XX |butterfly|

Hejka wszystkim! Teraz chyba mogę się oficjalnie przywitać i podarować wam rozdział po długiej przerwie. Bardzo długiej. Zebrałam myśli w i końcu usiadłam do pisania. Cały czas nie mogę przestać się cieszyć, dlatego że odzyskałam to konto. Bo szczerze? Traciłam nadzieję! Ale jestem tutaj, piszę tą notkę i nie mogę przestać się uśmiechać (mimo że akcja nabiera tempa i więcej tajemnic). Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania, bardzo ładnie proszę! Tęsknię za komentarzami, więc wiecie, co robić! Jeśli macie jakieś pytania, nie bójcie się ich zadawać! Jeszcze raz dziękuję, że zostaliście i dziękuję za 5 tysięcy wyświetleń!

Istnieją ludzie, którzy wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia. Wierzą, że kiedy oczy dwóch bratnich sobie dusz spotykają się po raz pierwszy, od razu rozpoznają, że to miejsce, gdzie powinny należeć. Że powinny się ze sobą połączyć i pozostać razem na zawsze. Bratnie dusze są jak układanka. Wypełniają się w każdym calu i są idealne w swojej nie idealności. A próby z przeszłości się nie liczą, kiedy dusze się dopełnią. Rozumiesz wtedy, że to, co kiedyś było miłością, tak naprawdę było namiastką tego, co poczułeś przy swojej drugiej połówce serca. Magnus żył przez stulecia i dopiero kiedy pierwszy raz spojrzał w niebieskie oczy Alexandra w Instytucie, zrozumiał, że znalazł dom. Kiedy ich ręce połączyły się w parku, poczuł, że dłoń Aleca jest jedyną, jaką chciał kiedykolwiek ściskać. Odnalazł schronienie w jego ramionach. Poczuł smak złamanego serca po jego słowach. I przeraził się, kiedy zobaczył go rannego w opustoszałym budynku.

Magnus Bane był pewien, że jego serce oddało się Alexandrowi. I tak naprawdę nie miał nic do gadania. Ono po prostu uciekło. 

Jednak w parze z miłością idzie i cierpienie. Kiedy powiedział Alecowi, że odezwie się później to tylko dlatego, że nie mógł już tego słuchać. Tego wszystkiego, co spotykało jego chłopca. Miłość przyniosła ze sobą sztylet i wbijała go po rękojeść w jego serce. Przekręcała go i patrzyła na łzy gromadzące się w jego oczach. Trzęsła jego rękoma. Złamała jego głos. Zawiązała żołądek w ciasny supeł, cały czas dźgając jego krwawiące serce.

Musiał na chwilę odejść od młodych Łowców, jednak oni doskonale zdawali sobie sprawę, że Magnus cierpi. Od początku, kiedy pojawił się po telefonie Isabelle, miał wielkie wory pod oczami, nie świecił się tak jak zawsze, jego włosy oklapły, a oczy straciły tę małą iskierkę, aż do teraz kiedy łzy jednak popłynęły po policzkach, a on starał się nie rozwalić czegoś swoją magią.

Wyszedł na taras i oparł się o barierkę. Spojrzał na miasto, które naznaczone było milionem małych, świecących punkcików. Nowy Jork nigdy nie spał. Słyszał samochody w oddali, śmiejących się ludzi, syreny karetki. Chciał, żeby wszystko ucichło, żeby cierpiało razem z nim, żeby świat zwolnił i zauważył, że go boli. Zaciskał mocno oczy, a w ich kącikach zrobiły się zmarszczki. Głowa go rozbolała. Tego było za dużo. Jak lawina, jak wodospad, jak uciążliwe krople deszczu, które wpadały ci do oczu.

Podskoczył, kiedy wszystkie lampki, którymi udekorował taras, pękły. Oddychał ciężko, zagryzł zęby i jeszcze raz spojrzał na miasto, tym razem wszystko mu się rozmazywało, a świat wokół jakby ucichł, jakby jego życzenie zostało wysłuchane.

Jakby zbliżała się burza.

