I found comfort in your arms
Uwaga! One-shot zawiera sceny nieodpowiedni dla osób poniżej 16 roku życia!
Pamiętajmy proszę, iż smuty nie są moją mocną stroną, więc proszę o wyrozumiałość, komentarze, wskazówki i wasze odczucia. Miłego czytania <3
Tobio miał tendencję do uciekania w ramiona każdego, kto mógł choć na chwilę uśmierzyć jego ból i dać mu złudne poczucie bezpieczeństwa.
Uciekania do kogoś, kto równie dobrze mógłby go opluć, zdeptać, pogrążyć kilkoma słowami. Kogoś, kto tyle razy dał mu odczuć, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry, że nigdy go nie dogoni. Kogoś, komu nie dorastał do pięt i kto darzył go czystą pogardą. Kogoś, czyj dotyk był zarówno bolesny i kojący, zimny i słodki. Kogoś, kto całował go z taką pasją, z jaką nienawidził całej jego osoby.
Kageyama był masochistą. Dzieciakiem, tak bardzo spragnionym miłości i ciepła, że zaczął szukać go tam, gdzie nigdy nie spodziewałby się go znaleźć.
I znalazł.
W ramionach Oikawy Tooru znalazł tyle samo ciepła co bólu.
Szatyn nie wyglądał na zaskoczonego, widząc go stojącego w progu swojego mieszkania, przemoczonego do suchej nitki, z miną tak żałosną, że złośliwe komentarze więzły w gardle. Wpuścił go bez słowa, z beznamiętnym wyrazem twarzy obserwując jak młodszy chłopak zdejmuje mokre adidasy i z trudem ściąga przez głowę przemoczoną bluzę, by następnie odwiesić ją na grzejnik. Oikawa stał i patrzył, a gdy Kageyama w końcu wyprostował się i stanął przed nim z mokrymi śladami na bladej twarzy, które mogłyby być zarówno łzami jak i kroplami deszczu, westchnął ciężko.
— Co tym razem? — prychnął szatyn. — Kolejna kosa z angola?
Tobio odwrócił wzrok. Nie chodziło o szkołę, mimo że druga klasa liceum rzeczywiście dawała mu popalić już od samego początku. Chodziło o coś zupełnie innego, czego nie miał siły nikomu tłumaczyć. Nawet Oikawie.
— Tęskniłem — odparł cicho.
— Tęskniłeś? — prychnął dziewiętnastolatek, jednak jego spojrzenie odrobinę złagodniało, gdy dostrzegł przenikliwy smutek w oczach młodszego chłopaka. Student przewrócił oczami i bez słowa ruszył w głąb mieszkania.
Kageyama podążył za nim bez słowa. Chciał już poczuć jego ciepłe dłonie na swojej skórze, jego delikatny oddech przy uchu i silne ramiona, w których mógłby się zatracić.
Oikawa doskonale wiedział po co przyszedł i miał zamiar to wykorzystać. To była ich niepisana umowa, odkąd tylko odkryli, że oprócz ogólnej niechęci i nienawiści czują do siebie coś więcej. Czysto biologiczny i czysto fizyczny pociąg seksualny. Bez żadnych uczuć, bez żadnych emocji.
Kageyama zdjął przemoknięte ubrania i zadrżał z zimna, stojąc na środku sypialni tak bezbronny i delikatny, że Tooru poczuł ucisk w piersi.
— Zakładaj — polecił stanowczo, rzucając mu pierwszą lepszą bluzę, która wisiała na oparciu krzesła. Zdjął koszulkę.
Kageyama zacisnął drżące palce na miękkim materiale i przyłożył go do twarzy, wdychając zapach płynu do płukania, zmieszanego z eleganckimi perfumami Oikawy. Było coś tak kojącego w tym zapachu i przyjemnym w dotyku materiale, który zakrył jego nagie ciało, wysyłając do mózgu tysiące bodźców z każdej jednej komórki nerwowej od pasa w górę. Uczucie, które go ogarnęło było nowe i Tobio uśmiechnął się lekko, czując, że tej nocy dostanie to, po co przyszedł.
