ROZDZIAŁ 7
W późniejszym czasie Mattheo zniknął na kilka dni. Jego nieobecność zmartwiła Taylor, ale starszy brat Riddle'a mówił, że to nic poważnego. Zapewniał by się nie martwiła.
- Taylor? – zawołał Tom, gdy ta chciała już iść.
- Hm? – odwróciła się by na niego spojrzeć.
Riddle przez chwilę patrzył na nią z zastanowieniem. Jego mimika twarzy wiele nie ukazywała, a sam wzrok sprawiał wrażenie jakby prześwietlał jej duszę.
- Tom? – dziewczyna odezwała się po chwili.
- Nic... - odparł po czym dodał. – Po prostu... Bądź pewna by dobrze wybrać. – dodał i blado się uśmiechnął.
- Wybrać? – powtórzyła nieco zaskoczona. – Co wybrać?
- Stronę. – powiedział obojętnie. – I właściwą osobę. – dodał po czym wyminął ją i zniknął za zakrętem pozostawiając ją zaskoczoną samą sobie.
Monroe szła zamyślona korytarzem, gdy nagle wpadła na Hermionę. Dziewczyny nie rozmawiały ze sobą od ostatniej sprzeczki, dlatego też wisiało między nimi napięcie.
- Przesadziłam. – powiedziała Granger i spojrzała na przyjaciółkę. – Przepraszam. – dodała patrząc jej w oczy.
Czarownica skinęła głową, uśmiechnęła się lekko po czym podeszła i ją przytuliła, co tamta odwzajemniła.
- Nie ważne, zapomnijmy o tym. – powiedziała Taylor.
- Nie lubię się kłócić. – przyznała Hermiona. – Ostatnio czuję taką presję, że... Przez przypadek trochę wyładowałam się na tobie. Naprawdę przepraszam. To nic złego, że jesteś z Mattheo, nie powinnam...
- Nie zapędzaj się tak. – Monroe przerwała jej z uśmiechem. – Koniec tematu. – skinęła głową. – Nasze światy jak widać trochę się różnią, ale koniec końców nie chcę skończyć sama, bez przyjaciółki u boku.
Hermiona uśmiechnęła się.
- Jestem tutaj. – położyła rękę na jej ramieniu. – Poza tym, jeszcze ci nie podziękowałam za to jak ostatnio obstałaś się za mną przy Draco. Mimo, że się przyjaźnicie.
- To nie miało nic do rzeczy. Przyjaźnie się z nim, ale i tak za każdym razem dostanie ode mnie ochrzan, gdy jeszcze raz powie na ciebie coś złego. – zapewniła ją nastolatka.
- Ochroniarz z ciebie. – uśmiechnęła się Granger. – Raz chronisz mnie, raz jego na lekcji i resztę tak samo. A kto chroni ciebie? – spytała nieco zmartwiona.
- Ja ją chronię. – Mattheo podszedł do nich z uśmiechem na twarzy.
- Theo? – zdziwiła się Monroe. – Wróciłeś! – ucieszyła się i przytuliła przyjaciela. – Gdzie byłeś? Co się stało, że nie było cię przez te kilka dni?
- Miałem coś do załatwienia. – oznajmił. – Ale już po wszystkim. – zapewnił ją.
Po chwili ich rozmowę przerwał Harry, który od razu zaatakował młodszego Riddle'a.
- Znikasz na kilka dni i już mordujesz niewinnych ludzi! – krzyknął na niego podczas szarpaniny, dopiero po dłuższej chwili dziewczynom udało się ich powstrzymać. – Wystarczyło kilka dni, co? Nic to dla ciebie nie znaczy?! Myślałeś kiedyś o kimś więcej niż o sobie? Morderco!
- Przestań, Potter! – wtrąciła Taylor. – O czym ty bredzisz?
- Czyli nie pochwalił się co zrobił?
- Święty Potter wymyśla kolejne bajeczki. – powiedział Riddle. – Nie masz czasem niczego innego do roboty? Jeśli tak, radziłbym się śpieszyć. Nigdy nie wiadomo, kiedy nasz dzień jest tym ostatnim.
- Jesteś taki sam jak twój ojciec. – mówił tamten. – Jak sam diabeł.
- Nie. – wtrąciła Monroe.
- On...
- Stul pysk, Potter. – przerwała dziewczyna. – Nie oceniaj książki po okładce. – powiedziała. – Sam nie znasz prawdy. – mówiła. – Theo to dobry człowiek. – powiedziała szczerze po czym wzięła bruneta za rękę i odciągnęła od Gryfonów.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – spytała, gdy byli sami.
- Um... - udał, że się zastanawia. – Tęskniłem?
- Theo... - westchnęła dziewczyna.
- Daj spokój. – przerwał jej. – Nie rozmawiajmy o tym.
- Dlaczego? – spytała spoglądając na niego. – Bo to co mówił Potter jest prawdą?
Riddle westchnął lecz nie niczemu nie zaprzeczył.
- Naprawdę zabiłeś tych ludzi? – pytała. – Powiedz coś.
