Ex oriente lux
Zaczęli opowiadać mu, kim teraz jest, co musi, czego nie, a co może go zabić. Próbował zrozumieć to wszystko i wcale nie było to tak trudne, zważywszy, że poza swoim imieniem nie posiadał żadnych wspomnień. Nie wiedział, jaki był, co robił wcześniej, jak wyglądało jego życie, więc w miejsce tych informacji, wpisywał to, co mówili mu mężczyźni.
– Nie wyjdę już na słońce? – spytał, patrząc automatycznie w kierunku okien. Opowieść jego towarzyszy trwała długo, za szybami bezkresna, grafitowa barwa nieba, powoli ustępowała antracytowi i marengo, a zza horyzontu nieśmiało wyglądał zaczątki jasnej łuny, która miała rozbić do końca ponurą aurę na zewnątrz i na już popielatym niebie rozlać rubinowo– pąsowe chmury, przebijane złocistymi promieniami.
– Wyjdziesz, ale nie teraz. Najpierw musimy cię opić krwią i nauczyć się kontrolować, później powoli przyzwyczajać do światła. Nie powiem ci, kiedy wyjdziesz, bez żadnej ochrony i nie staniesz w płomieniach. Mi to zajęło dwa lata, Yoongiemu dwa miesiące, Eunmi ostatnie sześć lat, a wciąż nie jest w pełni odporna. Niektórzy potrzebowali na to nawet wieku, a inni kilku dni – Powiedział Hoseok, zastanawiając się, czy powinien dodać coś jeszcze.
– A krew? Nie mogę jej czymś zastąpić? – Spytał zawstydzony, czując, że to głupie pytanie i miał rację, o czym pomyśleli obaj mężczyźni, ale postanowili nie dobijać i tak oszołomionego nadmiarem informacji chłopaka, chociaż to naprawdę ich rozbawiło. Gdyby go słyszała, nawet Eunmi zaniosłaby się śmiechem, przynajmniej, gdyby była w stanie.
– Nie i nie kombinuj – Yoongi przeciągnął się, odgarniając z czoła krucze włosy i pocierając swoją bladą dłonią spięty kark – Możesz napić się krwi zwierzęcia, ale będziesz potrzebował jej w litrach, co kilka godzin, chyba lepiej czasem wypić sobie szklaneczkę ludzkiej, poza tym ta lepiej smakuje. Możesz się głodzić, jak ci nadwrażliwi romantycy, – uśmiechnął się złośliwie, a w jego głosie na wspomnienie tych słabeuszy było słychać najczystsze politowanie– ale w końcu głód weźmie górę i zaczniesz mordować bez opamiętania – oznajmił znudzony, jakby przeprowadzał taką lekcję dla początkujących wampirów kilka razy dziennie, choć w praktyce była to jego pierwsza.
Eunmi było o wiele łatwiej wychować, może dlatego, że dzieci przyjmują do wiadomości, że ma być tak jak mówi tata i trzeba się słuchać? Przynajmniej te wampirze, bo gdyby, jako prawdziwy ojciec zaczął wychowywać potomstwo grożąc śmiercią, ktoś mógłby mieć obiekcje, z małymi na czele, które nie potrzebowałyby wiele instynktu samozachowawczego, by podjąć decyzję o ucieczce.
Taehyung położył się na łóżku i wpatrywał w sufit, zastanawiając się, jak będzie to wszystko wyglądać dalej. Dlaczego stał się taki i czy kiedyś odzyska, chociaż część wspomnień. W istocie, to przerażało go najbardziej, ta ziejąca pustka w głowie, poczucie straty, które nagląco domagało się uzupełnienia wyrwy, ale on nie miał pojęcia, od czego zacząć. Pozostawało mu tkwić w zawieszeniu między zapomnieniem, a faktami, którymi właśnie go karmiono i stworzyć z nich coś, co chociaż na chwilę pozwoli mu się uspokoić i wymyślić punkt zaczepienia, obrać jakiś kierunek.