Oikawa zaś usiadł na brzegu łóżka i oparł dłonie za sobą, patrząc na młodszego chłopaka w oczekiwaniu. Wyglądał uroczo. Tak pięknie, drżący, półnagi, ubrany tylko w jego bluzę, zaciskając palce na przydługich rękawach, jakby trzymał się ostatniej rzeczy, która powstrzymywała jego emocje przed nagłym rozpadem.
Toru wyciągnął do niego dłoń.
— Chodź tu.
Kageyama posłuchał.
Podszedł do chłopaka, ukląkł przed nim i spojrzał na niego tymi smutnymi granatowymi oczami, które Oikawa tak często widział pełne łez.
Położył mu dłoń na policzku i starł kciukiem mokry ślad z twarzy chłopaka. To było to. Ten mały gest, który rozpalił wątły płomyczek w sercu chłopaka, by pod koniec tej nocy ogrzać je na nowo i dać nadzieję. Tę złudną nadzieję, której tak kurczowo pragnął się trzymać najdłużej jak tylko mógł.
— Lubisz to, co? — zapytał cicho Oikawa, gdy Kageyama w końcu rozpiął jego pasek. Dziewiętnastolatek doskonale wiedział, że licealista nie przychodzi do niego po przyjemność. Doskonale wiedział, że Tobio szukał u niego wsparcia i czułości. Traktował ich wspólne noce jak terapię. Darmową i zazwyczaj niezwykle bolesną, a jednak skuteczną na tyle, że młodszy rozgrywający wracał po więcej i więcej.
Wiedział, a jednak pytał go o to za każdym razem, jak gdyby liczył na to, że Tobio w końcu głośno przyzna, że wcale tego nie lubi. Że nigdy nie przyszedłby do niego, gdyby tego nie potrzebował. Szatyna zadziwiało jak wiele ludzie są w stanie zrobić dla chwili zapomnienia.
Oikawa odgarnął mu włosy z twarzy, czując na skórze jego delikatny oddech. Odchylił głowę do tyłu z cichym westchnieniem, wciąż trzymając w palcach gładkie, wciąż wilgotne czarne kosmyki. Nie przeszkadzały mu. Po prostu lubił na niego patrzeć i właśnie to wtedy zrobił.
Lubił jego skupiony wyraz twarzy, rumieńce na policzkach i strużki śliny, spływające po szczęce chłopaka. Lubił patrzeć jak Tobio sprawia mu przyjemność, wkładając w to sto procent wysiłku, jak we wszystko czego się podejmował.
Nic jednak nie było w stanie przebić tego cudownie elektryzującego uczucia, gdy Kageyama łapał z nim kontakt wzrokowy. Nic go tak nie nakręcało, jak granatowe oczy, mokre od łez, patrzące na niego z dołu, w niemym pytaniu.
— Dobrze ci idzie — pochwalił go, delikatnym ruchem dłoni głaszcząc go po głowie. — Bardzo dobrze.
Kageyama zamknął oczy, usatysfakcjonowany taką odpowiedzią i zacisnął dłoń na prawym kolanie Oikawy. Szatyn uśmiechnął się do siebie.
Tobio się poprawił. Z każdym jednym razem stawał się coraz lepszy i Tooru był dumny, wiedząc, że ten piękny chłopiec stara się tylko i wyłącznie dla niego.
Nie znosił go. Nie obchodziło go jego życie prywatne, a jednak myśl, że ktoś inny mógłby go dotykać niezmiernie go irytowała. Tobio był jego i tylko jego.
Jego usta były tak cudowne, język tak gorący, a każdy ruch chłopaka wywoływał falę przyjemności, przebiegającą przez ciało Oikawy.
Długie palce zacisnęły się mocniej na kruczoczarnych kosmykach i szatyn westchnął ciężko. Zazwyczaj kończył w jego ustach, a Tobio nigdy nie protestował. Rzadko kiedy protestował przeciwko czemukolwiek, co robił z nim Oikawa. Kiedy tu wchodził, automatycznie poddawał się mu całkowicie i Tooru lubił to wykorzystywać.
