VIII.

Minął równo rok, od kiedy po raz ostatni widziałam swoich braci. Zniknęli bez słowa. Policja uznała ich za zaginionych i wsadziła ich sprawę w najgłębsze odmęty archiwum. Mieszkałam sama z matką. Po zaginięciu chłopaków przestała pić. Myślałam, że już na zawsze porzuci alkohol i zacznie mnie kochać. Jak bardzo się wtedy myliłam.

Siedziałam na strychu i próbowałam o tym wszystkim zapomnieć. Z kuchni dochodził głośny dźwięk rozbijanych talerzy. Słyszałam jak wyzywa swojego nowego kochanka, a on jedynie stał i czasami wykrzyczał co o niej sądzi. Nie czułam nic. Czy to była depresja? Nie, raczej nie. To było pogodzenie się z swoim losem i całkowite odcięcie się od świata zewnętrznego. Nie chciałam się zabić, chciałam żyć aby odnaleźć moich braci i zniknąć razem z nimi.

***

Kiedy wrzaski matki ucichły, postanowiłam zejść do swojego pokoju. Było już grubo po północy, a rano musiałam wstać do szkoły. Po cichu wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Nagle usłyszałam ciche skrzypnięcie moich drzwi. Udawałam, że śpię. Chciałam żeby ten kto wszedł do mojego pokoju, równie szybko go opuścił. Po chwili poczułam jak ktoś siada na moim łóżku. Czułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Bałam się, ja naprawdę się bałam. Skoczyłam do góry, kiedy zimne męskie dłonie dotknęły moich ramion. Przede mną siedział kochanek matki. Jego głodne oczy rozbierały mnie i pożerały. Kazałam mu wyjść, ale on nie słuchał. Zbliżył się do mnie i zaczął mnie rozbierać. Krzyczałam i szarpałam się, ale moje sto siedemdziesiąt centymetrów nijak miało się do jego stu dziewięćdziesięciu. Był potężnie zbudowanym mężczyzną, a ja chuderlawą siedemnastolatką. Nie miałam żadnych szans, ale próbowałam się bronić z wszystkich sił. Drapałam go i kopałam. Próbowałam gryźć, jednak na nim to nie robiło wrażenia. Był coraz bliżej swojego celu, a ja traciłam nadzieję. Rozpaczliwie wołałam mamę. Tak bardzo potrzebowałam jej pomocy. Ona jednak nie reagowała, a on spełnił swoją chorą fantazję. Przestałam walczyć, jedynie co czułam to ogromny ból. Przestały mi lecieć łzy. Chciałam tylko aby skończyło się to jak najszybciej. Zamknęłam się w swoim własnym świecie. Po około pięciu minutach puścił mnie i zostawił samą na łóżku. Kiedy wychodził zobaczyłam drobną sylwetkę stojącą w drzwiach. To była ona.

-A teraz płać.- jej zachrypnięty głos dotarł do moich uszu.

Mężczyzna dał jej kilka banknotów. Matka zamknęła za nim drzwi, a mnie ogarnęła wszechobecna ciemność. Do rana nie byłam w stanie usnąć. To mnie zniszczyło.

***

Od dnia tamtego incydentu minęło kilka tygodni. Mężczyźni odwiedzali nas coraz częściej, a ja coraz bardziej traciłam nadzieję. Matka piła więcej i tylko czasami, gdy wzbierały się w niej emocje zaczynała płakać i przepraszać mnie za to do czego dopuściła. Potem znowu zaczynała na mnie krzyczeć i posądzać o całe zło świata. W takie dni potrafiła przyprowadzić nawet dwóch lub trzech „wujków".

Policja uznała Tima i Briana za zmarłych. Matki nie było stać na grób, dlatego resztki swoich oszczędność przeznaczyłam na płytę z ich datami urodzin i „śmierci". Nie wierzyłam w to, że są martwi. Wiedziałabym gdyby to się wydarzyło. Od czasu ich zniknięcia czułam ciągły ból. Ale to nie był mój ból. On siedział w mojej głowie. Często zdawało mi się, że w krzakach bądź między drzewami widzę chłopaka w czarnej kominiarce. Moje zdrowie się pogorszyło. Dużo schudłam, miewałam potężne migreny i często leciała mi krew z nosa. Tłumaczyłam to sobie brakiem snu i wyczerpaniem. Parę razy w rogu pokoju widziałam wysoką postać bez twarzy. Wtedy czułam potężny ból głowy i mdlałam. W internecie przeczytałam, że są to paraliże senne. Nie przejęłam się tym. Uznałam to za normalne. W końcu po takim urazie jaki przeżyłam, mogłam spodziewać się takiej reakcji mojego mózgu. Wiedziałam, że muszę uciec z tego domu by zacząć normalnie żyć. Muszę znaleźć mieszkanie i zniknąć. Zniknąć tak jak Tim i Brian, i po prostu zaznać szczęścia.

***

Spacerowałam ulicami swojego rodzinnego miasta. Powrót do domu odciągałam tak długo jak mogłam. Ściemniało się, a ja psychicznie próbowałam przygotować się na kolejną wizytę „wujka". Nagle przede mną wyrósł... niebieski klaun? Tak, to był klaun. Od dzieciństwa się ich panicznie bałam. W tamtym momencie stałam jak skamieniała i próbowałam nie wybuchnąć histerycznym płaczem. Ten tylko delikatnie przekrzywił swoją głowę i podał mi niebieski balonik.

-Miłego dnia Czarny Cukiereczku.

Uśmiechnął się do mnie ciepło i tak szybko jak się pojawił, zniknął. Stałam tak jeszcze przez chwilę wpatrzona przed siebie. Nie mogłam wykonać jakiegokolwiek ruchu. Nagle poczułam delikatne uderzenie w ramię i równie szybkie przeprosiny jakiejś starszej pani. Wiedziałam, że muszę już wracać do domu. Najwolniej jak mogłam, ruszyłam w dalszą drogę. Przechodziłam obok wielu sklepów, jednak żaden nie rzucił mi się w oczy.

Po przejściu okołu pół kilometra zobaczyłam coś co mnie zaintrygowało. Na jednej z wystaw stała niewielka pozytywka z małą baletnicą. Kręciła się ona w rytm niesłyszalnej melodii. Patrzyłam na nią jak zaczarowana. Chciałam ją mieć, jednak zawartość mojego portfela przeczyłam bym zdobyła ją w legalny sposób. Plan był prosty. Wejść, pokręcić się i podczas opuszczania sklepu chwycić ją i zacząć uciekać. Gdzieś miałam, że może mnie złapać policja. Musiałam zdobyć tą pozytywkę.

Weszłam do sklepu i powoli się po nim rozejrzałam. Na moje szczęście nikogo w nim nie było.

-Jest łatwiej niż myślałam.- cicho mruknęłam do samej siebie.

Gdy już miałam chwycić baletnicę, kątem oka zauważyłam ruch. Odwróciłam się. Za ladą ktoś stał. Jedyne co widziałam to jego miodowe oczy. Oczy, które tak bardzo zawróciły mi w głowie.

-Czym mogę służyć laleczko?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top