Z zamyślenia wyrwało go dopiero skrzypnięcie drzwi. Eunmi wróciła do nich, przebrana w denimowe rybaczki, chociaż mogły to być spodnie o zwykłej długości, ale trochę podwinięte i koszulę w czerwoną kratę, ciągle boso, przez co jej kroki były niewychwytalne, choć może zawsze poruszała się bezszelestnie.
Yoongi obrzucił ją karcącym spojrzeniem, a między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka na chwilę mącąca piękno jasnej twarzy. W przeciwieństwie do Hoseoka, wciąż był dość staroświecki, jednak uważał, że jako wiekowy wampir ma ku temu pełne prawo, więc nie ukrywał, że nie lubi widzieć Eunmi w spodniach. Po prostu od zawsze kojarzyły mu się z czymś, co powinien nosić mężczyzna.
Dziewczynka niosła wielką karafkę z kryształu, odbijającego blask żarówek w lampach i posyłającego na ściany kalejdoskopiczne rozbłyski barw. Min nie lubił elektrycznego oświetlenia, preferował mętne poświaty świec, falujące niespokojnie, które nie drażniło tak jego oczu, ale miał świadomość, że nie jest w stanie izolować się od niego i musi wreszcie przywyknąć. W naczyniu przy każdym kroku falowała karmazynowa, wciąż ciepła ciecz, na widok której Taehyung poczuł nieprzyjemny ucisk, jakby ręka olbrzyma pochwyciła go w pasie i ścisnęła z całych sił próbując wydobyć jego trzewia na zewnątrz. W uszach nieznośny szelest mieszał się z piskiem, a chłodne krople potu zrosiły jego czoło.
Hoseok pomógł mu usiąść, za co był mu wdzięczny, bo ociężenie i niemoc, jakie ogarnęły jego ciało na chwilę, uniemożliwiały jakikolwiek ruch. Wpatrywał się w dłonie Yoongiego jak oczarowany. W jednej chwili wszystkie jego mięśnie napięły się do granic możliwości, co prawdopodobnie wyczuł Jung zwiększając siłę uścisku na przedramieniu chłopaka.
Min postawił na stoliku nocnym trzy kieliszki z tak cienkimi nóżkami, że Taehyung przez chwilę miał wrażenie, że czarki unoszą się w powietrzu. Otworzył przejętą od dziewczynki karafkę, a cały pokój wypełnił się momentalnie metaliczno słodkim aromatem krwi, którego człowiek pewnie nie zdążyłby poczuć, ale dla wampira było to jak wejście do najlepszej perfumerii, gdzie każda belka i tkanina przesiąkły mieszaniną perfum. Powoli wlał gęstą posokę do naczyń, wziął dwa z nich do rąk i podał jedno Hoseokowi, uśmiechając się nieznacznie. Ostatni kieliszek przypadł Eunmi, a cała krew, która pozostała trafiła w ręce Taehyunga.
Trzy wampiry smakowały krew jak drogie wino. Powoli maczały usta w napoju, przymykając swoje odbarwione na pompejski róż oczy. Ostre kły wysunęły się, a dotąd z czułością smakowana krew zniknęła po kilku szybkich łykach.
Eunmi wygięła nieznacznie usta w uśmiechu i z błogim otumanieniem opadłą na łóżko, na którym siedziała. Cieszyła się nagłym ciepłem roznoszącym się po ciele i delikatnym mrowieniem gardła.
Yoongi i Hoseok spijali ostatnie krople posoki ze swoich ust, splatając ściśle swoje ciała i wypełniając pokój swoimi cichymi śmiechami i pomrukami. Wirowali w innym świecie, chłonąc chwilowe rozluźnienie, upajając biciem serc, które jeszcze chwilę miały bić szybko, jakby jakaś nieziemska siła pozwoliła im przez moment na powrót stać się ludźmi.
