XXI |awakening|

Hej! Ktoś się mnie dzisiaj spodziewał? Nie? To dobrze! Zapraszam do rozdziału, życzę miłego wieczorku (lub innej pory dnia, w której to czytacie)! Zachęcam do zostawienia gwiazdki i proszę ładnie o dużą ilość komentarzy! Kocham je czytać!

PS TO JEST WLASCIWY ROZDZIAL. PRZEPRASZAM ZA PROBLEM!

Obłok pary opuścił jej zmarznięte wargi, które powoli siniały. Ciało jej skostniało, a krew już pewnie zamarzła na dobre, ale dalej brnęła do przodu. Poły jej płaszcza rozwiewał wiatr, w sobie tylko znanym tańcu. Owiewał jej ciemne, falowane włosy i sprawiał, że każdy krok był coraz trudniejszy do wykonania. Jednak dziewczyna się nie poddawała. Czuła w sobie niepokój, który ściskał w garści jej duszę, a płuca nie dawały sobie rady z cyrkulacją powietrza. Była zmęczona tą katorżniczą wędrówką, ale cel majaczył już w oddali.

Budynek z daleka wyglądał zwyczajnie, jak na tamtą okolicę. Farba schodziła ze ścian. Okna znajdowały się co najmniej pięć metrów nad ziemią. Szyby zostały wybite i zastąpione dechami, które zdążyły ubrudzić się kurzem z ulicy. O jedną ze ścian oparte były jakieś dechy i sklejki. Jednak najdziwniejszym i robiącym największe wrażenie zjawiskiem były zamarznięte drzwi. Były wysokie na jakieś dwa metry i wykonane z metalu. Pod powłoką majaczył ciemny czerwony kolor. Zatrzymała się przed nimi i próbowała pchnąć, aby te się otworzyły. Jednak było to jak walka z wiatrakami. Nieprzynoszące żadnych skutków. Żywioł na dobre zablokował główne wyjście i nawet runa, którą nakładała, nie pomogła w żaden sposób.

Spojrzała jeszcze raz na lodową powłokę, jakby jej oczy miały małe lasery, które zdolne były stopić lód.

Zaklęła w myślach i ruszyła wzdłuż budynku, mijając śmieci, stare opony, gazety i wiele innych. Ściana kończyła się drucianym, o wiele od niej wyższym ogrodzeniem. Wyciągnęła z pochwy serafickie ostrze, które rozbłysnęło niebieskim światłem. Buchnęła od niego para. Jakby sam mróz wystraszył się mocy Anioła.

Wycelowała mieczem w siatkę, wycinając otwór, który by ją pomieścił. Obok budynku było jeszcze zimniej. Jej ręce były czerwone od zimna, a ona była pewna, że hipotermia, to coś, co będzie ją czekać, jeśli podczas najbliżej godziny nie załatwi tego, co planowała.

Przeszła przez zniszczone ogrodzenie, rozglądając się po wielkim placu. Tutaj śmieci było więcej. Była pewna, że gdyby nie nagłe zimno, to tutaj czas spędzali nowojorscy bezdomni. Świadczyły o tym metalowe beczki, które pewnie wcześniej płonęły ogniem, przy którym ludzie próbowali się ogrzać. Wiatr zawiał mocniej, a włosy wpadły na jej twarz. Odgarnęła je gniewnie, denerwując się na to, że nie pomyślała o ich związaniu, co pewnie byłoby bardziej praktyczne w tym przypadku. "Idziesz na polowanie na demony, a nie na pokaz mody" - zwykle przewracała oczami i miała gdzieś, co jej starszy brat mówił o jej wyglądzie. Lecz teraz pluła sobie w brodę za nie wzięcie tej rady do serca.

Oczywiście wiedziała, że była atrakcyjna i umiała tę zaletę wykorzystać w dobry sposób. Miała długie, czarne i gęste włosy, które kaskadami spadały na jej ramiona. Jej ciemne oczy, które czasem zamieniały się niemal w czerń, również przyciągały zalotników. Umiała zrobić dobry makijaż, który podkreślał jej usta, uśmiech i rzęsy. Do tego miała kształty, a dobre ubranie robiło z niej chodzącą sex-bombę. Dlatego jej brat nie powinien być zły, raczej powinien dziękować za uratowanie tyłka w kilku przypadkach.

