XXIII |am I your son or a puppet..?|

Hej trochę mnie nie było, ale kiedy jest grudzień, to nauczyciele przypominają sobie, że muszą zadać jeszcze pierdyliard zadań i muszą zrobić tyle samo sprawdzianów. Ale jestem i witam w was przedostatnim rozdziale tej części tego fanfiction! Jak wrażenia? Jak przygotowania na święta? Jakieś teorie, co będzie dalej? 

- Alec! Możesz się uspokoić?! - krzyknęła Izzy, wyrzucając ręce w górę.

Starszy przeszukiwał mieszkanie Magnusa. Rozwalił starannie poustawiane książki. Przekopał całą sypialnie Azjaty. Rozrzucił jego zapasy, które pewnie potrzebne były do jakichś zaklęć. Przeszukał pięć razy cały taras. I przy każdej z tych czynności krzywił się z bólu.

- Alec! Uspokój się! - spróbowała ponownie. - Alec!

- Co, Izzy?! - odwrócił się do niej nagle, krzywiąc na silny ból w plecach. - Co chcesz?

- Przestań! - jednak chłopak nie posłuchał, odwrócił się, złapał do rąk książkę, o pożółkniętych stronach i zaczął ją przeglądać w poszukiwaniu odpowiedzi, jakby te miały zostać zapisane na jej stronach.

Izzy jednym pewnym ruchem wyrwała bratu przedmiot z rąk i rzuciła nim o ziemię. Chłopak spojrzał na nią, mrużąc oczy. Ciemnowłosa zaplątała ręce na piersi.

- Przestań, Alexanderze. - Lightwoodowi dziewczyna skojarzyła się z ich matką. - Dopiero, co obudziłeś się z cholernej śpiączki! Prawie umarłeś! Widziałam na własne oczy! Musisz odpocząć. Bo zejdziesz z tego świata za szybko.

- Daj spokój, Izzy. Muszę szukać Magnusa. - już chciał odejść w inny kąt apartamentu, ale Isabelle złapała go za przegub. - Muszę, Izzy. - dodał przez zęby.

- Nie pozwolę ci umrzeć!

- A ja nie pozwolę umrzeć Magnusowi! - wyrwał się z uścisku siostry i rozmasował skórę. - Isabelle, słuchaj... Wiem, że wiesz i w ogóle, ale... Ja... J-ja nigdy się tak nie czułem, okej? Po prostu jestem całkowicie przerażony, że może mu się coś stać i to przeze mnie. I nie mogę normalnie oddychać, jakby razem z nim zabrano mi powietrze. Ja wiem, wiem, że to głupie, ale muszę go znaleźć, Izzy. Nie wybaczę sobie, jeśli tego nie zrobię. Rozumiesz? Nie wybaczę. - usta dziewczyny otworzyły się i uformowały w kształt literki "o".

Przez chwilę oboje milczeli, kiedy Isabelle zebrała myśli i odezwała się cicho:

- Alec, czy ty..? No wiesz? Czy ty go..?

- Nie wiem, Izzy. Ja nie wiem, jak to jest. Nigdy nie byłem... Nigdy tego nie czułem. Po prostu nie wiem. Jestem przerażony, a czy... A czy ja go k-kocham? Nie wiem, Isabelle. Ja, ja, ja myślę, że on, on po prostu mi się podoba, ale w sensie nie wiem. Krótko go znam. Tak naprawdę i widzisz, jak to wszystko wygląda. Najpierw ja, teraz on. Ja, ja... Nie wiem. Musiałbym spędzić więcej czasu, pogadać, zobaczyć, jak to jest. Nie wiem. - głos trząsł mu się tak samo jak jego ręce.

- Hej, spokojnie, Alec. - Isabelle położyła dłoń na jego ramieniu. - Rozumiem i pomogę ci. Wszyscy pomożemy. Tylko musimy mieć jakiś racjonalny plan. Od czegoś zacząć. Wątpię, że znajdziemy tu cokolwiek. Skoro Magnus jest Wysokim Czarownikiem Brooklynu, większość ważnych rzeczy ma pochowane tak, że nawet my ich nie znajdziemy. Musimy działać, ale najpierw plan. - Alexander pokiwał głową. - I dobrze wiesz, że to ty zawsze miałeś te najlepsze i ja, ani Jace, ani tym bardziej Clary, nie wymyślimy go bez twojej pomocy. Więc, proszę... - położyła drugą dłoń i spojrzała mu w oczy. - ...uspokój się. Wiem, że to trudne. Wiem, że się martwisz i będziesz to robił, ale musimy go znaleźć, Alec.