Spojrzał w głąb domu, gdzie na łóżku w salonie leżał Alexander, otoczony rodzeństwem i jego przyjaciółką. Magnus miał najgorsze obawy. Magia pochodziła z Edomu, Aleca nawiedzała kobieta, która swoim dotykiem paliła mu skórę - tylko jeden demon przychodził mu na myśl. I nienawidził tej świadomości, że to ona i że to ona próbowała zawładnąć jego Nefilim. Jednak nie do końca rozumiał powodów. Jaki był jej cel? Kim jest tajemniczy Czarownik? I czego chce? Oczywiście Bane miał wielu wrogów i zdecydowanie Lilith zaliczała się do jednego z nich (to wszystko przez jego ojca), ale nie rozumiał pobudek Podziemnego. Znalazł Alexandra przed tym, jak niebieskooki poznał Magnusa, więc może tu wcale nie chodziło o kociookiego? Może tu chodziło o wojnę? Wojnę pomiędzy Piekłem i Niebem. Między Demonami i Aniołami. Jeden z Demonów, z pomocą Podziemnego, zaczyna władać nad dzieckiem Skrzydlatych. W takim razie co z klatką? Skoro tajemniczy Czarownik pomaga Lilith, to oznacza, że ta prawdopodobnie chce przyjść na ziemię, a skoro wszyscy uwięzieni są w Nowym Jorku, to nie zginą tylko Nocni Łowcy i Przyziemni, ale też różni Podziemni. Więc z kim była ta wojna, skoro przez to zamknięcie, włączała do siebie walkę z Czarownikami, Wampirami, Likantropami i Faeries?

Magnus naprawdę nie znał odpowiedzi.

Spojrzał ostatni raz na miasto i przeskanował wzrokiem klatkę. Odwrócił się i z powrotem wszedł do swojego apartamentu. Zamknął drzwi, a w tym samym czasie ciemna postać zwinnie zeskoczyła na taras Magnusa i uśmiechnęła się sama do siebie.

- Prostsze niż zabranie dziecku lizaka.

***

To była niepokojąca pobudka. Najpierw spadał, teraz podniósł głowę z poduszki i rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. To zdecydowanie nie było miejsce, które mógł znać. Ściany były koloru granatowego. Wszędzie były jakieś śmieci: porozwalane kartki, książki, ubrania, kable i wiele innych. To wyglądało bardzo jak pokój... Nastolatka. Normalnego nastolatka. Na ścianach wisiały zdjęcia przedstawiające chłopaka, ale on nie pamiętał żadnej z tych sytuacji. Naprzeciwko niego na białych półkach poustawiane puchary z medalami w środku. Odgarnął pościel ze spoconego ciała i na drżących nogach podszedł do nagród. Wziął jedną do ręki i spojrzał na podpis na dole.

"Za pierwsze miejsce w zawodach piłki nożnej"

Alexander kompletnie nie umiał grać w piłkę nożną. Odłożył pierwszy puchar i zaczął oglądać kolejny, a po jego odłożeniu wziął jeszcze jeden. Wszystkie były z jednej dyscypliny sportowej. Odszedł od ściany i szedł, oglądając zdjęcia. Pierwsze przedstawiało dwudziestu nastolatków w takich samych strojach ustawionych przed bramką. Ściskali się, a gdzieś pośrodku stał Alec. Kolejne pokazywało urywek z jakiegoś meczu - on biegnący z piłką. Kolejne były podobne. Na końcu odnalazł zaś fotografię jego i Roberta, swojego ojca. Jego serce zatrzymało się na chwilę.

Na początku mieszkał ze swoją matką. Teraz prawdopodobnie jest tutaj z Robertem, ale gdzie reszta? Izzy? Jace? Max? 

Zabrał swoją dłoń z ostatniego zdjęcia i cofnął się o krok do tyłu. Odwrócił się w stronę swojego łóżka, obok którego stało duże lustro. Prawie pisnął, kiedy zauważył, że jego skóra była naga. Otworzył szeroko oczy i podszedł bliżej. Na jego rękach, ani na szyi, ani na torsie nigdzie nie było żadnej runy. Począwszy od pierwszej, którą dostał jako dziecko i która znajdowała się na jego dłoni, którą zazwyczaj nakładało się ją jako pierwszą, żeby zobaczyć, czy Nocny Łowca może w ogóle posiadać runy, skończywszy na tej na jego karku, na runie odbicia, która była bardzo przydatna w walce. 

