V |sandalwood|
Hej wszystkim! So, na początku chciałabym przeprosić za spóźnienie, ale tyle się dzieje i nie starcza mi czasu. Oprócz tego chciałabym zadać wam dwa pytania! Jakiej długości rozdziały preferujecie (ilość słów)? I czy moje mogłyby być dłuższe czy dotychczasowa długość wystarcza?
Niebieskie tęczówki były zamroczone mgłą. Rozglądały się wkoło, rejestrując gryzące się ze sobą kolory. Żółty, fioletowy, niebieski, różowy, czarny, czerwony. Milion bibelotów na półkach. Jego nozdrza zarejestrowały ładny zapach, którego nie kojarzył z niczym, ale był przyjemny. Było mu wygodnie. Wtulał się w ciepły, bawełniany koc, kiedy doszło do niego, że coś jest bardzo nie tak. Otworzył szeroko oczy, po raz kolejny, a przed nimi pojawiła się zatroskana, męską twarz.
Krzyknął wystraszony, uciekając ciałem do tyłu. W głowie mu się kręciło, miał suszę w gardle, a przed nim klęczał Magnus. Magnus Bane. Magnus.
- Magnus? - Alec zapytał głupio, a zawroty głowy się nasiliły.
- Już, spokojnie. - Bane dotknął jego ramienia, a Alec myślał, że oszaleje, kiedy czuł przyjemne iskierki przeskakujące pomiędzy ich ciałami. - To powinno pomóc. - pstryknął palcami, a w jego dłoniach pojawiła się szklanka wody. Podał ją chłopakowi, a ten łapczywie zaczął ją opróżniać. - Alexandrze, spokojnie, powoli, bo mi się utopisz. - zaśmiał się starszy, gładząc ramię Nocnego Łowcy. Kiedy ten skończył pić, Magnus wypełnił szklankę kolejną porcją napoju.
- Co ja tu robię? - zapytał Alec, ignorując miły gest.
- Przyprowadziło cię twoje rodzeństwo. - Alec zaczął się nerwowo rozglądać po pokoju. Wnioskował, że to był salon. Na środku stała musztardowa kanapa razem z dwoma dużymi fotelami. Pomiędzy nimi był szklany stolik. Salon wychodził na balkon, za którym właśnie wychodziło słońce. Musiało być około piątej. Na ścianach wisiały obrazy, a oprócz tego stały regały z różnymi przedmiotami. Magnus klęczał na granatowym dywanie, ciągle lustrując go spojrzeniem. Alexander się zarumienił. - Ktoś rzucił na ciebie urok. Bardzo mocny. Nawet ja miałem problem z jego zdjęciem i obawiam się, że resztki magii tego czarownika pozostanie w tobie.
- C-co? - wyjąkał przestraszony.
- Nie martw się. - Magnus ścisnął jego ramię mocniej. - Jeśli coś się będzie działo, to zapisałem ci mój numer. - znikąd pojawiła się karteczka, którą czarownik podarował Alecowi.
- Gdzie Izzy i Jace? - zapytał, wpatrując się w ciąg liczb i imię napisane na skrawku papieru. Pismo Magnusa było słodkie. Miało zawijasy, a literki były trochę koślawe, co było na swój sposób urocze. Alec skarcił się w myślach.
- Wysłałem ich po ubrania do Instytutu. - Alec rozszerzył oczy.
- Ale mama! - wystraszony i blady zaczął się zbierać z łóżka. - muszę iść. Dziękuję Magnus, ale muszę iść. Naprawdę dzięku-
- Hej, stój. - Magnus położył swoje zadbane, ciepłe dłonie na umięśnionej klatce piersiowej chłopaka. Alec zachłysnął się powietrzem i spojrzał zarumieniony w kocie oczy Czarownika. Były piękne. - Obiecali uważać. Połóż się. Musisz odpoczywać. - chłopak go lekko pchnął, a on poczuł pod sobą miękkie poduszki. Zdecydowanie nie powinien myśleć o tym, jak o czymś niegrzecznym, ale pomyślał i zaczerwienił się jeszcze bardziej. Czy Czarownicy umieją czytać w myślach?
