nie aż tak. Teraz jest o wiele... - spojrzał na moment na Maryse i znowu powrócił oczami do rudowłosej. - ...wiele gorzej.
- Hej, Alec, masz nas. - spojrzała mu prosto w jego niebieskie tęczówki. - Masz nas i masz Magnusa. Pomożemy ci w razie co.
- Tak, ja, tak, dzięku-
- Catarina przeniesie się przed Instytut. Mamy tam czekać. - Jace przerwał Alecowi w połowie zdania.
Clary odsunęła się od ciemnowłosego, a ten kiwnął głową. Żołądek podszedł mu do gardła. A jeśli już za późno? Jeśli już nie mają czasu? Co wtedy?
- Alec? - uniósł wzrok na Jace'a, który lustrował go troskliwym spojrzeniem. - Lepiej chodźmy. Izzy, co z Ragnorem?
- Włącza się sekretarka. - ponownie się połączyła, ale mechaniczny głos rozbrzmiał w głośniku. - Nic z tego... Idziemy na dwór i czekamy na Catarinę.
Nocni Łowcy zebrali swoje rzeczy i ruszyli w stronę wyjścia. Kiedy Alexander przechodził obok matki, poczuł na sobie jej zimny wzrok. Jego skórę pokryła gęsia skórka, a żołądek zakręcił się w supeł.
Na domiar złego. Maryse ruszyła za nimi na zewnątrz.
- Jesteś kompletnym idiotą, panie porywaczu stulecia! - Magnus wycharczał. - Zabranie magii? To złe i starożytne zaklęcia. Skąd je masz? I dlaczego ja? Wiesz, jakie będą tego konsekwencje? Wiesz, kim jest mój ojciec? - Azjata przymknął oczy przez nagły ból głowy.
Oczywiście, że użył ostatecznej wymówki. Czyli temat ojca. Zazwyczaj działał, ponieważ nikt nie chciał narazić się na gniew Asmodeusa.
- Och, ty naprawdę mnie nie rozpoznajesz? Ojciec kiedyś wspominał, że nie jesteś mistrzem dedukcji.
- Ojciec?
- Demon, Upadły Anioł, jeden z Książąt Piekła, znany pod imieniem Asmodeus, ale to wiesz, co nie? - oczy Magnus otworzyły się szeroko. - Tak, braciszku! - zaśmiał się. - Wiesz, ile się o tobie nasłuchałem? Wielki Magnus Bane! Jeden z najstarszych i najsilniejszych Czarowników na świecie! I co? Gówno prawda! Ja wygrałem! - krzyknął, a jego głos odbił się od ściany. - Jesteś za słaby na bycie jego synem. Powstrzymują cię prawa i to twoje głupie sumienie. Wystarczyło zrobić coś, do czego byś się nie posunął i proszę, Wielki Magnus Bane zdycha pod moimi stopami!
Magnus nie mógł uwierzyć czy to, co słyszy, jest prawdą. Wiedział, że przez stulecia miał wiele braci i sióstr, ale oni okazywali się za słabi na moc, którą zyskiwali i zawsze umierali. A tu ktoś taki? Nieznany brat, który przeżył i był na tyle zdesperowany, żeby odebrać mu magię?
- Sumienie trzyma cię przy byciu człowiekiem.
- I co mi z tego? Bycie człowiekiem? - prychnął. - Słabe, głupie istoty. Myślą, że są panami wszechświata i mogą robić, co chcą, ale wiesz jaka prawda? - jego twarz wisiała teraz nad tą Magnusa. - To brednie! Nic nie mogą! Mogą umrzeć przez jeden ruch mojej ręki! Otóż to! Są tacy naiwni i tacy nieświadomi. Jak ty, bracie. Upodabniasz się do nich i dlatego nigdy nie będziesz miał swojej mocy w całej okazałości. Twoje durne człowieczeństwo trzyma twoje nogi na gruncie i to cię gubi. Mógłbyś być panem ziemi, panem wszystkich tych istot, a wybrałeś bycie sługą dzieci Aniołów. Żałosne.
- Nie mam ochoty nad niczym rządzić. - w głowie zakręciło mu się jeszcze mocniej, a przed oczami pociemniało.
- Dlatego nigdy nie rozumiałem ojca. Czemu ty? W końcu nic nie robisz. Może masz potężną moc, ale nie umiesz z niej korzystać. I wiesz, co wymyśliłem? Że ta moc nie powinna być twoja! Ona nigdy nie powinna do ciebie trafić! A nawet jeśli już trafiła, to powinieneś zdechnąć setki lat temu! Mądre, prawda? - popukał się w czoło.
- Nie, ani trochę.
- Ach, daj mi zrobić moje przedstawienie i siedź cicho. - Bane chciał się jeszcze odezwać. - Powiedziałem cicho bądź! - wydarł się i przyłożył żarzącą się dłoń do gardła Magnusa. W jego spojrzeniu było widać obłęd. - Wracając, kochany... Poszperałem sobie trochę, ale okazało się, że na tej marnej ziemi mało jest zasobów o odbieraniu magii. Jak już wspomniałeś. To stara i bardzo zła magia. - zrobił minę zbitego szczeniaczka, żeby uśmiechnąć się diabelsko. - Więc zwróciłem się do mojej kochanej przyjaciółki. Domyślasz się kto to?
- Lilith.
- Brawo! Może coś jeszcze masz w tej głowie! - klasnął w dłonie i wyprostował, a Bane wypuścił wstrzymywane powietrze. - Oczywiście moja kochana Lilith wiedziała, czego potrzebuję i jak to zdobyć, ale miała tylko jedną prośbę. Chciała energii życiowej dziecka Aniołów. Oczywiście demony jak ona karmią się złymi emocjami, więc znalazłem czarną owcę. Wiesz, jakie to było zabawne, kiedy się okazało, że tą czarną owcą jest ktoś, do kogo żywisz uczucia i do tego ten chłopak pochodzi z silnego rodu Nocnych Łowców? Nie mogłem ze śmiechu! Plus, to też bardzo żałosne, nie sądzisz? Miłość. - wypluł słowa z jadem. - Demony nie potrafią kochać, braciszku.