- Przecież znasz odpowiedź, Tay. – spojrzał na nią nieco wkurzony. – Znasz odpowiedź na każde z tych pytań, więc odpuść. Odpuść...
- Więc staniesz po jego stronie? – pytała z niepewnością.
Mattheo westchnął ponownie i spojrzał na nią.
- Wybrałem już stronę. – powiedział. – Właściwa czy nie, nie ważne. Ciekawe czy w ogóle istnieje właściwa strona. – mówił. – Ale, gdy dojdzie do walki...
- To co wtedy?
- Zapewnię ci bezpieczeństwo.
- Bezpieczeństwo? – powtórzyła za nim i pokręciła głową. – Theo, nie chcę żebyś zapewniał mi bezpieczeństwa. Nie potrzebuję ochrony!
- Potrzebujesz! – podszedł do niej nieco zdenerwowany i teraz ich twarze dzieliły milimetry. – Musisz mi zaufać, Tay.
- Ufam ci, ale nie chcę, żebyś mnie chronił. – powiedziała patrząc mu w oczy. – Sama potrafię się ochronić, nie jestem tak słaba jak może ci się wydawać.
- Wcale tak nie myślę, wiem, że jesteś silna.
- Więc przestań mnie chronić. – wzięła go za rękę, a drugą wolną dłoń położyła na jego policzku. – Co ma być, to będzie. Chcę sama walczyć. I za siebie, i za moich bliskich. Nie chcę, żebyś to ty walczył o mnie.
- Dlaczego? Przecież...
- Zginiesz. – weszła mu w słowa. – Zginiesz walcząc za mnie. A tego bym nie zniosła.
-Nie wiesz tego.
- Właśnie, że wiem. – ponownie mu przerwała. – Nawet jeśli twój ojciec na obecny czas by mnie zaakceptował, to wystarczy jeden błąd i zabiłby mnie na miejscu. On zabije też ciebie... Nie traktuje ani ciebie, ani Tom'a jak synów, wiesz to. Wasze życia też wiszą pod znakiem zapytania. Theo, nie chcę by coś ci się stało.
- Nasze życia wiszą pod znakiem zapytania już od chwili, gdy przyszliśmy na świat. – powiedział i odsunął się od niej. – Tom podziwia ojca, z chęcią za nim podąża i rozumie jego tok myślenia. – mówił chodząc tam i z powrotem. – Ja nigdy nie potrafiłem go zrozumieć. Nie mam jakiś wielkich pragnień czy celów jak Tom i ojciec. – westchnął ciężko. – Jest mi to wszystko obojętne, to cholernie dziwne uczucie, ale... Właśnie, w tym problem. Nic nie czuję. – mówił. – Zabiłem tych ludzi, lecz ich śmierć nic dla mnie nie znaczyła. Bez problemu mogę mordować z zimną krwią, mogę wypełniać chore zachcianki ojca i choćbym chciał, nic nie poczuje. Wiem, że nadchodzi wojna, a nie czuje ani strachu czy nawet ekscytacji. Czuję się... Pusty. – spojrzał na słuchającą jego słów Taylor. – Nie wiem dlaczego tak się czuję, nie rozumiem tego. Chcę coś czuć, ale nie potrafię. Już się w tym gubię...
Monroe podeszła do niego i ujęła jego twarz w dłonie.
- To nie zadziała, Tay. – powiedział kładąc swoje dłonie na jej dłoniach, które wciąż gładziły jego policzki. – Nic nie zyskam na odejściu od ojca. Zostając z nim będzie tak samo.
- Zyskasz. – przerwała mu. – Obie strony coś za sobą mają. Tak samo jak i decyzja należy tylko do ciebie. – mówiła gładząc kojąco jego policzki i patrząc mu głęboko w oczy. – To nie prawda, że nic nie czujesz, Theo. Po prostu nauczyłeś się tłumić emocje, bo nie wolno ci ich okazywać przed własnym ojcem. Dlatego sądzisz, że nic nie czujesz. – mówiła. – Spójrz na mnie. – poprosiła więc brunet ponownie tak zrobił. – Co teraz czujesz? – szepnęła przysuwając się do niego.
- Twoje głupie perfumy. – powiedział na co dziewczyna uśmiechnęła się i pokręciła głową. – I chęć pocałowania cię. – dodał przykuwając jej spojrzenie.
- Zrobisz to? – spytała.
- Chciałem to zrobić już od dawna. – odparł.
- Więc na co czekasz? – uśmiechnęła się.
Riddle przysunął swoje usta do jej, ich wargi prawie się dotknęły, gdy nagle znikąd zjawił się Enzo, który im przerwał.
- Wiem. – powiedział Berkshire widząc ich spojrzenia. – Zły moment. – skinął głową. – Sorki.
-----------------------------------
Witam!
Przepraszam, że rozdziały nie zjawiały się przez długi czas, ale straciłam dostęp do Internetu. Nie wiem jak będzie z tym dalej, ale mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy. Pozdrawiam i życzę wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top