— Wystarczy — polecił, a Tobio posłuchał. Odsunął się lekko, z miną wyrażającą jedynie rozczarowanie. Spojrzał na niego, jakby pytając czy nie był tym razem wystarczająco dobry. Oikawa nie odpowiedział.
— Wstań — rzucił, jednak mniej stanowczo i mniej agresywnie niż zwykle. Kageyama podniósł się z podłogi i spojrzał na niego, czekając na dalsze polecenia. Jak dziecko. Jak pies. Tak ułożony i posłuszny, ze Oikawa poczuł do siebie odrazę.
Gestem dłoni nakazał mu podejść, zaraz po tym jak naciągnął spodnie z powrotem na biodra. Tobio usiadł mu na kolanach i złapał za brzeg bluzy, by ściągnąć ją przez głowę.
— Zostaw — szepnął Oikawa, tak cicho i delikatnie, że po plecach licealisty przebiegł dreszcz. — Zmarzniesz.
Prawda była taka, że Oikawa chciał widzieć tego pięknego chłopca, rozpływającego się pod jego dotykiem w tej konkretnej bluzie. Granatowej, uczelnianej, z jego nazwiskiem. Chciał widzieć jak Tobio zamienia się w istny chaos pod jego palcami, słyszeć swoje imię, między cichymi jękami, wypowiedziane słodkim, drżącym głosikiem. To samo imię, które widniało na materiale. Chciał patrzeć na swoją własność, podpisaną jego nazwiskiem i wcale nie miał na myśli tej głupiej bluzy.
Jego palce sunęły po biodrach chłopaka, a orzechowe oczy, wpatrywały się w te granatowe, szukając w nich jakiejś reakcji.
Kageyama reagował.
Reagował na jego dłonie na swoich plecach, jakby parzyły żywym ogniem. Na jego palce, wsuwające się zaczepnie po materiał bokserek. Na jego spojrzenie, tak pełne pożądania i wyższości. Oikawa wiedział czego chce. Wiedział, że Tobio mu na to wszystko pozwoli i obojgu cholernie się to podobało.
Brunet zadrżał po jego dotykiem.
— Jesteś piękny.
Kageyama rozchylił usta w zdumieniu.
Oikawa rzadko go chwalił. Zazwyczaj kierował pochwały pod jego adresem, tylko wtedy, kiedy chłopak wywiązał się z zadania, wykonał polecenie lub zareagował dokładnie tak jak chciał tego dziewiętnastolatek.
Kolejny płomyczek ogrzał jego serce. Tamtej nocy Tooru dawał mu więcej niż Kageyama kiedykolwiek śmiałby o to prosić.
— Zdejmuj to — wyszeptał, zahaczając placem wskazującym o brzeg bielizny chłopaka. I patrzył. Patrzył na jego niepewne ruchy, lekkie rumieńce i uśmiechnął się. Ten śliczny chłopiec był tylko jego.
Tobio usiadł mu na kolanach i spojrzał w orzechowe oczy, z których biła wręcz pewność siebie. Kageyama dałby wszystko, by mieć jej chociaż odrobinę. Podziwiał Oikawę za jego postawę i determinację. Od zawsze. Od zawsze go podziwiał i traktował jak idola. Był w niego zapatrzony jak w obrazek.
Oikawa przesunął dłonią po udzie chłopaka, pozostawiając na nim gorący ślad, który Tobio odczuwał niemal jak oparzenie. Drugą ręką złapał jego podbródek i przejechał palcem po wardze chłopaka. Kageyama wpatrywał się w niego w niecierpliwym oczekiwaniu. Uwielbiał jego dotyk. Był jego morfiną, łagodził cały ból, zarówno fizyczny jak i psychiczny, a przy tym tak uzależniał, że Kageyema oddałby wszystko co posiadał, by tylko poczuć go na swoim ciele po raz kolejny.
Szatyn nie odrywał od niego wzroku, powoli sunąc dłonią po chłodnej skórze, kreśląc znaki na plecach i pośladkach młodszego chłopaka. Kageyama drżał pod wpływem tego dotyku, wpatrując się w siatkarza niemal z czcią.