- Nie jestem demonem! A poza tym czemu Lilith? Chcesz zaimponować ojcu, a spiskujesz z jego wrogiem?
- Jak ty mało wiesz... Lilith oczywiście jest bardzo inteligentnym stworzeniem i zapytała o to samo. Ojciec pewnie nic by mi nie dał, wiesz, takie zaklęcia niosą za sobą niepożądane konsekwencje, które mogłyby pozbawić magii i ciebie, i mnie. Nie chciałby, żeby coś stało się jego ukochanemu synkowi. A Lilith? Ona zrobiłaby wszystko, żeby zagrać na nosie Asmodeusowi, więc się zgodziła. I proszę! Jesteśmy w tym miejscu. Przyszedłem cię naprawić! Zapraszam do przedstawienia! Obiecuję niezapomnianą noc.
Potem złapał za fraki ubrań Magnusa i podniósł go pewnym ruchem do góry. Czarownikowi zakręciło się w głowie, a wszystko, co jadł, podeszło mu do gardła. Jego brat patrzył na niego wygłodniałym i pogardliwym spojrzeniem. Doskonale się bawił.
- To koniec, Bane. - portal otworzył się za nimi, a cały świat zawirował.
Jedyne, co Magnus pamiętał później to zapach lasu i szum wody.
Do uszu Aleca dochodziły odgłosy miasta. Rozmowy ludzi, silniki i klaksony samochodów. Obok niego stało rodzeństwo, Clary i matka. Wszyscy w ciszy, zagłębieni w swoich myślach. I, mimo że Alexander też chciał się na czymś skupić, choćby na dalszym planie jak odbić Magnusa, to nie potrafił. W głowie miał tak dużo myśli, że nie mógł się skupić i w rezultacie myślał o drzewie naprzeciwko, którego gałęziami poruszał zimny wiatr.
Było coraz bliżej zimy. Alec, żyjąc w pośpiechu, nie zauważył, kiedy to wszystko minęło. Wydawać się mogło, że dopiero wczoraj znaleźli Clary, a minęło już około dwóch miesięcy. Wszystko przemijało i Alexander poczuł swego rodzaju melancholię. Był przerażony, że jego całe życie minie tak szybko, jak z bicza strzelił. A on nie będzie miał nic, co trzymałoby go przy ziemi.
Pomyślał o Magnusie. Może on miał być kimś takim?
Nagle otworzył się przed nimi portal, z którego tryskały złote iskry. Przez otwór przeszła kobieta o niebieskiej skórze i białych jak śnieg włosach. Wyglądała na niecałe dwadzieścia lat. Była szczupła i dość wysoka. Stanęła przed nimi w pewnej siebie pozycji. Portal się za nią zamknął.
- Gdzie jest Magnus? - odezwała się, a jej głos przepełniony był wielką siłą.
- Został porwany. Prawdopodobnie przez kogoś, kto pracował dla Lilith. - sam Alec zdziwił się, że to on zabrał głos. - To mężczyzna, Czarownik. Nikt z nas go nie zna.
- Dlaczego Magnus? Jak to się stało? - Alec zawahał się przed odpowiedzią.
Spojrzał na Maryse, która mierzyła go srogim spojrzeniem. Czy to był moment, żeby poznała prawdę, co działo się z jej synem?
- Nie wiemy, czemu Magnus. A jeśli chodzi o okoliczności... To... - urwał, kiedy nagle z jego prawej otworzył się kolejny portal, tym razem o krwistym zabarwieniu.
Alec już sięgał po swoją broń. Tak jak jego rodzeństwo, ale przeciwnik był szybszy. Z otworu wyskoczyła horda demonów. Wszystkie wydawały z siebie zwierzęce odgłosy, które niosły się po parku. Alexander ruszał do pierwszego, kiedy poczuł dotyk na swojej ręce. Odwrócił się do tyłu i zobaczył kocie oczy, których właściciel porwał go wprost do portalu.
Wylądował twarzą w błocie. Z nieba padał na niego zimny deszcz. Opanował go strach. Chciał wstać, ale poczuł ból w lewej nodze. Zagryzł zęby i dźwignął się na swoich łokciach. Niestety jego dłonie ślizgnęły się na mokrej ziemi i ponownie wylądował w błocku. Odetchnął głęboko. I zebrał wszystkie myśli do siebie. Dwór, Catarina, drugi portal, ręka i oczy... Kocie oczy.
To podziałało jak wiadro zimnej wody. Zebrał ostatnie pokłady mocy w swoich zmęczonych mięśniach. Ułożył ręce na ziemi i wbił w nią swoje palce. Dźwignął się na nich, a te trzęsły się pod jego ciężarem niemiłosiernie, co najmniej jakby ciało Alexandra było głazem. Oddychał głośno i szybko. W końcu usiadł, a deszcz kapał mu na brudną twarz. Podniósł powoli wzrok, a wokół siebie zobaczył drzewa. Znajdował się na małym półwyspie, który wychodził do niewielkiego stawu, którego tafla wody zabarwiona była na zielono. Niebo było szare, a wokół niego nie było żadnej żywej duszy.
Alec wziął kolejny głęboki oddech i na drżących nogach próbował wstać. Prawie stracił równowagę, ale szybko rozstawił swoje stopy, w taki sposób, że stał stabilnie. Wyprostowany miał większe pole widzenia. Próbował dostrzec czy ktoś kryje się za drzewami, ale niczego nie zauważył. Powoli okręcił się do tyłu. Za nim również był las i dwie drewniane ławki z miejscem na ognisko. Wyglądały, jakby się rozpadały, więc nikt nie odwiedzał tego miejsca często. W takim razie było dobre na porwanie.
- Alec? - nie mógł uwierzyć własnym uszom, rozejrzał się jak szalony po otoczeniu, ale Magnusa nigdzie nie było. Może to halucynacja? - Alexander?
- Magnus? Halo, jesteś tu? - jego serce biło szybciej i mocniej w jego klatce piersiowej, jakby chciało się wyrwać wprost do Bane'a.
- Tu jestem. Bliżej wody, proszę, pomóż mi.