Wszystkie zniknęły.

Z przerażeniem Alec zaczął przeszukiwać swoje ubranie, ale nie miał na sobie swojego standardowego ubioru. Ubrany był w piżamę, a ściślej rzecz biorąc tylko w czerwone, luźne dresy. Myśl, Alec. Myśl. Gdybyś był sobą, gdzie schowałbyś stelę? Dopadł biurka i zaczął przeszukiwać jego szuflady, ale nie znalazł niczego oprócz większej ilości papierów i kabli. Przeklął pod nosem, a wtedy po pokoju rozeszło się pukanie, a po chwili drzwi otwierały się, a przez nie wychylała się głowa Roberta.

- Dzięki Aniołom, tato. Gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce, gdzie moja stela? I runy? I wszyscy? - mówił niewyobrażalnie szybko, a ojciec tylko zmrużył na niego swoje zmęczone oczy otoczone zmarszczkami.

- Dalej nie wytrzeźwiałeś po imprezie? Powtarzałem tyle razy, że domówki w środku tygodnia są zakazane! - zaakcentował ostatnie słowo. - Piątek, sobota - okej! Ale tydzień zostaw w spokoju i przyłóż się do nauki.

- O czym ty w ogóle do mnie mówisz?

- Ubieraj się, śniadanie jedz i do szkoły. - Robert opuścił pokój, pozostawiając Aleca z bałaganem w głowie.

Czy to możliwe, że miejsca, w których był to inne rzeczywistości? Znowu odwrócił się do lustra. Jego ciało wciąż było nagie, ale głęboko spod skóry wyłaniało się złote światło, a jego promienie układały się w runy na jego kończynach. Powolnym krokiem podchodził do lustra i kiedy stanął wystarczająco blisko, dotknął szkła, śledząc złote znaki. Czuł energię przez niego przechodzącą. Ta sprawiła, że jego ciało przeszedł dreszcz, a włosy stanęły po dęba. Wodził wzrokiem po swoim ciele, kiedy spojrzał w swoje oczy. Były niebieskie, jak zwykle, ale od środka mieniły się złotem. Przypominały oczy Magnusa, kiedy nie spowijała ich blokada jego znaku Czarownika. Zbliżył twarz jeszcze bardziej do odbicia, stykając się nosem z zimnym szkłem, które zaparowało od jego urwanego oddechu, a głęboko w swoich tęczówkach znowu zobaczył tę tajemniczą runę. Wpatrywał się w nią chwilę urzeczony. Przekręcił głowę lekko w prawo, a po chwili oderwał się od lustra, mrugając, a wtedy wszystkie znaki zniknęły.

Pokój wyglądał zwyczajnie. On wyglądał zwyczajnie i tak się czuł. Zaczął szykować jakiekolwiek ubrania, z radością stwierdzając, że jego szafa wypełniona była tylko ciemnymi kolorami. Założył czarną koszulkę i tego spodnie tego samego odcienia. Spakował książki do plecaka, nie wiedząc, skąd nagle w jego głowie pojawił się rozkład zajęć, którego wcześniej nie widział na oczy. Robił wszystko automatycznie, jakby nie był już w swoim ciele. Jakby jego świadomość pozostała w kimś innym, a on tylko dzięki oczom, mógł wiedzieć, co dokładnie się dzieje. A może tak naprawdę stał obok swojego ciała i obserwował, co ono robi, nie mając na nic wpływu? Był więźniem. Ale nie miał nawet, gdzie uciec.

Dlatego po godzinie siedział w sali lekcyjnej w jednym z londyńskich liceów. Witał się z ludźmi, których widział pierwszy raz na oczy. Odpowiadał na pytania nauczycieli, mimo że nie znał odpowiedzi, chodził po szkole tak, jakby spędzał tam każdy dzień po narodzinach, mimo że pierwszy raz w ogóle był w Anglii.

To uczucie zniknęło w szkolnej łazience. Kiedy po załatwieniu się, mył ręce i nagle spojrzał w lustro. Złote promienie znowu rozświetlały jego skórę, a jego oczy zrobiły się kilka odcieni jaśniejsze. Obudził się z transu. Oddychał głośno, zakręcając wodę. Wytarł natychmiastowo ręce i wybiegł z pomieszczenia.

