VII |sister love|

Hej wszystkim! Dzisiaj taka niespodzianka i rozdział wcześniej! Na wasze życzenie ta część jest trochę dłuższa. Nie wiem czy widać różnicę... Mam nadzieję, że jednak coś tam dostrzegacie. Jak tam wasze samopoczucie? I mam kolejne pytanko, widziałam kilka ff o Alecu, ale hetero Alecu, czytaliście takie? Bo dla mnie to takie dziwne i słowo Alec i hetero przystawione do siebie wyglądają niedorzecznie. Jaka jest wasza opinia? A oprócz tego, zauważyłam, że z każdym rozdziałem aktywność spada. Czy to ff robi się nudne lub nie jest zbyt interesujące? Proszę, podzielcie się swoim zdaniem! 

Przez połowę drogi szli w milczeniu. Wchodząc na teren parku, Alec w głowie cały czas miał Magnusa. Jego oczy i przyjemne iskry magii, która wlewała się w jego ciało, gdy starszy czarował. Jednak był zdezorientowany reakcją Magnusa na to, że ten pokazał swój znak czarownika. Jego oczy były piękne. Sam Bane był niepowtarzalnie niesamowity i piękny. Coś zacisnęło się w żołądku Alexandra. On myślał tak o Czarowniku. O podziemnym. To było złe, bardzo złe, ale jego myśli płynęły niekontrolowanie, jakby przebiły się przez jakąś blokadę w jego głowie. Blokadę, którą budował tyle lat, a wystarczyło pojawienie się jakiegoś Czarownika, a ona momentalnie runęła w gruzach. 

- Magnus jest w porządku, co nie? - zagadała Izzy, wybudzając ciemnowłosego z przemyśleń.

- Co?

- Mówię, że Magnus jest w porządku.

- Czemu tak sądzisz? - uniósł brew.

 Wiedział, że Izzy nic nie ma do Podziemnych, ale, jak wiedział, Isabelle widziała Bane'a pierwszy raz w życiu. Dlatego trochę go to zdziwiło. Oczywiście od Bane'a biło charyzmą, ale Isabelle zawsze była podejrzliwa, a żeby kogoś polubić musiało minąć trochę czasu. A Magnusa znała kilka godzin i już zaczęli zachowywać się, jak starzy przyjaciele, którzy nie widzieli się przez lata. Może Alec o czymś nie wiedział? 

- Wiesz, od razu się Tobą zajął. Czytałam i słyszałam plotki o tym, że jest bardzo skory na pieniądze czy różne wyszukane bogactwa. A wiesz, co powiedział, kiedy byłeś nieprzytomny i odgonił od ciebie ten czar? - Izzy spojrzała na brata, a ten pokręcił głową. - Powiedział, że nie chce niczego i najważniejsze jest to, żebyś się obudził. I to będzie dla niego zapłata. - uśmiechnęła się -  To, że się obudzisz. - dodała z miną podekscytowanej nastolatki. 

- Co? - Alec przystanął, a Izzy poszła w jego ślady. 

Mimo wczesnej godziny słońce grzało w ich twarze, a w parku roiło się od biegaczy ze słuchawkami w uszach i pojedynczych osób siedzących na ławkach.

- Wiem, ja też się zdziwiłam, ale nie ciągnęłam tematu. - patrzyła w oczy bratu. - Magnus chyba cię lubi, Alec. - na policzkach chłopaka wykwitł szkarłatny rumieniec. Jednak nie skomentował słów Izzy. Znowu ruszyli przed siebie. - Mimo wszystko, jest w porządku.

- Mhm. - mruknął Alexander, zastanawiając się, do czego prowadzi ta wymiana zdań, a raczej monolog Isabelle, bo ciężko nazwać coś rozmową, kiedy druga strona w odpowiedzi mruczy coś pod nosem. 

Jednak rozmowy z Alekiem zazwyczaj tak wyglądały. Inne osoby dwoiły się i troiły, aby zacząć z nim jakiś temat, a on odpowiadał półsłówkami. 

- Bywałam na imprezach w tym samym czasie, co on. Wiesz, on jest bardzo ekstrawagancki. Ma cudowne kreacje i zawsze obraca się w towarzystwie podziemnych. To dziwne, że zgodził się ot tak, na zrobienie czegoś dla Nocnych Łowców. - serce Aleca zakuło boleśnie. 

A jeżeli to, co on czuł, to było tylko sztuczką Magnusa, aby go zwieść? Może Magnus miał w tym jakiś inny, podły cel? Alexandra rozbolała głowa.