- Już idę. Już. - to było jak niebo, słyszeć głos Czarownika ponowie, być tak blisko niego, po dniach rozłąki. - Magnus? - spojrzał w wodę, ale nie było tam nikogo. Ani w niej, ani na brzegu. - Halo?
- Alec! Błagam, pomóż mi! - tafla wody nagle się poruszyła i Alexander usłyszał jakby coś (lub ktoś) do niej wpadło.
Nie myśląc dwa razy, wskoczył do zimnej wody i zaczął iść w stronę środka stawu. Poziom cieczy nie był wysoki, sięgał mu tylko do piersi, ale zielona breja i muł na dnie skutecznie przeszkadzały mu w przejściu drogi. Na dodatek deszcz sprawiał, że jego grzywka wpadła do jego oczu i miał ograniczone pole widzenia.
- Magnus? Jesteś tu? - zaczął rozgarniać breję, ale woda była niemal czarna. - Magnus?! - zaczął sięgać ręką w głąb, mając nadzieję, że Azjata złapie jego dłoń. - Magnus! - dołączył drugą i wtedy poczuł chwyt.
Użył całej siły, żeby wyciągnąć Bane'a na powierzchnię, ale czuł opór. Ponowił starania, ale tym razem mocniej złapał za jego rękę. To też okazało się nieużyteczne, bo poczuł siłę ciągnącą go w dół. Całe ciało paliło go żywym ogniem. Rana po starciu z demonem kilka dni temu dalej dawała o sobie znać. Zaparł się o muł na dnie i ciągnął w górę, ale wtedy poczuł kolejne pociągnięcie, tym razem za stopę. Stracił rozeznanie i wpadł do lodowatej wody. Krzyknął głośno w momencie, kiedy jego głowa się zanurzała. Woda dostała się do jego gardła i nosa i Alec zaczął się dusić. Czuł ręce, które oplatały go z każdej strony. Jedna ciągnęła za dłonie, druga za nogi, trzecia trzymała jego włosy. Alexander zaczął wierzgać nogami i odpychać zagrożenie, ale to powracało jeszcze silniejsze i ciągnęło go głębiej i głębiej. Jakby dno stawu, w którym się znajdował, przez kilka minut zdołało być coraz dalej i dalej. Ciemnowłosy nic nie widział. Oczy i płuca go piekły, a ręce, dalej ciągnęły jego ciało. Zaczął się wyginać w różne strony, aż w końcu miał możliwość wyciągnięcia noża z pasa, który miał na sobie. Ciął na oślep, nie ważąc czy trafia. Było mu słabo. Głowa robiła się cięższa. Potrzebował powietrza, dlatego, kiedy nie czuł już nacisku, wypłynął na powierzchnie.
Wziął wielki haust powietrza i zaczął kaszleć wodą. Jak najszybciej, dalej się krztusząc, popłynął do brzegu. Wyszedł na wysepkę i upadł na ziemię. Jego policzki znowu pokryły się błotem, a z jego ust ciągle wypływała woda. W kącikach oczu zebrały się łzy, a płuca paliły ogniem. Był taki naiwny, myśląc, że Magnus może tu być i może przebywać w głupim stawie. Poniosło go! Uderzył pięścią w ziemię, a błoto rozbryzgało się na kilka stron. Głupi i lekkomyślny!
Leżał chwilę, kiedy usłyszał śmiech obok. Uniósł szybko głowę.
- Czy Nocni Łowcy nie powinni być bardziej uważni?
- Ty... - Alec wycharczał wściekły.
Zaczął czołgać się w stronę Czarownika, który z obrzydliwym uśmiechem tylko obserwował poczynania ciemnowłosego. Alec dalej miał nóż w ręce i kiedy zbliżył się do wroga, rzucił w jego brzuch. Ostrze jednak zatrzymało się kilka centymetrów przed ciałem mężczyzny. Z jego ręki tryskały złoto-czerwone iskry, a nóż poleciał do wody.
Alexandrowi kręciło się w głowie. Chciał walczyć, ale ciężko mu się oddychało. Czy to był koniec? On zdycha cały umazany w błocie i nie zdołał znaleźć Magnusa? Nie mógł poddać się tak łatwo.
- No dalej, wstawaj, durny Nefilim! Liczyłem na jakąś walkę, zaklęcia, cokolwiek! Dawaj! - Alec zagryzł swoją wargę. I zaczął się powoli podnosić. - No dawaj, dawaj! - kiedy Alexander klęczał, Czarownik pstryknął palcami, a ciemnowłosy znowu wylądował na brzuchu. - Opps, niechcący. - wszystko w Lightwoodzie się gotowało. Leżał chwilę i wziął głęboki oddech. Prawą rękę miał bliżej pasa, więc niepostrzeżenie wyciągnął z niego kolejną broń. Później w kilku sekundach podniósł się i wymierzył nóż w udo mężczyzny, ale ten zrobił zręczny unik. - Jestem Czarownikiem, złotko! Taki nóż dużo mi nie zrobi. - wtedy Alexander sięgnął po kolejny i zagryzionymi wargami ruszył na wroga.
Ciął powietrze, ale Czarownik, co chwile przeskakiwał z miejsca na miejsce, jakby się teleportował. Wtedy Lightwood skupił się, w jaki sposób i z której strony mężczyzna się pojawia. Lewo, tył, lewo, prawo, za nim, lewo. Kiedy Czarownik pojawił się trochę dalej od Alexandra, ciemnowłosy od razu zwrócił się w prawą stronę, gdzie wróg się pojawił, a chłopak zadał mu cios w ramię. Mężczyzna syknął i spojrzał na nóż, który wystawał z jego skóry. Wokół niego zebrała się plama krwi. Powoli przyłożył dłoń do rękojeści i wyciągnął ciało obce ze swojego ciała, wyrzucając je tak jak poprzedni nóż, do stawu.
- Teraz przesadziłeś, dzieciaku. - wokół jego ręki zebrało się małe tornado magii. - Mógłbym cię zmieść z powierzchni ziemi jednym ruchem mojej ręki, ale gdzie tu przedstawienie? Show must go on!
