XII.

-Możesz uciekać, ale i tak cię dogonię.

-Czy ja uciekam? Jest zimno więc idę szybciej, żeby nie zamarznąć.

-Czy ty na wszystko musisz odpowiadać tak chłodno?

Zatrzymałam się i zaczęłam przetwarzać słowa Kagekao w myślach. Chłód. Zachowuję się tak samo jak Brian. Nie chciałam, żeby ktoś zaznał ode mnie tego, co ja otrzymuje każdego dnia od tak bliskiej mi osoby. Kim ja się staję?

-Przepraszam, że się tak zachowuję. Nie zasługujesz na to.

Mówiłam odwrócona plecami do chłopaka. Nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Przeżywałam wewnętrzne trzęsienie ziemi, które chwilowo uniemożliwiło mi poruszanie się.

-Nie masz za co przepraszać. Nie chodziło mi o to...

-Nie. To moja wina. Jestem dla ciebie zimna bo zamieszkałeś tam z własnej woli. Musi być z tobą coś bardzo nie tak, skoro na własne życzenie wchodzisz do piekła.

Po moich słowach nastała cisza. Słyszałam jak Kagekao podchodzi do mnie. Następnie poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Obrócił mnie w swoją stronę. Był ode mnie trochę wyższy, przez co musiałam podnieść wzrok aby spojrzeć w miejsce, gdzie na jego masce znajdowało się oko.

-Wybrałem to piekło, bo jest dużo bardziej łagodne niż to które zamieszkało we mnie.

Patrzyłam na niego, a w moich oczach stanęły łzy. Już po chwili klęczałam na ziemi brudząc się krwią wypływającą spod moich powiek. Zareagowałam zbyt emocjonalnie, ale nie uznałam tego za złe. Potrzebowałam odreagowania.

Kagekao pokazał mi prawdę. Uświadomił mi kim jestem. Byłam człowiekiem który na siłę chciał zagłuszyć swoją prawdziwą naturę. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, kim się stałam. Chciałam odciąć się od ludzi którzy byli mi najbliżsi. Na siłę szukałam osób które nie były do mnie podobne, tylko po to aby dalej żyć w moim wyimaginowanym świecie „normalności".

-Już zrozumiałaś gdzie tkwił problem?- delikatnie pokiwałam głową. Chwyciłam dłoń, którą mi podał.

-Dziękuję.

-Nie ma za co. A teraz opowiedz mi historię którą uznałaś za tak nudną, kiedy się poznaliśmy.

-Nie wiem od czego zacząć.- odpowiedziałam, próbując doprowadzić mój głos do normalności.

***

Leżałam w łóżku. Byłam nadzwyczaj spokojna. Rozmowa z Kagekao oczyściła mnie. Jemu mogłam powiedzieć o wszystkim i przed samą sobą podsumować co wydarzyło się w przeciągu tych czterech lat. Zrozumiała, że przez tak długi okres czasu nie On trzymał mnie w klatce, a jedynie ja sama sobie to wmawiałam. Osobiście doprowadziłam do swojego upadku. Potworem, tak naprawdę byłam ja.

-Dlaczego jeszcze nie śpisz?

-Wiesz, że włamywanie się komuś do pokoju jest karalne?

-Kekekeke, nie tu.

W jednej sekundzie Kagekao pochylał się nade mną. Przez tyle lat, nie potrafiłam nawiązać z kimś bliższej relacji, a on po około trzech godzinach zyskał całe moje zaufanie.

-Czego chcesz? Jest prawie pierwsza, nie potrzebujesz snu?

-Jestem zbyt rozbudzony. O czym myślisz?

-O tym, że jesteś zbyt blisko.

-Mogę być jeszcze bliżej.

Po moim ciele przebiegł przyjemny dreszcz. Pomimo, iż nie widziałam twarzy chłopaka, byłam pewna, że pod jego maską zagościł uśmiech. Sama chciałam się uśmiechnąć, jednak jakiś dziwny głos w głowie kazał mi zostać poważną, Chciałam się z nim podroczyć, a jego bliskość działała na mnie jedynie uspokajająco. 

-Nie sądzę, by to było potrzebne.

-Jesteś pewna?

-Tak.

Z każdą sekundą, jego twarz była coraz bliżej mojej. Po chwili jedyne co nas oddzielało, to ta cholerna maska, ( co ci seryjni mordercy mają z tą anonimowością?). Wiedziałam, że to jest idealny moment aby mu ją ściągnąć. Jedną rękę uwolniłam z jego uścisku i delikatnie odsunęłam kawałem zakrycia. Kagekao w ostatniej sekundzie mnie powstrzymał i delikatnie musnął usta. Wiedział jak bardzo dotyk mnie odtrącał, dlatego sprawdzał jak daleko może się posunąć. Nie miałam mu tego za złe, a wręcz chciałam więcej. Tak bardzo pragnęłam bliskości, bliskości osoby, którą sama wybrałam. Nasze pocałunki były coraz bardziej zachłanne, a ja czułam... szczęście? Jeżeli ono tak wygląda, to chcę go doświadczać cały czas.

-Weronika, masz może czysty ręcznik?

Do mojego pokoju wszedł mój ukochany brat. Dziękuję Timothy. Twoje wyczucie czasu jest wręcz perfekcyjne co do sekundy. Poczułam tylko jak Kagekao w jednej sekundzie znalazł się obok mojego łóżka. Równie szybko jak on podniosłam się i wyciągnęłam z kufra świeży ręcznik. dwie sekundy później stałam obok Tima z przyczyną jego wizyty. Chłopak patrzył się to na mnie, to na Kagekao. Na twarzy miał wypisane jedno wielkie zdziwienie. Modliłam się żeby nie wybuchnął złością. Jego zawieszenia nigdy nie wróżyły nic dobrego. Może i działał wtedy wolniej, ale za to w głowie przetwarzał o wiele więcej informacji. W szczególności jeśli chodziło o te złe.

-To ja może nie będę przeszkadzał.- Kagekao wykorzystał moment chwilowego zaćmienia Tima i po prostu uciekł, zostawiając mnie z tykającą bombą.

-Tim, hej... Timothy! Ogarnij się!

Musiałam na niego krzyknąć. To jedyny sposób na ocucenie go. Chłopak nagle przestał wpatrywać się w moje łóżko, a swój wzrok skupił w całości na mnie. Złość wręcz od niego buchała. 

-Czy ty... nie, to niemożliwe... kiedy? Jak...- złapał mnie za ramiona i zaczął mną trząść.- Dlaczego?!

-Bo tak.

-Musimy porozmawiać. To jest mój obowiązek starszego brata.- czas zacząć karuzelę śmiechu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top