Wszystko to działo się poza Taehyungiem. Utknął w innej przestrzeni, gdzie, żaden dźwięk i dotyk, nie były w stanie się przedrzeć. Nikogo nie było wokół, tylko on i naczynie, które trzymał. Patrzył niepewnie na karafkę i jej ścianki pobrudzone krwią. Kusiła go, wołała, a jednak jakaś mała zakodowana w odmętach podświadomości obawa, nie pozwalała mu od razu spróbować tego napoju.
Uniósł w końcu flakon i powąchał jego zawartość, a wszystkie hamulce ustąpiły. Kły wysunęły się gwałtownie raniąc spierzchnięte usta, a dłoń zacisnęła się na tyle mocno, by skazić szlif kryształu dodatkowymi szczelinami. Nie bawił się w finezję, delikatność jak jego towarzysze. Przechylił butelkę jak uliczny kloszard, opróżniając ją kilkoma mocnymi haustami.
Przed oczami zobaczył każdą możliwą barwę. Wtargnęły do pokoju rwącą falą, pokryły każdy centymetr kwadratowy, jak plaga szarańczy. Świat zaczął wirować, barwy połączyły się w brunatny wir. Ciało Taehyunga stało się ciepłe, jakby zasnął na słońcu i obudził się dopiero po kilku godzinach, czuł się jak upity, a przynajmniej spodziewał się, że właśnie tak czują się ludzie, gdy przesadzą z alkoholem. Nie mógł ustać, choć jego pierwszą reakcja na skosztowanie krwi, było podniesienie się z łóżka, na które zresztą szybko opadł. Nie mógł leżeć, chciał więcej! Potrzebował czerwonego eliksiru, który przyniesie mu błogie uczucie rozluźnienia. Musiał je zdobyć za wszelką cenę.
Hoseok i Yoongi, oderwali się od siebie i uśmiechnęli widząc Tae, toczącego panicznym spojrzeniem od kąta w kąt, by znaleźć drogę ku wolności i szansę na zdobycie krwi. Eunmi bez słowa zamknęła drzwi na solidny zamek, a mężczyźni, chwycili chłopaka za ramiona, które już nie były tak żylaste i kruche jak wcześniej, on cały już taki nie był, bo choć wcześniej wyglądał, jakby otarł się o chorobę głodową, to teraz był tak samo piękny jak każdy wampir, który wabi swoją ofiarę, niczym świeca ćmę, by spalić jej kruche życie.
– Puszczajcie! Cholera, muszę iść! MUSZĘ! – krzyczał, starając się wyrwać i nawet ból i prawie czarna krew brudząca jego koszulę, gdy wampiry wzmocniły uścisk na tyle, by uszkodzić tkankę, nie mogły przywrócić mu jasności myślenia.
– Spokojnie dzieciaku, nie będzie bolało – oznajmił Hoseok z uśmiechem, jakby wcale nie słyszał słów chłopaka. Zbliżyli się do niego wraz z Yoongim, czule głaszcząc jego policzki i w mgnieniu oka zatapiając kły w jego jasnej szyi, pod którą kreśliły się blade żyły. Bezwładne ciało opadło na pościel.
Wszyscy opuścili sypialnię, którą ponownie zamknięto, do momentu, gdy Taehyung obudzi się.
– Mamy koniak? – spytał Yoongi, krzywiąc się z niesmakiem, na wspomnienie gorzkiej, gęstej krwi, jakiej dane mu było spróbować po ugryzieniu chłopka – Paskudny rocznik
– Bo zadźgali Sisi? Czy wspominasz tę kulę, którą wyciągałem ci z pośladka?