- Gdzie jest Magnus? - głos Aleca brzmiał gorzej niż w jego głowie. Był słaby i wykończony. Jego stela musiała wypaść mu w wodzie, a więcej broni nie miał.
- Już pewnie martwy, więc nie musisz się nim przejmować! - Czarownik posłał falę mocy w ciało Aleca.
Ciemnowłosy poczuł się jakby przeszło przez niego setki błyskawic. Krzyknął i upał na kolana. W głowie zaczęło mu piszczeć. Niemiłosiernie bolesny i nieprzerwany dźwięk rozsadzał mu mózg od środka. Jakby ktoś włożył mu do głowy bęben i zaczął w niego bębnić z wielką mocą. Nie miał pojęcia, kiedy zaczął krzyczeć, ale jego gardło paliło, jakby ktoś wrzucił do niego odpaloną petardę. Łzy ciekły mu po brudnej twarzy, a on ściskał swoją głowę w rękach i modlił się do Aniołów o koniec.
Czarownik stanął nad nim i uwolnił więcej mocy. Złoto-czerwony promień wystrzelił do twarzy Aleca, unosząc jego brodę, w ten sposób Lightwood mógł widzieć, że ten, który go zabijał, miał oczy Magnusa.
Niebieskie oczy, w kolorze burzy podczas sztormu, po raz kolejny spotkały złote, kocie tęczówki. Ale tym razem nie czuł przyciągania, nie czuł motylków w brzuchu, ani tego dziwnego uczucia, które kotłowało się jego samotnym sercu. Tym razem to było jak sopel lodu, który został w niego wbity, a krew zaczęła skapywać na ziemię, brudząc ciało Alexandra.
Jace ciął kolejnego demona, który rozpadł się na kawałki, kiedy poczuł ból w swojej runie Parabatai. Na początku małe ukłucia, jakby ktoś wziął igłę i wciskał ją co kilka sekund w jego bok. Ale po kilku demonach później uczucie się nasiliło. Czuł, jakby ktoś przystawił do jego skóry rozżarzony miecz. Herondale mimo wszystko ciągle walczył i odsyłał kolejne stwory do ich wymiaru. W głowie ciągle miał myśl, że coś się dzieje z Alexandrem. Próbował się uspokoić, Alec był silny, przeszedł tyle nie po to, żeby umierać, Jace musi się rozprawić z tym gównem przed Instytutem i wtedy uratuje brata. Wcześniej w walce brali udział Herondale, Izzy, Maryse i Catarina, a Clary pobiegła do budynku i wszczęła alarm, który przywołał więcej Nocnych Łowców. Jednak Demonów ciągle było więcej.
Kiedy Jace miał wbić miecz w klatkę piersiową kolejnej kreatury, poczuł jeszcze większy ból. Czuł miecz wbijający się w jego brzuch. Zabrakło mu oddechu, a wzrok przysłoniły czarne plamki. Zobaczył Aleca w agonii, krzyczał i płakał nad brzegiem jakiegoś zbiornika z wodą, wokół był las. Jace krzyknął imię brata, ale ten nie reagował i rzucał się po ziemi.
- Jace! - krzyknęła Clarissa.
Dziewczyna niewiele myśląc, skoczyła przed chłopaka i swój mały sztylet wycelowała w demona. Jej ciało pokryła czarna maź, oddychała niespokojnie, ale natychmiast się zreflektowała i upadła na kolana przed Jacem. Złapał jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy.
- Jace, proszę! Jace, co się dzieje? Jace! - wzrok blondyna był rozbiegany i zamglony.
Musiał pomóc bratu.
- Alec... - wysapał. - Alec, on, musimy mu pomóc. - jego głos był na granicy płaczu. Nie chciał po raz kolejny tracić brata. Musiał go przeprosić za tyle rzeczy, musiał z nim wyjść na jeszcze setki misji. Alexander nie mógł umrzeć. - On, błagam, Clary... - pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. - Musimy mu pomóc.
- Jace, już, proszę... Co widziałeś? Co dokładnie?!
- Wodę i las, i Alec on krzyczał i płakał i... - kolejne łzy wyznaczyły trasę na jego policzkach. - Musimy iść Clary, musimy, już.
- Izzy! - Clary krzyknęła w dal, dalej patrząc się w oczy Jace'a. - Izzy! - rudowłosa spojrzała w stronę dziewczyny, ta właśnie swoim biczem rozwaliła na kawałki demona i skierowała się w stronę pary.
- Wiesz, gdzie jest Alec? - zapytała Isabelle.
Była zmartwiona. Łzy na policzkach Jace'a zawsze wróżyły źle. Blondyn nie był typem mazgaja, raczej krył swoje uczucia za osłoną dupka, który jest najlepszy we wszystkim.
- Wie, jak wygląda miejsce. - odpowiedziała za niego Clary, gładząc jego policzek. Ciało Herondale'a się trzęsło. - To nie może być gdzieś poza Nowym Jorkiem. Musimy iść w tej chwili, Isabelle. Zawołaj Catarinę i... - Clary rozejrzała się po dziedzińcu. Większość demonów już nie było, a inni Nocni Łowcy leczyli rannych. - ...i swoją matkę i kilku Łowców. Musimy się spieszyć.
Isabelle kiwnęła głową i ruszyła w stronę Maryse, która nakładała na swoje ramię iritaze. Kobieta zazwyczaj zajmowała się papierkową robotą, dlatego widok jej z bronią, wydawał się nietypowy Clary.
- Jace, posłuchaj mnie teraz. Musimy iść. Musimy uratować twojego brata, tak? Jesteś w stanie? - blondyn kiwnął głową i przełknął zalegającą ślinę.
- Jestem w stanie dla niego zginąć, Clary.
Rudowłosa pomogła mu wstać na nogi. Ból dalej dawał się we znaki, ale Jace skutecznie go ignorował. Clary objęła go ramieniem, a on spojrzał na nią wdzięcznie i uniósł jeden kącik ust do góry. Chociaż na tyle mógł się wysilić.