Oikawa przesunął palcami po jego ustach. Badał krzywiznę jego warg, napawał się ich miękkością, dopóki chłopak nie musnął ich językiem w niemej prośbie. Tooru wsunął je do rozchylonych ust, nie zaprzestając delikatnego masażu, którym obejmował coraz większą powierzchnię ciała licealisty. Patrzył na jego twarz. Przymknięte oczy, zarumienione policzki, długie ciemne rzęsy, rzucające na bladą skórę cień w półmroku sypialni i na te słodkie usteczka, na których brunet skupiał teraz całą swoją uwagę. Oikawa to uwielbiał.
— Grzeczny chłopiec — szepnął, cofając dłoń. Kageyama spojrzał na niego w niemym błaganiu i westchnął nagle, czując na skórze wilgotne palce siatkarza.
Oikawa ubóstwiał każdy szczegół. To jak Kageyama zaciskał usta, jak wzdychał za każdym razem, gdy szatyn wykonywał gwałtowniejszy ruch. Ubóstwiał drżenie tych silnych ud, które pod jego palcami wydawały się takie delikatne. Taki był cały Tobio. Silny i wysportowany, tak bezbronny i kruchy w jego obecności.
— Oikawa— jęknął, a Tooru dostrzegł zaciśnięte na brzegu bluzy dłonie rozgrywającego. Pamiętał tę noc, kiedy wykrzyczał mu prosto w twarz, że ma trzymać je z daleka od niego, tłumacząc się, że dotyk bruneta jest dla niego zbyt odpychający i obrzydliwy.
Żałował tamtych słów.
— Jeszcze trochę — odparł łagodnie, wolną ręką obejmując go w talii i przyciągając do siebie bliżej. Tobio zawahał się, zanim postanowił zacisnąć dłonie na silnych ramionach szatyna i schować twarz w zagłębienie jego szyi, by w niemym zachwycie delektować się tym cudownym zapachem perfum i mydła. Zapachem, który kojarzył mu się z poczuciem bezpieczeństwa.
Jak zniszczony musiał być, by to właśnie Oikawę obrać za swój punkt zaczepienia, swoją przystań, do której wracał jak zagubiony okręt na pełnym morzu.
Oikawie podobała się ta bliskość. Jego włosy, łaskoczące go w szyję, delikatny oddech na obojczyku i paznokcie wbijające się w skórę. W ten sposób każde jego westchnięcie, każde drżenie wywołane miarowymi ruchami odczuwał w całym ciele. Dlaczego do tej pory trzymał go na dystans?
Kageyama dawno nie czuł się tak dobrze i zupełnie nie chodziło o cielesną przyjemność, którą szatyn mu dostarczał. To te delikatne gesty w jego stronę, ciepły ton głosu, którego praktycznie nigdy nie słyszał i ta bliskość, do której szatyn nagle się przekonał. To wszystko w zupełności mu wystarczyło.
Stłumiony jęk opuścił usta chłopaka, zaciskane usilnie, by przypadkiem nie wydobył się z nich żaden głośniejszy dźwięk, który mógłby zdenerwować Oikawę. To kolejna zasada, którą Tooru ustalił już na początku i której Kageyama konsekwentnie się trzymał. Kolejna, której sam twórca już nie rozumiał.
Oikawa objął go obiema rękami i poczuł jak ciało młodszego chłopaka momentalnie się rozluźnia a jego klatka piersiowa unosi się w szybkich, urywanych oddechach. Jego usta musnęły delikatną skórę na szyi licealisty i szatyn poświęcił chwilę na pieszczeniu jej niewielkiego skrawka, pozwalając mu na złapanie oddechu. Co rusz zostawiał na niej delikatne ślady. Był jego. Tobio był tylko jego.