- Co dokładnie powiemy mamie? - zmienił temat. 

Osoba Magnusa zaczęła go już przytłaczać, a emocje związane z nim po prostu wciskały go w grunt pod jego stopami. Mimo że przy Magnusie czuł się dobrze, to inne myśli związane z nim sprawiały strach. Jak to Alec, od razu wymyślał na wszystkie sytuacje czarne scenariusze. Tym razem nie było inaczej. 

- Powiedziałam Jace, żeby powiedział matce, że ktoś rzucił na mnie czar i byliśmy najbliżej Brooklynu, więc poszliśmy do Magnusa. Ty odesłałeś Jace'a do Instytutu i zostałeś ze mną, bo nie wiem, powiedzmy, że nie ufałeś Bane'owi.

- Ale przecież wróciłaś z Jacem do Instytutu.

- Nie weszłam do środka. Czekałam na niego, a później dostałam od niego wiadomość, że matka pytała o nas i to on w sumie wymyślił to kłamstwo.

- On? Czemu nie powiedział matce prawdy?

- Nie wiem. Może, wiesz, jesteś jego parabatai. On wie, co czujesz i zna cię, mimo że nie zwierzasz się ani mu, ani mnie, ale zna cię i wie, że matka byłaby zła na ciebie, gdyby wiedziała, co się naprawdę stało. - ciepło rozlało się po sercu Aleca. 

To było dziwne. Od kiedy pojawił się Bane, zapomniał o sytuacji z Jacem, ale to, że brat choć trochę się nim interesował, poprawiło mu humor. To że Jace patrzył troszczył się też o innych było czymś niezwykłym. Blondyn zazwyczaj myślał tylko o czubku własnego nosa

- To miłe. - uśmiechnął się lekko, a Izzy odpowiedziała tym samym.

- Tak. - przeciągnęła samogłoskę. - Ta niemyta, głupia pinda potrafi być czasami miła i nie zawsze myśli tylko o sobie. - Alec parsknął śmiechem.

- Racja. - jednak uśmiech po chwili zszedł mu z twarzy. - Ciężko będzie wytłumaczyć matce, dlaczego nie było mnie na dyżurze w nocy. - patrzył przed siebie, a na jego twarz znowu wpłynęła maska obojętności.

Izzy już od kilku miesięcy zaczęła poważnie martwić się o brata. Cały czas był obojętny, może kilka razy się uśmiechnął, ale ona wiedziała, że pod tym wszystkim kryje się tak ogromny smutek, który wyżerał jego dusze. Wiedziała, że miał wyrzuty sumienia w każdej sprawie, nawet wtedy, gdy to, co się stało nie było jego winą. Wystarczyło, że Alec się uśmiechnął, a Isabelle wiedziała, że w nocy pewnie będzie płakać w nocy z poczucia winy, że w ogóle coś sprawiło, że jest radosny. Ten smutek, ta ciemność zakorzeniła się w nim tak głęboko i niemożliwe było pozbycie się jej. Isabelle zawsze widziała, że fałszywy uśmiech brata, nigdy nie sięga oczu. One, niegdyś piękne, świecące, niebieskie, teraz były wyblakłe i smutne. Dziewczyna coraz bardziej się bała, a to, co zobaczyła na dachu, zderzyło ją z problemem. Alexander potrzebował leku. Potrzebował uśmiechu, miłości. Isabelle skrycie prosiła Aniołów o kogoś, kto uszczęśliwiłby jej brata. Nieważne kim byłby, tylko żeby wywoływał uśmiech na twarzy Łowcy. 

- Powiesz jej, że byłeś zmęczony albo źle się czułeś. - podsunęła.

- Na to są runy, Izzy. Nie wiem. - westchnął, a przed ich oczami pojawił się monumentalny budynek nowojorskiego Instytutu. Ogromne okna, masywne drzwi i światła oświetlające teren wokół.

- Zastąpiłam cię, więc możesz powiedzieć, że się założyliśmy.

- To głupie.

- Może i głupie, ale to jedno z lepszych rozwiązań. Powiesz, że na treningu zrobiliśmy zawody i kto pokona przeciwnika, rozkaże mu, co ma zrobić, a ty kazałeś mi wziąć swoją zmianę.

- Obyś miała rację. - mruknął.