Isabelle, Maryse i Catarina czekały na nich pod wejściem. Za nimi stali umorusani Nocni Łowcy. Ich broń naznaczona była czarną mazią tak jak ich ciała. Wyglądali na gotowych do walki. Ich twarze wyrażały upór i skupienie. Nocny Łowca został stworzony do walki z Demonami. Nocny Łowca jest jedną wielką maszyną do zabijania. Nocny Łowca musi liczyć się z tym, że śmierć jego najbliższych go nie ominie. Ale Alec nie musiał umierać teraz. To był do cholery Alexander!
- Powiedz mi, co widziałeś, Johnathanie. - Catarina podeszła do niego i podała mu rękę, która świeciła białą poświatą.
Jace podał jej swoją dłoń, a po chwili czuł obecność Czarownicy w swojej głowie. W jego myślach znowu przewinęły się obrazy cierpiącego Aleca. Zacisnął oczy, aby żadna kolejna łza z nich nie wypłynęła.
- I co? - zapytała Maryse.
Catarina otworzyła swoje niebieskie oczy. Oddychała ciężko. W nią też uderzył obraz Alexandra. Widok ludzkiego cierpienia, nigdy nie był jej przecież obcy, ale poczuła ból Lightwooda, jakby to ona sama leżała na tamtej błotnistej ziemi.
- Widziałam to miejsce i widziałam Alexandra. - wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze. - Wiemy, że nie mogli opuścić Nowego Jorku, więc są w mieście. Jedyne miejsce, które kojarzy mi się z tamtym, z tej wizji, to gdzieś na Staten Island. Moment... - dłonie kobiety się zaświeciły, a ta przyłożyła je do swoich skroni. Pod nosem szeptała słowa w nieznanym im języku. Po kilku sekundach skończyła.
- I? - zaczęła Izzy.
- Nie mam tropu. - przetarła rękami swoją twarz. - Mogę spróbować namierzyć Alexandra przez waszą runę, Jace. Ale ten proces może być...
- Niech pani zrobi wszystko, tylko żeby go uratować. - blondyn uniósł swoją koszulkę, odkrywając runę Parabatai.
- Na pewno?
- Tak. - a kiedy Catarina patrzyła na niego badawczym wzrokiem, dodał: - Błagam... Musimy go uratować.
Niebiesko skóra złożyła swoje dłonie równo, tak jakby się modliła. Po chwili wyszeptała słowa po łacinie. Jej ręce rozbłysnęły światłem, a jej skóra zrobiła się jeszcze bardziej błękitna. Później Czarownica zaczęła rozłączać swoje ręce, a pomiędzy nimi zmaterializowała się biała kula światła, którą Catarina posłała w bok Jace'a. Blondyn wygiął plecy w bólu i zagryzł wargi tak, że poczuł na języku metaliczny smak krwi. Isabelle i Clary przytrzymały go za ramiona, tak żeby nie upadł. Białowłosa otworzyła oczy, które również świeciły białym światłem. Słowa, które wcześniej szeptała, teraz mówiła coraz głośniej i głośniej, a te rozchodziły się po dziedzińcu. Maryse kurczowo trzymała swojego serafickiego ostrza, w głębi siebie była przerażona o swoje dzieci. Reszta Nocnych Łowców patrzyła ze zdumieniem na wyczyniania Catariny. Jeśli o nią chodzi, przycisnęła swoje ręce do skóry Jace'a. Chłopak próbował się wyrwać, z jego gardła uciekł krzyk. Pozostali dzieci Nefilim przystąpili do niego i pomogli dziewczynom w utrzymaniu go na miejscu, w pionie. Herondale czuł ból, ale widział Alexandra wyraźniej. Dalej leżał na ziemi, wykrzywiał się w agonii na chwilę, żeby przestać i upaść na ziemię, a potem znowu rozdzierać swoje gardło. Wtedy Jace poczuł, gdzie mają się udać.
- Wiem! - Jace krzyknął, a Catarina natychmiast odskoczyła od jego ciała. Moc skumulowana w jej ciele powoli wyparowywała. Ona jak i blondyn dyszeli ciężko. Nocni Łowcy puścili Jace'a. Ten zamknął oczy, a w głowie miał wielki bałagan.
- Zrobię wam portal... - wysapała Catarina. - Przejdę przez niego z wami, ale nie będę w stanie walczyć, mam za mało mocy.
- To nic. Zrobiłaś wyjątkowo dużo, dziękujemy. - wyszeptała Isabelle, posyłając jej lekki uśmiech.
Czarownica kiwnęła głową i wzięła ostatni duży haust powietrza.
- Jace, jesteś w stanie? - zapytała się, dotąd milcząca Maryse.
- Dla niego tak.
Catarina przymknęła oczy i wyciągnęła rękę przed siebie. Naprzeciwko ich zrobiła się mała szczelina, która zaczęła wirować i rozszerzać się, aż w końcu mogła pomieścić ich wszystkich.
Pierwsza ruszyła Isabelle, trzymając swój bicz w gotowości. Za nią był Jace z Clary, następnie Maryse, a na końcu Nocni Łowcy z Catariną. Wyskoczyli na mokrą ziemię pełną liści i pozostałości po śniegu. Wokół były wysokie drzewa, a o jedno z nich oparła się wykończona Catarina. Po jej czole spływał pot, a z jej ust buchało powietrze, które zmieniało się w obłoczek pary.
- Clary, ty i Catarina zostańcie tutaj. - odezwała się Maryse. - Ja i reszta ruszymy po Aleca. Zrozumiano? - rudowłosa posłała spojrzenie Jaceowi, ale ten pokręcił głową. - Jace, prowadź.
Przed odejściem blondyn podszedł jeszcze do dziewczyn i wręczył jeden z mieczy Clarissie.
- Obyś nie musiała tego używać. - już miał odchodzić, kiedy przypomniało mu się czemu w ogóle wezwali Catarinę. - Tu gdzieś może być Magnus. Nie wiem, gdzie, ale to całkiem prawdopodobne. Kiedy Catarina odzyska siły, poszukajcie go. - Clary kiwnęła głową i stanęła na palcach, składając szybki pocałunek na ustach Jace'a
- Uważaj na siebie. - Herondale kiwnął głową. - I znajdź Aleca.