Jednak sytuacja obecnie była z deka inna. Ciemnowłosa była sama. Pierwszy raz sama na misji. No można powiedzieć na samozwańczej misji, bo oczywiście nikt z Instytutu nie został poinformowany o jej wyjściu. Zabrała broń, wymknęła się tylnym wyjściem i miała gdzieś konsekwencje swoich czynów.

Podeszła do kolejnych, masywnych drzwi, które również pokryte było lodem, ale nie tak grubym, jak wejście z przodu budynku. Schowała miecz do pochwy i z kieszeni grubego płaszcza wyciągnęła stelę. Chwyciła ją jak kredkę do oczu i narysowała runę ogrzania, która zaczęła topić powłokę, a woda skapywała obok jej czarnych butów. Dzisiaj zrezygnowała z codziennego ubioru. Szpilki zastąpiła glanami, a kuse sukienki, zmieniły się w długie, czarne spodnie, bluzę i niebotyczny płaszcz, który krępował jej ruchy, ale przynajmniej dawał dużo ciepła.

Lód topniał powoli, kiedy powietrze rozdarł krzyk bólu. Isabelle otworzyła szerzej oczy, a usta uformowały się w literkę "o". Wiedziała do kogo owy krzyk, należał. Schowała stelę do kieszeni i zaczęła zdrapywać lód rękoma. Mróz piekł ją w skórę, a jej ciało drżało, ale krzyk znowu przeszył powietrze. W rozpaczy chwyciła za miecz i wbiła go w lód. Złapała za rękojeść dwoma rękoma i pociągnęła broń do dołu, a kilka odłamków odpadło i rozbiło się tuż obok jej stóp. Ponownie wbiła miecz i powtórzyła tę czynność jeszcze kilka razy w akompaniamencie skowytu. Drzwi ustąpiły, a ona wpadła do pomieszczenia, które całe pokryte było soplami i śniegiem. Upadła na kolana z głuchym łoskotem. Ból przeszedł przez jej nogi, a ona zdusiła okrzyk po spotkaniu z zamarzniętym gruntem. Zacisnęła usta w cienką linię i wstała z ziemi, a płaszcz zsunął się jej z ramion. Jeśli wcześniej myślała, że było jej zimno, to bardzo się pomyliła. Dopiero tutaj poczuła mróz, który, paradoksalnie, palił jej ciało. Krzyk się wzmógł. Wpadł w jej głowę niczym zdziczałe zwierzę, które pazurami rozerwało jej myśli, pozostawiając z nich same strzępki.

Zaczęła biec. Kilka razy, mimo dobrze przystosowanych butów, poślizgnęła się na śliskiej powierzchni, ale nie mogła odpuścić, chodziło o życie brata. Wypadła zza wielkiego drewnianego pudła, a horror przed jej oczami rozegrał się na nowo. Krzyk Alexandra był jeszcze głośniejszy i rozpoczynał się na nowo, i na nowo. I Izzy obserwowała po raz kolejny, jak wielki kolec demona pokryty zieloną trucizną wbija się w plecy Aleca. Jak ten wykrzywia twarz w grymasie niewyobrażalnego bólu i upada nieprzytomny na podłogę. W rzeczywistości krzyk brata urywał się, kiedy upadał na zimną posadzkę, ale teraz mimo upadku, jazgot dalej krążył od ściany do ściany, rujnując Isabelle. Nie zamierzał przestać, a do tego ryku dołączył kolejny. Lekko ochrypnięty.

Ciemnowłosa zaczęła szeptać pod nosem, niedowierzająco. Ona też zaczęła krzyczeć:

- Alec! - krzyczała. - Alec! - przycisnęła ręce do skroni. Błagała w myślach, aby to wszystko się skończyło, aby było cicho. Drugi głos znowu zaczął krzyczeć. - Alec! - wczepiła palce we włosy, ciągnąc za nie. - Alec! - oba głosy się zmieszały, a Izzy czuła, jakby ktoś wydrapywał ostrymi paznokciami znaki na jej skórze. - Magnus!