Alexander nienawidził tego, że siostra miała rację. Przez całe życie powtarzał, że emocje nie mogą przysłonić zdrowego rozsądku, a w ogóle ich brak w misji był niemal pożądany. Wyjść, wykonać rozkaz i wrócić. Jednak, kiedy poznał Magnusa, zrozumiał, że takie wykonywanie misji, bez niczego w sercu, jest po prostu bezsensu. I emocje wcale nie były takie złe, ale ich nadmiar nie był też dobry. Mógł prowadzić do zniszczenia lub całkowitego zwariowania. Alec rozumiał, że Izzy nie chciała tego dla niego. Próbowała go uspokoić, tak jak on zawsze robił to na misjach.

Dlatego wziął w płuca trochę więcej powietrza, przymknął oczy i policzył w myślach do dziesięciu. Poczuł się trochę bardziej rozluźniony, ale dalej przestraszony tym, że Magnusa nie ma. Wypuścił powietrze z płuc i kiwnął lekko głową w stronę Isabelle. Otworzywszy oczy, ujrzał jej zatroskaną twarz, wzrok pełen współczucia i miłości.

Nie do końca tak naprawdę wyobrażał sobie coming out przed swoją siostrą, a raczej jego brak, bo w końcu o jego orientacji Izzy powiedział Jace, ale cieszył się, że ona to zaakceptowała. Wiedział, że ani matka, ani ojciec, ani Clave nie będą tacy wspierający, a raczej albo to zignorują i będą chcieli, żeby wziął ślub z jakąś Łowczynią, albo odbiorą mu runy i wyrzucą ze społeczności Nocnych Łowców raz na zawsze.

Jego przemyślenia przerwał Jace, który wparował do pokoju z kartką zapisaną jego krzywym pismem. Zaraz za nim była Clary, która od razu rzuciła zatroskane spojrzenie ciemnowłosemu. Ten posłał jej mały uśmiech, aby uspokoić jej nerwy.

- Mamy kilka nazwisk, ale nie mamy żadnych adresów, ani numerów, żeby się z tymi osobami skontaktować. - zaczął Jace.

- Kto to?

- Ragnor Fell, Catarina Loss. To kilka osób z wielu, ale wydaję mi się, że z nimi będzie najłatwiej. - Izzy posłała mu pytające spojrzenie, które zauważył Alec.

- Ragnor Fell pomaga Londyńskiemu Instytutowi, więc kontakt z nim możemy znaleźć u nas w danych. Natomiast Catarina Loss to Czarownica, która często pomaga w leczeniu naszych, rannych ludzi. - wyjaśnił ciemnowłosy. - Wydaję mi się, że powinnaś to wiedzieć, Izzy.

- Och, daj spokój. - dziewczyna położyła ręce na biodrach.

- To co? - Clary spojrzała na zebranych, a lekki entuzjazm rozjaśnił jej twarz. - Wystarczy, że wrócimy do Instytutu i weźmiemy dane tych Czarowników i oni nam pomogą.

- Tak byłoby, gdyby życie było łatwe. W rzeczywistości w Instytucie czeka kilkadziesiąt Łowców, którzy będą sprawiać problemy. - zaczął Jace.

- I mieszkają też tam nasi rodzice. - dodała Izzy.

- To chyba najbardziej mnie przeraża. - zaznaczył Alec.

- Racja. - westchnęła Clary.

- Ale jak pójdziemy mniejszą grupą, to możemy przejść niezauważeni. Z tyłu Instytutu są drzwi, potem wystarczy przejść przez kilka korytarzy i do panelu, ale jak będzie tylko jedna osoba, to nawet nie sprawi, że będę podejrzana!

- Isabelle, jestem pewien, że matka doskonale wie o tym wejściu.