Tooru decydował się zwykle na jedną z dwóch opcji. Czasem kazał Kageyamie odwalać całą robotę, podczas gdy on leżał na miękkim materacu i obserwował z pełnym wyższości uśmieszkiem poczynania młodszego chłopaka. Zazwyczaj jednak niemal agresywnie przytrzymywał go w jednej pozycji i doprowadzał na skraj wytrzymałości, rujnując niemal zupełnie, patrząc jak niemo błaga o więcej.
Tym razem pozwolił mu położyć się na plecach, wciąż sunąc dłońmi po rozgrzanym już ciele, zostawiając na skórze mokre pocałunki, pieszcząc i pobudzając każdy możliwy nerw licealisty.
Kageyama nie był w stanie powstrzymać drżenia, kiedy zimne dłonie rozgrywającego, błądzące nieustannie po jego ciele, wywoływały dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Jego dotyk zawsze taki był. Elektryzujący i uzależniający. Koił jego skołatane nerwy, uciszał natrętne myśli i przenosił go w zupełnie inną rzeczywistość, gdzie zmysły i odczucia grały większą rolę niż umysł.
Oikawa pieprzył tę bluzę. Pragnął go zobaczyć, dotykać i całować. Złapał za jej brzeg i pomógł mu pozbyć się tego zbędnego materiału.
— Mówiłeś, że się stęskniłeś, prawda? — wyszeptał Oikawa, niemal muskając wargami płatek jego ucha. Brunet poczuł na skórze ciepły oddech i wziął głębszy oddech.
— Tak.
— Za tym? — zapytał Tooru niskim głosem, wysyłając niemal odczuwalne wibracje w głąb czaszki chłopaka. Kageyama zamknął oczy, czując jego chłodny dotyk na wewnętrznej stronie ud. Oikawa górował nad nim pod każdym względem, a on oddał mu się całkowicie, pozwalając na przejęcie kontroli. Ufał mu i jakkolwiek dziecinnie i naiwnie by to nie brzmiało, wiedział, że Tooru nigdy nie zrobiłby mu krzywdy.
Naprawdę mu ufał.
Cichy jęk opuścił rozchylone w zachwycie usta, gdy Oikawa przeniósł dłonie nieco wyżej, nie spuszczając wzroku z twarzy licealisty.
— Spójrz na mnie — polecił, odsuwając się jeszcze odrobinę, by móc spojrzeć w te piękne, pełne łez granatowe oczy. Jakkolwiek nie byłby zawstydzony, nieważne co Oikawa by z nim nie robił, nigdy nie odwracał wzroku. Wpatrywał się w niego ufnie i z uczuciem, które zawsze tak bawiło Tooru. Igrał z jego uczuciami od dłuższego czasu, ale teraz nie czuł nic poza rosnącym podnieceniem i drżeniem delikatnego ciała pod swoimi palcami. Coś w spojrzeniu młodszego chłopaka niemal nie pozwalało mu zerwać kontaktu wzrokowego, tej niewidzialnej siły, która trzymała ich spojrzenia zwrócone ku sobie nawzajem. A jednak to zrobił. Tylko i wyłącznie po to, by złączyć ich usta w najbardziej pasjonującym i chaotycznym pocałunku w życiu. Kageyama w pierwszej chwili, spiął się cały, zaskoczony tą nagłą czułością.
Oikawa go nie całował.
Nie w usta, nie z takim uczuciem.
Nigdy.
Tooru rozchylił jego wargi językiem, pogłębiając pocałunek, który sprawił, że młodszy rozgrywający poczuł falę ciepła rozchodzącą się po ciele. W przypływie odwagi objął go za szyję, przyciągając bliżej. Chciał poczuć jego ciało tuż przy swoim, jego dłonie na swoim policzku i puls pod drżącymi palcami. Chciał zatracić się w jego ramionach i ustach, jakby nie było jutra. Dla Kageyamy nie było. Nie kiedy Oikawa był tak blisko.
Pocałunek był wręcz agresywny i chłopak jęknął, czując jak śnieżnobiałe zęby studenta zaciskają się na jego dolnej wardze, wilgotnej i spuchniętej. Pragnął więcej i więcej. Nie wiedział, co skłoniło Oikawę do takiego posunięcia, jednak modlił się, by szatyn nie przestawał. Najlepiej nigdy. Chciał go tak całować co noc, bo całowanie tego cudownego mężczyzny było najprzyjemniejszym doświadczeniem w jego życiu.