Blondyn odwrócił się i posłał pokrzepiające spojrzenie Catarinie, ale ta machnęła dłonią. Jace wyciągnął miecz z pochwy, a ostrze zalśniło niebieskim światłem. Wyprzedził całą drużynę i ruszył na zachód, a reszta za nim podążyła.
- Zabij mnie w końcu! - warknął Alec, ledwo dysząc.
Dostał tyle dawek tego nieznośnego dźwięku i błyskawic, które pustoszyły jego ciało, że ledwie mógł mówić. Stracił już kompletnie nadzieję na wszystko. Na uratowanie Magnusa, na ratunek dla samego siebie. Próbował tyle razy wstać i zadać cios Czarownikowi, ale ten ciągle mu to uniemożliwiał i zadawał okropny ból. Mógł zabić go już dawno, dawno temu, ale wolał się bawić z nim w kotka i myszkę.
- Ale, co to za zabawa? - Alexander spojrzał na niego morderczym wzrokiem, mężczyzna się zaśmiał. - Nie bądź taki nienawistny! Takiej rozrywki nie miałem od dawna. Szkoda, że Magnus tego nie może zobaczyć, pewnie mój kochany braciszek płakałby gdzieś obok i krzyczał, żebym zabił go, a nie ciebie. Ale wiesz, co bym zrobił w takiej sytuacji? Sprawiałbym, że ból w twoim ciele byłby większy, i większy, i w końcu bym cię zabił. Zabił i kazał Magnusowi na to wszystko patrzeć. A on płakałby, no i cóż, również zginąłby z mojej ręki. Co ta miłość robi z wami, ludźmi? - wypluł ostatnie słowo.
A sens wypowiedzianych zdań dopiero docierał do Alexandra. Brat? To był brat Magnusa? Bane miał brata?
- Widzę szok na twojej ohydnej twarzyczce, dziecię Aniołów. Mój kochany braciszek też o tym nie wiedział. Ojciec nigdy się mną nie przechwalał. Nie miał czemu, ale teraz? Teraz w końcu mnie ujrzy! Będę jego pierwszym dzieckiem, które rządzić będzie światem. - pomiędzy jego palcami powstały kolejne błyskawice magii, które wycelował w Aleca, te jednak były słabsze. - Tak to sobie wymyśliłem. Najpierw Nowy Jork, potem całe Stany, obie Ameryki, Azja albo Europa, jeszcze nie wiem w jakiej kolejności, później kolejne ziemie i kolejne, aż w końcu moja moc będzie sięgała od jednego końca ziemi do drugiego. Pięknie. - fala magii, zaczęła zadawać coraz większy ból. Alecowi zrobiło się niedobrze, ale błyskawice ponownie ustały. - Dobra, nie mam za wiele czasu, więc rozprawimy się po staremu.
W jego rękach pojawił się ogromny miecz z czerwoną rękojeścią. Czarownik powoli podszedł do Alexandra i spojrzał na niego z góry. Alec wycelował swoje zamglone tęczówki na mężczyznę. Na jego twarzy ciągle widniał zwycięski uśmiech. Chwycił miecz w obie ręce i przyłożył ostrze do klatki piersiowej ciemnowłosego, tuż nad sercem. Potem uniósł miecz wysoko na siebie.
- Powiedz "dobranoc". - wyszeptał Czarownik, a Alec zamknął oczy.
To koniec.
Bicz Izzy zaplątał się o rękojeść miecza, dziewczyna pociągnęła za broń, a Czarownik stracił równowagę. Jedną dłonią puścił broń, ale drugą cały czas trzymał. Ta wolna ręka zaczęła iskrzyć, wtedy Maryse wyprzedziła córkę i posłała w tę część ciała nóż. Ten wbił się w środek dłoni. Mężczyzna krzyknął, a miecz wypadła mu z rąk. Izzy za pomocą bicza przyciągnęła broń do siebie. W drugą wolną rękę Czarownika nóż posłał Jace. Krew spływała mu po skórze, mieszając się z deszczem, który przybrał na sile. Isabelle zakręciła swoją bronią i złapała za kolana wroga. Pociągnęła bicz, a ten wylądował na ziemi, krzycząc jeszcze głośniej z bólu.
W kilku sekundach podeszła do niego Maryse, która boleśnie wzięła jego dłonie, przystawiła do siebie i narysowała runę, która spętała je jak kajdanki.
- Zostawcie mnie! Zostawcie! Nie macie prawa! - krzyczał Czarownik, ale Jace uciszył go jednym ciosem w głowę. Mężczyzna upadł nieprzytomny na ziemię.
Blondyn rozprostował palce i spojrzał na Izzy. Ta zrozumiała, o czym myślał Jace i już po chwili klęczeli obok nieprzytomnego Alexandra. Blondyn podwinął mu koszulkę i zaczął rysować na jego ciele iritaze, Izzy robiła to samo tylko na jego rękach. Stan ciemnowłosego powoli się poprawiał. Buzia nabierała kolorów, a rany się zakleszczały.
- Jace? - niemal nieme słowo uciekło z ust Alexandra.
- Jestem tutaj. Jestem. - Jace nie mógł się powstrzymać i po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Po chwili cała trójka była zapłakana. - Tak bardzo się bałem, Alec.
- Ja też. Ja też, Jace. - wyciągnął rękę, a blondyn za nią złapał i ścisnął mocno. Uśmiechnął się lekko, a Alexander kiwnął głową.
Rodzeństwo pomogło mu się podnieść. Jace podtrzymywał jego plecy, a niebieskooki ciężko dyszał i rozglądał się po otoczeniu. Widział spętanego Czarownika i dwóch Nocnych Łowców obok niego. Niedaleko stała Maryse, która wysyłała ognistą wiadomość, a w oddali wśród drzew reszta nowojorskich Łowców sprawdzała otoczenie. Jednak nie widział nigdzie Catariny, i Clary, i...
- Magnus... - to było jak uderzenie w policzek. Alec żył, ale Magnus... - Magnus, on, na Anioła...- Alec zaczął wstawać.
- Alec! Uspokój się!
- Alec! - upomniała go Izzy.
