XIX |rune|

Hej wszystkim! Nie wiem czy ten rozdział jest okej, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Piszcie swoje wrażenia!

Głośne westchnięcie opuściło wargi Alexandra. Oparł się plecami o drzewo i wpatrywał w zielone liście rośliny. Ich kształt przypominał runę, o której Alec nie do końca miał pojęcie, ale czuł magię płynąca z jej miejsca. Przekrzywił głowę. W jego myślach pojawił się Magnus. Czekał już tyle na to, żeby ten odezwał się ponownie, ale nie słyszał jego głosu, a słońce chowało się już za widnokręgiem i tylko ostatnie jego promienienie zdobiły różowe niebo.

Ciemnowłosy nie wiedział, co tak naprawdę ma zrobić. Z jednej strony czekał na wiadomość od Bane'a, z drugiej Albin mówił o jakiejś walce - nie było tu nikogo, z kim mógł walczyć, a z trzeciej strony robiło się ciemniej, a on znajdował się w obcym miejscu. Całkiem sam. Bez broni, steli. Bez niczego.

Jego spojrzenie padło znowu na budynki w oddali. Mógł dokładnie dostrzec czerwoną stodołę i mniejszy budynek obok, a oprócz nich wzbijał się jeszcze wysoki wiatrak. Alec zaplątał ręce na piersi, ale po chwili znowu zmienił pozycję. Zrobił tak kilka razy, a niebo zdążyło już poszarzeć. Zeskoczył z drzewa wprost w pole zboża. Rękoma odpychał plony i stawiał kroki w stronę budynków. Na dworze zrobiło się zimniej. Słyszał odgłosy zwierząt, a oprócz tego, nie słyszał nic więcej.

Na niebo wstąpiły już gwiazdy, kiedy w końcu dotarł na miejsce. Czas płynął tam jakby szybciej. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie, ale w końcu wyszedł z pola i stanął na podwórku małego domostwa. Dach domu pokryty był sianem. Ściany były białe i popękane w kilku miejscach. Okna wyglądały na wiekowe, ale na każdym z parapetów ustawiona była ceramiczna donica razem z kwiatem w środku.

Alexander do końca nie wiedział, co miał zrobić. Dom wyglądał na stary, z jego okien nie wydobywały się żadne światła, a obok nie było widać żadnej żywej duszy. Jednak zebrał się w sobie i podszedł do drewnianych drzwi, już unosił rękę, aby zapukać, ale przerwał, gdy zauważył, że te już się otworzyły. Cofnął się o krok do tyłu, sięgając z przyzwyczajenia do paska spodni, ale nie znalazł tam broni. Przeklął w myślach. Uniósł wzrok, a jego brwi natychmiast powędrowały do góry.

- Mama?

- Gdzie ta Clary? - noga Magnusa obijała się o panele, a on zagryzał wnętrze policzka.

- Zaraz przyjdzie. - powtórzył kolejny raz Jace.

Minęło dziesięć minut, od kiedy Alec przemówił. Magnus na początku był troch rostrzęsiony. Tak bardzo chciał pogadać z Alexanderm, ale z drugiej strony jego żołądek wiązał się w ogromny supeł, gula stawała mu w gardle, a łzy płynęły po policzkach. Musiał być silny dla ciemnowłosego. Tak będzie za chwilę. Za moment.

- Długo jej to zajmuje. - mruknął Czarownik i zaczął bawić się palcami, strzelając kośćmi.

Izzy posłała mu mordercze spojrzenie.

- Możesz przestać? - westchnęła. - Zaraz przyjdzie. Alec jest bezpieczny. Sam widziałeś. Zaraz opowie nam wszystko Clary, pogadamy później z nim i zobaczymy, co będziemy mogli zrobić. - mimo opanowanego tonu, dziewczyna była przerażona. Zżerał ją strach jak nigdy.

- Łatwo powiedzieć.

