XV |help|
Hej wszystkim! Dodaję rozdział wcześniej, bo pomyślałam, że to by było takie wynagrodzenie, za to że nie było niczego nowego w piątek. Ostatnio nie czuję się zbyt dobrze i pisanie przychodzi mi z trudnością. Nie zamierzam porzucać tego ff, ale myślę, że będę dodawała jeden rozdział w tygodniu, jeśli mój stan nie minie. Naprawdę was przepraszam, ale no, moja choroba mówi "Ssiesz, nic nie umiesz, usuń to", a ja się zapieram rękami i nogami, żeby nie zrezygnować z Wattpada. Dziękuję wam wszystkim za całe wsparcie, gwiazdki i komentarze (uwielbiam je czytać, piszcie jak najwięcej).
PS Zabijecie mnie za zakończenie.
Po wydarzeniach w łazience minęło kilka dni. Przez ten czas Alexander oddał się pracy. Zawsze, gdy przychodziło mu mierzyć się z trudnościami, uciekał się w wir obowiązków. Wtedy zapominał, ale tym razem mu się nie udało. Pierwszy raz, od kiedy żył, nie potrafił odciąć się od gnębiących myśli.
Martwił się o Magnusa. Nie słyszał o żadnej imprezie urządzanej przez niego, a kiedy dowiedział się od Izzy, że Czarownik z tego słynął, musiał, chociaż dwa razy dziennie sprawdzić, czy kociooki nie urządza czasem spotkania. Jednak za każdym razem nie widział nawet wspomnienia o Wysokim Czarowniku Brooklynu. Starał się wyrzucić go z głowy, ale z każdą próbą przed oczami miał kocie tęczówki starszego. Wpatrywały się w niego i wypalały dziurę w duszy, poznając każdy najmniejszy sekret. Alexander czuł się czasem przez to okradziony. Zawsze chował w sobie wszystko. Nie zwierzał się nikomu, a teraz wspomnienie jakichś oczu, (dobrze, może nie jakiś, bo tego zniewalającego Czarownika) sprawiało, że nie mógł się skupić nawet na myciu zębów lub ogolenia się bez żadnego zacięcia. Był tragicznie zachwycony mężczyzną. Chciał walczyć, ale wiedział, że w sumie to przegrał wszystko razem z tymi smutnymi słowami, które wyrzucił w jego stronę. Dalej pluł sobie w brodę, ale był zbyt wystraszony, aby zebrać się na przeprosiny. Jednak miał nadzieję, że spotka Magnusa przypadkiem, wtedy, może z chwilą, nabierze odwagi i powie mu prawdę. Nadzieja była najbardziej niebezpieczną rzeczą na świecie. Potrafiła sprawić, że człowiek żył dzięki niej, ale i umierał przez nią. Czasem była jedyną deską ratunku w złych czasach. Jedna myśl, że może być lepiej - to trzymało przy życiu. Z drugiej strony, kiedy nie działo się to, co chcieliśmy, aby miało miejsce, zbliżamy się do śmierci.
Drugą rzeczą, która zaprzątała mu głowę, był tleniony blondyn, szerzej znany jako Jace. Od dnia, kiedy przyłapał Alexandra i Clary w jednym łóżku, milczał. Jak to irracjonalnie brzmi! Alexander i Clary w jednym łóżku? Obrzydlistwo! Ignorował go. Nie mówił nawet zwykłego: "Cześć". Olewał wspólne treningi. Do tej pory nie było żadnych misji, więc Alec się cieszył. Nie musiał się martwić, że przez jego fochy, coś pójdzie nie tak.
Jeśli chodzi o Clary... Ona nie wiedziała o sytuacji z rana ani o tym przerażającym spotkaniu w łazience. Spała na łóżku przez kolejne dwie godziny po obudzeniu Aleca. Chłopak martwił się, że może coś się stało i dziewczyna właśnie traci życie, a on jak gdyby nigdy nic, siedzi przy biurku i zajada płatki śniadaniowe. Na szczęście się obudziła. A kolejne dni Alexander jej unikał. Nie chciał, aby Jace widział ich razem. W ogóle nie chciał być widziany przez Jace'a. Bał się, że ten może podzielić się tą ważną informacją z całym Instytutem albo tylko z Isabelle. To wystarczyło, żeby ciemnowłosa męczyła go do końca życia.