- Alec?

- Hej!

- Alec, gdzie idziesz?

Słyszał za sobą głosy, które zlewały się w jeden wielki krzyk. Biegł przez pełny korytarz przepełniony spoconymi nastolatkami, z których większość zaczęła coś do niego mówić. I rozwalało mu to czaszkę. Chciał krzyczeć. Zaciskał, co chwilę oczy, żeby zniwelować ból, ale nic to nie dawało. Biegł dalej. Jego płuca bolały. Wypadł na zewnątrz, zwracając uwagę uczniów przed budynkiem. Znowu otoczyły go głosy. Biegł przez parking, prawie wpadając pod jeden z samochodów. Położył swoje drżące dłonie na czarnej masce i spojrzał do góry. Kierowca wyklinał na niego z nienawiścią w oczach. Biegł dalej. Nie wiedział gdzie. Nie miał żadnego pojęcia, gdzie tak naprawdę się znajdował. Ten świat nie był stworzony dla niego. On nie powinien tu być. Wszyscy chcieli go dopaść.

Opuścił teren szkoły i podążał chodnikiem w górę, w miejsce, gdzie jak sądził był park. Mimo że ludzi go już nie otaczali, to dalej słyszał głosy. Błagał o pomoc. Tylko gdzie? Kto? Magnus. Magnus? Gdzie jest Magnus? Na Anioła, gdzie jest Magnus? Jego myśli wariowały wokół tego imienia. Zatrzymał się nagle, rozglądają chaotycznie. Odwracał w różnych kierunkach. Ciężko było mu oddychać.

Magnus. Magnus. Magnus.

Musiał go znaleźć. 

Gdzie on jest? Gdzie Instytut? Instytut! W Londynie powinien być jeden! Fleet Street. Tak! To tam! Tylko gdzie on jest teraz? Alec, uspokój się. Oddychaj. Wyłapywał dziwne spojrzenia przechodniów. Ruszył żwawym krokiem do parku i schronił się pod wielkim drzewem. Objął kolana rękami i zamknął powieki. Musi znaleźć Magnusa. Uspokoił oddech.

Siedział tam kilka minut, po których otworzył oczy, a światło dnia go poraziło. Wstał z ziemi i otrzepał spodnie. Wyszedł zza drzewa i podążył do pierwszej osoby w zasięgu wzroku. Był to mężczyzna w średnim wieku. Siedział na ławce i przeglądał czarno białą gazetę.

- Dzień dobry... - jego głos trząsł się od namiaru emocji, oczyścił gardło. - Czy mógłby mi pan powiedzieć, którędy najszybciej dostanę się na Fleet Street? - mężczyzna uniósł na niego wzrok, a na jego usta wstąpił uśmiech, który nie miał w sobie krzty uprzejmości.

- Jasne, młodzieńcze. - złożył gazetę. - Pokażę panu jak wyjść z parku, a na ulicy może pan złapać taksówkę. - Alec przeklinał w duszy, że nie miał ze sobą broni, ale uśmiechnął się krzywo.

- Wystarczy pokazać drogę. Jakoś dalej sobie poradzę. - mężczyzna uniósł jedną brew wysoko i parsknął śmiechem. Łowca nie widział nic śmiesznego.

- Niech będzie. - uniósł ręce w geście obronnym. - Musi pan iść cały czas prostą tą dróżką, a potem skręcić w lewo, wyjdzie pan na ulicę Victorii Embankment, naprzeciwko muzeum. Dalej chyba sobie poradzisz, chłopcze? - Alexander skupił się na jego ciemnych oczach.

Może był gdzieś, gdzie jego runy nie istniały, ale dalej rozpoznawał zło. Ten facet definitywnie nim był. Mimo wszystko cicho podziękował i ruszył wskazaną drogą. Kątem oka zarejestrował jeszcze, jak nieznajomy przygląda mu się z uśmiechem. Nie podobało mu się to. Dlatego przyspieszył kroku.

Wyszedł na chodnik, na którym było więcej ludzi, niż mógł zliczyć w parku. Podszedł do krawężnika i rozglądał się za żółtym pojazdem. Szczęście mu dopisało, bo po chwili zapinał pasy w taksówce. Kiedy nagle dotarło do niego, że nie ma pieniędzy. Cholera jasna! Przeszukał kieszenie, wyciągając z nich kilka banknotów. Jego alternatywna wersja musiała mieć ich przy sobie dużo.