– Bo dzieciak smakuje beznadziejnie, nawet jak na trupa z kilkudziesięcioletnim stażem
Po tamtym wieczorze Taehyung na dobre stał się członkiem ten specyficznej rodziny, o czym świadczyły dwa maleńkie symbole na jego przedramionach, przedstawiające nieznane mu zawiłe figury. Po jednym na każdego, z jego „rodziców". Takie same miała Eunmi, z tym, że należące do niej, ukrywały się za uszami, czego nawet nie zauważyłby, gdyby nie pokazała mu ich.
Minusem posiadania takiej ozdoby, był fakt, że musiał wykonywać polecenia Hoseoka i Yoongiego, a gdy sprzeciwiał się, całe jego ciało przeszywał ból jakby miliardy stalowych igieł wbiły się w jego ciało, a każda z nich zamrażała mały kawałek aż do kości.
Nie czuł się źle z tym, czym się stał, ani nie miał zamiaru dowiadywać się, kto go zmienił. Nie było potrzeby. Tego jednego był pewien. Ta mała część jego jaźni, którą zablokowało nowe wcielenie, starała się go nakierować na to, czego naprawdę chce szukać. Nie twórcy, ale tej osoby lub tego miejsca, które uleczy ziejącą w nim ranę.
W Paryżu spędził ze swoimi nowymi bliskimi, jeszcze siedem lat, jako Jules Montand. Nie wnikał, dlaczego akurat tak, po prostu Hoseok przyniósł mu któregoś wieczora dokumenty na to nazwisko, a on i tak użył ich w ciągu tych lat dokładnie trzy razy, bo jednak, gdy opuszczasz dom jedynie późną nocą, nie masz zbyt wielu okazji na bycie wylegitymowanym.
Nudził się. Po prostu. Błądził miedzy ulicami, ludźmi, oglądał wystawy, filmy i ciągle czuł jedynie apatyczne odrętwienie.
Każdy człowiek był takim samym workiem krwi, który tylko czekał, aż zatopi w nim kły, spijając słodki napój. Nawet umierali nudno, a przez to Taehyung, nie potrafił zmusić się, do choćby jednej ciepłej myśli o nich, albo zastanowienia się, czy może mógłby akurat z tej jednej osoby wypić tylko trochę, a później zahipnotyzować ją i zostawić w spokoju.
Jedynie raz zrobił wyjątek, pijąc z Edith, dziewczyny pracującej w sklepie z tkaninami. Była kształtna, co ciężko było dostrzec przez jej umiłowanie do bezkształtnych ubrań, ale jemu było to dane ocenić po jednym z ich wieczornych spotkań.
Poznali się przypadkiem, gdy szefowa kazała jej wnieść do sklepu dostawę, przed wyjściem do domu. Zaczepiła go po zmierzchu na ulicy, zaczęli rozmawiać, a on chętnie wniósł materiały do pomieszczenia. Rozmowa z dusznego, małego sklepiku przeniosła się na ulicę, oświetloną setkami szyldów i zapełniającą się powoli nocnymi Markami, w których tłum się wmieszali.
Wtedy jej oczy błyszczały, przypominając płynne złoto. Mówiła szybko, nieskładnie, machała wciąż rękami, a on przez chwilę czuł się mniej znudzony. Posyłał jej uśmiechy, obejmował i prawił komplementy, które tylko trochę były nieszczere.
Po kilku spotkaniach było mu ciężko. Może przywykł do jej śmiechu i roztrzepania. Może nie chciał stracić ich randek i skradzionych pocałunków, w których nie przeszkadzał mu nawet posmak wiśniowej szminki, który pozostawiały. Mogło też chodzić o tę prostą przyjemność, którą dawało mu dotykanie jej giętkiego i ciepłego ciała, całowanie opalonej skóry, która przy tej jego wydawała się wręcz egzotyczna, choć w istocie nie miała intensywnego koloru.