- Okej, przepraszam. - uciekł wzrokiem na sufit. - Ile mam tu tak leżeć?
- Myślę, że kilka następnych godzin. Muszę podać ci jeszcze jedną porcję lekarstw. Zbadać cię, a ty, mój drogi... - serce Aleca zabiło szybciej, prawie wyrywając się ze swojego miejsca. -... musisz się wykąpać. Śmierdzisz, jakbyś spędził tydzień w piekle. - Alexander jęknął zażenowany, a w zamian usłyszał perlisty śmiech starszego. Spojrzał na czarownika z fascynacją w oczach. Nie wiedział, ale to kompletnie nie wiedział, co się z nim dzieje.
- Czemu musieli iść do Instytutu? Przecież umiesz czarować, więc mogłeś wyczarować ubrania lub uprać mi jakoś magicznie te, co mam na sobie.
- Cóż... - zaczął Magnus, wstając. - Powiedzmy, że ta blond-pinda nie pozwalała mi się skupić na magii. Tyle w nim złej energii, jakby to on miał krew demona w sobie. - Alec zmroził go spojrzeniem.
- Nie mów o nim tak! To mój brat. Mój parabatai. - syknął, a Magnus uniósł brew.
- Czyżby? - i wyszedł z salonu, zostawiając zmieszanego Alexandra.
Do jego głowy wpłynął obraz Jace'a. Wtedy zdał sobie sprawę, co chciał zrobić, kiedy stał na dachu. Chciał się zabić. Jego serce zakuło. Znowu się przed kimś obnażył z tego, co jest w nim najgorsze. Bolące serce sprawiało, że oddychanie było trudniejsze. Jakby ktoś rzucił mu na płuca kamień. Chwycił szklankę z wodą, którą odłożył wcześniej na stolik i jednym ruchem ją opróżnił. Znowu pokazał tę złą stronę Izzy. Chciał ukrywać emocje, jak najdłużej, a wystarczył jeden, dziwny Czarownik i stał na skraju dachu.
Westchnął cicho, a przemyślenia przerwało mu śmierdzące coś podstawione pod nos przez Magnusa.
- Co to jest? - odsunął się trochę, robiąc śmieszną minę. Magnus uśmiechnął się.
- Coś, co sprawi, że wyzbędziesz się zawrotów głowy i będziesz mógł normalnie wstać i wziąć prysznic. Mimo że z wielką chęcią pomógłbym ci z kąpielą. - oczy Aleca były teraz niczym spodki UFO. - Żartuję. - mrugnął do niego. - Wypij i staniesz na nogi. - Magnus, wyłapując niepewne spojrzenie Aleca, dodał: - Ufasz mi?
- Ufam. - wyszeptał Alexander i uniósł wzrok, patrząc prosto w oczy Czarownika. Kolory zlały się ze sobą, a ich serca ruszyły nowym tempem. - Nie wiem czemu, ale ufam. - chwycił wywar od starszego i wypił go duszkiem, a na języku pozostał nieprzyjemny smak. Po jego ciele rozlało się ciepło. Przymknął oczy, a po chwili je otworzył.
- Widzisz? Nic groźnego, Alexandrze. - kolejna fala ciepła rozlała się po ciele ciemnowłosego.
- U-um tak. - mruknął.
Podniósł się do pozycji siedzącej, a zawroty go nie nawiedziły. Magnus wysunął w jego stronę rękę. Alec niepewnie ją pochwycił, a znajome uczucie znowu zrobiło bałagan w ich umysłach i sercach. Alexander chciał puścić dłoń mężczyzny, ale kiedy pochwycił jego wzrok, wiedział, że nie tylko on to czuje. Magnus pomógł mu wstać na równe nogi, które trochę zabolały, ale nie spuszczali z siebie spojrzenia. Wpatrywali się w swoje oczy, jakby nie widzieli się latami. Jakby ich serca już kiedyś się spotkały, ale zaginęły na wieki, a teraz znowu odnalazły się poprzez splecione ze sobą palce. Jakby przed narodzinami ich dusze były jednością, ale niestety ta jedność rozpadła się w zaświatach, a teraz znowu mogły się ze sobą połączyć. Na zawsze być razem.
