XI |should I sacrifice my life for you?|

Zaczynamy zabawę. Możecie mnie za ten rozdział zabić, ale enjoy!

- Alec, stój tam! - krzyknął Magnus.

Alexander wpatrywał się w pozostałych przerażony. Głowa zaczęła go boleć, a z nosa polała się strużka krwi. Ich postacie rozmazywały się w jego oczach.

- Alec! - krzyknęła Izzy, ruszając w stronę brata, ale powstrzymały ją ramiona Jace'a.

- Zginiesz, Isabelle!

- Mam pozwolić mu umrzeć?! - próbowała się wyrwać, ale nie dała rady.

- Przestań Izzy! - krzyczał blondyn, on sam był przerażony, ale nie chciał, aby w niebezpieczeństwie znajdowała się na dodatek Isabelle.

Alexander stał po kolana w zimnej wodzie. Krew płynęła po jego brodzie, a on wpatrywał się zamglonym wzrokiem w szamocące się rodzeństwo. Zauważył cień za nimi. Chciał krzyknąć, unieść rękę, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Wtedy skierował wzrok na Magnusa, który poruszał swoimi rękami, jak w jakimś egzotycznym tańcu. Alec wysilił całe swoje ciało, aby postawić krok. Zatoczył się i upadł do wody. Jego ciało pochłonęła lodowata ciecz. Zgarnęła go w swoje macki i zassała w dół. Ciągnęła jego skórę, rozrywała kończyny i dostała się do jego organizmu.

Reszta zamarła. Magnus użył całej swojej magii, aby przyciągnąć ciało Aleca z zewnątrz.

Niebieskie oczy otworzyły się pod wodą, ta szczypała go w gałki oczne. Rozglądał się na boki w ciemnej toni. Nie widział nic. Spojrzał w górę. Promienie słońca przenikały przez taflę wody. Zamknął oczy. To miała być jego śmierć. To miał być koniec. Nigdy się nawet nie całował. Nie znalazł nikogo do kochania. Nikt nie był z niego dumny. Jego życie było marne.

Płyń.

Otworzył oczy. Obok niego w wodzie unosiła się czarnowłosa kobieta. Była ubrana w długą, cekinową suknię, która unosiła się wokół niej.

Alec, nie odpływaj. - doszło do niego z innej części oceanu.

Kobieta kazała mu podążyć za nią. Poruszył leniwie nogami, zdając sobie sprawę, że miał siłę nimi pracować. Dołożył do tego ręce. Płynął! Mimo że szło mu to powolnie, dawał radę, ale czuł coś dziwnego z tyłu głowy.

Nagle zakuło go coś w klatce piersiowej. Taka mała szpilka, która nie powinna w ogóle boleć, ale to ona sprawia najwięcej bólu.

Magnus!

Spojrzał w drugą stronę. W toni unosił się Czarownik. Uśmiechał się do niego lekko i zachęcał, żeby płynął w jego stronę. Jego włosy tańczyły podobnie jak ręce chwilę temu. W wodzie robiło się coraz ciemniej. Spojrzał na kobietę, która teraz wyglądała jak potwór. Obdarta ze skóry. Czarna krew unosiła się wokół niej. Przestraszony spojrzał na Bane'a. W klatce piersiowej kłucie rosło. Magnusa nie było. Chciał krzyczeć. Woda wpłynęła do jego płuc, a on zaczął się dusić. Pieczenie w klatce piersiowej wzrastało. Wymachiwał rękami i nogami w różne strony.

Alec!

Płynął w stronę, gdzie przed chwilą unosił się Czarownik, ale paskuda dopadła go, a jej paszcza rozwarła się nad jego twarzą. To było tak, jakby Alexander właśnie spotkał się ze śmiercią. Jakby Kosiarz przyszedł do niego i spojrzał prosto w jego duszę. Wydobył swoim palcem najgorsze wspomnienia i pokazał mu film z nich. Widzi matkę, która go uderza, raz za razem. Wszystko robił źle i zawsze dostawał kary. Widzi Jace'a, który naśmiewa się z niego. Widzi siebie nad przepaścią. O wiele młodszego... To nie było wspomnienie ostatnich wydarzeń. Czternastolatek stoi na dachu Instytutu. Wiatr rozwiewa mu włosy, łzy płyną po policzkach, a on chce skoczyć. Zakończyć drwiny brata, wieczne pretensje rodziców i swoje uczucia. Później Alec się zmienia w swoją dziewiętnastoletnią wersję. Stoi na innym dachu, ale w głowie znowu ma te myśli. Te same powody do skoku. Alexander zamyka oczy, a z gęby potwora wydostają się słowa:

Ode mnie nigdy nie uciekniesz.