Podniosła nagle głowę znad poduszki. Jej oddech był szybki i urwany. Krzyk się skończył, otaczała ją cisza. Przyjemna cisza, za którą tęskniła i która dała jej upragnione ukojenie. Dalej leżała w sypialni gościnnej Magnusa, do której Czarownik zaprosił ją po rozmowie z Alexandrem. Jednak coś było nie tak. Zdecydowanie nie tak. Szósty zmysł Nocnego Łowcy zaczął działać na pełnych obrotach. Każdy Nefilim miał taką umiejętność. Była bardzo pomocna, jeśli chodzi o walkę z demonami.

W mieszkaniu było zimno. Przeraźliwie zimno, a dobrze zapamiętała, że wcześniej było jej za gorąco nawet bez okrycia kołdrą. A spała tylko w koszulce i krótkich spodenkach, które wyczarował jej Bane.

Wstała z łóżka i postawiła stopy na zimnych panelach. Przeszedł ją dreszcz. Sięgnęła do paska z bronią, który leżał na szafce nocnej. Wyciągnęła z niego dwa sztylety i stelę. Drugi przedmiot wsunęła za gumkę od spodenek. Wolnym, bezszelestnym krokiem ruszyła przed siebie. Podeszła do dębowych drzwi i przyłożyła do nich swoje ucho. Wcześniej doskwierał jej krzyk, teraz bolała ją cisza, bo ta zwiastowała niewiadome. Położyła dłoń na klamce i lekko nacisnęła. Drzwi z cichym skrzypnięciem otworzyły się, a ona w pozycji gotowej do walki weszła do salonu. Rozglądała się na boki. Alexander dalej leżał na kanapie. Był bezpieczny. Pewnie odetchnęłaby z ulgą, ale gdzie był Magnus? Miał siedzieć przy Alecu i pilnować go przez całą noc!

Tym razem drzwi od tarasu były szeroko otwarte, a wiatr rozwiewał długie zasłony w kolorze bananowej żółci. Podeszła do wyjścia i się rozejrzała. Wiatr uderzył w jej twarz. Taras wyglądał tak jak wcześniej. Było na nim dużo roślin. Jakieś ratanowe meble w kolorze brązu i lampki, które teraz były rozbite. Przełknęła głośno ślinę. Zamknęła za sobą drzwi i narysowała na nich runę, która je zablokowała. Ruszyła w dalszą część loftu. Mijała zdjęcia porozwieszane na ścianach, ale nie zwracała na nie szczególnej uwagi. Podeszła do pierwszych drzwi po prawej. Tak jak inne były wykonane z drewna w kolorze dębowym. Uchyliła je. Za nimi znajdowała się przyjemnie urządzona łazienka, w kolorach żółci. Nad umywalką wisiało okrągłe lustro, a naprzeciw niej stał prysznic z fioletową, materiałową zasłoną. Ruszyła do niej i jednym, zdecydowanym ruchem ją odchyliła. Prawie pisnęła, kiedy spod prysznica uciekł kot. 

- Na Anioła... - przymknęła oczy.

Rozejrzała się jeszcze trochę, szukając śladów, ale w pomieszczeniu było czysto. Wyjrzała za okno, które wychodziło na ceglaną ścianę sąsiedniego budynku, więc i tak dużo nie dostrzegła.

Opuściła łazienkę i ruszyła do kolejnego pokoju, którym okazała się być prawdopodobnie sypialnia Bane'a. Na środku pomieszczenia stało wielkie łóżko z baldachimem w złotych kolorach. Było zaścielone i nie wyglądało, jakby ktokolwiek na nim leżał przez ostatnie godziny. Po obu stronach łóżka stały ciemnobrązowe szafki nocne. Na jednej z nich, tej po lewej stronie była mała, biała lampka. W pokoju były jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do garderoby. Izzy, wchodząc tam, ogarnął zachwyt. Tyle ubrań i to jeszcze tak pięknych! Lecz opanowała zachwyt i przeszukała pomieszczenie, w którym, tak jak w pozostałych, nie znalazła nic. Zajrzała nawet pod łóżko!