Nie miał pojęcia. Nie zakochał się w niej, czego był pewien, bo pustka, którą odczuwał wcale nie znikała, po prostu Edith potrafiła ją uciszyć. Przez chwilę pochłonąć jego uwagę, swoją brzoskwiniową skórą i drobnymi piegami, krótkimi paznokciami, które nie były stanie zostawić śladów na jego plecach, brązowymi włosami, które w blasku ulicznych świateł zdawały się być bordowe. Swoją pełnią życia... życiem, którego tak brakowało w egzystencji chodzącego trupa, którym przecież był.
Zabił ją. Kwietniowej nocy, w blasku księżyca, głośna Edith zamilkła na wieki i choć w czasie każdej ich wspólnej nocy, przynajmniej raz przebiegała mu przez myśl ochota na skręcenie jej karku i ucieszenie jej skrzekliwych jęków, to gdy sztywne, martwe ciało opadło na pościel nie czuł żadnej satysfakcji.
Pozbył się ciała, pozorując morderstwo, w które łatwo było wrobić męża jej szefowej, hipnotyzując po prostu i jego i kilku policjantów. Po tym poszedł tam, gdzie kilka lat wcześniej obudził się, nad brzeg Sekwany i długo wpatrywał się w srebrzystą tarczę tańczącą na zmąconej tafli wody.
Chciał płakać, długo i głośno. Miał wrażenie, że cały świat zapada się w bezbrzeżną pustkę, gdzie wśród antracytowej toni, unoszą się małe diamentowe punkty, a jednym z nich była Edith.
A on?... On był potworem, który nie chciał płakać nad nią. Nie and dziewczyną, której ciało już stało się sine, a oczy przypominały te należące do śniętej ryby. Chciał opłakiwać siebie, bo nie czuł nic, choć pewnie powinien, ale smutek, który ogarnął go wcześniej, znikał tak samo nagle jak się pojawił.
Nigdy więcej tego nie zrobił. Już więcej nie przywiązał się do człowieka, na tyle, by żałować choć przez minutę, że pozbawia go życia.
O ile łatwiej było istnieć, traktując ludzi jak zwierzęta w rzeźni. W końcu oni też w spokoju jedli mięso, gdy nie zastanawiali się, co czuje krowa, czy świnia, prowadzona na rzeź, jak wygląda rozpłatana, wisząc na haku, pod którym ktoś ustawił balię, pozwalając ścieknąć w nią gęstej krwi.
Tak było lepiej, przynajmniej to nie odróżniało go od ludzi, był takim samym potworem jak oni.
Kolejnym przystankiem na ich trasie była Kanada. Nie byli tam długo, tamtejsza krew nie przypadła do gustu Eunmi. Taehyung nie czuł wielkiej różnicy, uważał, że po prostu mała ma pecha i za każdym razem trafia na osobę o gorszym smaku niż pozostali.
Nie przeszkadzał mu wyjazd. Mógł być tam krótko, ale coś w nim krzyczało, że powinien ruszyć dalej. Nie myślał, że akurat w tym kraju odnajdzie to, co ukoi jego myśli i ból. Ilekroć zastanawiał się, czy nie przesadza i wydłużenie pobytu choćby o kilka miesięcy nie jest dobrym pomysłem, jakaś część niego zaczynała się buntować i wzmagać potrzebę dalszych poszukiwań, bo w końcu, gdzieś musiała być ta jedna osoba, do której ciągle pędził, choć nie miał pojęcia, kim ona jest.
Do Szwajcarii na kolejne dziesięć lat dotarli już w trójkę. Hoseok za swój cel obrał Brazylię, a Yoongi?... Yoongi puścił go, jak zawsze. Pocałował raz, krótko i smutno, jakby bardzo chciał wczepić się w jego koszulę i prosić, by został przy nim, ale nie pozwalał sobie na to. Zachował kamienną twarz, która wydała się Taehyungowi bledsza niż do tej pory, choć nigdy nie spodziewał się, że to możliwe.