Zakaszlał, budząc się na mokrym piasku. Obok niego był Magnus, który oddychał ciężko. Izzy i Jace ze łzami w oczach przypatrywali mu się, aż w końcu rzucili na jego szyję.

- Alec, na Anioła, Alec. Nie rób tego więcej. - objął roztrzęsioną Isabelle.

- Postaram się. - mruknął, patrząc na Bane'a, który przypatrywał się im z małym uśmiechem na ustach.

Złapał spojrzenie Alexandra i uśmiechnął się szerzej. Nagle jego oczy zmieniły barwę. A Alec, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w jego prawdziwe tęczówki. Tym razem Magnus nie uciekł, obserwował, jak Alec uśmiecha się i patrzy wprost na niego. Mimo Izzy w jego ramionach i blondyna, który siedział obok i opierał głowę o ramię Alexandra. Ta chwila pomiędzy nimi była intymna. Jakby patrzyli w swoje dusze i poznawali je kawałek po kawałku.

- Co się stało? - wychrypiał cicho, kiedy rodzeństwo się odsunęło.

- Zemdlałeś. Nie wiemy, co dokładnie sprawiło, że prawie umarłeś, ale mamy inne zmartwienia. - powiedział Czarownik, który usiadł bliżej Alexandra. Jego serce zabiło szybciej. - Musimy wiedzieć, czemu przeszedłeś przez klatkę. Muszę cię zbadać. - rumieńce przyozdobiły policzki Aleca. Kiwnął delikatnie głową. - Na początku... - zaczął lekko. - ...czemu, do jasnej cholery, wszedłeś do tej pieprzonej wody? - wybuchł.

Jego serce prawie rozpadło się na kawałki w chwili, gdy zobaczył Alexandra przechodzącego przez ogień. Był przerażony, jakby w jednej chwili świat legł w gruzach.

- J-ja... - zakaszlał, a Izzy odruchowo położyła dłoń na jego ramieniu. - Ja nie wiem. - dokończył ze łzami w oczach i spojrzał w stronę wody. - Ja jej nie widzę. - powiedział, łamiącym się głosem.

To wszystko było tak dziwne. Słyszał głosy, widział osoby, które nie istniały, a teraz nie dostrzegał największego zagrożenia.

- Czego nie widzisz, Alec? - dopytał Jace.

Ciemnowłosy starł pojedynczą łzę z policzka. A w głowie się beształ. Znowu, znowu i znowu! Rozklejał się, otwierał i pokazywał słabe strony. Magnus, patrząc na niego, miał ochotę zebrać jego dygoczące ciało w ramiona i nigdy nie puszczać. Jednak wiedział, że nie mógł zrobić tego przy rodzeństwie niebieskookiego.

- Tej klatki. - wyszeptał cicho, wprawiając wszystkich w osłupienie.

- Jak to nie widzisz? Ona ciągnie się do samego nieba. Jest zbudowana z ognia! - Jace wskazywał na nią, nie dowierzając w słowa swojego parabatai.

- J-ja nie wiem. - wyjąkał i schował twarz w rękach.

- Skończ, Jace. - powiedziała groźnie Izzy, zbierając Alexandra w swoje małe ramiona.

Magnus musiał przerwać tę rodzinną chwilę. Miał kilka podejrzeń i błagał, aby one się nie potwierdziły. Jeśli jednak...? - przymknął oczy. - Nie. To niemożliwe.

- Alexandrze... - zaczął, a ciemnowłosy, jak poparzony odsunął się od siostry. Przetarł policzki i spojrzał na Magnusa. - Muszę cię zbadać. Musimy dowiedzieć się, dlaczego nic ci się nie stało i dlaczego nie widzisz tego czegoś. - wskazał w stronę ognia, robiąc dziwny gest dłonią. Alec pokiwał głową. - Przeniosę was do Instytutu. - zwrócił się do Isabelle i Jace'a. - Powiedzcie Maryse cokolwiek, aby myślała, że Alec robi coś ważnego, jak na jej standardy. I żeby się nie wtrącała.

- Ale...

- Dobrze, Magnusie. - Izzy skarciła spojrzeniem blondyna. Ten z miną rozwścieczonego dziecka, któremu odebrano zabawkę, wstał i odszedł kilka metrów dalej. - Zajmij się nim. - zwróciła się do Czarownika, ten posłał jej lekki uśmiech. - A ty uważaj na siebie. - swoje usta umiejscowiła na zimnym czole Aleca.

Wszyscy oprócz Aleca wstali. Magnus pozyskał ostatki siły i stworzył portal dla dwójki. Kiedy za nim zniknęli, spojrzał na Alexandra, który wpatrywał się w swoje ręce. Dalej nie dowierzał w to, co się stało. Miał umrzeć? Po raz kolejny?