- St. Bride Church. - kierowca kiwnął głową.

Alec obserwował widok za oknem i starał się skupić na tym, aby cały czas mieć kontrolę nad swoim ciałem. Co chwilę szczypał się w skórę na swojej dłoni, czasem ją drapiąc. Dlatego po kilkunastu minutach jazdy miejsce było poranione, a on naznaczał wolną część skóry.

Zapłacił taksówkarzowi i wyszedł na zewnątrz. Zamknął za sobą drzwi i zwiesił głowę. Cały czas ranił się w rękę, a w myślach powtarzał imię Magnusa. Jednak nie wpadł na to, że skoro jego runy nie istnieją, to Nocni Łowcy również. Całą siłą pchnął zabarykadowane drzwi kościoła. Kurz podniósł się do góry, a on opadł na brudną i zimną posadzkę. Sapnął na ból w kolanie i uniósł głowę. Nikogo tu nie było. Światło wpadało do środka strumieniami, rozświetlając kamienny ołtarz. Drewniane ławki, w których kiedyś siedzieli wierni, były połamane. Na ścianach odchodziła farba, a gdzieniegdzie wisiały jeszcze święte ikony. Alexander był sam, no nie licząc dzikich zwierząt w kątach.

Łzy frustracji opuściły jego oczy. Był taki głupi! Podniósł się z podłogi i ruszył w stronę ołtarza. Stanął dwa kroki przed nim i spojrzał żałośnie na krzyż, który na nim leżał.

Nadzieja zaczęła opuszczać jego ciało. Jak miał zwyciężyć te walki, skoro nie wiedział, gdzie zacząć? Jak miał to zrobić? Jak miał znaleźć Magnusa? Jak wrócić do Nowego Jorku? I do prawidłowej rzeczywistości?

Opadł z sił obok ołtarza i schował twarz w dłoniach. Co miał teraz zrobić? Spojrzał przed siebie, a ręce oparł za swoich ciałem. Poczuł coś ostrego. Jego wzrok tak powędrował i zauważył kawałki lustra. Wziął jeden z większych. Widział w nim odbicie swojego oka i znowu tę runę. Tylko czym miał ją namalować?

- Alexandrze?

Szkło wypadło mu z rąk, rozpadając się na mniejsze kawałki. Rozejrzał się po kościele, ale był sam.

- Alec? - jednak ten boski głos nie nadchodził z żadnej strony. On był w jego głowie. Magnus się do niego odzywał.

- Dzięki Aniołom, Magnus. - westchnął, przymykając oczy. - Tak bardzo się bałem. Nie wiem, co mam zrobić, Magnusie.

- Co się dzieje, Alexandrze?

- Jestem teraz w innym miejscu. W innej rzeczywistości. Tutaj nie ma run, Nocnych Łowców, Podziemia. Tak bardzo się bałem, nie wiem, jak się tu znalazłem. Pamiętam tylko tę runę, o której mówiłem wcześniej. - mówił bardzo szybko, wyrzucając swoje myśli, które przeplatane były cichymi pociągnięciami nosa.

- Hej, Alexandrze, spokojnie. Jestem tutaj, dobrze? - Magnus jednak mógł zdobyć się na mocniejsze ściśnięcie dłoni, którego Alec i tak nie poczuł. - Czy widziałeś coś podejrzanego? Coś, co mogło wskazywać na robotę demonów na przykład z naszej rzeczywistości?

- Ja... Ja n-nie wiem. - jąkał się, powstrzymując łzy.

- Proszę cię, Alec. Musisz się skupić.

- Ja... Był mężczyzna. Wyglądał normalnie, ale patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zabić. Nie wiem. Nie-

- Spokojnie. Już weź głęboki oddech. - Łowca posłuchał Magnusa, a rytm jego serca zaczął się wyrównywać. - Muszę zapytać o coś jeszcze. Mam podejrzenia odnośnie, tego co cię spotkało. Głównie chodzi mi o tę kobietę. Ale najpierw... Wiem, że być może, raczej na pewno nie chcesz mi o tym powiedzieć, ale, proszę...

