XIX.
-Otwórz mi drzwi, proszę.
Stałam pod drzwiami do pokoju Briana. Chłopak na wszelkie sposoby próbował mnie przegonić. Dopiero po dziesięciu minutach ciągłego błagania, usłyszałam jak drzwi się otwierają. Spojrzałam na niego z smutkiem w oczach. Jego twarz wyrażała tylko jedno. Nienawiść.
-Czego chcesz?- jego głos był zimny... taki nieludzki.
-Wiem dlaczego pokłóciłeś się z Timem. Jak mogłeś nawet o takim czymś pomyśleć? Jesteśmy rodziną. Nic tego nie zmieni. Nie waż się nawet pomyśleć inaczej. Jesteś moim starszym bratem. Zawsze nim byłeś i będziesz. Rozumiesz?
- Tyle kłamstw w jednym zdaniu.- chłopak parsknął śmiechem, a zaraz potem jego twarz przybrała ponownie chłodny wyraz.- Nigdy nie byliśmy rodzeństwem. Matka na każdym kroku dawała nam wyraźnie o tym znać. Nigdy nie jadłem z wami obiadu, nie miałem tego samego pokoju, nie jeździłem na wycieczki. Byłem popychadłem. Byłem potworem, który pchał się do jej idealnego życia w brudnych buciorach.
-Nie niszcz naszych więzi, przez zachowanie matki. Kiedy was zabrakło ona sprzedawała moje ciało! Byłam cholerną dziwką, a ty się rzucasz o to, że miałeś pokój gdzieś indziej? Jesteś egoistą! To przez ciebie jestem tym czymś! To przez ciebie nie potrafię ufać ludziom! A wiesz co jest najgorsze? Jestem tak do ciebie podobna. Może i mamy innych ojców, ale zauważ, że nasze charaktery są identyczne. Tak bardzo siebie za to nienawidzę...
Moje włosy powoli stawały się białe, a z palców zaczęły wychodzić srebrne nici. Czułam nienawiść. Każde jego słowo podsycało we mnie chęć zamordowania go. Był tak głupi, tak niewdzięczny.
- Nie porównuj mnie do siebie. Nic nas nie łączy. Nigdy nie byłaś moją siostrą. Jesteś mi zupełnie obca. Przez tyle lat, na siłę próbowałaś się do mnie zbliżyć. Brzydzę się tobą. Jesteś naiwna. Naprawdę myślałaś, że ktoś chciałby mieć w rodzinie kogoś takiego jak ty? Jak myślisz, dlaczego matka oddawała cię tym facetom za kilka dolarów? Miała nadzieję, że któryś w końcu cię zajebie i będzie miała problem z głowy.
Chłopak trzasnął drzwiami dając tym samym znak, że nasza rozmowa jest zakończona. Wokół mnie było pełno sznurków. Weszłam do swojego pokoju i usiadłam w kącie. Czułam jak nici powoli oplatają moje nadgarstki. Wiły się po moim całym ciele niczym głodne węże. Po krótkiej chwili niektóre z nich zaczęły wbijać się w moją skórę, tym samym dostając się do mojego wnętrza. Czułam jak okręcają się wokół moich mięśni, jak wykręcają mi kości. To było tak miłe uczucie. Nie było bólu. Był tylko spokój i uczucie błogości. Moje organy, z sekundy na sekundę, przestawały pracować. Sznurki oplatały je i przebijały z każdej strony. Po niecałej minucie, poczułam jak docierają do mojego serca i powoli przebijają się przez jego ścianki, po to aby zabiło ostatni raz.
W niecałe dziesięć minut byłam martwa. Ból powrócił z zdwojoną siłą. Ciemność znowu zaczęła mnie otaczać. Czułam strach.
***
Równo za trzy godziny miną dwa lata, od kiedy ostatni raz widziałam swoich braci. Siedziałam w sklepie Jasona na ladzie i przyglądałam się jak układał zabawki. Robił to z takim uczuciem, że w pewnym momencie sama chciałam być jedną z tych zabawek.
-Za dwadzieścia minut zamykamy sklep. Masz jakieś plany na później?- mężczyzna mówił do mnie, nie odrywając się choć na chwilę od swojej pracy. Bym cały jej pochłonięty, ale mimo to znalazł dla mnie czas.
-Tak. Muszę wrócić do matki po resztę rzeczy.
-Żartujesz.- odwrócił się w moją stronę, tym samym pozostawiając jednego z pluszaków na niewłaściwej półce.- Nigdzie cię samej nie puszczę. Może stać się tobie krzywda, bądź co gorsza twoja głowa ponownie włączy tego stwora. Nigdzie nie idziesz. To wykluczone.
-Muszę tam pójść. Od miesiąca go nie widywałam, a praktycznie wszystkie moje ubrania są w domu. Bez nich nie mogę normalnie funkcjonować.
Jason podszedł do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Poczułam przyjemne ciepło w brzuchu, kiedy jego miodowe tęczówki spotkały się z moimi brązowymi.
-Od dzisiaj tu jest twój dom.
Momentalnie wpiłam się w jego usta. Tak bardzo tęskniłam za ich smakiem. Ręce Jasona powędrowały pod moją koszulkę. Pragnęłam więcej. W chwili kiedy miał mnie podnieść, do sklepu weszła drobna blondynka. Byłam wściekła, ale udawała, że nic się nie stało. Zeszłam z blatu i udałam się na górę
-W czym mogę służyć?- usłyszałam z dołu głos chłopaka. Tak bardzo chciałam żeby był teraz blisko mnie.
***
-Jason! Gdzie jesteś?
- Tutaj.- chłopak wyszedł z piwnicy i mnie przytulił. Śmierdział wilgocią i stęchlizną.
-Znowu tworzysz coś nowego?
-Tak.
- Czyli dzisiejszą noc spędzam samotnie?
-Przepraszam skarbie... ale obiecuję, że jutro pójdziemy na gofry. Skusisz się?
- Kup mi sernik, a będę twoja.- zaśmiałam się, a on to odwzajemnił.- Czego potrzebowała ta dziewczyna?
-Powiedziała mi, że lubi Śpiącą Królewnę. Sprzedałem jej lalkę którą niegdyś wykonałem i schowałem w pracowni. Właśnie tworzę jej replikę. Później ci pokażę. Dobrze?
-Oczywiście.- pocałowałam go delikatnie i wróciłam na górę.
To był idealny moment na to, żeby odwiedzić matkę. Skoro Jason wykonuje lalkę, zajmie mu to co najmniej całą noc. Ja sprawę w domu załatwię w niecałe dwie godziny. Nawet nie zauważy, że mnie nie ma. A do tego pokażę mu, że potrafię dać sobie radę sama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top