Alexander unikał rudowłosej, ale było to niepotrzebne, bo ta uczyła się cały czas do przyśpieszonego kursu Nocnych Łowców, który wykorzystywano na takie specjalne okazje. Dlatego Alec dziękował Aniołom, że nie musiał tłumaczyć Clarissie, czym zaprząta sobie głowę.
Kolejnym zmartwieniem było spotkanie w łazience. Po tym wydarzeniu Alec ograniczył spoglądanie w lustro do jednego razu na dzień. Ślady na szyi i ręce pozostały. Były mniej widoczne, ale jednak można było coś ujrzeć. Nikt nie pytał o nie, dlatego się cieszył. Alexander przyłapywał się nawet na tym, że boi się zasnąć. Był przerażony myślą, że nieznajoma kobieta mogłaby odwiedzić go we śnie lub stać nad jego łóżkiem, kiedy spał. Dlatego niebieskooki wyglądał, jak wyglądał. Wory pod oczami. Matowa skóra. Smutne spojrzenie. Niechęć do siebie.
Chciał znowu poczuć się tak, jak wtedy, kiedy był z Magnusem. Lewitował gdzieś szczęśliwy, nie przejmując się niczym. Chyba że chodziło o adekwatne dobranie słów. Z tym owszem miał problem. A kiedy dochodziła obecność Czarownika, czuł się jak mała, rumieniąca się kulka, która zagubiona szukała kogoś dobrego. Jednak dobieranie odpowiednich słów, nawet jeśli brzmi to poważnie, nie równało się to z tym, co czuł teraz Alexander. Wiele razy już spadał. Teraz odczuwał to dobitniej. Jakby był coraz bliżej dna, a ziemia przyciągałaby go mocniej.
Wtedy do głowy Aleca wpadła jego siostra Izzy, która w tym całym szaleństwie zapodziała się gdzieś. Po tym dziwnym incydencie, kiedy jego nie-siostra powiedziała mu to wszystko, stracił zaufanie do niej. Tylko przez to, że jakiś czar, czy nie wiadomo co skłoniło go do tego. Bał się, że znowu to się stanie. I coś pod postacią Isabelle ponownie go skrzywdzi. Bardzo chciał powiedzieć wszystko Izzy, ale ta głupia myśl ciągle była gdzieś z tyłu głowy i wołała: "Halo! Tu jestem! Przypomnij sobie o mnie!"
Alexander naprawdę nie miał siły.
Czytał książkę, kiedy na jego telefon przyszło powiadomienie o misji. Ekran rozświetlił czerwony trójkąt z czarnym wykrzyknikiem w środku. Zamknął lekturę i rzucił nią na swoje łóżko. Naciągnął na stopy bojowe buty. Na rękach znalazły się czarne, skórzane rękawice bez palców. Chłopak, bez patrzenia w lustro, starał się ułożyć włosy, co i tak wyszło, jak zawsze. Alec miał wielki bałagan na głowie. Wsadził telefon do tylnej kieszeni spodni i ruszył do zbrojowni.
- Clary idzie z nami! - usłyszał głos Jace'a z pomieszczenia.
- O ile się zakładamy, że Alec się nie zgodzi? - mruknęła Izzy.
Ciemnowłosy wszedł do pomieszczenia. Isabelle stała przy gablocie z bronią i wybierała miecz. Za nią znajdowali się Clary i Jace. Rudowłosa miała ręce zaplecione na piersi, a Jace bawił się nożem w swojej ręce.
- Nie ma mowy, że ona z nami idzie! - cała trójka obróciła się w jego stronę.
- Ale Alec... - zaczęła dziewczyna.
- Clary, to, że cię lubię, nie znaczy, że wyślę cię na misję samobójczą, okej? - Jace skrzywił się, kiedy Alexander podszedł do rudowłosej, położył jej dłonie na ramionach i patrzył prosto w oczy.
- Proszę? - zapiszczała, robiąc słodką minę.
To na niego nie działało.
- Nie. Idź stąd, Clary, bo zgłoszę cię do matki, a to będzie bardziej nieprzyjemne.
- Super. - fuknęła i poszła w sobie znaną stronę.