 Otworzył drzwi i przytrzymał je dla Isabelle. Ta przeszła przez nie, a on ruszył za siostrą. Dwóch Nocnych Łowców, którzy pilnowali wejścia, kiwnęli do nich głową, a rodzeństwo odpowiedziało im tym samym.

W Instytucie zawsze było, co robić. Dyżur, trening. Nocnych Łowców było od groma. Uwijali się jak małe mrówki w mrowisku. Biegali z jednego końca Instytutu, do drugiego. Stali przed panelem dowodzenia albo siedzieli na niewygodnych fotelach przy komputerach. Trenowali w sali treningowej, wypełniali raporty, czytali je. Obgadywali strategie, plany wroga lub inne rzeczy, o których Alec nie wiedział, ale była jedna osoba, która nie robiła niczego. Maryse Lightwood stała na szczycie schodów, ponad wszystkimi i wpatrywała się prosto w swojego najstarszego syna. Jej wzrok z pewnością by zabił, gdyby potrafił to robić. Alec przełknął cicho ślinę. Jego dłonie zaczęły się pocić. Rzadko okłamywał matkę, a teraz miał zrobić to w dwóch przypadkach. Podeszli do niej.

- Alexandrze, do mojego gabinetu. - jej lodowaty głos przeciął powietrze.

 Izzy posłała mu pokrzepiające spojrzenie i poszła w stronę zbrojowni, gdzie znajdował się jej mały świat. Wiedziała, że matka terroryzuje Aleca, ale nie wiedziała, jak można mu pomóc. Maryse upatrzyła sobie Alexandra jako ofiarę już za dzieciaka. A Isabelle i Jace byli bezsilni. Wierzyli, że może kiedyś ich brat postawi się rodzicielce, ale ten był potulny, jak baranek, mimo licznych ciosów w jego stronę. 

Alec ruszył za matką, która zdążyła oddalić się nieco, ale ten nadrobił odległość pomiędzy nimi i szedł za nią ze spuszczoną głową. Położenie jej gabinetu miało to do siebie, że leżało na uboczu, z dala od wścibskich uszu nefilim. Stukot szpilek odbijał się od pustych ścian korytarza, a stres Aleca rósł proporcjonalnie do tego dźwięku. Stuk. Jestem zgubiony. Stuk. Mam przesrane. Stuk. Nie tylko policzek mnie będzie bolał. 

Maryse otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia. Alec zrobił to samo. Kobieta obeszła biurko i stanęła za nim. Alexander obrał swoje rutynowe miejsce — przed biurkiem, naprzeciwko matki. Wpatrywał się w ciemne, dębowe biurko i liczył do dziesięciu, aby uspokoić stres. Choć to i tak dawało mało. 

- Wezwałam cię tu, bo nie rozumiem twojego postępowania. Wiesz, jakie mam zdanie o podziemnych i go nie zmienię, a ty po jakimś tam zaklęciu od razu biegniesz do jednego z nich. Co cię do tego skłoniło, Alexandrze? Z każdym kolejnym dniem nie rozumiem twojego postępowania, coraz bardziej. Także powiedz mi, dlaczego? - ton Maryse, zadziwiająco, był bardzo spokojny, ale Alec i tak poczuł się nieswojo, jakby powietrze wokół zgęstniało, a tlen zamiast gazowej postaci był czymś stałym i trudnym do przełknięcia, a co dopiero przeprowadzić go przez układ oddechowy. 

- Um, j-ja... - zaczął się jąkać. - Pomyślałem, że tylko on będzie w stanie ściągnąć czar, bo nie słyszałem, aby w Instytucie było to możliwe, matko. Poza tym bardzo martwiłem się o Izzy. Chciałem załatwić to jak najszybciej. Zależało mi na czasie.  - Maryse kiwnęła głową.

- Dlaczego Magnus Bane? - jego żołądek wywinął fikołka.

 Wspomnienie Czarownika wywołało w nim dziwny stan ekscytacji. Jego oczy, skóra, uśmiech, głos, magia, ekstrawaganckie ubrania. One były czymś, co przyciągało młodego Nocnego Łowcę. Wiedział, że to było złe, ale jego myśli i serce płynęły same. 

- Był najbliżej. - odpowiedział zawstydzony, miał wrażenie, że matka doskonale znała prawdę, a teraz grała z nim przed tym, jak ześle go do lochów w Idrysie.

