X.

Było już grubo po dwudziestej trzeciej, kiedy zostałam odstawiona pod drzwi rezydencji. Od progu było czuć przygnębiające uczucie beznadziejności. Otwierałam drzwi z myślą, że ponownie zastanę pusty dom. Jednak ku mojemu zdziwieniu salon tętnił życiem. W kuchni zobaczyłam kłócącego się Toby'ego i Tima. Brian siedział w kącie i oglądał jak Helen coś szkicuje. Mała Sally skakała po Benie, który grał w Horizon. E.J. głaskał swojego „zwierzaka" i karmił go kośćmi. Przynajmniej już wiem po co ich było tyle w lodówce. Jednak najbardziej zdziwił mnie ogień w kominku. Czyżby bezlitośni mordercy poczuli zimno?

-Hej, wróciłam.- powiedziałam cicho przekraczając próg. Zero reakcji. -Hej!- powiedziałam już trochę głośniej. Znowu nikt nie zareagował.-Patrzcie Puppeteer znowu utknął na drzewie!- krzyknęłam i dopiero wtedy wszyscy jak jeden mąż odwrócili się w moją stronę.

-Gdzie?- Tim odszedł od czerwonego Toby'ego i podszedł do drzwi aby za nie wyjrzeć. Ja naprawdę nie mam do niego cierpliwości.

-Chciałam po prostu, żeby ktoś zauważył, że jednak żyję i wróciłam.

-No wiem, tylko się droczę. Chodź tu młoda.

Powiedział i mocno mnie przytulił. Uderzyłam go w brzuch, a on rzucił mnie na ziemię. Zaczęliśmy głośno się śmiać. Brakowało mi ciągłych przepychanek z moją osobistą małpką. Kiedy minęła mi początkowa głupawka, rozchyliłam powieki i wydałam z siebie zduszony krzyk. Najszybciej jak potrafiłam wstałam, a na moich ciemnych włosach pojawiły się srebrne przebarwienia. Na suficie wisiał, siedział, przylepił się... mężczyzna? Miał czarną bluzę, szaro-czarny szalik i biało-czarną maskę. Na jednej części widniał uśmiech, natomiast druga była pusta, tak jakby dopiero miało coś na niej powstać.

-Kekekekekekeke, jesteś taka zabawna.- stałam w bezruchu i wpatrywałam się w niego z strachem wypisanym na twarzy. On zeskoczył na ziemię i podał mi dłoń. Miał na sobie czarne rękawiczki.- Kagekao. Miło mi.

-W-weronika.- podałam mu trzęsącą się rękę, ciągle nie wiedząc co tu właściwie się dzieje.

-Masz fajne włosy, jak to zrobiłaś?

Powiedział pokazując palcem na moje pasemka. Kątem oka zauważyłam wściekłego Tima. Nie wiem dlaczego tak zareagował. Najwidoczniej nie przepadał za nowym lokatora piekła.

-To długa historia, dość nudna.

-To ja już ocenię. Jeszcze się zobaczymy.

Powiedział i po prostu wyszedł zostawiając mnie na środku pokoju, skamieniałą ze strachu. Wszyscy wrócili do swoich czynności, kompletnie zapominając o tym co przed chwilą się wydarzyło.

-Kto to był?- Mój głos powoli powracał do swojego normalnego tonu.

-Nowy nabytek Slendermana.- ku mojemu zdziwieniu odpowiedział mi Helen, nie odrywając przy tym swoich oczu od notatnika.

-On nie jest człowiekiem, prawda?

-Nie wiemy.- tym razem był to Brian.

-Jest niebezpieczny?

-A kto w tym domu taki nie jest?

-Racja.Głupie pytanie. Dziękuję.

Pomimo ciepła które dawał kominek, poczułam chłód bijący od Briana. Nigdy nie potrafił zbliżyć się do mnie. Traktował mnie jako coś zbędnego. Przy nim czułam się jak głupia nastolatka, nie potrafiąca radzić sobie z życiem. Miał mi za złe to, że chcę by był mi tak bliski jak Tim. On mną gardził, a ja jak głupia cały czas do niego wracałam i chciałam polepszyć nasze relacje. Kochałam go, naprawdę go kochałam, a on mnie za każdym razem odrzucał na nowo.- Nie będę wam przeszkadzać.

Wzięłam szybki prysznic i usnęłam. Ten pokój był jedynym miejscem, w którym czułam się bezpiecznie.

***

Była noc. Na zewnątrz szalała burza. Biegłam cała mokra, ściskając w ręce kurczowo parasolkę, która pod wpływem wiatru została kompletnie zniekształcona. Miałam gołe stopy, a przed chłodem chroniła mnie jedynie cała potargana koszula nocna. Musiałam uciec. On chciał mnie zabić.

Nogi niosły mnie w tak dobrze znanym mi kierunku. Sklep Jasona. Nie wiedziałam czy go tam zastanę, w końcu był środek nocy. Ale tylko tam mogłam się schronić i poczuć się bezpiecznie. Gdy zza rogu wychyliła się witryna jego sklepu przyśpieszyła i całym ciałem naparłam na drzwi. Waliłam w nie resztkami sił, cicho szepcząc: Pomocy. Kiedy zobaczyłam jak w sklepie zapaliła się lampa, poczułam radość i ulgę. Chwilę potem znajdowałam się w jego ramionach. Płakałam, ale nie było tego widać pośród milionów kropel deszczu, spadających po mojej twarzy.

-Weronika... kto ci to zrobił?- głos Jasona zadrżał gdy zobaczył liczne rozcięcia na moich nogach i siniaki na rękach.

-Ten facet... zapłacił więcej.

Zaczęłam dusić się kaszlem. Po chwili moje dłonie były pokryte krwią, a w rogu pokoju ponownie zobaczyłam postać bez twarzy. Jason przykrył mnie kocem i położył w swoim łóżku. Czy on go nie widział?

-Idź spać. Za chwilę wrócę.

Chłopak odszedł, a ja ponownie zaczęłam kaszleć brudząc przy tym białą pościel. Czułam, że robi mi się niedobrze, a zawroty głowy się powiększają z każdą następną sekundą. Mężczyzna w czarnym garniturze stał naprzeciwko mojego łóżka. Jego kończyny były nieproporcjonalnie długie, a zza jego plecami wyłaniały się czarne cienie. Pomimo, iż nie miał twarzy, czułam jakby jego wzrok przewiercał mnie na wylot. Ból stał się nie do wytrzymania i kiedy czułam, że zaczynam mdleć on zniknął, a ja chwilę potem z wyczerpania zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top