Alec spojrzał na blondyna, który mierzył go nienawistnym spojrzeniem. Coś uderzyło w serce Alexandra. Jego brat był nim obrzydzony. Był obrzydzony tym, że jest gejem. Tym, że wolał chłopców. Przeszedł go dreszcz i zachciało mu się płakać. On nie dawno mówił, że Alec może przyjść do niego z czymkolwiek! A teraz? Stoi i patrzy na niego, jakby najchętniej chciał go usunąć ze świata żywych.
Gdzieś obok przyglądała się temu Isabelle. Nie rozumiała, co się stało, ale postanowiła, że później zapyta Jace'a.
- Nie wiem, jak wy, drama queens, ale ja mam zamiar skopać parę demonicznych tyłków, a nie stać i patrzeć się na siebie spod byka.
Jace przewrócił oczami.
- Lepiej pogadaj ze swoim fałszywym braciszkiem, to wtedy sama będziesz do niego w ten sposób nastawiona. - to był moment, kiedy serce Aleca się rozpadło.
Jak uderzenie pięścią w lustro, jak piłka, która wylądowała w szybie. To było takie niespodziewane. Alexander nie miał jak przygotować się na ten cios. To się po prostu stało, a on stał teraz nad rozbitymi kawałkami i zastanawiał się, czego trzeba użyć, aby wszystko naprawić.
- Co? - zapytała Izzy.
- Nieważne. - mruknął Jace.
Alexander miał szeroko otwarte oczy. Ból psychiczny, który w tamtym momencie odczuwał, równał się z tym, jakby ktoś latami go torturował. Był bezbronny.
Isabelle posłała mu troskliwe spojrzenie, a jemu było ciężko oddychać.
Chwycił za łuk i jeden miecz. Nie czekając na rodzeństwo, po prostu ruszył. Nie patrzył na nikogo, kogo mijał na korytarzach. Wpatrywał się w swoje nogi i chciał płakać i krzyczeć. Wszystko było nie tak! Magnus, Jace, Czarownik, matka, tajemnicza kobieta, klatka. Wyszedł przez drzwi Instytutu i wyciągnął telefon, włączył lokalizację i ruszył ulicami Nowego Jorku. Po chwili chód zamienił się w trucht, a ten w sprint. Nie przejmował się tym, czy w ogóle nałożył runę niewidzialności. W Nowym Jorku pełno było dziwnych ludzi, więc widok wytatuowanego, młodego chłopaka z łukiem na ramieniu, nie powinien nikogo zdziwić. Pot, który wydzielał podczas tego wysiłku, usuwał z niego wszystkie złe myśli. Zimny wiatr rozwiewał jego włosy. Policzki były zimne od mroźnego powietrza. Serce biło niespokojnie.
Zatrzymał się przed opuszczonym budynkiem w jakimś zaułku. Nie dbał o to, czy rodzeństwo było za nim. Wiedziało, gdzie mają iść. Mógł zająć się misją sam. Nic mu się nie stanie.
Podszedł do metalowych drzwi. Chwycił pewniej łuk i naciągnął cięciwę ze strzałą. Kopnął w metalową powierzchnię, a ta wykrzywiła się pod siłą ciosu. Ponowił ruch jeszcze trzy razy. Wtedy drzwi ustąpiły. W budynku pachniało stęchlizną. Było ciemno, nie licząc kilku miejsc, gdzie światło dzienne wpadało przez dziury w dachu. Rozglądał się na każdą stronę, będąc czujnym. Jego zmysły wyostrzyły się w ciemności. Kiedy wzrok nie pracował, węch i słuch stawały się bardziej czułe na otoczenie. Słyszał kapanie wody, gdzieś w oddali. Odgłosy miasta.
Robił ostrożne kroki, przeglądając parter budynku. Zauważył połowę drzwi, w lewym kącie. Ruszył w tamtą stronę. Nie czuł demonicznej aktywności, więc chociaż to było dobre. Jednak skoro czujniki ją zarejestrowały, a nikogo tu nie było, to szykował się jakiś podstęp? Alec zbeształ się w myślach przez emocje, które go zdekoncentrowały, zrobił głupotę, ale nie mógł się wycofać. Brnął dalej przez ciemność. Przeszedł przez wejście i rozejrzał się po pokoju, który był dwa razy mniejszy od poprzedniego pomieszczenia. Na środku w pół okręgu stał jakiś przedmiot zasłonięty starymi szmatami. Schował łuk i wyciągnął do jednej ręki miecz. Drugą dłonią chwycił za brudny materiał i pociągnął za niego. Ukazało mu się kilkanaście luster. Wszystkie odbijały jego sylwetkę. Wtedy Alec poczuł siarkę i nudności.