- Magnus? - głos Izzy sprawił, że odskoczyli od siebie. Oboje zarumienili się ogniście. - Alec? - Isabelle stanęła przed nimi ucieszona i rzuciła się na szyję bratu. Alexander oplótł ramionami jej sylwetkę, ale jego oczy cały czas wpatrywały się w tęczówki Magnusa. - Wszystko w porządku? - oderwała się od niego, a wtedy on na nią spojrzał.
- Tak, myślę, że tak. - odpowiedział, starając się zachować jak najnormalniejszy ton.
- Mamy dla ciebie ubrania. Magnus mówił, żebyś wcześniej się umył, więc proszę. - podała mu torbę z potrzebnymi rzeczami. Kiwnął głową.
- Isabelle, Biszkopciku, usiądź tutaj, a ja odprowadzę Aleca do łazienki. Pokaże mu, co i jak.
- Dobrze, tylko na niego uważaj. - ominęła brata i usiadła na miejscu ciemnowłosego. A do niego podszedł Czarownik. Położył mu rękę na plecach i delikatnie poprowadził do łazienki. Otworzył drzwi i pstryknął palcami, a pomieszczenie się rozświetliło.
- Tutaj masz ręczniki. - wskazał na półkę wiszącą obok prysznica. - W kabinie masz wszystkie produkty. Chyba nie muszę tłumaczyć, jak ustawia się wodę? - uśmiechnął się lekko, a Alec odwzajemnił gest. Magnus myślał, że krzyknie, kiedy zobaczył twarz Alexandra rozświetloną radosnym grymasem.
- Dziękuję. - powiedział Alec, kiedy Magnus opuszczał pomieszczenie, a starszy uśmiechnął się promiennie i pozostawił go bez żadnego słowa, zamykając za sobą ciemno-brązowe drzwi.
Nocny Łowca rozejrzał się po łazience. Była taka przytulna. Zazwyczaj łazienki są czarno-białe i zimne, a ta była przyjazna, miła. Miała żółte ściany, jakieś brązowe rysunki na nich i świeczki na każdej możliwej, wolnej powierzchni. Alec uśmiechnął się lekko. Zaczął ściągać z siebie ubrania. Rzucił je obok prysznica i wszedł do kabiny. Włączył wodę, a ciepły strumień miło obmywał jego ciało. Poczuł się śpiący, a wtedy dało mu do myślenia to, że praktycznie nie śpi i nie je. Miał coraz mniej siły i coraz większe wory pod oczami.
Chwycił pierwszą butelkę z brzegu, sprawdzając etykietę, która głosiła, że dany produkt był szamponem. Wylał trochę na dłoń, a w jego nozdrza wbił się wspaniały zapach, którym przesiąkało całe mieszkanie. Znowu spojrzał na etykietkę. Drzewo sandałowe. I pokochał tę woń natychmiast. Tak samo, jak pokochał kolor żółty, różne bibeloty i przyjemne iskierki przepływające przez jego ciało.
Namydlił włosy i mył je chwilę, drapiąc skórę głowy. Później chciał spłukać pianę, dlatego odchylił się do tyłu. Woda spływała po jego włosach, twarzy i uszach. Ogarnął go szum. Stał tak chwilę i się relaksował.
- Znajdę cię, Alec. - otworzył oczy, a piana wpadła do jednego z nich.
Zabrał głowę spod strumienia i klął na szczypiące oko. Zamknął je, a drugim rozglądał się po łazience, ale nic nie widział.
Zignorował dziwny głos, wierząc, że był to wymysł jego wyobraźni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top