Kageyama głośno wciągnął powietrze, gdy Toru w końcu przerwał pocałunek, pozostawiając chłopaka tak głodnego dalszych pieszczot, z sercem bijącym w zatrważającym tempie i policzkami tak zaróżowionymi, że Oikawa uśmiechnął się do siebie.
Wspaniały.
Piękny.
Szatyn wyprostował się, nadal klęcząc na czarnej pościeli i jednym sprawnym ruchem wyciągnął ze spodni skórzany pasek, który następnie ze zmysłowym uśmiechem zacisnął na nadgarstkach bruneta. Chwycił jego dłonie i przeniósł je za głowę, przyciskając do materaca i nachylając się w jego kierunku.
— Przypomnij jak brzmiało to nasze słówko? — wymruczał mu do ucha, a Kageyma nie mógł wyjść z podziwu jak podzielną uwagą dysponował siatkarz, drugą ręką nadal zapewniając mu niesamowite wręcz doznania.
— Aut — wymruczał, odrzucając głowę do tyłu. Jego ciężki oddech, odbijał się niemalże echem w pustej sypialni chłopaka. Oikawa uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu.
— Grzeczny chłopiec — odpowiedział głosem dużo niższym niż zazwyczaj, bardziej szorstkim i seksownym. Pocałował go przelotnie w usta.
Kageyama odetchnął głęboko i rozluźnił się, czując jak dłoń Oikawy zamiera. Dziewiętnastolatek przejechał palcami po udach i brzuchu chłopaka, muskając kość biodrową i widocznie zarysowane mięśnie, zanim ponownie się wyprostował, by zsunąć z bioder czarne dżinsy.
— Myślałem, że już cię tu nie zobaczę — parsknął cicho, odrzucając ubranie na podłogę i opierając obie dłonie po po bokach jego głowy. — Nie po ostatnim.
Kageyama tylko na niego patrzył. Szczenięcymi, ufnymi oczami, jak przez mgłę pamiętając krzyki i ból związane z ostatnią nocą spędzoną z Oikawą. Uniesioną dłoń, piekący policzek i rozdzierający uszy wrzask, gdy szatyn kazał mu się wynosić.
— Zasłużyłem — odparł cicho, a Toru zamarł.
Zasłużył?
Nie. Nie zasłużył.
Oikawa przycisnął jego usta do swoich, wplatając długie palce w zmierzwione czarne włosy, jakby chciał ukryć wypełzające na wierzch poczucie winy. Niejednokrotnie wyżywał się na licealiście, niejednokrotnie podniósł na niego rękę, niejednokrotnie traktował go jak psa. A mimo to Kageyama zawsze wracał, zbyt silnie uzależniony od bólu i tych rzadkich momentów, kiedy Oikawa okazywał mu choć odrobinę ciepła.
Serce Tobio było zniszczone, złamane i zimne jak lód, a on drżącymi dłońmi nieustannie poszukiwał jakiegokolwiek źródła ciepła, nawet jeśli oznaczało to liczne oparzenia, jakby raz po raz wsadzał ręce w ogień.
Tooru nie zdobył się na żadne przeprosiny, jednak żal ściskał mu serce. Jeszcze nigdy nie czuł do siebie takiej odrazy jak tej nocy, kiedy w końcu zdał sobie sprawę z ich relacji i tego jak źle ocenił intencje licealisty.
Gorący język pieścił jego usta i Kageyama z trudem powstrzymał się od dotknięcia szatyna. Tooru oderwał się od niego i nie spuszczając z niego wzroku, przejechał dłońmi po całym torsie chłopaka, muskając palcami wyrzeźbiony brzuch, linię bioder, umięśnione uda. Chwycił go pod kolanem i gwałtownie zmusił do przyciągnięcia go do piersi, kątem oka dostrzegając blaknące już siniaki, których był autorem.
Odwrócił wzrok.