- Hej, wszystko w porządku? - uklęknął przy nim, kładąc dłoń na ramieniu.

- Nie wiem. - wyszeptał niemal bezgłośnie.

- To nic złego. Pomogę ci.

- Wszystko jest nie tak, Magnus. - wyjąkał. - Wszystko się wali. Dzieją się ze mną powalone rzeczy. Nie wiem, co się ze mną dzieje. - Magnusowi zrobiło się smutno.

Alexander wyglądał na takiego zagubionego w tym wielkim świecie. Potrzeba zebrania go w ramiona wzrosła, ale opanował się i przywołał na usta współczujący uśmiech. W jego oczach była tylko troska o niebieskookiego Anioła.

- Chodź, zabiorę cię do mojego apartamentu. Tam zjemy coś, weźmiesz ciepły prysznic i poszukamy tego, co sieje spustoszenie. - wpatrywał się w przestraszone niebieskie tęczówki. Odgarnął przydługą grzywkę, która wpadała mu do oczu. - Chodź. - powtórzył i pomógł wstać ciemnowłosemu. Ten oparł się o jego ciało.

Magnus otworzył portal i pomógł wejść do niego chłopakowi. Po chwili znajdowali się w salonie Czarownika. Magnus posadził bladego chłopaka na kanapie.

- Niedobrze ci? - ten kiwnął głową, a zaraz przed jego nosem pojawił się kubek herbaty. - Z rumianku. - kiwnął głową w stronę naparu, zachęcając go do picia.

- Dziękuję. - powiedział cicho i obdarzył Magnusa małym uniesieniem kącików ust.

- Jesteś uroczy, Alexandrze. - wymsknęło mu się, ale uśmiechnął się szerzej. Kochał rumieńce ciemnowłosego. - Ruszaj do łazienki. Przygotuję ci suche ubrania i mikstury potrzebne do badania. - wstał i wyciągnął rękę do Alexandra.

Ciemnowłosy odstawił kubek na stolik obok.

Niewinne, niebieskie oczy spojrzały najpierw na jego dłoń, a później na twarz. Alec złapał jego rękę, a po ich plecach przeszedł dreszcz. Magnus pociągnął ciemnowłosego w górę. Stali naprzeciwko siebie, trzymając się za ręce. Pasowały do siebie, jakby były stworzone do bycia jednością. Nierozerwalną, silną i piękną.

Magnus nie mógł wytrzymać tego napięcia. Przyciągnął Aleca do uścisku. Zamknął go w swoich silnych ramionach. Nie przejmując się tym, że Łowca moczył jego ubrania. Młodszy na początku był trochę spięty, ale z każdym oddechem Czarownika na swojej szyi uspokajał się i rozluźniał. Oplótł rękoma jego talię. Zaciągnął się zapachem Magnusa i schował swoją głowę w zagłębieniu nad obojczykiem. Trwali w uścisku chwilę. Jednak dla nich obu ta chwila była czymś pięknym i niepowtarzalnym. Alexander poczuł się bezpieczny w ramionach starszego, a Magnus czuł takie ciepło w sercu, jakiego nie czuł dawno.

Pierwszy oddalił się Bane. Uśmiechnął się rozczulony w stronę niebieskookiego.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem to zrobić, kiedy się obudziłeś. - swoją rękę umiejscowił na jego rozgrzanym policzku. - Bałem się, Alexandrze. Naprawdę się bałem. - wyszeptał, wpatrując się w jego oczy. - Nie boję się często. Żyję tyle lat i dawno strach mnie tak nie sparaliżował, jak wtedy kiedy zobaczyłem, że zbliżasz się do ognia. Żeby się nie bać, trzeba nie mieć niczego do stracenia, a wtedy bałem się, że stracę ciebie.

Bane zjechał spojrzeniem na usta ciemnowłosego. Powrócił do jego oczu, które teraz rozszerzyły się w przerażeniu. Jego klatka piersiowa unosiła się niespokojnie, a serce biło, jak szalone. Tym razem to Nocny Łowca zjechał spojrzeniem na usta Magnusa, które ten oblizał czubkiem języka. Czarownik zaczął zbliżać twarz do tej jego. Bane zamknął oczy i kiedy ich wargi dzieliło kilka centymetrów, Alec się odsunął. W jego oczach widać było tylko przerażenie.

- Skończ, proszę. - wyjąkał, a Magnus prawie krzyknął z frustracji.

- Co mam skończyć? - zirytowany uniósł brew. - Co takiego robię?

- Robisz mi papkę z mózgu. Sprawiasz, że czuję! A emocje są tylko zbędne, rozumiesz? Przy tobie czuję coś i to nie powinno mieć miejsca. - krzyczał czerwony na twarzy.

