XLI.
Podniosłam swoje zmęczone powieki. Wiedziałam kim jestem, kto jest moim przyjacielem, a kto wrogiem. Nareszcie udało mi się odzyskać pamięć. Muszę stąd uciec. Chciałam podnieść swoją rękę do góry, kiedy poczułam opór. Wszystkie moje kończyny były unieruchomione za pomocą pasów. Zaczęłam się szarpać z nadzieją, że to coś da. Oczywiście nadzieja matką głupich.
-Oh, moja cudna Bella się obudziła. Niezmiernie mnie to cieszy!
Obok łóżka stanął Smiley. Tym razem nie miał swojej maseczki, a jego uśmiech zdobiły idealne białe kły.
-Nie mów do mnie Bella. Już wiem kim jestem. Amnezja minęła, dzięki czemu mam ochotę cię zabić, za to co mi zrobiłeś.
-Mój promyczek jak zwykle uśmiechnięty! Tęskniłem za tobą Weroniko.
Przybliżył się do mnie i spojrzał głęboko w moje oczy. Nagle w jego prawej ręce zaświeciła strzykawka. Poczułam strach.
-Po co ci to?
-Chcę, żebyś poczuła ból taki, jaki czułem ja, kiedy postanowiłaś mnie zostawić. Czy to źle? Odpłacam się pięknym za nadobne. Nie masz mi tego za złe, prawda?
-Wypuść mnie stąd!
Zaczęłam szarpać się jeszcze bardziej, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać.
-Słoneczko spokojnie. To potrwa tylko chwilę, a potem nie będziesz nic czuła. Obiecuję, że będzie cudownie.
Widziałam jak jego dłoń zbliża się coraz bliżej mojej twarzy. Nagle poczułam ukłucie w oku, a chwilę potem straciłam czucie. Chciałam krzyczeć, ale język odmówił mi posłuszeństwa. Nie, tylko nie to. Smiley podchodził do mnie powoli z skalpelem i szczypcami w dłoniach. Proszę, nie to. Usiadł obok mnie i podwinął moją koszulkę. Widziałam jak metal wbija się w moją skórę, a z rany zaczyna wypływać czarna ciecz. Dlaczego moja krew stała się czarna? Mężczyzna dalej bawił się w moich wnętrznościach, podziwiając człowieka, który dosłownie gnił od środka.
-Niesamowite, doprawdy niesamowite. Popatrz na to.- wyciągnął moją wątrobę i zaczął wskazywać różne punkty na jej ściankach.- Z tej strony krew nie dopływa już od jakiegoś czasu, a tutaj działa wszystko bez zarzutów. Prawdę mówiąc, pacjenci tacy jak ty są idealni. Mogę wyciągać i ponownie wkładać w ciebie co tylko chcę, a ty nie umierasz, tylko żyjesz dalej, a do tego wszystkiego słuchasz. To naprawdę fascynujące.
Mężczyzna dalej o czymś opowiadał, a ja się wyłączyłam. To było ohydne. Czułam wstręt i gdybym mogła, to już dawno bym zwymiotowała. Fakt, że mój psychiczny były, bawi się w moich wnętrznościach, nie było niczym przyjemnym. Chciałam stąd zniknąć, ale nic nie wskazywało na to, że miałabym stać się wolna.
-Wiesz co promyczku, wolałbym słyszeć twoje krzyki. Niby nie będą to krzyki przyjemności, ale zawsze coś, nie uważasz?
Smiley wstrzyknął mi w szyję kolejną substancję. Czułam jak powoli wraca mi czucie w wszystkich kończynach. Mogłam już krzyczeć. Jednak o dziwo nie czułam bólu. On wręcz dla mnie nie istniał.
-Nie udało się tobie Smiley. Nic nadal nie czuję.
-Jak to?
-Normalnie.
Mężczyzna podszedł do mnie i uszczypnął mnie w policzek. Lekko się skrzywiłam, jednak nawet to nie spowodowało, że ból powrócił.
-A teraz?
-Nadal nic.
Widziałam jak jego twarz zmienia wyraz z spokoju na wściekłość. W zawrotnym tempie zaszył moją ranę, a mnie odwiązał. Cóż za nagła zmiana. Zaczął chodzić po pokoju od ściany, do ściany, klnąc przy tym dość głośno. Usiadłam na leżance i chwyciłam jeden z bandaży, za pomocą którego obwiązałam świeżo zaszyte rozcięcia. Mimo tego co przed chwilą miło tu miejsce, czułam się dziwnie spokojnie. Może to dlatego, że byłam przyzwyczajona do nagłych ataków mężczyzny i było to dla mnie zwyczajnie normalnie. Zapewne gdybyśmy nadal mieszkali w rezydencji, a on nie próbowałby się na mnie zemścić, przytulilibyśmy się i usnęli w swoich ramionach. Jednak to nie była rezydencja, a nasze uczucie wygasło. Toksyczna miłość wyparowała, a na jej miejsce weszła czysta nienawiść.
-Dlaczego tego nie czujesz? Miałaś cierpieć! Miałem słuchać twoich krzyków! Wszystko zepsułaś. Wszystko!
Smiley ruszył w moją stronę z podniesioną ręką, na mojej twarzy już czułam jego silne uderzenie. Jednak zamiast tego zobaczyłam jak jeden z moich sznurków zatrzymuje jego dłoń w połowie drogi do mojej twarzy .
-Nie tym razem kochanie. Mam już tego dosyć. To doprawdy męczące. Te ciągłe kłótnie i niepotrzebna przemoc mnie wykańczały. To dlatego nasza relacja skończyła się tak, a nie inaczej. A teraz jeżeli łaska, opuść rękę i pozwól mi stąd wyjść. Pozwolę tobie zachować resztki honoru.
Podniosłam wzrok i zerknęłam w jego czerwone oczu. Czekałam na reakcję. Naprawdę nie miałam ochoty na niepotrzebną walkę.
-Ciebie do reszty pojebało.
-Czyli tak się bawimy.
Uniosłam się kilka centymetrów ponad ziemię. Moje dłonie przybrały czarny kolor, a włosy biały. Po policzkach zaczęły spływać chłodne krople krwi. Za pomocą sznurków podniosłam wszystkie skalpele jakie znajdowały się w pokoju. Widziałam strach w oczach Smiley'a. On jednak nie reagował, tak jakby już pogodził się z swoim losem. Czułam przypływ szczęścia. Moje nici zaczęły zbliżać się do mężczyzny po to, aby sekundę później wbiły się w jego ciało. Słyszałam jego cichy krzyk i szloch. Popatrzyłam na niego z odrazą. Jakim cudem potrafiłam go kiedyś darzyć jakimkolwiek uczuciem? Byłam głupia, czy po prostu on mnie omamił? Ponownie stanęłam na ziemi i ruszyłam w kierunku drzwi, rzucając przelotne spojrzenie mojemu niegdyś ukochanemu. Czas spłacić długi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top