Kageyama wydał z siebie zduszony okrzyk, a Oikawa westchnął cicho. Brunet chwycił wciąż związanymi dłońmi ramę łóżka i odrzucił głowę do tyłu, zaciskając zęby i przygotowując się na falę bólu, która lada chwila miałą zalać jego spragnione przyjemności ciało.
Lecz Oikawa czekał.
Wpatrywał się w jego twarz, badając jego reakcję, czekając kiedy będzie mógł poruszyć się choć odrobinę, nie robiąc mu przy tym krzywdy. Zadał mu już zbyt wiele bólu, a widząc zmarszczone brwi chłopaka, przygryzioną wargę i spływającą po policzku łzę, pożałował wszystkich tych okropieństw, których się dopuścił i nie chodziło tu o ostry seks, na który obaj się w końcu zgodzili.
Pożałował tych raniących słów, uderzeń i krzyków, wstrętnych obelg i rozkazów.
Nachylił się do niego i wyszeptał.
— Dzisiaj ty ustalasz tempo.
Kageyama spojrzał na niego z szokiem wymalowanym na zarumienionej twarzy.
— Oikawa...
Szatyn odwrócił wzrok.
— Nie patrz tak na mnie, gnojku — mruknął, a Tobio uniósł kącik ust. Nie wiedział skąd ta nagła zmiana nastawienia, ale chciał zobaczyć jak to jest się kochać, zamiast dać się zerżnąć bez słowa sprzeciwu.
— Jest okay — odparł, a Oikawa przysunął się bliżej, wywołując cichy jęk z ust licealisty. Brzmiał tak słodko i pięknie. Był jak muzyka dla jego uszu i chłopak nie miał pojęcia jakim cudem do tej pory nie zwrócił na to uwagi. Jakim cudem nie zauważył, że przyszło mu kochać się z najpiękniejszym chłopcem jakiego kiedykolwiek spotkał?
Tooru czekał. Czekał na pozwolenie.
Delikatnie musnął jego wargę, zdejmując pasek z zaczerwienionych już nadgarstków i odrzucając go na bok. Zszedł pocałunkami na szyję chłopaka, zostawiając kilka mokrych śladów, przejechał językiem po obojczyku, musnął nosem miękką skórę na jego piersi, kciukiem gładząc udo, na którym wciąż zaciskał palce.
Nie miał pojęcia skąd ta nagła zmiana nastawienia, skąd to ciepło, które czuł w piersi, gdy patrzył w te smutne granatowe oczy, na te spuchnięte, malinowe usta, drżące z rozkoszy pod jego dotykiem. Miał pod sobą anioła, którego traktował jak najgorszą zarazę, najgorszy śmieć, którego zmieszał z błotem, pozbawił niewinności i szacunku do samego siebie. Jak podłym był człowiekiem...
— Oikawa... — cichy głos, wyrwał go z zamyślenia i chłopak oderwał usta od bladej skóry, by spojrzeć w te piękne oczy w kolorze nocnego nieba.
— Tooru — poprawił go. Chciał usłyszeć swoje imię z tych słodkich ust, wypowiedziane tym anielskim głosem. Kageyama nie wyglądał na przekonanego i dziewiętnastolatek przysunął się do niego gwałtownie, nosem niemal uderzając go w brodę.
— Tooru — jęknął, zaciskając palce na jego ramionach. — Proszę...
Jeszcze jeden pocałunek. Jeszcze jedno muśnięcie gorących warg zanim obaj zatracili się w sobie bez pamięci. Ich nagie ciała błyszczały od potu, ciężkie oddechy wypełniały pusty pokój, a spojrzenia wypełnione pożądaniem wlepiali w siebie nawzajem, rozkoszując się każdym drżeniem, każdym westchnieniem, każdym delikatnym muśnięciem ciepłych dłoni.
Oikawie podobała się ta delikatność. było coś cudownie kojącego w rozchylonych w zachwycie wargach chłopaka, cichych jękach i paznokciach, które nieustannie wbijały się w jego skórę lub znaczyły ją długimi pręgami.