- Nie rozumiecie! Nie rozumiecie! On umiera, o boże, on zabrał mu moc, Magnus, na Anioła... - gubił się w myślach i wyrywał do góry, ale blondyn skutecznie przytrzymał go przy ziemi.
- Uspokój się, Alec!
- Nie mogę! - wykrzyczał, a w oczach zebrały mu się łzy. - Nie mogę, Jace. Ja muszę go znaleźć. Jace, błagam.
- Clary i Catarina poszły go szukać.
- O-ne nie zdążą. - łzy spłynęły po jego policzkach. - Nie zdążą...
- Alec, proszę cię...
- Jace! Isabelle!
Z oddali doszedł do ich uszu krzyk Clarrisy. Była cała brudna, a jej włosy sklejone i mokre, za nią biegła Catarina, a wokół niej emanowała biała moc. Kiedy się zbliżyli reszta zauważyła ze pomiędzy nimi w bańce z magii coś się unosiło. Albo raczej ktoś.
Ledwo przytomny Magnus wśród tego białego światła wyglądał na martwego. Całe jego ciało było brudne i blade. Pod jego oczami odznaczały się ciemne obręcze, a jego ciemne włosy posiwiały. Z jego nadgarstków spływała krew.
Catarina posłała mężczyznę na ziemię obok Alexandra. Ten wyrwał się swojemu rodzeństwu i doczołgał się do Magnusa. Wokół nich zebrała się Maryse i reszta Nocnych Łowców. Czarownica wycofała swoją moc, a Alec dopadł do ciała Azjaty. Rzęsiste łzy spływały po jego brudnych i zimnych policzkach.
- Magnus, błagam cię... - swoją trzęsącą dłoń umieścił na policzku Czarownika. - Magnus, błagam, odezwij się. - Alec załkał, nie przejmując się osobami, które stały wokół niego.
- Alexandrze... nie płacz, proszę. - słowa były tak ciche, że ich sens poznał tylko ciemnowłosy. Głos Magnusa był tak wycieńczony, że Alec zaszlochał jeszcze głośniej.
- Musisz jeszcze wytrzymać, jeszcze chwilę, błagam, okej? Wszystko będzie okej... - gładził kciukiem jego policzek. - Błagam... Catarina? - oczy pełne łez wycelował w Czarownicę. - Co mogę zrobić? Co możemy zrobić? Proszę cię... On nie może umrzeć. On nie może. Nie może.
- Alec... - Jace położył dłoń na jego ramieniu.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknął rozhisteryzowany, a więcej łez płynęło po jego twarzy. Clary i Isabelle również płakały. - Cat-Catarina, co m-mogę z-zrobić? Błaga-am.
- Alec, ja nie wiem... - kobieta wyszeptała te słowa i spojrzała na Magnusa, który leżał z zamkniętymi oczami, jego usta były zaciśnięte. Bane czuł ból, który niszczył jego organizm. Proces przyspieszonego starzenia. Jak go odwrócić jak? - kobieta myślała, ale przerwał jej krzyk Lightwooda:
- Jak to nie wiesz?! Błagam cię, proszę, Catarina. On nie może umrzeć! - głos Alexandra był tak bardzo zbolały, a jego serce złamane. Położył swoją głowę na klatce piersiowej Magnusa, która ledwo co się unosiła i łkał w jego brudne ubranie.
Na co to wszystko? Po co w ogóle poznał Czarownika, skoro wszystko teraz miało się skończyć? Łzy wydawały się takie ciężkie, tak samo jak gula w gardle i supeł w brzuchu. Skoro Magnus nie był dla Alexandra, skoro nie mieli szansy dzielić życia razem, to dlaczego to bolało tak cholernie bardzo? Skoro Magnus nie był dla niego, to dlaczego poczuł cokolwiek? To dlaczego odbierało mu dech, gdy tylko widział Azjatę, gdy ten tylko się odezwał lub na niego spojrzał? Dlaczego nie był w stanie sklecić sensownego zdania i dlaczego jego serce przyspieszało? Czy to był żart losu? Podał mu coś do spróbowania, tylko trochę, a on, nawet nie wiedząc, uzależnił się od tego i nieświadomie chciał więcej, a kiedy zostało mu to odebrane, całe jego ciało bolało, jakby było dziurawione milionem pocisków.
Zacisnął dłonie na mokrym i podziurawionym materiale. Płakał głośniej. Najgłośniej w całym swoim życiu. Clary, Isabelle, Jace i Catarina siedzieli na ziemi, obserwując ze łzami w oczach kolejną agonię, przez którą przechodził Alexander. Nie mogli nic na to poradzić, ale tylko obserwować, aż chłopak się uspokoi, a potem wybuchnie ponownie. Maryse patrzyła na to z odległości kilku kroków, nie rozumiała niczego, co właśnie się działo. Doszło do niej, jak mało wiedziała o swoich dzieciach. Reszta Łowców zostawiła ich, żeby ci mieli chwilę dla siebie.
- Magnus, błagam cię, żyj... - szeptał na okrągło Alec. - Błagam cię, proszę cię... - dusił się swoimi łzami. - Powiedz, że nic ci nie jest. - uniósł głowę i spojrzał na Bane'a, z którego ust wychodziły ostatnie oddechy.
- Dziękuję, Alexandrze... - wyszeptał, a ciemnowłosy zaczął gorączkowo kręcić głową.
- Nie, nie, nie, nie. Magnus, nie dziękuj, nie teraz... To nie jest pożegnanie. - Magnus uśmiechnął się lekko, a Alec zakrył ręką usta. - To nie jest pożegnanie... - powtarzał.
Oparł się pośladkami na swoich piętach i schował twarz w dłoniach.
- Dlaczego mi to robisz do cholery? - krzyknął, kierując swoją głowę w niebo. - Dlaczego?! Taką ci to sprawia satysfakcję? Moje cierpienie?! - deszcz wpadał mu do oczu, a on mrugał szybko, aby pozbyć się wody. - Czego ode mnie do cholery chcesz? - jednak żadna błyskawica, żaden cud nie zszedł na ziemię.