- Magnus, przestań. Dobrze wiesz, że my również się martwimy, ale musimy działać rozsądnie. - powiedział Jace, opierając głowę na dłoniach.

- Pieprzę wasze zasady. Zdrowy rozsądek, zero emocji. Bla bla bla. - wyrzucił ręce i wstał ze swojego miejsca.

Tylko Izzy zaszczyciła go spojrzeniem, a blondyn dalej wpatrywał się w podłogę. Magnus opuścił salon. Wtedy Jace uniósł wzrok i zobaczył zaszklone oczy siostry. Przymknął powieki i westchnął.

- Będzie dobrze, Isabelle. - mruknął.

- O mój Boże, Alec. Ile można było te jabłka zbierać? Cały dzień? To naprawdę jest niedaleko, a drzewo wcale nie jest aż takie wysokie.

- Co? Co ty tu w ogóle robisz? Nie powinno cię tu być! - na twarz Maryse wstąpiło niezrozumienie, ale natychmiast zamieniło się ono w troskę. I Alec pierwszy raz widział, jak jego matka patrzy na niego z tym uczuciem w oczach. To wprawiło jego serce w dziwny stan.

- Chyba siedziałeś za dużo na słońcu, kochanie. - Alec przełknął ślinę. Matka nigdy do niego tak nie mówiła. - Daj mi te jabłka. - podążył za spojrzeniem kobiety i zauważył w swojej dłoni koszyk jabłek. Zmarszczył brwi, ale podał przedmiot matce. - Wchodź. Zrobię ci herbatę i do spania, Alec. Jutro jedziemy do miasta.

- Gdzie my jesteśmy, mamo? - tym razem Maryse położyła dłoń na czole Alexandra.

- Nie czuję, żebyś był rozpalony, ale lepiej leć do pokoju. - zostawiła go samego w małym pomieszczeniu, a on nie wiedział, co miał zrobić.

Stał tam i wpatrywał się przed siebie zamroczony. Matka? Miłość? Te dwa słowa w jego rzeczywistości nawet obok siebie nie stały, a teraz ona martwiła się o niego, patrzyła na niego w ten sposób, była taka matkowata. Taka, jaka zawsze powinna być. Łzy zabłyszczały w jego niebieskich oczach.

Wyszedł z małego pomieszczenia i trafił na korytarz zakończony schodami do góry. Wzdłuż korytarza wisiały obrazy w ramkach. Alec śledził je i ze zdziwieniem stwierdził, że przedstawiały jego matkę albo krajobraz, a podpisane były jego imieniem. Zmarszczył brwi. On rysował? Beztalencie Alexander? Pokręcił głową i ruszył na górę. Schody skrzypiały pod jego naciskiem, jakby krzyczały: "Błagam! Oszczędźcie nas! My już nie chcemy"

Alec wyszedł na piętro. Po prawej stronie miał jedne drzwi, a naprzeciwko kolejne. Wybrał te po swojej lewej. Trafił do małego pokoju z łóżkiem, starą szafą, małym stolikiem i przyborami do malowania. Podszedł do drewnianej sztalugi. Płótna były puste, ale na stoliku leżały porozrzucane kartki. Wziął je do rąk i zaczął przeglądać.

Pierwsze były podobne do tych, które wisiały na korytarzu. Przedstawiały jego matkę albo farmę. Jednak im dalej brnął, te zmieniały się. Były tam szkice ludzi. Oczu, rąk, ciał. Z każdym rysunkiem, części ciała oddawane były coraz lepiej. Zatrzymał się na ostatnim rysunku, a kartki prawie wypadły mu z rąk. Wpatrywały się w niego kocie oczy. Oczy, które tak dobrze znał, ale w ich tęczówkach kryła się runa, która wcześniej widniała w liściach drzewa.

Co to w ogóle miało znaczyć?

Pukanie do drzwi zbudziło Magnusa z zamyśleń. Wystartował ze swojej sypialni jak rakieta. Podleciał do drzwi. Przekręcił klucz w zamku i otworzył je szeroko. Przed nim stała ruda, zmoczona kura. Tak, tak mógłby ją określić.