- Co ty w ogóle gadasz?

- Po prostu, skończ!

- Dlaczego nie pozwolisz temu płynąć?! - Magnus się zirytował. - Tak, emocje tylko rozpraszają, ale nawet dzieci Aniołów się zakochują! Dlaczego nie pozwolisz temu po prostu płynąć?

- Nie jestem w tobie zakochany. - wycedził przez zęby, a Magnus prychnął i przewrócił oczami, przybliżając się do Alexandra.

Ich twarze znowu dzieliło kilka centymetrów, a ciemnowłosego tak bardzo ciągnęło do Azjaty. Jednak nie mógł. Coś w środku zakazywało mu tego, a w nim wyrósł potężny gniew, który musiał znaleźć ujście. Jego myśli i serce krzyczały: "Całuj mnie!", ale ciało i słowa, które wypowiedział były tak zupełnie inne od tego, co czuł.

- Wiem, że czujesz to, co ja, Alexandrze. I nie oszukuj się. Widzę to.

- Nie wiesz, co czuję. - Bane znowu przewrócił oczami. - Przestań to robić! Irytujesz mnie, okej? - Magnus otworzył szerzej oczy. - Nawet gdybym coś czuł, myślisz, że powinienem poświęcić swoje życie dla ciebie? Jesteś Czarownikiem, podziemnym. Jesteś facetem! Wiesz, czym to grozi w moim świecie? Nie chcę tracić swojego życia, rodziny, przyjaciół, żeby być twoją kolejną zabawką. Żyjesz wieki, miałeś takich zabawek tysiące. Nie chcę być kolejną z nich. Rozumiesz? Nie chcę!

- Nie będziesz żadną zabawką! - wykrzyknął Magnus.

- Masz w sobie krew demona. - wypalił. - Ja zabijam demony. - wtedy serce Magnusa rozsypało się na kawałki.

Alexander czuł przerażenie. Chciał krzyczeć, że tak nie myśli, ale zamiast tego stał i patrzył na zranionego Czarownika.

Wszystkie nieprzyjemne wspomnienia powróciły do Magnusa w jednej chwili. Szukał swojej mamy po całej farmie. Wszedł do stodoły i ją zauważył. Zwisała z sufitu na linie. Jej ciało było sztywne, a martwe oczy wpatrywały się w małego chłopca, który dopiero odkrywał swoje moce. Zamknął powieki. Zewsząd otoczyła go woda. Jego ojciec trzymał go pod wodą. Dusił się. Zebrał całą siłę, którą czuł w swoim dziesięcioletnim ciele i ręka mężczyzny zniknęła. Wynurzył głowę z beczki, łapczywie łapiąc powietrze. Spojrzał się na ojca. Jego ciało zajęły płomienie. Krzyczał w agonii. Mały Magnus uciekł. Otworzył szeroko oczy.

- Idź stąd. - nie poznawał swojego głosu.

Był przepełniony goryczą i milionem małych szpilek, które trafiły w niebieskookiego.

Alec nie ruszył się z miejsca. Wpatrywał się w mokre od łez policzki Czarownika.

- Ale, ja, Magnus...

- Wynoś się! - wrzasnął.

- Magnus, ale...

- Powiedziałem ci coś! Wynoś się z mojego domu i nigdy do cholery jasnej tu nie wracaj! Nie proś o pomoc! Zapomnij o mnie! - krzyczał, a jego ręce spowiła granatowa mgła. Iskry w jego dłoniach szalały niczym burza. - Wypierdalaj!

Alexander stał i patrzył na magię, która groźnie strzelała w dłoniach starszego.

Magnus odwrócił się tyłem do chłopaka. Oddychał ciężko i głośno. Kiedy usłyszał zamykanie drzwi, uwolnił magię. Różne przedmioty lądowały na podłodze. Rozbił wazon na ścianie. Szyby w jego oknach popękały, a on krzyczał i wymachiwał rękoma. Prezes Miau, jego kot, wystraszony schronił się w łazience. W końcu wykończony upadł na kolana. Wprost na szkło, które zbiło się z ramki, stojącej wcześniej na regale. Odłamki wbiły się w jego nogi, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.

Żaden Nocny Łowca nie zranił go tak mocno. Mówili różne rzeczy, ale one nigdy tak nie bolały. Może dlatego, że nigdy nie czuł nic do żadnego z nich. Alexander był inny. Magnus przy nim czuł się w końcu pełny. Jednak w tamtym momencie jego serce zostało zniszczone doszczętnie. Był zbyt zmęczony na płakanie. Patrzył obojętnym wzrokiem na światła za oknem i starał się wyrzucić z głowy niebieskookiego Anioła, który okazał się jego największym demonem.

Demonem z anielską krwią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top