Ostatnie drzwi prowadziły do drugiej sypialni gościnnej, w której spali Jace i Clary. Ten pokój, podobnie do tego, który zajmowała Izzy wyposażony był w łóżko, jedną szafkę nocną i komodę, nad którą powieszone było lustro.

Dziewczyna podeszła do ich łóżka i potrząsnęła bladym ramieniem Clarissy. Jej zielone, zamglone oczy uchyliły się na chwilę, a po chwili znowu zamknęły. Mruczała coś pod nosem, przewracając się na drugi bok.

- Clary, wstawaj. - potrząsnęła nią jeszcze raz.

- Mkhm...

- Clary! Magnusa nie ma nigdzie! - rudowłosa otworzyła szeroko oczy, ogarniając, że znajdują się w poważnej sytuacji. - Budź Jace'a. Idę poszukać jakichś śladów. Może coś zostało.

Isabelle wycofała się z sypialni kochanków i wróciła do salonu. Spojrzała na nieprzytomnego Aleca. Jego twarz w jej śnie wykrzywiona z bólu, obecnie nie wskazywała żadnej emocji. Była spokojna. Krzyk i grymas. Cisza i spokój. Zaklęła w myślach i podeszła do brata. Dotknęła ręką jego ciemnych włosów i zaczesała grzywkę, uśmiechając się przy tym z czułością. Tęskniła za Alexandrem tak bardzo mocno. Nie tylko przez to, że był nieprzytomny, ale dlatego i w sumie tylko dlatego, że od jakiegoś czasu zaczął się od niej oddalać. Przestał rozmawiać. Nawet jeśli wcześniej robił to niechętnie, to nagle zaprzestał robić to w ogóle. Mimo namów Isabelle. Mimo jej zapewnień, że ona zawsze będzie przy nim.

Westchnęła ciężko.

Odeszła od Alexandra i zmierzyła w stronę drzwi tarasowych. Nie były w żaden sposób uszkodzone. Otworzyła je i z zewnątrz również były w nienaruszonym stanie. Najbardziej zastanawiały ją rozbite lampki, które wisiały wokół tarasu. Podeszła do barierki i spojrzała w dół. Samochody pędziły po ulicach, a na chodnikach dalej, mimo późnej godziny, spacerowali ludzie. Odwróciła się przodem do wejścia i wtedy zauważyła coś podejrzanego. Podeszła bliżej i oblał ją zimny pot. Znak układał się czarny sierp, z którego w dół wyrastał krzyż. Znajdował się tuż nad drzwiami tarasowymi. Jej serce zatrzymało się, żeby ruszyć w szaleńczym biegu.

- Księżyc Lilith... Na Anioła. - ruszyła do domu i znowu zamknęła za sobą drzwi. Nałożyła na nie kilka run, aby mieć pewność, że na pewno nie zostaną otwarte.

Chociaż jaką miały one moc przy spotkaniu z jednym z najpotężniejszych Demonów?

W tej samej chwili do pomieszczenia wstąpili Jace i Clary. Oboje byli zaspani. Pod oczami blondyna odznaczała się opuchlizna. Blond włosy nie były ułożone jak zwykle. Był zgarbiony, a jego oczy zamglone. Clary nie wyglądała lepiej. Rude włosy dziewczyny były splątane, a jej cera ziemista. 

- Co się dzieje, Izzy?

- Magnus zniknął. Szukałam go w całym apartamencie, ale go nie ma! - strach zaczął przepełniać każdą komórkę jej ciała. Alec zawsze powtarzał, że trzeba panować nad emocjami, bo te są zgubne w walce, ale teraz on nie mógł jej tego powiedzieć, bo leżał w cholernej śpiączce kilka metrów od niej, dryfując duszą gdzieś daleko! - Nie ma go i poza tym mamy większy problem. O wiele większy. - schowała twarz w rękach.

- Jaki? - westchnęła głośno i odpowiedziała drżącym głosem:

- Na tarasie jest pieprzony Księżyc Lilith! Jeśli to prawdziwe, to mamy przesrane.