- Niby skąd?

- Z twoich nocnych eskapad? Ten plan odpada. Ona będzie tam na ciebie czekała, obiecuje ci to.

- To jaki ty masz niby plan, Alec? - zadał pytanie Jace.

- Izzy pójdzie z Clary. Nie wiem, udawajcie, że Clary coś się stało, jest ranna, cokolwiek. Zaprowadzisz ją do skrzydła szpitalnego. Matka będzie zajęta wezwaniem kogoś do jej wyleczenia. W najlepszym wypadku wezwie Catarinę, a jeśli nie to dalej możesz wykraść kontakt do niej albo Fella.

- A ty i Jace co będziecie robić? - wtrąciła się Clary.

Alec posłał blondynowi spojrzenie, które przekazało więcej niż tysiąc słów. Alexander był gotowy na własną rękę szukać Magnusa i rozszarpać na strzępy tego, kto zrobił mu krzywdę. Jace alej był zmartwiony, ale lekki uśmiech ozdobił jego twarz.

- Alec i ja, moja droga Clary, idziemy na misję.

***

Pierwszym przystankiem Alexandra i blondyna było miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie Jace z Izzy spotkali Clary, a Alec walczył z Demonami, które mówiły o swoim panie. Zaczęli od przeszukiwania zaułka. Jednak ciemnowłosy nie czuł tego, co tamtej pamiętnej nocy. Wtedy przeszywało go dziwne uczucie, a teraz wszystko było normalnie. Z oddali dochodziły dźwięki miasta, lekki muskał ich twarze, a śmierdziało tam, tak jak zawsze śmierdzi w takich miejscach. Kanalizacją i jedzeniem z fast food.

- Masz coś? - zapytał Jace.

- Kompletnie nic, a ty?

- Zero. - westchnięcie opuściło usta Aleca.

Jego myśli znowu poleciały do tego, co działo się w innym świecie. Widział fałszywego Magnusa. Pamiętał jakie uczucia targały nim, kiedy myślał, że to ten prawdziwy. Tęsknota, radość pomieszana ze strachem i ten dziwny ucisk w żołądku, którego ciemnowłosy nigdy nie czuł. Pamiętał ten strach, kiedy wbił szkło w szyję Demona, myśląc, że zranił prawdziwego Czarownika. I przypomniał sobie ulgę, kiedy okazało się, że to nieprawda. Jednak kolejny stres zalał go, gdy dowiedział się, że Magnusa i tak nie ma w lofcie, a reszta nie ma pojęcia, gdzie on może być.

- Alec, mogę zadać ci pytanie? - głos Jace'a sprawił, że uniósł na niego wzrok, który wcześniej wycelowany był w ciemną ścianę.

- Um... Jasne. O co chodzi?

- Wiem, że ostatnio między nami było różnie i głupio zareagowałem wtedy w Instytucie i tak naprawdę to zawaliłem, i tak naprawdę nie musisz odpowiadać...

- Przejdź do rzeczy, Jassie. - blondyn uśmiechnął się na sposób, w jaki Alec wypowiedział jego imię.

- Czy ty i Magnus..? No wiesz?

- Jesteś drugą osobą, która zadaje mi to pytanie, wiesz? - zagryzł wargę. - Nie wiem. Nie wiem, czy Magnus tego chce, ani nie wiem, co czuję. Po prostu się martwię. Bardzo i on wiesz. No...

- Podoba ci się?

- Mhm

- Wiesz, jak już będziecie mieć gorący romans, to mogę was kryć. - poruszył sugestywnie brwiami.

- Jace!

- No co? To jest to, co bracia robią! Kryją się, kiedy jeden idzie zali... - przerwało mu uderzenie w głowę. - Auć! Za co to było?

- Za wygadywanie głupot, idioto!

- A tam głupoty... Pewnie o tym ma... - Alec uniósł rękę, żeby znowu zdzielić brata, ale ten uchylił się przed ciosem i wystawił ręce w geście obronnym. - Dobra już nie będę!

Alexander przewrócił oczami, ale kąciki jego ust uniosły się ku górze.