Za nim pojawiła się kobieta.
- To źle, że jesteś tutaj sam. - powiedziała, jakby na poważnie przejmowała się Alexanderm. - Moje dzieci są głodne, a kiedy pragną jeść, są bardzo nieprzyjemne. - kobieta położyła mu dłoń na ramieniu, które zaczęło go parzyć.
Zesztywniał.
- Czego chcesz? - wyszeptał.
Wszystkie lustra pokazywały jego i tajemniczą kobietę. Tym razem jej włosy sięgały pasa. Ubrana była w krwistoczerwoną suknię.
- Nie daj się zabić. Jesteś mi potrzebny. - zawroty głowy minęły, a nieznajoma zniknęła.
Alexander usłyszał potworny krzyk w sali obok. Nie myśląc wiele, z mieczem w ręku, ruszył do poprzedniego pomieszczenia. Jednak tego widoku się nie spodziewał. Przed nim stało co najmniej dziesięć demonów. Ich macki wylewały się z porozciąganych twarzach. Czarne truchło cuchnęło siarką, a dźwięków przez nie wydawane, nie można było skojarzyć z niczym konkretnym. Gdy Alec pojawił się w pomieszczeniu, wszystkie zwróciły się w jego stronę. Ciemnowłosy nie mógł czekać i zaatakował.
Przy pierwszych demonach szło mu łatwo. Ciął ich cielska serafickim ostrzem. One rozpadały się, a podłoga śliska była od ich czarnej krwi. Kilka razy Alexander się na niej poślizgnął, prawie upadając, ale dawał radę. Z czasem wykorzystał stan posadzki do walki. Wślizgiwał się na miejsce obok demonów i ciął ich śmierdzącą masę.
W wolnych chwilach nakładał na szybko runę wytrzymałości, ale w tak zaciętej walce nie mógł pozwolić sobie na dłuższe przerwy, dlatego w końcu był wykończony. Kończyny drżały, oddech stał się urwany, serce wyrywało się z piersi, a płuca bolały. Zabił około czterech potworów. Reszta zaczęła atakować go agresywniej. Co chwilę czuł macki na swoich nogach, które ucinał nożami. Inne, sprytniejsze demony raniły go po twarzy i rękach.
Był przy kolejnym potworze i już miał wbijać w niego miecz, kiedy spojrzał w bok. Pod drzwiami do pokoju z lustrami stał Magnus. Wpatrywał się w niego z wyższością i dziwnym uśmiechem na twarzy. Magia wypływająca z jego rąk była teraz złota, jednak coś Alecowi nie pasowało. Czarownik nie miał kocich oczu.
To był ten nieznajomy podziemny.
Alexander chciał ruszyć na niego, ale poczuł nagły, rozdzierający ból w plecach. Wykrzywił kręgosłup i odchylił się do tyłu. Łzy napłynęły mu do oczu i natychmiast znalazły ujście. Okropny krzyk Alexandra rozszedł się po budynku i okolicy. Demon unosił sztywne ciało ciemnowłosego na swojej obślizgłej macce. Alec czuł śmierć. Nikt nigdy nie wiedział przed chwilą śmierci, jak ona wygląda. Jednak, gdy się ją czuło, wiedziało się, że to ona. Niebieskooki również zdał sobie z tego sprawę. Chciał wołać o pomoc, ale z jego gardła wydobywały się tylko krzyki. Macka demona coraz bardziej rozrywała jego skórę. Ręce i nogi zaczęły się trząść. Ból promieniował na całe ciało. Miecz z brzękiem spadł na ziemię i zgasł. W głowie mu się zakręciło. Krew wypłynęła z jego ust i nosa. Piszczało mu w uszach. W kącie sali zauważył Czarownika w swojej postaci i tajemniczą kobietę. Przypatrywali się temu widowisku z uśmiechem.
- Pomocy. - wyszeptał bezgłośnie Alec, przed tym, jak jego oczy zamknęły się na zawsze, a w jego głowie po raz ostatni pojawił się obraz Magnusa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top