- O co chodzi? - przymknął powieki.

- Kobieta, którą widywałeś, może być silnym demonem, który razem z tym Czarownikiem próbują wydostać ją na ziemię. Ona karmiła się twoją złą energią. Twoim bólem. Jednak oni musieli wiedzieć, gdzie szukać. Musieli wiedzieć, że jest w tobie jakaś słabość. Alexandrze, wiem, że żaden czar, nawet ten z magii zakazanej, nie jest w stanie wyciągnąć kogoś na dach i zmuszać do skoku tyle razy. Boisz się tego... Tego skoku, ale tak naprawdę... Prawda jest taka, że tego pragniesz . Musisz mi powiedzieć, to prawda..? Powiedz mi, proszę. - wyszeptał, a cała krew odpłynęła z twarzy Aleca.

- Magnus, ja-

- Powiedz mi. Muszę wiedzieć, żeby móc cię uratować. Chciałeś to kiedyś zrobić? Na przykład kilka lat temu? - łzy spłynęły po zimnych policzkach Alexandra, wypalając w nich drogę.

- T-tak. - głos mu się załamał, a on ścisnął ręce w pięści.

Wspomnienia uderzyły w jego głowę. Wiedział, że one zawsze wracają w najgorszych momentach. Jak bumerang. Widzi roztrzęsionego czternastolatka, dach Instytutu i czuje chłodne powietrze na swojej twarzy.

- Kim jest ten demon? - odpowiedziało mu westchnięcie, a Magnus w tamtym momencie był wdzięczny, że Alec nie widzi jego zapłakanej twarzy.

- Mówi się o niej, że była pierwszą żoną Adama. Nazywana jest też matką wszystkich Czarowników i pierwszych demonów. Włączając w to i mnie

- Czy ty mówisz o-

- O Lilith. Królowa Edomu, która od tysiącleci pragnie powrócić na ziemię i odpłacić się Bogu za to, że ten wyrzucił ją z raju. Tylko w tej całej układance nie pasuje mi jedno.

- Klatka. - dodał Alec.

- Dokładnie. Jeśli przyszłaby na ziemię, mogłaby zniszczyć ją całą. Chyba że... Chyba że chce niszczyć miasto po mieście albo chodzi tu o mnie. - dokończył słabo.

- Ciebie?

- Lilith jest Królową Edomu, jednak tam walczy o swoją władzę z drugim Wielkim Demonem. Asmodeusem. - przerwał na chwilę, a Alec czekał, podświadomie wiedząc, że Magnus nie skończył. - Asmodeus to mój ojciec. - Niebieskie oczy otworzyły się szeroko, ale nic nie powiedział. - Nie milcz, proszę. Błagam, to najgorsze, co możesz zrobić... Nie jestem taki, jak on. Nie jestem. - jego głos się złamał.

- Magnus, nigdy tak nie pomyślałem. Poznałem cię. Może trochę krótko, ale wiem, jaki jesteś. W żadnym aspekcie nie przypominasz Wielkiego Demona. Ostatnio to ja popisałem się byciem tym złym.

- To nie twoja wina, Alexandrze. Nie wiedziałeś, co mówiłeś. Nie panowałeś nad tym.

- Ale cię zraniłem. - Bane przewrócił swoimi, złotymi oczami.

- Myślę, że to idzie w pakiecie. - Alexander myślał, że Magnus dokończy, bo kompletnie nie rozumiał o jakim pakiecie Czarownik mówił.

Jednakże ten nie miał takiego zamiaru. Poruszył się cicho i delikatnie, dalej trzymając rękę Alexandra, złączył ich palce i ścisnął mocniej. Po chwili pochylił się nad jego nieruchomym ciałem i przycisnął swoje usta do jego zimnego policzka. Pozostawił na nim leciutki pocałunek, niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Jednak nawet najmniejszy trzepot, może spowodować huragan po drugiej stronie globu. Tym razem motyl nie musiał szukać daleko, bo wprowadził zamęt w sercach Alexandra i Magnusa, bałagan w ich myślach, i oni sami byli jednym wielkim mętlikiem. Emocji, słów i czynów.

Nawet jeśli młodszy Łowca nie był tego do końca świadomy. 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top