- Księżyc Lilith..?

- To podobno drugi satelita ziemi. Jest niewidzialny i kojarzony ze złymi duchami i czarną magią. Symbolizuje nasze lęki i poczucie odrzucenia. Alec miał na tym punkcie świra i często mówił o jakiś nieznaczących dla nas faktach. - wytłumaczył Jace. - Jak widać... Jednak się przydają.

- Ten sam znak widnieje na tarasie! - krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze. - Jesteśmy w dupie. Totalnej dupie. I nikt nas nie uratuje! - powtarzała chodząc w tą i we w tą.

- Izzy, opanuj się!

- Opanuj się?! Straciliśmy Magnusa! Jedyną osobę, która mogła nam pomóc! Do tego Alec... - wskazała na niego, a w jej oczach zebrały się łzy. - ...leży jakby nie żył i nic nie możemy z tym zrobić. Bo co? Znacie się na magii? Bo ja nie bardzo!

- Izzy, on żyje! Nawet nie mów, że mógłby nie!

- Tak? To jak nam pomoże? Zaraz wstanie i wyruszy na poszukiwania swojego ukochanego, bo poczuje w sercu, że ten jest w niebezpieczeństwie? Niedoczekanie! - krzyczała, a rzewne łzy spływały po jej policzkach. Wcześniej martwiłaby się, czy nie wygląda jak panda, ale przed zaśnięciem zmazała makijaż.

Zapanowała cisza.

- Co możemy zrobić? - wyszeptała Clarissa.

- Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem! - krzyknęła, opadając całym ciałem w fotel, na którym wcześniej siedział Magnus. Zamknęła oczy i schowała twarz w ręce, cicho w nie pochlipując. Chciała udawać silną, ale wszystko pod jej stopami się waliło. Każdy człowiek w pewnym momencie pękał i tutaj chyba nadszedł i jej punkt kulminacyjny.

- Musimy go znaleźć. - zaproponowała rudowłosa.

- Jak? - Izzy i Jace odezwali się w tym samym czasie.

- Lilith to potężny Demon. Jeśli mamy z nią do czynienia... Wątpię, ze trójka Nocnych Łowców, z której jedna osoba dopiero poznaje ten cały świat... Bez obrazy Clary... Ale do czego zmierzam? Nie mamy szans! - Jace również usiadł.

Blondyn tak samo powoli zaczął we wszystko wątpić. On bez Aleca był jak niekompletna układanka. Alexander był jego Parabatai. Był najlepszym przyjacielem. Towarzyszem w walce. Złączoną duszą. "Nie nalegaj na mnie, abym cię opuścił i odszedł od ciebie, albowiem dokąd ty pójdziesz i ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam lud twój - lud mój, a Bóg twój - Bóg mój, Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę, i tam pochowany będę. Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce, a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie". - pamiętał doskonale przysięgę, bo to Alec pomagał mu się jej uczyć. Pomagał Jacowi we wszystkim. W technikach walki, w nauce, w poradzeniu sobie z dołączeniem do obcej rodziny w wieku dziesięciu lat. Alexander był jego Aniołem Stróżem.

Clary zmierzyła ich spojrzeniem swoich zielonych tęczówek. Ona jedyna wiedziała, że nie można się poddać. Mało wiedziała jeszcze o tym świecie, ale wierzyła w szczęśliwe zakończenia i była pewna, że ta historia również się tak skończy.

- Musimy coś zrobić! - jednak rodzeństwo się nie odezwało. Clarrisa przymknęła oczy. Wędrowała myślami, próbując znaleźć rozwiązanie. - Magnus nie ma jakichś znajomych?

- Pewnie ma, ale wątpię, że i oni mają słabość do Nocnych Łowców. - Jace przejechał ręką po twarzy, ziewając głośno.

- Możemy spróbować. - zaproponowała Clary.

- Ale jak? Znasz kogoś? - i te pytania pozostały bez odpowiedzi.