- Idziemy na dach. I już zamknij jadaczkę. - posłał mu fałszywy uśmiech, a Jace udał, że zasuwa sobie usta i zamyka na kluczyk, później go wyrzucając.

Alec tak naprawdę nie wiedział, czego chce od Magnusa. Oczywiście Czarownik był przepiękny, zaskakujący, idealny, seksowny i wszystkie inne superlatywy, ale skąd miał wiedzieć, że coś do niego czuje? To ten ucisk w brzuchu? Te motylki i kopnięcia prądem, kiedy Bane dotykał jego skóry? To ten zachwyt, kiedy mógł ujrzeć jego znak Czarownika? I kiedy wpatrywał się w kocie oczy z zachwytem? Czy to było zakochanie się?

- Halo? - prawie wchodzili na schody, kiedy Jace odebrał telefon. Słuchał przez chwilę osoby po drugiej stronie i spojrzał z poważnym wyrazem twarzy na Aleca. Alexander zmarszczył czoło i kiwnął głową w niemym pytaniu, o co chodzi. - Dobra, Izzy. Zaraz będziemy. - rozłączył się i schował telefon do kieszeni spodni. - Musimy wracać do Instytutu.

- Ale co? Nie sprawdziliśmy jeszcze tylu miejsc.

- I nie zrobimy tego, bo matka zdemaskowała dziewczyny i chce ciebie w Instytucie natychmiast, a jeśli nie to wyśle po nas grupę tropiącą.

- Ja pierdolę.

- Ta... Lepiej chodźmy. - mruknął Jace, który w środku cały dygotał ze strachu przed gniewem Maryse. 

***

Izzy siedziała oparta o ścianę korytarza tuż przy wejściu do Instytutu. Gniewnie rozglądała się wokół i obgryzała swoje pomalowane na czerwono paznokcie. Obok niej siedziała smutna Clary, która patrzyła na swoje ręce zrezygnowana.

Ten plan nie miał w ogóle szansy powodzenia.

Gdy tylko przekroczyły próg Instytutu przed nimi jak spod ziemi wyrosła Maryse Lightwood, z tymi swoimi włosami związanymi w ciasny, długi kucyk na plecach i przerażającą miną, która mogła zabijać setki istnień. Isabelle już chciała się odezwać, zacząć grać, ale nawet nie była w stanie, bo matka od razu uniosła dłoń w celu uciszenia jej.

- Nawet nie zaczynaj kolejnych kłamstw. I ty, Clarisso Fairchild, również. Za pół godziny ma tu być Alexander z bratem albo wyślę po nich grupę tropiącą, a oni zaciągną ich wprost do więzienia w Idrysie, a później twoi bracia staną przed Clave. - odwróciła się na pięcie i odeszła, a stukot jej niskich szpilek niósł się po korytarzu.

- O-ona może to zrobić? - zapytała cicho rudowłosa, a Isabelle nawet nie odpowiedziała. Była zdziwiona i zawiedziona postawą matki. Wiedziała, że ta była bezlitosna. Ale że aż tak? Tak, żeby własne dzieci wysłać prosto pod sąd?

Po jej odejściu na korytarzu pojawiło się dwóch Łowców, którzy zablokowali im wejście w głąb Instytutu. Wtedy Isabelle wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Jace'a.

Od tamtych wydarzeń minęła chwila. Może dziesięć, piętnaście, ewentualnie dwadzieścia minut. Isabelle podczas tego czasu zdążyła znienawidzić całe Clave, swoich rodziców, innych Nocnych Łowców i samego Anioła Razjela. Później przepraszała jednak w myślach, będąc pewna, że Anioł nie pozwoliłby na takie gówno, które działo się na ziemi.

Kiedy ponownie kierowała obelgi w stronę rodziców, drzwi otworzyły się z łoskotem, a do środka wpadł Alec i Jace. Oboje byli zziajani i spoceni. Ich włosy kleiły się im do czoła, a policzki były czerwone od prawdopodobnie, biegu. Kiedy tylko znaleźli się w zasięgu wzroku dwóch Łowców, którzy koczowali przy niej i Clary zostali przez nich powstrzymani przed dalszą wędrówką.

- Co się tu odpieprza? - warknął Jace, próbując przedrzeć się dalej.