- Clary? - zapytał.

- Ty jesteś pewnie Magnus. - odpowiedziała, a on kiwnął głową.

Odsunął się i wskazał gestem, aby weszła do apartamentu.

- Czy potrzebujesz jakiś suchych ubrań? Czegoś ciepłego? Herbaty?

- Gdzie jest Alec? - Bane prawie palnął się w czoło.

- Tak, Alec, chodź. - ruszył w stronę salonu.

Izzy i Jace wstali na widok rudowłosej. Ta jednak zrezygnowała z obdarzenia ich jakąkolwiek uwagą. Ze łzami w oczach przyglądała się nieprzytomnemu Alexandrowi. Jednym krokiem pokonała dzieląca ją odległość z łóżkiem i już po chwili ściskała nadgarstek Aleca.

- C-co się stało? Dlaczego on...? Czy on znowu chciał skoczyć? Boże...

- Nie, on... Nie tym razem. Teraz zaatakowały go demony. - odezwał się Jace. Magnus nawet nie potrafił się na to zebrać. W jego oczach znowu pojawiły się łzy. Pieprzone emocje.

- Jezus, Maria. - Clary wypuściła powietrze z płuc. - Dlaczego wam nic nie jest? Czy on poszedł sam? - w tym momencie nawet blondyn nie zabrał głosu, spuścił tylko zawstydzony głowę i stał cicho. - Boże... Jak mogliście? Jak?! Wiedzieliście, że coś złego się dzieje i pozwoliliście samemu iść na misję! Dlaczego?!

- My...

- Uspokójmy się. - Magnus przełknął gulę. - Nie ma, co szukać winowajców. Musimy odnaleźć sposób, jak go wyciągnąć ze śpiączki i z miejsca, w którym teraz jest.

- O jakim miejscu mówisz?

- Alec nie umie tego określić.

- Jak to Alec? - Clary nie wiedziała, co się dzieje.

- Potrafimy z nim porozmawiać. - wtrąciła Izzy.

Wzrok rudowłosej padł na Magnusa. Ten lekko kiwnął głową. Clary przetarła łzy i westchnęła.

- To na co czekamy?

Alec przymknął oczy i zmienił pozycję na niewygodnym łóżku. Maryse zjawiła się z herbatą chwilę wcześniej. Ucałowała go w czoło, życzyła dobrej nocy i powiedziała, że go kocha. Ciemnowłosy musiał powstrzymać łzy, kiedy odpowiadał, że on ją również. Nie słyszał tych słów tak dawno i zapomniał, jak wielką moc one miały. Jego serce puchło, a oczy szczypały od słonych łez. Tyle czekania. Zagryzł wargę, aby słona ciecz nie opuściła jego oczu. Zrobił głęboki wdech, a po chwili wypuścił powietrze.

- Alexandrze? - prawie podskoczył, kiedy usłyszał głos Magnusa.

- Myślałem, że nie wrócisz. - szepnął w ciemność.

- Mówiłem ci coś wcześniej. - Alec wyobrażał sobie twarz Magnusa, którą zdobić musiał teraz uśmiech. - Gdzie teraz jesteś? Wszystko okej?

- Tak, wydaję mi się, że tak. - mruknął. - Spotkałem tu mamę. Wiem, że to dziwne, ale ona mieszka ze mną na tej farmie i jest taka jak nie moja mama i to z jednej strony dziwne, ale z drugiej bardzo miłe. - zakończył swój słowotok. - Czy ktoś jeszcze tam jest? Z tobą?

- Tak. Izzy, Jace i Clary.

- Clary?

- Hej, Alec. - jej głos rozbrzmiał w jego głowie, a łzy pojawiły się w jego oczach. - Jesteś zdziwiony, czemu tu jestem, ale musimy wiedzieć wszystko, co się z tobą działo. Od początku do końca, Alec. - niebieskooki zagryzł wargę do krwi, a metaliczna ciecz spłynęła do jego gardła.

