XLIII.
Znajdowałam się prawie pięćset kilometrów od rezydencji. Przemieszczałam się tylko w nocy, gdyż nie mogłam pozbyć się swojego demonicznego wyglądu. Mimo wszystko nie przeszkadzał mi on. Czułam z nim pewną więź. Był mi tak bliska. Czy naprawdę aż tak bardzo jestem zepsuta wewnątrz, że moje zewnętrze tylko to pokazuje?
-Pociąg dojechał na stacje...
Jeszcze trzydzieści kilometrów i będę wolna. Podniosłam delikatnie głowę i zobaczyłam kilka krzeseł przed sobą białe włosy i niebieską czapkę. Już miałam zacząć skakać z radości, kiedy postanowiłam zachować spokój i upewnić się czy to aby na pewno ta osoba, o której myślę. Ponownie schowałam twarz pod kapturem i podniosłam wzrok. Chłopak był dwie kanapy bliżej mnie. Jeszcze raz i znowu, ponownie.
-Nick! Jak ja za tobą tęskniłam.
Rzuciłam się białowłosemu na szyję. On pomimo szoku odwzajemnił uścisk. Cieszyłam się, że go spotkałam. Ostatni raz widzieliśmy się prawie dwa lata temu.
-Co ty tutaj robisz? I dlaczego wyglądasz tak... demonicznie. Puppeteer nie nauczył ciebie nad tym panować?
-Od naszego ostatniego spotkania dużo się wydarzyło.- cicho się zaśmiałam, zaciągnęłam kaptur bardziej na twarz i upewniłam się, czy rękawiczki wszystko zasłaniają.- Tak w skrócie. Uciekłam z rezydencji, wróciłam, poznałam chłopaka, nawet dwóch, potem mój były się zemścił, patyczak pozbawił mnie pamięci, wylądowałam w psychiatryku, następna zemsta byłego, pożar i ponowny powrót. Do stacji mam dwadzieścia kilometrów, potem dziesięć kilometrów spacerkiem i wrócę do domu! A ty? Dlaczego tak nagle zniknąłeś?
-Operator. To chyba wszystko wyjaśnia. Prawda?- pokiwałam głową i się uśmiechnęłam.- Nie podobało mu się to, że nie może przejąć nade mną kontroli w stu procentach. Zawsze po jakimś czasie odzyskiwałem wolną wolę. Irytowało go to. Chciałem żyć, dlatego uciekłem. Jestem w ciągłym ruchu. Kiedyś zostałem na dłużej w jednym miejscu, prawie mnie złapał. Od tamtej pory unikam go jak ognia, a ty? Dlaczego tam wracasz?
-Po zemstę. Musi ponieść karę za to co zrobił mi i mojej rodzinie.
***
Była 23.43. Za siedemnaście minut powitamy nowy rok. W rezydencji paliło się tylko jedno światło w salonie. Zapewne wszyscy siedzieli i upijali się do nieprzytomności. Dlaczego nikt mnie nie szukał? Czyżby o mnie zapomnieli?
-Wróciłam kochani!
Wpadłam do salonu z hukiem. Jednak zamiast zastać okrzyków radości i powitania, przywitała mnie głucha cisza. Wszyscy odwrócili się w moją stronę, jednak nikt nie odezwał się ani słowem. Przed szereg wyszedł Jeff z nożem w dłoni.
-No witam! Przyszłaś się z nami zabawić?
-Zostaw ten nóż Jeffrey, na nikim to nie robi wrażenia. Gdzie jest Tim?
-Tu jestem.
Zobaczyłam mojego brata wychodzącego w kuchni. Podbiegłam do niego i zamknęłam go w szczelnym uścisku. Tak bardzo za nim tęskniłam. Dzięki jego obecności poczułam jak moje drugie wcielenie ustępuje miejsca mojemu normalnemu wyglądowi. W domu jednak nadal panowała cisza. Odsunęłam się od brata i delikatnie szturchnęłam go w ramię.
-Timothy ty głupku! Mógłbyś mnie przytulić. Nie widzieliśmy się z dwa miesiące.
-Kim ty do cholery jesteś?
Odwróciłam się w stronę dochodzącego głosu. Na środku pokoju stał Brian z butelką wódki. Mamy prima aprilis? Uśmiechnęłam się do niego, a następnie wywróciłam oczami, kiedy ten nadal wpatrywał się we mnie z zniesmaczeniem.
-To ja, Weronika. Może wyglądam trochę inaczej... W szpitalu sporo schudłam, mało spałam, a do tego Smiley mnie pokroił. Nie wspomnę o włosach...
-Jaka Weronika?
-Jak to jaka? Twoja siostra imbecylu.
-My nie mamy siostry.
To był Tim. Odwróciłam się w stronę chłopaka i głęboko spojrzałam w jego oczy. Widziałam w nich pustkę. On był całkowicie wyprany z emocji. Nie, proszę, tylko nie to.
-Timothy ocknij się. Jestem twoją siostrą bliźniaczką. On chce ci wyprać mózg.
-Racja. Ona jest nawet do ciebie podobna.
Ben wyskoczył z telewizora i zaczął dokładnie przyglądać się mojej twarzy. On też mnie nie pamiętał. Nikt nie wiedział, że istniała taka osoba jak Weronika Wright. Poczułam jak wewnątrz się kurczę i tracę jakikolwiek sens dalszej walki.
-Czy wy... czy wy naprawdę mnie nie pamiętacie?
Praktycznie każdy pokiwał głową. Złapała się za włosy i zaczęłam je szarpać. Czułam jak krwawe łzy spływają po moich policzkach. Zaczęło brakować mi powietrza. Dlaczego On mi to robi?
-Ej, spokojnie. Nie chce nam się w sylwestra kopać grobu.
Widziałam jak Nathan do mnie podchodzi i delikatnie głaszcze po głowie. Jako jedyny z nich wszystkich potrafił odczuwać empatię. Gdyby nie jego mordercze ataki, byłby teraz zapewne zwykłym nastolatkiem. Podniosłam swój wzrok i spojrzałam w jego zielono-niebieskie oczy. Nie było w nich tego wcześniejszego błysku. Nie było w nich szczęścia, przez które czasami przebijał się ból po stracie siostry. Były bez wyrazu.
-A Kagekao? Gdzie on jest?
-Kage co?
-Kakao mamy w kuchni.
Wtedy poczułam jak mój cały świat się zawalił. Jemu nie mogła stać się krzywda. Tylko nie jemu. Nie dam rady. Mocniej wtuliłam się w Nathana. Chciałam cofnąć się w czasie do dnia, kiedy zabiłam tę dziewczynę. Była tak nieistotną postacią w moim życiu, a jej śmierć tyle zmieniła. Jednak dalej coś mi tu nie grało. W rezydencji znajdowały się tylko osoby, nad którymi Slenderman mógł przejąć kontrolę w stu procentach. Nareszcie po tylu latach, w jego domu zapanowała harmonia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top