Tooru doprowadzał go do szaleństwa, a brak bólu sprawił, że Kageyama odczuwał wszystko trzy razy bardziej, czerpiąc z ich zbliżenia prawdziwą, niezmąconą niczym przyjemność, a w połączeniu z ciepłem, które biło od ciała i gestów Oikawy, było najcudowniejszym uczuciem jakiego w życiu doświadczył.
Przyciągnął go do pocałunku. Gdy ich ciała rozluźniły się w końcu, wycieńczone gwałtowną falą spełnienia, pocałował go z największym uczuciem, pragnąc przekazać mu to wszystko, czego nie miał odwagi powiedzieć na głos, a Oikawa odwzajemnił pieszczotę bez chwili wahania, czując jak cały ten żal i rozgoryczenie wylewa się z niego, pozostawiając tylko ciepło, rozchodzące się po jego ciele.
— Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego po tym wszystkim ciągle wracasz po więcej — wyszeptał Oikawa, starając się złapać oddech, a Kageyama zacisnął zęby, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
— Bo wracam do ciebie — odparł. Tooru przyciągnął go do siebie i nie miał zamiaru wypuszczać go z objęć aż do rana.
To było dla nich coś nowego. Promienie wschodzącego słońca przebijające się przez opuszczone żaluzje, rzucające nieregularne cienie na ich zwrócone ku sobie zmęczone twarze. Dłonie Tooru nie odrywały się od skóry chłopaka, na zmianę rysując kółka na jego plecach lub gładząc delikatnie jego policzek.
Oikawa szukał słów. Szukał w pamięci tego jednego momentu, kiedy jego mur opadł, kiedy nienawiść do licealisty stała się tak idiotyczna, że w końcu się rozpadła, zostawiając go z czystym chaosem zamiast myśli.
Kiedy zdążył zauważyć te wszystkie drobne szczegóły? Małą bliznę na prawym uchu bruneta, znamię na lewym boku, urocze dołeczki w policzkach, gdy uśmiechał się delikatnie. Chyba nigdy dotąd nie widział, żeby Kageyama się uśmiechał.
Licealista przyciągnął go bliżej, opierając czoło o nagi tors chłopaka i przymykając oczy.
— Na twoim miejscu nigdy bym sobie nie wybaczył — mruknął Oikawa, trzymając go w ramionach z taką ostrożnością z jaką trzyma się niemowlę, z taką czcią z jaką patrzy się na relikwię, z takim uczuciem z jaki dotyka się tylko ukochanego.
— I tak ci wybaczę — odparł cicho, nadal wtulając się w jego tors, jakby bał się, że w każdej chwili to wszystko może zniknąć niczym zbyt piękny sen.
Oikawa nie mógł zrozumieć. Nie mógł pojąć motywów, które kierowały ludźmi takimi jak on. Ludźmi, którzy trzymali się tej jednej osoby, nieważne jakich krzywd by im nie wyrządziła. Wiedział, że wszyscy bywają samotni i spragnieni bliskości. Granica między samotnością a masochizmem była jednak zbyt cienka.
— Dlaczego? — zapytał, ale nie był pewny czy chce znać odpowiedź.
— Bo przy tobie mogę zapomnieć — odparł chłopak, muskając palcami mięśnie siatkarza. — Niczego nie muszę udawać. Tylko przy tobie czuję jakbym coś znaczył.
W tamtym momencie Oikawa nienawidził się z pasją tak wielką, że wyciskała mu łzy z oczu.
Jak zniszczony i zrozpaczony musiał być ten dzieciak, by to właśnie w jego ramionach szukać ukojenia? Jak wiele bólu zadało mu życie?
— Już nigdy cię nie skrzywdzę — wyszeptał, a Kageyama tylko przycisnął go do siebie, zbyt bliski łez by spojrzeć mu w oczy. — Przepraszam, Tobio-chan.
Czasami przeprosiny to zbyt mało, jednak żaden z nich nie miał tyle sił, by powiedzieć to na głos. Zbyt przerażony tym, co to oznacza. Zbyt przerażony samotnością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top