Rudowłosa spuściła głowę w dół, a grube włosy otuliły jej twarz. Zamknęła oczy. Nie mogła się poddać! Co zrobiłaby gdyby była Magnusem i ktoś ją porywał? Co zrobiłaby Clary? Co zrobiłby Magnus? Otworzyła oczy, prostując się. Podeszła do ciała Alexandra i pochyliła się nad jego ciałem, lustrując ubrania i szukając jakiejś zmiany.

- Co ty robisz? - wymamrotała zrozpaczona Isabelle.

- Cicho siedź.

Clary miała niezwykły dar, którym była pamięć ejdetyczna. Przydawało się to w sztuce, wystarczyło kilka chwil, żeby zapamiętać, to na co wcześniej patrzyła, a później namalować obraz jeden do jeden, z tego, co zapamiętała. Całkiem jak aparat. Jeździła wzrokiem po jego ciele, rejestrując, że ubrany był w to, co, po opatrzeniu jego ran, wyczarował mu Magnus. Ciemna koszulka na ramiączkach i czarne dresy. Obserwowała runy na jego ciele, które nie zmieniły położenia. Wtedy spojrzała na jego dłoń. Jedna leżała wyprostowana na jego brzuchu, a druga zwisała obok jego ciała, ściskając coś w pięści.

- Bingo. - powiedziała do siebie i chwyciła w swoje dłonie rękę Aleca.

- Co? Co takiego, Clary? - Jace podszedł w jej stronę i obserwował, jak ta prostuje długie palce ciemnowłosego i wyciąga spomiędzy nich świstek papieru. - Co?

- Magnus zostawił nam wiadomość. - rozwinęła kartkę i w tym samym czasie, bliżej podeszła Izzy, która usłyszawszy wypowiedź rudowłosej, podniosła się na duchu o nieco.

- Co napisał? - Clary wypuściła oddech, który wstrzymywała od pewnego czasu.

- "Brońcie Alexandra za wszelką cenę. Nie przejmujcie się mną. Dam radę. Wy też. Pokierujcie go do wyjścia z tej śpiączki. Dopiero z nim, szukajcie mnie. Winna jest Lilith i jej nowy piesek. Nie wiem, kto to. Nie znam go, ale wiem, że się zbliża. Jest blisko. Czuję jego magię. Może nawet jest gdzieś w mieszkaniu. To nieważne. Pilnujcie Aleca. Wyprowadźcie go. Jestem w tym najmniej ważny."

- Na Anioła... - szepnęła Izzy.

- To straszne. - szepnęła rudowłosa.

Clary zacisnęła oczy, a spod jednej powieki wypłynęła łza. Jace ciężko westchnął.

- Jak mamy go pokierować do cholery jasnej? - szepnął rozpaczliwie blondyn. - Nie wiem, jak! Ty i ty też nie wiesz! - jego głos się załamał. Clary wyciągnęła do niego dłoń, a ten wdzięcznie ją ścisnął. Bez Aleca, bez jego Parabatai to nie było to samo. Jace był pogubiony w myślach i w uczuciach. - Izzy, powiedz coś. - miał nadzieję, że chociaż dziewczyna jest w stanie coś wymyślić.

- Co mam powiedzieć? Że nie damy rady? Że też nie wiem, co mam zrobić? - emocje w niej buzowały, szykując się do wybuchu. - To Alec znał odpowiedzi na wszystkie pytania! To on był ten mądry i najrozsądniejszy! To on czytał te swoje książki i znał wszystkie od deski do deski. Zapytaj go! - rozpłakała się na dobre.

- Isabe...

- Jeśli powtórzysz jeszcze raz pytanie... To, to może zdołam się zmusić do odpowiedzi. - zdarty głos przerwał wymianę zdań. Wszystkie spojrzenia skierowały się na wcześniej nieprzytomnego Alexandra, który miał teraz lekko uchylone oczy, a na jego twarz wstępował grymas bólu. Pewnie spowodowany ranami lub jasnym światłem. Jednak oprócz tego kąciki jego ust uniosły się lekko do góry. - Ale najpierw, najlepiej powiedz mi... - ból przeszedł jego ciało, a on wypuścił powietrze z ust. - Gdzie jest M-magnus?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top