Yoongi nigdy nie był gadatliwy, gdy Hoseok zniknął zamilkł prawie całkowicie. Taehyung czuł się jakby mieszkał z dwiema niemowami. Choć musiał przyznać, ze Eunmi wykazywała więcej chęci kontaktu. Pisała mu, o czym myśli, po czasie nauczył się języka migowego, więc ich rozmowy mogły toczyć się już bez grubego notatnika z pożółkłymi kartkami. Mówili o wszystkim i o niczym, a w tym czasie Yoongi starał się nie myśleć o swoim ukochanym.
Min wiedział, że nie utrzyma przy sobie Hoseoka, bez kilku ustępstw i całej masy sztuczek. Nie protestował, gdy musieli się rozdzielić, gdy żegnali się nigdy nie zdobył się choćby na „będę tęsknić", bo nie chciał, by Jung został przy nim, znudził się i wymazał się z jego życia jak błąd w zeszycie ucznia, po którym zostaje tylko niewyraźny cień i wgniecenie w stronie. Kiedy rozdzielali się, przynajmniej miał pewność, że znów się zobaczą.
Czy nastąpić to miało po roku, trzech, a może jak właśnie wtedy po całej dekadzie, nie robiło mu różnicy. Bo ból, gdy nie było przy nim Hoseoka, był zawsze taki sam. Wkradał się jak wirus, gdy tylko brązowe włosy ginęły z jego pola widzenia. Mnożył się, zatruwał krew, spowalniał już i tak ledwo poruszające się serce, odbierał smak, czucie, spokojne myśli. Wkradał się w sny zmieniając je w piekielne koszmary, a każdą minutę rozciągał jakby trwała wieki, wypełnione powolnym rozkładem. Kiedy byli osobno Yoongi właśnie tak się czuł, jakby się rozpadał i nie mógł tego powstrzymać.
Później zjawiał się Jung. Zawsze trafiał we właściwe miejsce, choćby nikt nie podał mu adresu. Wchodził do domu z głośnym radosnym okrzykiem, a cały świat Yoongiego w chwili krótszej niż mrugnięcie powstawał ze zgliszczy. Uśmiechał się jakby patrzył w twarz anioła, śmiał się i całował go jakby dane im było spędzić razem tylko kilka chwil, po których Jung znów odszedłby w nieznane.
Nie odchodził. Przynajmniej na razie znów mieli być nierozłączni i upajać się sobą nawzajem.
Kiedy Tae patrzył na ich czułe powitanie, czuł dziwną złość i zazdrość. Tak jakby ta mała część, która, na co dzień kazała mu jechać dalej, tym razem doszła do wniosku, że nikt nie ma prawa być szczęśliwy póki on nie jest.
Eunmi podeszła do niego podzwaniając dwoma cienkimi łańcuszkami, doczepionymi do szlufek w jej jeansowych ogrodniczkach o krótkich nogawkach, pod którymi nosiła jaskrawą koszulkę we wzór pawich oczek, które raziły z daleka fuksją, cyjanem i kurkumą, połączoną z mocną zielenią. Chwyciła jego dłoń, ciągnąc za nią lekko dwa razy, a gdy popatrzył na nią, miała minę jakby chciała mu coś przekazać, samą siłą umysłu.
Przynajmniej tak tłumaczył sobie, to jaką propozycję rzucił reszcie, chociaż był pewien, że wcześniej nawet przez sekundę nie chodziło mu to po głowie.
– Jedźmy na wschód – powiedział, nie spuszczając wzroku z dziewczynki, która uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
Czuł się lepiej. Tak po prostu. Może chęć ucieczki nie ustawała, ale im bardziej na wschód tym bardziej znośna była. Coś w jego głowie mówiło, że zbliża się do tego miejsca, którego niewyraźne cienie i szmery gnębią jego jaźń.
