XXVII.

-Bóg nie istnieje.

-Dlaczego tak sądzisz?

-Gdyby istniał nie pozwoliłby na to, aby ludzie tak cierpieli.

Spojrzałam w niebieskie oczy Willa. Były cudowne, ale straciły swój blask, kiedy maska Kagekao spadła. Czułam się przez to brudna. Niestety był to brud, którego nie mogłam się pozbyć na żaden sposób.

-Popatrz na to inaczej. Bóg dał nam wolną wolę. Ziemia jest dla nas swego rodzaju placem zabaw. Mamy regulamin, ale czy każdy go przestrzega? W momencie kiedy przyjdą po nas rodzice, albo nas pochwalą, albo ukarzą za nasze złe zachowanie.

-Chcesz mi powiedzieć, że w niego wierzysz?

-Tak. Po drugiej stronie na pewno jest coś lepszego.

-Skąd ta pewność?

-Gdy człowiek umiera czuje ból. Ból tak wielki, że gdyby żył nie byłby w stanie go wytrzymać. Jednak w drodze między ziemią, a niebem go odczuwamy i nie tracimy zmysłów. To jest nasza kara. Musimy się całkowicie oczyścić aby dotrzeć przed bramy raju.

-Czuje ból? Skąd możesz to wiedzieć?

- Przeczucie.

Powróciłam do jedzenia swojego sernika. Spotkaliśmy się z Willem aby dokładnie omówić nasz wyjazd. To już jutro, a ja nie miałam nic przygotowane.

-Swoją drogą. Jak udało ci się dotrzeć ostatnim razem do domu?

-Z powodu deszczu zatrzymałam się u mojego znajomego w sklepie. Przenocowałam tam, a nad ranem odebrał mnie brat.

Nie chciałam być dla niego oschła, ale nie potrafiłam dać mu tyle uczucia ile przedtem. Czułam się podle. Był dla mnie bardzo ważny, a ja nie potrafiłam zapewnić mu ochrony na jaką zasługiwał. Podświadomie go od siebie odsuwałam bo wiedział, że prędzej czy później stanie mu się krzywda.

-Muszę już iść. Zdzwonimy się.

Wysiliłam się na ciepły uśmiech i objęłam chłopaka.

-Jakby co, to czekaj na przystanku.

-Będę pamiętać.

Na pożegnanie pomachałam mu jeszcze ręką i zniknęłam w lesie.

***

-Hejka naklejka! Co na obiad?

Wpadłam do rezydencji niczym Off z co drugą ofiarą. Od pewnego czasu czułam wielki głód, którego nie potrafiłam zaspokoić. Ku mojemu zdziwieniu oprócz Belli nikogo nie było w domu. Skrzywiłam się na jej widok i od razu ściągnęłam wielki uśmiech z twarzy.

-Gdzie są wszyscy?

-Wyszli.

-I nie powiedzieli gdzie idą?

-Nie.

Ta dziewczyna naprawdę bywa irytująca. Nie dość, że siedziała na moim miejscu to jeszcze perfidnie przywłaszczyła sobie mój pilot! Chciałam wyrwać go jej z rąk i wytargać za te śliczne włoski. Ale muszę być spokojna i się opanować. Nie mogę zabijać ludzi bez powodu.

-Okay...

-Nie zbliżaj się do Jasona.

-Co?- na chwilę zgłupiałam i zmrużyłam oczy. Czy ona właśnie odwala scenę zazdrości?

-To co słyszałaś. Trzymaj się z daleka od Jasona.

-Będę robić co chcę i jak chcę. Jeżeli zechcę to jeszcze dzisiaj wylądujemy w łóżku.

Widziałam ten morderczy błysk w oczach dziewczyny. Czyżbym zdenerwowała bezbronną i nieskazitelną zabaweczkę?

-On jest mój.

-Raczej ty jego. Jesteś następna lalką do kolekcji. Za dwa miesiące będziesz leżeć na półce w jego sklepie.

Dziewczyna rzuciła się na mnie z nożem. Czyżby naprawdę chciała się mnie pozbyć? Niedoczekanie. Chwyciłam ją za pomocą swoich nici.

-Uznam, że nic tu się nie wydarzyło. Odstawię cię na ziemię i zapomnę o wszystkim co zrobiłaś oraz powiedziałaś. Wrócę do pokoju, a ty dalej będziesz oglądać telewizję. Dobrze?

Bella twierdząco pokiwała głową, a w jej oczach pojawiły się łzy. Postawiłam ją na dywanie i zabrałam swoje sznurki. Posłałam w jej stronę uśmiech i szczęśliwa z siebie odwróciłam się w stronę schodów. Już miałam wejść na pierwszy schodek kiedy poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Popatrzyłam się w dół, a w miejscu gdzie mam serce sterczała końcówka noża. Idiotka. Wyciągnęłam go z siebie i odwróciłam się w jej kierunku. Na mojej twarzy zagościł szydzący uśmiech.

-Jesteś taka naiwna.

W ułamku sekundy nóż znalazł się w jej krtani. Dziewczyna upadła na ziemię i zaczęła dusić się krwią. Wyglądała tak pięknie. Jej malutkie różowe usta i piegi przykryła czerwona ciecz. Jej biała skóra pięknie komponowała się z krwią. Czyż to nie romantyczna śmierć? Okrążyłam wykrwawiającą się dziewczynę i usiadłam na swoim miejscu.

-Trzeba będzie to odplamić.

Spojrzałam na wielką plamę krwi, która zaczęła wsiąkać w jasny dywan. Będę to prała przez miesiąc. Wtedy zauważyłam, że moja rana także dość mocno krwawi i brudzi koce oraz moje ubrania. Trzeba będzie kupić niezły odplamiacz, albo wybielacz. Jeffrey powinien umieć mi doradzić. Wygodniej rozsiadłam się na kanapie i zaczęłam przeglądać kanały. Dziewczyna chyba jeszcze żyła, bo słyszałam jak topi się we własnej krwi. Irytował mnie ten dźwięk. Podgłośniłam telewizor.

-Hm, nic ciekawego. A ty co byś obejrzała?

Usłyszałam ostatnią próbę złapania oddechu, a chwilę później w pokoju nastała cisza. Spojrzałam na jeszcze ciepłe zwłoki. Wyglądała pięknie. Dużo lepiej niż przedtem. Jason się zakocha kiedy ją zobaczy. W czerwieni jej do twarzy.

-Skoro mówisz, że mogę wybrać, to włączymy Grę o tron. Jason lubił to kiedyś oglądać. Zawsze siadaliśmy razem z popcornem i komentowaliśmy każdy ruch bohaterów. Potem zawsze zakładaliśmy piżamy i szliśmy spać. Tęsknię za tym. Z tobą chciał się tylko pieprzyć. Nie byłaś jego laleczką, a seks zabawką. Smutne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top