- Postąpiłeś lekkomyślnie, ale dobrze. Jednak na przyszłość, chciałabym najpierw informacje o takim postępowaniu. - Alec prawie rozdziawił gębę. Co jest do kurwy? - Jednak jest jeszcze jedna rzecz. - jej ciemne tęczówki zmroziły krew w jego żyłach. Alec i Izzy byli najbardziej podobni do Maryse, ich młodszy brat, Max, do Roberta. Jednak Alexandra od matki i siostry wyróżniały oczy. Ich ciemne, niemal czarne, a jego niebieskie w kolorze butelkowego szkła, zmieniające odcień w zależności od tego, jakie emocje czuł. - Gdzieżeś był, kiedy Izzy zastąpiła cię na dyżurze? - jej lodowaty ton przyprawił go o gęsią skórkę i przyspieszony oddech.

- Ja... Ja wygrałem z nią zakład i zamieniłem się z nią, i no, i s-spałem. - zająknął się niekontrolowanie. 

Maryse uniosła brwi. Nienawidził tego, kiedy to robiła. Wyrażała w ten sposób pogardę. A Alekowi wystarczyło już czucie się małym. Przy niej był wręcz mikroskopijny. Jak jakiś mały robak przy ogromnym człowieku. 

- Ile wy macie lat? Jesteście Nocnymi Łowcami! Tu nie ma miejsca na zabawę. To są twoje obowiązki. Zrozum to w końcu, bo ostatnio mówi się do ciebie, jak do ściany. - wypluła słowa, a wilgoć zebrała się w oczach ciemnowłosego. On był zawsze tym najbardziej wrażliwym Lightwoodem, mimo że często powtarzał, że emocje to tylko zguba, to i tak przeżywał wszystko nad wyraz. Nawet jeśli coś było błahe, to on i tak pamiętał o tym przez następne miesiące, a kiedy przypominał sobie o jakiejś przykrej sytuacji, często płakał. - Dlatego wyciągnę konsekwencje. Twoje zachowanie jest karygodne, więc ją dostaniesz. Przez następne miesiące uczestniczysz w spotkaniach z przedstawicielami podziemia, notujesz wszystko, robisz zapiski. - chciał zaprotestować, ale wiedział, że to nic nie da. Jak miał to zrobić skoro w jego i tak napiętym grafiku nie było czegoś takiego, jak wolne? - Oprócz tego oczekuję, że będziesz skrupulatnie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Po każdej misji czekam na raport i masz stawiać się na każdej zmianie punktualnie. Zrozumiano? - kiwnął głową, nie unosząc jej. Wiedział, że jeśli tak dalej pójdzie, to umrze z wykończenia. Nie mógł stosować runy wytrzymałości przez wieczność. - Do tego będziesz brał czynny udział w szkoleniu Clarissy Fairchild. Jace będzie z nią trenował, ty zajmiesz się nauką run i prawa, a Isabelle wyborem broni. Ty... - ich oczy spotkały się na chwilę, a Alec zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział w nich krzty miłości. - Zaczniesz od dzisiaj. Stawisz się w bibliotece o trzynastej. Teraz wyjdź.

Alexander opuścił pomieszczenie w milczeniu. Z jednej strony miał ochotę płakać, a z drugiej krzyczeć sfrustrowany. On uczyć tą rudą? Dlaczego ona w ogóle tu została? Dlaczego demony ją chciały, czy to nie było zbyt podejrzane? Prawie kopnął w ścianę. On też jest podejrzany, bo jakiś głupi, dziwny Czarownik go chciał. Złapał się za głową i pociągnął za ciemne kosmyki włosów. Wszystko było na jego głowie. Był taki przytłoczony. 

Miał wolne do trzynastej, a po bezsensownej lekcji ze znienawidzoną dziewczyną musiał iść na dyżur. Miał dość. Miał tak bardzo dość. Był głodny, niewyspany, zagubiony w swoich uczuciach. Głowa rozbolała go od natłoku myśli, a dłonie zaciskające się na przydługich włosach robiły to coraz mocniej. Zamknął oczy, a świat wokół zniknął, wyciszając się. Chciał tak na zawsze. 

- Alec? Alec? Alec? - jego powieki uniosły się momentalnie, rozglądając się po pustym korytarzu. - Jesteś taki słaby. - Alexander szukał źródła głosu, ale to nic nie dało. 

Był sam. Nagle przed nim wyrosła Izzy. Uśmiechała się do niego od ucha do ucha, ukazują białe zęby. Mimo że patrzyła mu w oczy, on nie mógł dokładnie się im przyjrzeć. Jakby były zamazane. Czarne włosy były rozpuszczone, a ubrana była w jakieś czarne jeansy i czarną koszulkę na ramiączkach. Przebrała się? Miała iść do zbrojowni. Aleka bolała głowa.