- Stój, Herondale. - warknął jeden ze Strażników.

- Stać to możesz, kurwa ty, ale w samych majtach na minus pięć! Puszczaj! - odpyskował i ponowił próbę.

Alec stał za nim i złapał wściekłe spojrzenie Izzy. Ta niemo przekazała mu, że nienawidzi całej ich rodziny. Potem ciemnowłosy spojrzał na Clary, która przeprosiła - tak przynajmniej wyczytał z ruchu jej warg. Machnął na to ręką. Tak szczerze? To nawet on nie wierzył w ten plan, najbardziej mu zależało na zbadaniu miejsc, w których mogły być jakieś ślady. A ten plan z Catariną był tylko takim niemożliwym marzeniem i może gdyby mieli odrobinę szczęścia, to właśnie teraz Loss szukałaby z nimi Magnusa? Właśnie. Gdyby mieli trochę więcej szczęścia.

- Możecie odejść! - zimny głos Maryse doszedł z wnętrza Instytutu. Strażnicy spojrzeli na siebie, a Jace posłał im ohydny uśmieszek.

Nocni Łowcy rozeszli się, a w zasięgu wzroku Aleca pojawiła się matka.

Wszyscy zawsze mu powtarzali, że jest do niej podobny. Dobrze o tym wiedział - nie był w końcu ślepy, ale nie wierzył, że kiedykolwiek zdoła być tak zimny i wyrafinowany jak jego matka. Zimne spojrzenie i nieodgadnięta mina. Ciemnowłosy zastanawiał się czasem czy Maryse potrafi pokazać coś innego niż złość, zawód i opanowanie.

- Alexandrze, gdzieś ty był?! - podeszła do nich.

Pierwszym odruchem Aleca było skulenie się i spojrzenie w swoje nogi, ale wytrzymał zimny wzrok matki i przełknął gulę w gardle. W tym momencie powinien się bać, tak jak bał się zawsze, ale poczuł tę dziwną siłę, której nawet nie umiał wytłumaczyć. Wyprostował się i zacisnął wargi. Hardo spojrzał w oczy matki, a jego mina wyrażała zaciętość. Mimo tego, że Maryse nosiła szpilki to i tak była niższa od syna.

- Tam, gdzie być powinienem. Ratowałem cały Świat Cieni, ale teraz potrzebuję pomocy kilku Czarowników. - odpowiedział opanowany.

- Kilku Czarowników? A może tego twojego Bane'a? - prawie wypluła jego nazwisko. 

Alec nie mógł powiedzieć, że nie był zdziwiony. Bo tak naprawdę wgniotło go w ziemię, jednak przywołał się do porządku i miał nadzieję, że nie było widać po nim szoku.

- Tak o niego chodzi, ale bardziej chodzi o to, że zaginął i jest w niebezpieczeństwie. Potrzebuję kilku numerów do ludzi, którzy są w stanie go namierzyć. 

- Mam gdzieś tego plugawego Czarownika! Jutro rano zawiadomię Clave o twoich występach i...

- I co? Zamkną mnie w więzieniu i skarzą? Wiesz dobrze, że mogą odebrać mi runy, a jeśli się dobrze odpalą, to jeszcze mnie zabiją! Tego chcesz? Egzekucji na mnie? Odebrania mi run? Kim dla ciebie do cholery jasnej jestem? Synem czy marionetką w tym chorym systemie?!

- Nie mów do mnie tym tonem, Alexandrze.

- Będę mówił do ciebie tak, jak mi się podoba. Nie jesteś ode mnie lepsza, matko i nie będziesz pokazywać na każdym kroku, że możesz mną kontrolować! - przy wejściu zrobiło się niemałe zbiorowisko gapiów. Jace i Izzy spojrzeli na siebie, nie sądzili, że najstarszy tak się czuł i że matka zmuszała go do różnych rzeczy.

A Alec był zły i smutny, i trochę przestraszony, bo kiedyś pewnie dostałby już w twarz tylko, kiedy się tutaj pojawił po takiej nieobecności. Ale też czuł dumę, że w końcu się postawił.

