XV.
Październikowy wiatr delikatnie rozwiewał moje włosy. Od ponad trzech lat ich nie ścinałam, przez co sięgały mi do pasa. Wiedziałam, że muszę się ich pozbyć, ale odwlekałam tę chwilę jak najdłużej. Osoby z rezydencji potrafią zrobić miliony rzeczy za pomocą nożyczek, ale podcięcie włosów to dla nich czarna magia.
-Hej!- usłyszałam za sobą głos Williama.
-Cześć! Spóźniłeś się.- zaśmiałam się delikatnie i dźgnęłam chłopaka kciukiem w żebra.
-To nie ja się spóźniłem, ale ty przyszłaś za szybko.- odpowiedział łapiąc moją dłoń, która przygotowywała się do kolejnego ataku.
-Jesteś pewny?- podniosłam jedną brew do góry i wskazałam mu mój zegarek. Było dziesięć minut po szesnastej.
-No dobra. To chyba jednak moja wina. Czy wybaczysz mi, jeżeli zaproszę cię na kawę?
- Jeżeli dodasz do tego sernik, to może przychylnie rozpatrzę twoją prośbę.- zaśmiałam się i chwilę później chłopak niósł mnie na rękach do centrum parku.
- No teraz to już będziesz musiała mi wybaczyć.
***
Siedzieliśmy w ciepłej kawiarni. Kończyłam jeść drugi kawałek sernika na ciepło z lodami, kiedy za oknami rozpętała się burz. Drzewa w parku wyginały się w nienaturalny sposób, a wewnątrz budynku zaczęły mrugać lampy. Można było usłyszeć zduszony okrzyk kilku kobiet i przekleństwa mężczyzn, kiedy światło zgasło na dobre. Od razu kelnerzy zaczęli biegać między stolikami, aby uspokoić zdenerwowanych klientów.
-Bardzo przepraszamy za niedogodności. Za chwilę prąd powróci, a państwo ponownie będą mogli korzystać z wi-fi.
-Czy wyglądam na osobę, na której brak prądu zrobił jakiekolwiek wrażenie?
Kelner powoli przetwarzał moje słowa. Wyglądał prawie tak samo jak Tim z tą różnicą, że jego oczy wpatrywały się w moje.
-Nie...
-No właśnie. Dlatego proszę odejść na odpowiednią odległość i nie przerywać naszej rozmowy.
-Oczywiście.
Mężczyzna pośpiesznie odszedł od naszego stolika. Chyba nadal nie zrozumiał sensu moich słów.
-Potrafisz być naprawdę oschła.
Spojrzałam na Willa swoimi ciemnymi oczami. Był moją kompletną przeciwnością. Miał jasne włosy, niebieskie oczy. Oczy w których można było utonąć. Był człowiekiem fruwającym w chmurach. Nieuleczalny optymista, potrafiący znaleźć w każdym dobre cechy. Tak wiele nas dzieliło, a jednak coś nas do siebie ciągnęło.
- Czasami ludzie nie zasługują na ciepło.
On zawsze ubrany w jasne kolory. Ja wiecznie nosząca żałobę. On zawsze uśmiechnięty, pełen życia. Ja ponura z podkrążonymi oczami i zmęczeniem wymalowanym na twarzy.
- Każdy zasługuje na ciepło.
- Oczywiście, że tak. Ale nie zawsze.- nastała między nami cisza przerywana uderzeniami piorunów i cichymi jękami przerażonych kobiet.- Williamie... Dlaczego tak w ogóle się ze mną spotykasz?
Chłopak lekko przymrużył oczy i spiorunował mnie wzrokiem. Ja natomiast przechyliłam lekko głowę na bok i puściłam mu dla rozluźnienia sytuacji oko. Pomimo tego niebieskie tęczówki Willa nadal wpatrywały się we mnie.
-A jak sądzisz?
- Właśnie nie wiem. Jesteśmy kompletnie z dwóch światów. Różnimy się i to bardzo. Praktycznie nie mamy wspólnych tematów. A jednak dalej się spotykamy, a ja każdego wieczoru myślę o tobie. A ty?
- Jesteś dla mnie odskocznią od codziennego życia. Nie przechwalasz się tym co masz, a pieniądze to dla ciebie nie największa wartość. Jesteś skromna i zabawna. Cieszysz się z najdrobniejszych rzeczy. Wystarczy, że dam tobie różę, a na twojej twarzy pojawia się uśmiech. U mojej byłej dziewczyny wywołałem uśmiech dopiero wtedy, kiedy dostała diamentowe kolczyki. Jesteś wyjątkowa.
Patrzyłam się w jego niebieskie oczy myśląc o tym co powiedział. Wiedziałam, że ma bogatych rodziców i od dziecka był wychowywany w luksusie. Zawsze miał na sobie ubrania z najwyższej półki. Każda nowy wynalazek technologiczny należał do niego. Mimo to był on skromny i nigdy nie przechwalał się swoim majątkiem. Był zwykłym, prostym chłopakiem który miał lepszy start w życiu. A ja, zwykła dziewczyna z traumatyczną przeszłością, zawróciła mu w głowie. Ja byłam tym samym, czym on dla mnie. Pomagałam mu zapomnieć o jego życiu. Byłam jego prywatnym azylem. Miejscem, w którym mógł odpocząć i zaczerpnąć powietrza. Czy to właśnie ta "normalność" trzymała nas przy sobie?
-Hm, ciekawe... Tak przy okazji, nie uważasz, że ten sernik jest zbyt słodki?
- Jak dla mnie mogliby dodać jeszcze trochę więcej cukru.- ponownie wybuchnęliśmy śmiechem.
Piorun znowu przeciął niebo, a między drzewami zobaczyłam to, czego bałam się od dnia ucieczki. Slenderman. Stał obrócony w stronę kawiarni. Poczułam delikatny ból głowy i zobaczyłam jak na biały talerzyk spada kropla mojej krwi.
- Cholera jasna.- zaklęłam pod nosem i szybko chwyciłam chusteczkę.
-Nic ci nie jest? Au, słyszysz te szumy?
Czego On od nas chce? Muszę to przerwać nim Willowi stanie się krzywda. Nie mogę dopuścić do tego, żeby ich losy przecięły sobie wzajemnie drogę.
- Przepraszam, ale jest już prawie osiemnasta i mój brat pewnie na mnie czeka. Muszę iść. Spotkamy się za tydzień.- uśmiechnęłam się ciepło, zostawiłam na stole kilka dolarów i udałam się w kierunku drzwi.
-Ale przecież leje, będziesz cała mokra!
-Mówi się trudno!- odkrzyknęłam i dla zmylenia pobiegłam w stronę parkingu.
Kiedy byłam już odpowiednio daleko kawiarni, wbiegłam w las. Cała się trzęsłam. Ciężko stwierdzić czy z strachu, czy z zimna.
-Czego ode mnie chcesz?!- krzyknęłam z całej siły w jego stronę, próbując przekrzyczeć odgłosy burzy.
Musimy porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top