- Chodź, Alec. - Alexander jak w transie podążył za siostrą, która prowadziła go do jego pokoju. Po drodze nie mijali nikogo. Było cicho. - Chodź. - ponaglała go Izzy, kiedy ten zwolnił. Otworzyła drzwi od jego azylu i weszli tam razem. - Usiądź. - Alexander zrobił to, co mu kazała. - Masz mi coś do powiedzenia? - jej wzrok wiercił w nim dziurę. Mimo że dokładnie tego nie widział, to czuł to. Jakby ktoś wycelował do niego z karabinu w czoło. 

- Nie? - mruknął, pytając. 

Był rozkojarzony. Nie mógł skupić się na twarzy siostry. Jego wzrok latał po całym pokoju. Patrzył na regał z książkami, ale jego obraz się rozmazywał i nie mógł się skupić na żadnym tytule, ani nawet odczytać jakiegokolwiek.

- Magnus Bane, tak? - widział jej uśmiech. 

Jej białe, proste zęby i szminkę, która je jeszcze bardziej podkreślała. Jednak nie umiał dojrzeć jej oczu. Jej tęczówki zawsze mówiły za nią. Oczy były zwierciadłem duszy, a u Isabelle emocje były zawsze wyraźniejsze. Była otwartą księgą, z której można było z łatwością czytać. W tamtym momencie Alexander poczuł się tak, jakby nie potrafił tej prostej czynności. 

- O co chodzi? - zachwiał się lekko i odchylił do tyłu.

 Uderzył plecami o miękkie łóżko. Patrzył w popękany sufit, a spękania układały się w jakieś znaki. Wyglądały jak runy, ale on takich nie znał. A kojarzył nawet te, które były zakazane lub zapomniane. Te jednak były dziwne. Bardziej wymyślne. Więcej zawijasów i innych szczególików. 

- Podoba ci się. Podobają ci się chłopcy, Alec. I podoba ci się Magnus. - zaśmiała się, a Aleca zabolało serce. Skąd ona...? - To śmieszne, wiesz? Co z ciebie za Nocny Łowca? Wiesz jaki? Chujowy, Alexandrze. Jesteś bezwartościowym śmieciem. Kochasz się w nędznych czarownikach i w chłopcach. To obrzydliwe, Alec. Jesteś obrzydliwy. - wycedziła. Alexander nie miał siły unieść ciała i spojrzeć na siostrę, ale po jego policzkach płynęły słone łzy, które w końcu uciekły z jego oczów, które były dla nich niczym więzienie. Był wgnieciony w materac, jakby go ktoś tam przywiązał grubymi łańcuchami.  - Jesteś niczym. - słowa odbijały się echem w jego głowie. Zaszlochał.

A do jego uszu doszło pukanie. Potem otwieranie drzwi.

- Alec? - odezwał się Jace, który natychmiast zauważył brata na łóżku. Słyszał jego szloch i widział, jak się trzęsie. - Alec? - spytał bardziej przestraszony i w jednej sekundzie doskoczył do starszego. - Alec, co się dzieje? - uniósł go do siadu i zamknął szczelnie w swoich ramionach. - Hej, co się dzieje? - jego brat, odpowiedzialny, najsilniejszy z nich wszystkich, Alexander Lightwood właśnie chował się przed całym światem w jego ramionach. - Spokojnie, hej, już spokojnie. Co się stało? Czułem dziwne pieczenie w naszej runie? Co jest? - oddalił się od niego i złapał w dłonie jego twarz. Wpatrywał się w jego czerwone, przerażone oczy.

- O-ona. - wyjąkał, pociągając nosem.

- Kto, Alec? Ktoś zrobił ci krzywdę?

- Izzy. - zatrząsł się mocniej i wtulił ufnie w parabatai.

- Co się stało z Izzy, Alec? Przecież z nią wszystko w porządku. Przed tym, jak do ciebie przyszedłem, siedziałem z nią w zbrojowni. Ona nie opuściła jej, od kiedy z tobą wróciła od tego Czarownika. Co się dzieje? - spojrzał mu w oczy. - Co jest?

A serce Alexandra się zatrzymało. Zabrakło mu powietrza. W gardle miał wielką gulę. Wszystko było takie chore. Jego niebieskie tęczówki wyrażały wszechogarniający strach. 

Po chwili rozpłakał się jeszcze głośniej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top