Próbował obok niej przejść, ale ta złapała go za ramię. Odwrócił się do niej. Maryse kipiała ze złości jeszcze bardziej niż wcześniej. Jeżeli się tylko dało. Właśnie podważył jej autorytet i to jaką była matką. Przy całym Instytucie rzucił jej rękawicę, która wyślizgnęła się jej z rąk. Nie sądziła, że Alec kiedykolwiek będzie w stanie stanąć przed nią prosto i bronić swojego zdania.

- Rozkazuję ci...

- Nie. - powiedział Alec twardo. Wyrwał się z jej uścisku i pokręcił głową. - Gdzieś mam twoje rozkazy. - powiedział cicho, aby zdanie usłyszała tylko Maryse.

Kobieta została w tyle, jakby wryła się nogami w posadzkę. Alexander przeszedł przez tłum, który zrobił mu korytarz, jakby bojąc się, że kiedy staną na jego drodze, stanie się im krzywda. I prawdopodobnie tak by było, bo Alec miał ochotę czymś rzucić, albo coś rozszarpać, albo wystrzelić kilka kołczanów strzał w niebo. Coś gdzie mógłby wyrzucić wszystkie emocje nim targające. Kiedy stanął przy panelu, spojrzał na rodzeństwo i Clary, którzy od razu ruszyli w jego stronę, mijając matkę posyłającą im zdziwione spojrzenia. 

***

Magnus wiedział, że zbyt często budził się w ciemnych, nieznanych mu miejscach. Żył tyle stuleci, ale ilość takich przypadków dalej była zdecydowanie zbyt duża.

Leżał na kamiennej podłodze, która wbijała mu się w ciało, a zimno, które przeszyło jego ciało, zwolniło bieg jego krwi. Zakaszlał przez suche powietrze w środku, a do gardła wpadł mu kurz, który wzmógł kasłanie. Próbował powoli wstać albo chociaż usiąść, ale jego mięśnie były kompletnie wykończone, jakby ktoś je w ogóle wypompował z jego ciała. Na skórze pojawiła się gęsia skóra. Nie, nie nie.

Próbował wykrzesać trochę siły, aby chociaż jedna niebieska iskra poleciała z jego rąk. Na nic. Jego dłonie były brudne, zimne i do niczego.

Próbował jeszcze kilka razy, ale był ten sam rezultat. Przejechał rękami po twarzy pewnie, brudząc ją jeszcze bardziej. Jeśli to, co podejrzewał było prawdą - zostało mu mało czasu. Ponowił próbę podniesienia się do siadu, kiedy do miejsca, w którym się znajdował, wpadło trochę światła. Drzwi do jego celi otworzyły się, a on zobaczył, że sufit na nim pokryty jest zadrapaniami - zapewne wilkołaka.

- Magnus Bane... - ktoś mruknął nisko.

- Nie, kurde, Michael Jackson. - wycharczał, a kurz znowu podrażnił jego gardło i Bane znowu zakaszlał.

- Zawsze tak samo arogancki i bezmyślny. Wielki Czarownik Głupoty.

- Jak ostatnio sprawdzałem, to ten tytuł należał do Ragnora Fella, ale nie ucieszyłby się, gdyby się dowiedział, że ja mu go nadałem. - Magnus wiedział, że był na straconej pozycji, ale rozgniewanie agresora zawsze było jego ostatnią rozrywką przed nieuniknioną śmiercią.

Miał tylko nadzieję, że Isabelle, Clary i temu blondynowi udało się obudzić Alexandra. Miał nadzieję, że go nie szukają i że są bezpieczni, i że wszystko w porządku z Aleciem. Może marzył jeszcze o ujrzeniu jego niebieskich oczu i o usłyszeniu jego głębokiego głosu. Ale najważniejsze było to, żeby był bezpieczny, a szukanie Magnusa na pewno nie zaprowadziłoby go do niezagrażającego mu miejsca.

- Głupi, Czarownik. - nieznajomy podszedł do jego ciała. Bane uchylił oczy, a nad jego ciałem stał młody mężczyzna uśmiechający się drapieżnie. Jednak to jego kocie oczy przeraziły Magnusa. No może ten znak Czarownika nie należał do nieznajomego, ale do Azjaty.

- Nie...




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top