Alexander oddychał głośno, a jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie. Swoje czerwone od płaczu oczy skierował na Magnusa. Jego skóra wyglądała, jakby była przezroczysta, jakby Alec mógł ujrzeć przez nią, co jest pod ciałem Bane'a
- Proszę cię... - wyszeptał jeszcze słabiej.
Ponownie uniósł wzrok. Niebo było zachmurzone i szare. Nie mógł zobaczyć w nim żadnych odpowiedzi. Wydawało mu się, jakby patrzył w lustro. I tak jak on, cały świat postanowił płakać z nim. Serce bolało go przy każdym biciu.
Skoro Magnus nie był dla niego, to dlaczego w ogóle pojawił się w jego życiu?
Runa. W niebie zaczęły migać mu runy. Wszystkie rozświetlone tym samym światłem, które widział w innym wymiarze. Miliardy znaków i jeden lśniący najmocniej pośród nich wszystkich.
- Daj mi stelę, Jace.
Blondyn wydawał się być zdziwiony spokojem w głosie brata, ale po chwili wyciągnął przedmiot z kieszeni i podał do Aleca. Ciemnowłosy złapał ją pewnym ruchem i znowu powrócił do patrzenia w niebo. Wyciągnął przed siebie prawą rękę razem ze stelą i zaczął kreślić w powietrzu znak. Już pierwsze machnięcie sprawiło, że miejsce się rozświetliło. Wszystkie spojrzenia padły na niebieskookiego. Narysował kolejną kreskę, która rozświetliła ciało Magnusa, a kolejna zrobiła to samo z ciałem wrogiego Czarownika. Ostatni ślad wprawił runę w wirowanie. Alec obserwował z uwagą, jak moc przeskakuje pomiędzy dwoma ciałami. Łzy ciągle kapały z jego twarzy, a kiedy światło w końcu zgasło spojrzał na Bane'a.
- Alec, co to było? - ale ciemnowłosy jakby nie słyszał.
Na twarz Magnusa powróciły kolory. Jego włosy ponownie stały się czarne, a dziury na ubraniach zniknęły. Wtedy Azjata wziął głęboki oddech i zaczął kaszleć.
- Magnus! - pisnęła zapłakana Catarina.
Bane uniósł się do pozycji półleżącej, ciągle kaszląc. Z jego oczu płynęły małe łzy, kiedy rozglądał się zdezorientowany.
- Catarina, miałem taki dziwny sen... - wtedy odwrócił się twarzą do Alexandra, który patrzył na niego załzawionymi oczami, ale jego usta wykrzywione były w uśmiechu. - To, to nie był jednak sen. Alexan-
Urwał kiedy Alec rzucił się na niego, atakując swoimi ustami te Bane'a. Na początku był zdezorientowany i swoje oczy miał szeroko uchylone, ale ciemnowłosy nie odpuszczał i trzymał swoje wargi złączone te z jego. Jakby był przedszkolakiem i całował się po raz pierwszy. Magnus zreflektował się i zamknął oczy, przyciągając Aleca za jego kark. Jedną trzymał na szyi, a drugą ściskał kawałek jego koszulki. Za to ręce Alexandra obejmowały policzki Azjaty. I, mimo że to był nieporadny pocałunek, to było coś wielkiego. Dwie dusze, które już dawno były sobie przeznaczone, w końcu się ze sobą spotkały. I Lightwood czytał wiele razy, że przy pocałunkach czuje się miliardy motyli, słyszy się jakieś fanfary czy wybuchy fajerwerków, ale to, co on czuł, było lepsze, o wiele. Uczucie, które przejęło całe jego serce, sprawiając, że to chciało wyrwać się z jego klatki piersiowej i pofrunąć prosto do serca Magnusa, nie dało porównać się do niczego, co czuł w swoim życiu.
Bane poruszył wargami. A Alec, idąc za jego śladem, spróbował kopiować jego ruchy. Magnus, chcąc mieć chłopaka bliżej, jeszcze bardziej naparł ręką na jego kark. Obaj płakali. To był ich pierwszy pocałunek i niema obietnica. Obietnica przyszłości i wielkiego uczucia, kotłującego się w ich ciałach.
Oderwali się od siebie i oparli o siebie swoje czoła. Uśmiechali się do siebie i zapomnieli o bożym świecie wokół. O Nocnych Łowcach, o Catarinie, o pojmanym Czarowniku, nawet o tym, że Maryse wielkimi oczami patrzyła na swojego najstarszego syna.
- Dziękuję... - wyszeptał Magnus.
- To ja dziękuję, Magnusie. - odpowiedział Alec, a Bane starł z policzków jego słone łzy.
Byli razem.
Po tylu dniach rozłąki.
Po tylu tysiącleciach ich dusze w końcu złączyły się w jedność.
KONIEC PIERWSZEJ CZĘŚCI
To jest najdłuższy rozdział w tym fanficiton, a liczba słów wynosi około 6450. Jestem tak dumna, że udało mi się zakończyć pierwszą część i tak bardzo wam dziękuję za bycie tu ze mną. Za początki, za tą dziwną przerwę i teraz kiedy ponownie wróciłam. Dziękuję za ponad siedem tysięcy wyświetleń, za każdy komentarz i każdą gwiazdkę, i za rankingi! Kocham was z całego serducha!
Jeśli chodzi o rozdział, to po pierwsze #autorpłakałjakpisał !!! A jak wasze wrażenia? Emocje? Bardzo bym się ucieszyła gdybyście się tym ze mną podzielili. Ten rozdział był dla mnie rollercoasterem, piszę go od tygodnia i dopiero dzisiaj usiadłam, a wena po prostu się ze mnie wylała.
Jeśli chodzi o drugą część tego fanfiction, będzie ona w tej samej książce, czyli tutaj. Kiedy pojawi się nowy rozdział? Postaram się dodać go do dwóch tygodni od dzisiaj i mam nadzieję, że mi się uda.
Chciałam też ogłosić, że w ciągu tych dwóch tygodni może pojawić się moje kolejne fanfiction o malecu, trochę krótsze jeśli chodzi o liczbę rozdziałów, ale to taka lżejsza opowieść. I jeśli o nią chodzi to na pewno będę tutaj informować!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top