- Mhm.

- To... Może zacznij? - znowu odezwał się Magnus, a ciemnowłosy poczuł się lepiej. Odetchnął i skupił się na pierwszym spotkaniu z nieznajomym.

- To zaczęło się od tego Czarownika. Wtedy, kiedy spotkaliśmy Magnusa, aby mnie odczarował. Dostałem od niego ten napar, ale czasem słyszałem coś i robiłem rzeczy, których nie chciałem. Mówiłem rzeczy, które nie były moimi myślami, jakby ktoś mną sterował. Potem ta klatka. Wyszedłem z niej i wpadłem do wody, a tam miałem jakieś wizje. Widziałem kobietę...

- Jak wyglądała? - wtrącił Magnus.

- Um, miała czarne włosy i czerwone oczy. Później zamieniła się w potwora. Mówiła, że się od niej nie uwolnię. Chciała mi coś zrobić, ale ty mnie uratowałeś. Potem poszedłem, żebyś zobaczył, dlaczego w ogóle mogłem wyjść na zewnątrz i posprzeczaliśmy się. - mówił zdławionym głosem. - Wtedy było podobnie. Nie panowałem nad tym, co mówiłem. To po prostu szło, jakby stał obok. - starł łzę i szeptał dalej. - Wróciłem do domu i poszedłem spać. Miałem dziwny sen. Byłem w kilku miejscach. Gonił mnie potwór i była tam Clary. Ostrzegała mnie. A... A kiedy się obudziłem, stałem na dachu Instytutu, gotowy, aby skoczyć.

- Co? - wyrwało się Magnusowi, który spojrzał na Clary.

- Ściągnęła mnie stamtąd i zabrała do pokoju. Pomogła uspokoić. Ułożyć myśli. Później pokłóciłem się z Jacem i znowu widziałem tę kobietę. Była w lustrze w mojej łazience. Groziła mi i oparzyła i bałem się, ale nic nie mówiłem. A na tej misji również ją widziałem, razem z tym nieznajomym Czarownikiem. To, to chyba był on, bo wyglądał jak ty Magnus. - serce Bane'a stanęło. - Ale to nie byłeś ty. On nie miał twoich oczu. - wtedy ruszyło ono podwójnym tempem. - Później trafiłem do pustki. Błąkałem się, aż do momentu, kiedy spotkałam Albina. To Anioł. Mówił wiele rzeczy, ale powiedział mi o trzech walkach. Żebym mógł wydostać się stąd, muszę pokonać tę kobietę. Później stoczyć walkę na ziemi, a na końcu w swoim sercu.

- Sercu? - mruknął Jace.

- Też nie wiem, o co chodzi, ale wylądowałem tu i co chwilę widzę jakąś runę.

Wszyscy zamlkli.

- Narysuj tę runę na kartce i zabierz ją ze sobą.- Magnus miał pewne podejrzenia co do tajemniczej kobiety. - Zaraz do ciebie wrócimy. - Bane zabrał rękę, a Alec wyczuł brak jego obecności. Zdziwił się taką dziwną reakcją, ale cierpliwie czekał.

Znowu przysypiał, kiedy za oknem coś błysnęło. Otworzył sklejone powieki i leniwie zsunął się z łóżka. Na bosaka podszedł do okna i otworzył je. Wyjrzał na zewnątrz. Jednak nikogo nie dostrzegł. Spojrzał w dół i wytężył wzrok. Przybliżał głowę w dół, aż w końcu omsknęła mu się ręka, a on spadł w ciemność. Nie zdążył nawet krzyknąć. Jego ciało gruchnęło, a głowa uderzyła w twardą ziemię. Wszystko w jego organizmie zatrzęsło się, a on przed oczami miał tylko runę, która świeciła żółtym oślepiającym światłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top