W ciągu kolejnych lat ich tułaczki zatrzymywali się w Rosji, gdzie każda krew była jak mocny trunek, czego kategorycznie nie pochwalał Yoongi, zawsze zdobywając dla Eunmi młodszą i trzeźwiejszą ofiarę. Kolejne były Chiny, gdzie chęć ucieczki uderzyła w Taehyunga z mocą, jakiej wcześniej nie odczuł. Nie wiedział, dlaczego. Czy był znów zbyt daleko, a może wręcz przeciwnie zbliżał się do swojego celu...
Przekonał się o tym po długim czasie i zjeżdżeniu kraju wzdłuż i wszerz. Przypadkiem, choć równie dobrze Eunmi mogła być jego aniołem stróżem, który wiedział więcej niż chciał mu zdradzić lub po prostu fortuna postanowiła dłużej nie dręczyć go i spleść nitki jego losu w jedną, która pozwoli odnaleźć mu spokój.
Rozegrało się to niepozornie. Szedł przez ciemną biblioteczkę, gdzie każdą ze ścian zajmowały grube, zakurzone regały, pokryte czarną bejcą, z wieloma lukami w swoim wypełnieniu, bo choć książek było tyle, by dokładnie zapełnić każdą półkę, to po wizycie Eunmi część z nich, a często nawet wszystkie zalegały na podłodze, która znikała, pod warstwami druków.
Wtedy nie było tak tragicznie, tylko część książek leżała na podłodze w dusznym pomieszczeniu. Taehyung pokręcił głową i zaczął zbierać je. Odstawiał każdą z nich na właściwe miejsce, aż pozostała jedna, która może znalazła się na pąsowym fotelu przypadkiem, ale równie dobrze Eunmi mogła zostawić ją tam celowo, wiedząc, że jej „braciszek" jak zwykle zacznie sprzątać za nią.
Kiedy dotknął okładki w kolorze pruskiego błękitu i przejechał palcami po pozłacanym tytule, dziwny prąd uderzył w jego ciało, które bezładnie opadło na mebel. Otworzył książkę na losowej stronie i błądził wzrokiem po czarnych symbolach, nie przejmując się ich znaczeniem. Przełknął ślinę i zacisnął dłonie tak mocno, że w twardej obwolucie pozostały wgniecenia opuszków.
Kiedy wysiadł z samolotu i spojrzał na rozświetlone miasto, jasne i głośne mimo późnej pory po raz pierwszy od dnia, gdy obudził się w gorące południe nad brzegiem Sekwany, nie czuł nic...
Bólu, zniecierpliwienia, irytacji, zazdrości, wszystko, co zajmowało jego myśli, to pewność, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Był we właściwym miejscu, a pustka w jego sercu powoli ustępowała, jakby każde koreańskie słowo, które wyłapywał z tłumu, było leczniczym balsamem.
To, czego szukał. Ta jedna osoba, której potrzebował, a nie mógł odnaleźć była właśnie w Korei i tym razem nie miał zamiaru uciekać, póki jej nie znajdzie. Chciał znaleźć swój świat, kogoś, kto będzie patrzył na niego z oczami roziskrzonymi miliardem gwiazd, kto pochłonie jego serce i duszę jak supernowa i na wieki zostanie przy nim i z każdym krokiem w głąb miasta, mocniej uderzało go to, jak blisko swojego celu już jest.
•°•♥•°•
Kalendarium, jeśli ktoś jest ciekawy:
1898r. – Zamordowanie cesarzowej Austrii Elżbiety Bawarskiej (Sisi) i rok, w którym urodził się Taehyung
1963 – Tae budzi się w Paryżu
Wiem, że długo to leżało, gniło, nikt tego nie pisał, ale co tam. Wróciłam, cieszmy się i radujmy się tym. Doceńcie, że nie ciągnęłam tego wstępu przez osiem rozdziałów, zanim w ogóle Tae przyleciał do tej Korei...
Ciekawe po ilu rozdziałach znudzą mi się te opisy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top